Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2010, 14:04   #274
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Najniższa bryła twierdzy, stajnia


Stajnia była tak zaniedbana, że Manji miał ochotę wychłostać stajennego. Tylko, że nigdzie nie mógł go znaleźć. Jedyne co znalazł, kiedy już sam zaczął się krzątać wokół koni, to porzucone na środku widły, w dodatku z nabraną na nie słomą. A i tak zanim to znalazł zdołał oporządzić przygotować dwie zagrody i oporządzić konie, przy okazji odnotowując, że Syn Wiatru faktycznie się wścieka, ale jakby już mniej. Manji uśmiechnął się pod maską widząc tą pierwszą oznakę akceptacji Rinoko jako przywódczyni. Klacze z natury były lepszymi przywódcami niż ogiery.

Dobry nastrój prysnął, kiedy mężczyzna dostrzegł nienaturalnie leżące widły. Mimowolnie w jego rękach znalazła się rękojeść broni. To jednak były ziemie Kraba, tutaj dziwne rzeczy częstokroć były jedynym ostrzeżeniem jakie człowiek dostawał przed atakiem.

Przez ostatnie kilkanaście minut Skorpion krzątał się po stajni, a tutaj oto leżą widły, wyglądające, jakby ktoś je rzucił na ziemie w trakcie roboty. Ledwie dwie zagrody temu. Ktokolwiek zostawił to narzędzie w ten sposób, mógł oczywiście wyjść ze stajni, zanim Skorpion tu trafił. Być może więc ostrożność była zbędna, a jedyne, co się tu działo, to kolejny przykład niedbałości nieobecnego (sądząc po stanie stajni - wiecznie) stajennego.


Najniższa bryła twierdzy, jadłodajnia


Rozmowa z gospodarzem szybko spełzła na panewce. Wystarczyła wzmianka o świątyni.

- Panie - z jękiem gospodarz przypadł do ziemi - błagam, nie bij! Nie mamy tu czegoś tak wspaniałego!

Półczłowiek zbyt się bał, by być przydatnym. Zbyt długo zbierał za coś, co nie było jego winą lub obowiązkiem. Teraz uważał, że za każdą złą odpowiedź oberwie. Pod maską, twarz Skorpiona na moment wykrzywiła się w grymasie. Skorpion czuł mieszaninę niesmaku i irytacji. Służalczość heimina była podszyta tchórzostwem, ale nie była jego winą. Była mu wpojona. Co za ludzie przychodzili tutaj, jeśli półludzie byli tacy?

- Pytasz o interesy panie - do stolika Skorpiona dosiadł się człowiek w szaro-złotym, dobrego kroju kimonie, nawet jeśli brudnym czy bez monów. Mężczyzna miał daisho za pasem, ale siadając nie złożył go nijak. - Może ja będę lepszym kompanem od tego tu - machnął ręką jakby chciał uderzyć karczmarza, na co tamten na klęczkach począł się wycofywać, z wyraźną ulgą.

Tamten spojrzał w oczy Skorpiona. Przez moment mężczyźni mierzyli się spojrzeniami. Przybysz miał ponad dwadzieścia lat. Był zadbanym, nawet przystojnym mężczyzną, o włosach związanych w krótki kuc z tyłu głowy. Miał ciemne, niemal czarne oczy i był opalony. Zdecydowanie mógł podobać się kobietom. Jego usta były tak ułożone, że można było domyślać się, iż ich właściciel często uśmiechał się cynicznie bądź szyderczo. Nawet teraz, kiedy ten zagajał sympatycznie, proponując swe towarzystwo, była w jego powitalnym uśmiechu, obca, mniej zachęcająca nuta.

Część umysłu pana Bayushi zanotowała jedną, ważną rzecz. Tamten spoglądał mu w oczy bez cienia strachu. Czy był aż tak obyty ze Skorpionami?

- Chciałem zaproponować Ci panie pewną grę. Za każdą wygraną rundę płacę w wybranej przez Ciebie walucie. Zakładam, że będą nią pytania. - mężczyzna uśmiechnął się, takim swobodnym, powolnym uśmiechem. Byłby to naprawdę ujmujący uśmiech, gdyby nie fakt, że niedaleko mu było w opinii Manjiego do czegoś prawdziwie szyderczego. Gdyby nie to, że Manji nie był nawykły, by ktoś czuł się przy nim tak swobodnie by się tak uśmiechać. - Z drugiej strony, jeśli przegrasz panie Bayushi... Ty będziesz płacił nam. Uczciwie, prawda?


Na skraju dachu


Hida Heisuke Taro był ostatnim ze swego rodu. Heisuke, pomniejszy ród w rodzinie Hida, wziął swe początki od ronina, który swego czasu zaimponował jednemu z Hida swą krzepą i wytrzymałością. Hida, wierząc w to, że Klan Kraba potrzebuje ludzi silnych, zaproponował mu służbę. Heisuke nie zastanawiał się długo. Historia była prosta i podobnie proste było życie potomków ronina. Nie wyróżniajac się ani hańbą, ani zasługą, kontynuowali swą służbę przez siedem pokoleń. Heisuke urodził się jako najstarszy syn, szkolony zatem był na dziedzica. Jego siostra jednak niewiele mu ustępowała, zatem rodzeństwo szybko zaczęto wychowywać w ten sam sposób. W końcu śmiertelność w Klanie Kraba była wysoka od początku pierwszej wojny z Cieniem, zatem szkoda było, by pech uczynił Hitomi jedyną spadkobierczynią rodu, bez dania jej szansy na odpowiednią ku temu edukację.

Rodzeństwo zatem wychowywało się razem przez lata, z czasem ucząc się polegać na sobie coraz to bardziej. Więź obojga była silna na tyle, że nawet pomimo wyruszenia na gempukku osobno, wrócili zeń razem. Niektórzy krzywili się na takie podejście do tradycji, ale nauczyciele dwójki jak jeden mąż zaaprobowali ten postępek, na słowo wierząc zapewnieniom młodych, że każde z nich osobno powaliło swojego trolla. Rodzeństwo zaś nie próbowało szukać chwały, milcząc o wspólnie zabitym oni, po części dlatego, że w ich rozumieniu w trakcie gempukku to, co zabili wspólnie, nie mogło się liczyć, po części dlatego, że nie wiedzieli jak stwór się nazywał. Opowieść się rozeszła a jej bohaterowie spotkali się z falą sympatii wśród Krabów. Zdawało się, że przed rodem Heisuke stoją jaśniejsze dni.

Mijały lata służby, brat wspierał siostrę, siostra brata. Na odcinku między Kyuden Hida a zamkiem Kaiu powoli było coraz mniej miejsc, gdzie nie służył Taro i jego nieodłączna siostra. Oboje awansowali, choć Hitomi zawsze odmawiała awansu, mówiąc, że jej rolą jest wspierać jej starszego brata. Nawet słowa Taro nie mogły jej przekonać do zmiany zdania. Podróżowali więc oboje i walczyli oboje, aż trafił się Mirumoto Nishio Seishiro.

Seishiro był adeptem szkoły bushi Mirumoto. Pragnąc zgłębić drogę miecza, ten dwudziestoletni mężczyzna wędrował nie tyle po najsłynniejszych dojo Rokuganu, ile po tych, które faktycznie uczyły walczyć. Ominął więc ziemie Żurawi, nawet te odwiecznych rywali Mirumoto - rodziny Kakita - a miast tego zawitał na Ziemie Kraba gdzie nie dał się zawrócić, aż dotarł na Mur.

Taro niejednokrotnie miał później przekląć Seishiro i każdy krok, jaki ten podjął w swej podróży, ale na początku cieszyło go towarzystwo młodzieńca. Hitomi bowiem zakochał się w wojowniku Smoka a kiedy ten odwzajemnił jej uczucie, kobieta rozkwitła. Taro nie był bystrym bushi, lekcje taktyki pojmował doświadczając ich na Murze raczej, niż wskutek wyćwiczonego intelektu, zatem nie miał żadnych predyspozycji, by zrozumieć konsekwencje romansu. Widział to, że jego siostra promienieje szczęściem, a kochając ją, cieszył się razem z nią, zaś tego, który był przyczyną jej radości, obdarzył przyjaźnią.

Wszystko skończyło się po jakimś pół roku, kiedy Mirumoto pewnego dnia postanowił wyruszyć w dalszą drogę. Taro nie poznał szczegółów rozmowy kochanków, nie znał powodów decyzji Smoka, poza tymi, które z uśmiechem i udawanym przekonaniem przekazała mu siostra, kryjąc swój ból, odrzucenie i stratę:
- Mirumoto-san będzie wielkim szermierzem. Aby jednak takim zostać, musi ruszyć w dalszą drogę. Nie może mieć rodziny. Jeszcze nie teraz.

Taro pojął, że siostra utraciła szczęście. A jakiś czas później, życie. Ziemie Kraba nie tolerują błędów, nieuwagi. Chwile słabości, żal, smutek, zamyślenie... to wystarcza. W wypadku Hitomi przynajmniej, wystarczyło.

Może potoczyłoby się to inaczej, gdyby Taro potrafił dotrzeć do siostry, po odjeździe pana Mirumoto. Może gdyby tamten został. Na pewno potoczyłoby się inaczej, gdyby się w ogóle nie pojawił. Albo gdyby nie wrócił na ziemie Kraba w rok po pogrzebie, chroniąc jakichś dyplomatów. Gdyby pozostał na swojej ścieżce, dla której porzucił Hitomi, może byłoby to do zniesienia. Ale kiedy wrócił w bogatszym kimonie, z piękniejszymi ostrzami za obi, w służbie znacznego shugenja z rodziny Agasha, dla Taro sprawy stały się jasne, a ścieżka do podjęcia - wyraźna.

Wieczorem, kiedy gospoda w Drugiej Strażnicy, gdzie zatrzymała się karawana Agasha-sama, rozbrzmiewała śmiechem i zabawą, otworzyły się drzwi. Kraby okazały się bardziej wyczulone na nastroje niż Smoki, coś spowodowało, że bushi Hida odsunęli się z drogi przybysza, nie pytając go o nic. Zresztą, dlaczego mieliby go o coś pytać?

Któryś Mirumoto wstał, głośno żądając, by przybysz zdjął hełm i nabrał uprzejmości na tyle, by się przedstawić. Pięciu Mirumoto siedziało wtedy przy stole, nieco mniej niż połowa obstawy czcigodnego Agasha-sama. U szczytu stołu, w najbardziej zaszczytnym miejscu siedział najwyższy rangą z nich: Mirumoto Nishio Seishiro. I on też, kiedy przybysz zastosował się do wezwania i zdjął hełm, wciąż wspierając się na tetsubo, poderwał się od stołu blednąc, zlewając słowa i jąkając się jakby na widok ducha, rzekł:

- Tttttarosan?!

Pierwszy cios tetsubo ledwie musnął pierwszego ze Smoków, ale ten poderwał się niczym cyrkowy akrobata lub kukiełka szarpnięta na sznurkach. Niczym kukiełka też opadł, bezwładny, nieprzytomny, ciężko ranny. Nie wcześniej jednak, niż padł drugi cios, który samuraja Smoka siedzącego naprzeciw trafił w tors. Ten mężczyzna resztę walki miał spędzić na klęczkach, sparaliżowany bólem płynącym z przebitych w kilkunastu miejsach płuc, przebitych pogruchotanymi żebrami. Impet ciosu wywołałby torsje, gdyby nie doskonały i wieloletni trening mężczyzny, który siłą woli zapanował nad odruchowymi reakcjami organizmu. Dzięki temu zdołał zaczerpnąć jeden oddech, po którym płuca stanęły mu w ogniu i krwi.

Mniej więcej wtedy też puszczony przez Hidę Heisuke Taro hełm, uderzył o ziemię i poturlał się gdzieś w bok, jeśli wierzyć świadkom masakry.

Dwaj pozostali Mirumoto odskoczyli od stołu sięgając po broń. Kraby bawiące w gospodzie dobyły swojej, parę z nich okrzyknęło atakującego, pragnąc by ochłonął i mierząc jego zacietrzewienie. Wiadomym było, że będzie trzeba go powstrzymać, jednak Kraby znają furię berserkerów i nie zwykły zabierać się za takowych bezmyślnie.

Seishiro jednak nie odskoczył, ponieważ najzwyczajniej w świecie obleciał go strach. Nim Taro zdołał śmignąć tetsubo po raz trzeci, oczy Mirumoto uciekły w głąb głowy a on sam osunął się na ziemię.

To ocaliło kilka istnień ludzkich tej nocy, ponieważ zaskoczony Taro stał się łatwiejszym celem. Pomogło też, że schodami schodził akurat sam shugenja. Taro obezwładniono, pojmano, czcigodny Agasha-sama zdołał ocalić swoich ludzi, zostało rozrachować incydent.

Hida Heisuke Taro był winny.

Nie ulegało to wątpliwości. Nie było okoliczności łagodzących (poza brakiem śmierci ze strony Smoków dzięki szybkiej interwencji shugenja) za podobnie haniebne zachowanie, Agasha-sama musiał zostać uhonorowany a obraza - zmazana. Za Taro przemówił - nieoczekiwanie - Seishiro. Zamiast seppuku, wydalono go ze szkoły, zamazano jego imię w Sunda Mizu dojo, a dla ukonorowania hańby - posłano go na pięcioletnią służbę w Strażnicy Wschodu. Przyjaciele odwrócili się od niego, a rodziny już nie miał wcześniej.

Została mu nienawiść. I pamięć o Mirumoto.

* * *

Taro otrząsnął się ze wspomnień, wyprostował się. Spoglądnął na monotonny, zimowy i opustoszały krajobraz ciągnący się za drewnianą palisadą. Wkrótce miał skończyć służbę na dziś, ale nie czekał na to. Nie miał na co już czekać. Nie miał tu przyjaciół, czy nawet kompanów od wypitki. Nie tykał sake od lat. Dawni znajomi i przyjaciele nie poznaliby go. Miał zupełnie inny wyraz oczu. Zupełnie inne serce. Nie był już bushi Hida. Był Hida berserkerem. Jego introwersja postępowała z latami. Ostatni dłuższy dialog z kimkolwiek miał podczas pobytu w domu gejsz, dwa lata temu. Nie zdołało to wykrzesać zeń żadnej emocji, zatem od tamtego dnia, zrezygnował też z kobiet. Wyraźnie powiedziano mu, że shańbił ród, zaraz po tym, jak Seishiro uciekł mu z rąk, mdlejąc. Od tego czasu, nic się nie liczyło. Oprócz okazjonalnego gniewu, ale te wybuchy Hida Heisuke Taro ukrywał. Wiedziano, że jest berserkerem i pozostawiano go w spokoju. Pasowało mu to. Tak, jak pasowała mu ta służba, na najwyższym poziomie wieży, z widokiem na wszystkie ziemie dokoła. Lubił tu być.

- Hida-san?

Głos należał do słabo znanego Taro samuraja. Ishizaki, jeśli dobrze pamiętał. Jedyna styczność z tamtym jaką Taro pamiętał, to kiedy Ishizaki potrzebował pieniędzy na spłatę długu i pożyczał od paru bushi z jego oddziału. Tamten najwyraźniej nie wiedział, z kim ma do czynienia, bo poprosił o pieniądze również jego. Dopiero reakcja otoczenia uświadomiła głupcowi, co czyni. Na tyle zabawna była jego konsternacja, kiedy zastanawiał się, jak wybrnąć ze swoich butnych słów, że Taro pożyczył mu pieniądze.

Czemu nie? I tak z nich nie korzystał.

- Panie... ja... Ishizaki jestem, miałem dziś służbę wartowniczą...

Berserker skinął głową. Znaczyło to wiele rzeczy. Że zna, że pamięta, że rozumie. Doskonale zastępowało wszelkie słowa. Ishizaki widząc odpowiedź, speszył się zauważalnie. Zaczął coś mówić, mętnie tłumacząc sytuację kiedy pożyczał pieniądze i czemu tak długo mu zeszło nim przyszedł je oddać, na co Taro stracił zainteresowanie. Nie rozumiał, po co ten potok słów. Tamten się chyba obawiał jego gniewu za nieoodane monety. Heisuke niemal uśmiechnął się na podobnie absurdalny pomysł. Pieniądze? Co one znaczyły? Dla niego - nic. Już miał oddalić tamtego, by powrócić do oglądania krajobrazów, kiedy coś przykuło jego uwagę:

- Stój - ciche słowo wystarczyło, by zatrzymać potok wymowy tamtego - Powtórz jeszcze raz, KTO przyjechał?


Najniższa bryła twierdzy, główne schody


Wieża była budowlą obronną, zatem podzielono ją na trzy części. W ten sposób, nawet jeśliby nieprzyjaciel zdołał opanować jedną, można było wycofać się do wyższej. Z zewnątrz wyglądało to, jakby okrągławą, nieforemną bryłę położyć na takiej drugiej, na tym dać jeszcze trzecią, i dopiero to przykryć dachem. Bryły do tego były różnorakie w kształcie i wysokości, pierwsza była najwyższa, druga - nietypowo - najmniejsza - zaś trzecia niewiele (jeśli nie liczyć mniejszej o jedną trzecią średnicy) ustępowała wielkością pierwszej.

Droga do dowódcy wiodła w samo serce Strażnicy, do samego środka drugiej bryły. Niestety, dźwigi Kaiu, wszechobecne na Murze, tutaj nie działały. Jakiś szczegół mechanizmu był zepsuty. Obsługa, miast go naprawiać, grała w Fortuny i Wiatry, mając gdzieś to, że w razie ataku wszyscy ludzie potrzebni do obsadzenia stanowisk na piętrach, mogą tam dotrzeć później, lub dotrzeć tam zmęczeni, lub że będą tarasować schody ciężkim sprzętem, który zwykle wjeżdżał za pomocą dźwigów. Akito nawet nie zaczynał tematu. Zagryzł tylko zęby i rozpoczął wspinaczkę po schodach.

Kolejną kroplą był fakt, że schody były brudne. Na paru stopniach widniały ślady rzygowin, gdzieś były stare ślady jedzenia. Mijając jakąś bójkę po drodze, Hida począł w ponurym milczeniu wypatrywać śladów krwi. Niezmyta krew byłaby czymś nie tylko haniebnym, ale wprost bluźnierczym. W krwi i mięsie babrali się w końcu tylko eta.

Pierwsze parę pięter nie różniło się między sobą. Wartowników jak na lekarstwo, bushi zwykle tworzyli grupki wokół czegoś ciekawego. Niektórzy grali w karty, sporo rozmawiało, niektórzy posilali się, inni znów siłowali się na ręce. Przynajmniej paru drzemało w kącie. Na samą myśl, że Mirumoto-san lub Bayushi-san mieliby to ujrzeć, Akito rumienił się ze wstydu. Zwłaszcza, że wielu tutaj grało na pieniądze, w ogóle się z tym nie kryjąc.

"Czy w całej tej twierdzy jest choć jeden samuraj, który ćwiczy!? Albo robi to, co do niego należy!?"

Na chyba czwartym piętrze, jakiś konus doskoczył doń, zastawiając mu drogę.

- Hola hola! A ty dokąd?

Akito zatrzymał się, nieco zaskoczony, mając miłą nadzieję, że ktoś wreszcie nakaże mu okazać papiery podróżne. Byłby to pierwszy raz. Spojrzał więc na konusa życzliwie, a tamten rzekł:
- Za wejście na to piętro się płaci, Dekkai-san.


Środkowa bryła twierdzy, wejście


Dopiero na piętrze z dowódcą Akito napotkał samurajów swego klanu do jakich przywykł. Sprawnych, zdyscyplinowanych, potężnych. Już na półpiętrze stało paru bushi, lecz ci jedynie uważnie go zlustrowali, kiedy przechodził. Sądząc po pustym stojaku na bronie, mieli za zadanie odbierać ludziom tu wchodzącym broń bitewną. Ponieważ jednak Akito nie miał żadnej, przeszedł dalej. Niewiele dalej, bo kilkadziesiąt stopni później, trzech bushi z monem jego rodziny zatrzymało go. Byli wysocy, lecz nie tak, jak Akito. Mieli na sobie pełne zbroje, z monem Kraba na piersiach i plecach oraz monami Hida na ramionach. Ich zbroje były granatowe, lecz płyty kryjące tors i plecy były czarne. Mogli więc należeć do jakiejś tutejszej formacji. Mógł przyjrzeć im się, ponieważ byli bez hełmów. To byli starsi już mężczyźni, bliżej im było do emerytury niż jemu do gempukku. Choć - wśród Krabów z emeryturą różnie bywało. Wspomnienie dziadka przemknęło przez głowę młodego Kraba. Stojący w środku przemówił:

- Witam panie Hida. Jestem Hida Xiu Wang. Mogę poznać Twe imię i cel podróży?


Środkowa bryła twierdzy, lazaret


Z dawien dawna, lazaret jest miejscem chorych, rannych, umierających i tych szczęśliwców, którzy wracają do zdrowia. Jest królestwem medyków, krajem uzdrowicieli, świątynią kapłanów i mnichów.

A także - o czym wielu w wojsku wie doskonale - azylem symulantów.

Lazaret w Strażnicy Wschodu jednak nie do końca spełniał te funkcje. Znaczy, o ile faktycznie był krajem, królestwem, świątynią i miejscem... o tyle na pewno nie był azylem. Lazaret bowiem w całości podpadał pod shugenja Kuni.

Ci zaś niemal zawsze zesłanie do Strażnicy traktowali bardzo ambicjonalnie i podchodzili do swoich obowiązków śmiertelnie poważnie. Wręcz zaciekle. A ponieważ do tego zawsze trzymali się razem (tym bardziej, że zwykle nie było ich tu wielu), pozostali woleli obchodzić ich z daleka, raczej niż dawać upust zawiedzionym nadziejom związanym z szukaniem azylu w lazarecie.

Teraz jednak sprawy miały się inaczej. Teraz do twierdzy przybył Hida Amoro, a wydarzenia z zeszłego tygodnia pokazały, że cokolwiek ten zrobi, dowódca go nie ukarze.

Lub dokładniej: nie ukarze inaczej niż reprymendą.

Dlatego kiedy oddział Hida Amoro po walce ze swoim dowódcą przegrał... mieli azyl. I mogli się naradzić. I choć język tej narady ranił uszy Kuni, shugenja nie robili z tym nic, starając się normalnie pracować.

- To beznadziejne - rzęził Tsae Li - ten skurwiel jest nie do ruszenia! Jebnąłem mu dwa razy tetsubo, a Tang Lien uderzył go w głowę! I co? Ja mam połamane żebra, a Tang może przeżyje tę noc!
- Miał po prostu farta, gówniany szczęściarz! Zahaczył mnie w podbródek, a hełm miałem sparciały, tom wypadł z walki - replikował oponent Tsae, jeden z dwu samurajów na nogach z całej szóstki.
- To nie fart - pokręcił głową drugi ze stojących - to talent i umiejętności. On włada tetsubo lepiej niż którykolwiek z nas. Lepiej nawet chyba niż my wszyscy.
- Gówniarz - przerywany, słowo po słowie dobywany szept dobiegł z łóżka obok Tsae - ma - bushi skupili się wokół szepczącej - parę - lat - po - gempukku. Lepiej - niż - my? Niż - ja? - ciężki oddech i rwane słowa nie przesłoniły oburzenia i niedowierzania w tonie.

Tsae roześmiał się, podłapując niedowierzanie przedmówcy. Nie powinien był. Wkrótce kaszlał krwią tak dalece, że potrzebna była interwencja shugenja. Ten zakrzątnął się wokół niego od razu, pojąc go czymś, rzucając szybkie słowa zaklęcia, kładąc na nim dłonie. Po chwili Li zwiotczał i opadł na posłanie, nieprzytomny. Kuni powiódł wzrokiem po pozostałych:

- Przemawia przez was desperacja? Macie czas. Uzdrówcie się. Jest was szóstka! Pokonacie go.

Ale bushi, do których mówił, unikali jego wzroku, milczeli. Patrząc na nich, kapłan pojął, że ten plan, by dać im czas, pozwolić się pozbierać a potem rzucić na Amoro, nie wypali. Ponieważ Amoro już ich złamał. Strach przed nim tłamsił ich teraz równie skutecznie, jak on sam stłamsił ich w walce. Kuni niemal zazgrzytał zębami. To mieli być bushi? Tchórze! Wiatrem podszyci!

A potem wspomniał, co zdarzyło się Sakonowi. Teraz każdy Kuni miał nakaz omijania Amoro z daleka. Przy wejściu do lazaretu zawsze czuwała dwójka, gotowa by go powstrzymać, gdyby chciał tu wejść. Fakt, jak Amoro sprawił Sakona, tłamsił ich tak, jak tych tutaj. Dlatego shugenja mógł wszystkie zarzuty do nich, rzucić też do siebie...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline