Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2010, 08:02   #16
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Wiedział, że musi to zrobić. Wyruszył sam o świcie. Niebo było czerwone. A wiatr szumiał. Wołał ścigając się po równinach z budzącymi się do życia cieniami.


Śmierć czasem przychodzi po swoich kochanków zalotnie zaglądając w oczy a czasem rzuca się na nich żądna tego nagle tu i teraz. Stary Morgan czekał na nią od dawna. Znając go, Viggo wiedział, że tamten był przygotowany na spotkanie. Od dawna Szwed nie musiał spijać goryczy jaka rozlała się po jego wnętrzu po ataku watahy Basiora. Są takie chwile, w których drgająca w piesiach struna wysokiego ja, zostaje stłumiona czymś większym. Viggo nie lubił rozczulać sie nad sobą. Gardził stanem w jakim się znajdował od czasu śmierci Larsona. Rozdarty między oswojonym Bluff a wezwaniem z oddali. Pomiędzy rodziną a światem. Cierpkim wspomnieniem przeszłości a gorzką lecz ciągle nadzieją jutra. Wolał zniknąć jak ojciec z pamięci Bluff niż zgnić w marazmie dusznej dziury miasteczka. Każdy kąt przypominał młodszego brata, który oddał życie za kupę rogatego mięsa. Nic mu nie pomagało. Przywiązany do bólu i poczucia winy szarpał się z sobą desperacko w samotności a pętla zaciskała się jeszcze ciaśniej. Był chodzącym wyrzutem sumienia. Tak jak powiedziała kiedyś Szwedowa. To mógł przecież on umrzeć. Jej umiłowany syn mógł żyć. Zaraz po śmierci Larsona Viggo wiele by dał by zamienić sie z bratem miejscami. Dopiero teraz, po długim czasie żałoby zaczynał uczyć się żyć od nowa. Widział, jak jego Pestka starała się jak mogła mu pomóc. Bolało go to jeszcze bardziej. Śmierć Larsona odcisnęła się również na siostrze. Przyjęła jego odejście w bólu i żalu siostrzanego milczenia zostawiając za sobą dzieciństwo. Była silna. W cieniu płaczu i rozdzierającego duszę cierpienia matki rozkwitła w cierpliwą i słuchającą serc kobietę. Żeby tylko on umiał otworzyć się na nią. Jednak jego ku zdziwieniu o ile siostra koiła i jednocześnie przypominała mu odejście brata, którego Viggo niemal wychował jak syna, to Morganowie łatali dziury jego poszarpanego ducha. Ich cierpienie koiło jego osobisty ból, spychając go na plan drugi. Nie cieszył się z tego i nie był też wdzięczny. Nie wiedział dlaczego tak było i nie rozumiał zbyt wiele, ponadto, że przeznaczenie wykorzystując instrument Morganów przyniosło odmianę, nowy cel i wyzwanie. Ich tragedia budziła go do życia. Zaczął czuć się potrzebny a decyzja pomocy z początku oczywista mu, zaczęła z czasem nabierać rozmachu utajonego, lecz zawsze buntu dziesięcioosobowego bractwa na decyzję miasteczka. To dawało nowe cele, łączyło znowu z drugim człowiekiem wspólnie przeżywaną tajemnicą. Na gruzach przeszłości budowało nową relację z Issą. Był wyzwoleniem i manifestacją jego wewnętrznego krzyku.

Stary Morgan nie żyje. Viggo wiedział, że nadejdzie ten dzień, w którym będzie musiał wywiązać się przed samym sobą z poczucia obowiązku. Nie ze słowa, bo go nie dał proszącemu Morganowi. Stary marzył, by zasnąć snem wiecznym na Zaciszu. Bał się, że jego zgoda odbierze Starcowiczęść walki o życie na pustkowiach. Ale co to było za życie? Do końca dumne, choć ograbione z godności. Na progu śmierci. Patrząc na wyniszczonego chorobami syna i niepewną przyszłość wnuka, który swoje życie dopiero zaczynał. Viggo nie miał wyjścia. Po prostu musiał po niego pójść. Nie spodziewał się tylko, że tak szybko to wszystko, ot tak już i nagle będzie, że aż przeszłością się stanie. Tak. Stary Morgan był juz wspomnieniem. Jeszcze tylko jego ciało, gdzieś tam leży wyczekując w ciemnym chłodzie jaskini. Na Zacisze.

Tego wieczoru niebo było czerwone. A chmury snuły sie powoli jak zawieszony dym z cybucha Rufusa. Piach był suchy. Wiatr jeszcze gorący. A Skurwiel przy nodze, dreptał rozluźniony w rytm szybkiego marszu człowieka. Jakby wszystko rozumiał. Akceptował. Twarde drewno włóczni pod zbielałymi od zacisku palcami odbijało sie miarowo od spękanej ziemi. Tempo narzucili szybkie. Z każdy krokiem oddalającym ich od Bluff Viggo czuł się coraz lżejszy. Pełna piersią wciągał duszne I wilgotne powietrze. Niemal namacalne, tak, że można je było maczetą kroić. Wiatr otulał jego ramiona przyjaznym oddechem i rzucał ostrymi ziarenkami piasku w policzki, jak urwis prowokujący do zabawy. Okrył głowę płótnem zasłaniając twarz. Idąc w otwartą przestrzeń pustkowi czuł narastający w nim spokój. Objuczony jak bramin tobołami od Issy zostawił wszystkie brzemiona Bluff poza sobą. Bluff. Klatka albo raczej buda z łańcuchem. Stąpał ze wzrokiem utkwionym w oddalonym, niewidzialnym jeszcze celu. I tylko pies co jakiś czas nastawiał uszu i zerkał na człowieka w milczeniu. Bluff zniknęło za plecami. Nie obejrzeli się. Przed nimi wołała przepastna wolność zmęczonej, jałowej krainy. Niebezpieczna, kapryśna i podniecająca. Witała ich szeroko rozwartymi ramionami zasuszonych ku niebu gałęzi krzewów i rozwianych włosów suchej trawy. Stary Morgan nie żyje. Wołały. Zatańcz z nami.



***



Gleba na Zaciszu jest inna. Pewnie dlatego przodkowie wybrali ten skrawek ziemi na miejsce wiecznego odpoczynku. Aby chociaż po śmierci mieć choć trochę wygodniej. Między grobami rosły gdzieniegdzie kępy trawy, znacznie gęściej jak gdziekolwiek indziej w Bluff. Viggo nie raz zastanawiał się czy to może właśnie dlatego ziemia tak urodzajnie rodziła im owoce i warzywa w ogródku, który od czasu apatii matki, można było zdecydowanie nazwać wyłącznie Issowym.

W środku nocy, po godzinie machania szpadlem, pożyczonym od siostry dół był gotowy. Viggo ułożył zawinięte w płótno ciało Starego Morgana na dnie grobu. Był zmęczony. Wręcz skonany. Zmęczenie całodziennej wędrówki, obciążonej w jedną stronę darami dla wygnańców a w drugą zwłokami starca, który mimo słusznego wieku, do suchotników nie należał, dało o sobie znać ze zdwojoną siłą wraz z ostatnią grudą ziemi lądującą na miejscu, w którym pochowany został Stary Morgan. Viggo zauważył, a raczej dzięki Skurwielowi dostrzegł stojącą w oknie jego pokoju Issę. Wiedział, że siostra jest obecna dla zmarłego, a nie z troski o tak cenny dla niej szpadel. Nie wiedział co powiedzieć. Ani siostrze ani Morganowi. Spojrzał w niebo. Było pełne gwiazd, a księżyc przebijał się zza chmur okrągłą, bladą buzią zaglądając na dół ku nim. Nieporadnie złożył, a raczej załamał ręce jak do modlitwy, lecz tylko westchnął głęboko i po chwili się przeżegnał. Zdecydowanie bardziej dla Morgana, bo miał Viggo z Panem Bogiem na bakier od dłuższego czasu.
Skurwiel przeciągle zawył do księżyca.

- Amen. - mruknął pod nosem.



***



- Anandiliyakwa – wycedził przez zęby Viggo, mrużąc od słońca jedyne oko jakie posiadał. W dole do walki ustawiały się dwie grupy trybali. Czuł jak rośnie w nim gniew, który jak płomień zaczynał go trawić od środka. Nie odrywając wzroku od sceny, która niechybnie niebawem przemieni się w krwawą jatkę, zaproponował:

- Poczekajmy aż sie wykrwawią i zmęczą. To będzie masakra tych młokosów, ale tanio skóry nie oddadzą. Za Starego Morgana i Ann! – rzucił ochrypłym od zaschniętego gardła głosem, leżąc na brzegu skały między Dangiem i Mitchem.

Viggo nie wiedział na pewno, ze to właśnie plemię Anandiliyakwa zaatakowało obóz Morganów, ale wszystko wskazywało na to, że było to więcej jak prawdopodobne. W tej chwili nawet nie tyle o śmierć starca, który wszak i tak niewiele dłużej przeciągałby strunę życia, chodziło, lecz o brutalnie zgwałconą Ann. Pamiętał jak wesołą i pełną życia była dziewczyną. A kiedy przyszedł po Starego Morgana, którego Fejes niechętnie chciał oddać na Zacisze, bo twierdził, że Bluff to plemię żmijowe, to właśnie Ann, zapominając na chwilę o swojej krzywdzie i cierpieniu, tym psychicznym i fizycznym, bo pobili ją okrutnie, nakazała Fejesowi milczącym spojrzeniem zamknąć się.

- Zaatakujmy z ukrycia w odpowiedniej chwili. Pomścijmy ich! – naciskał z przekonaniem.
 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 14-10-2010 o 08:09.
Campo Viejo jest offline