Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2010, 13:26   #271
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Prowincja Shinda, Strażnica Wschodu, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, godzina Bayushi.

Strażnik z początku spoglądał jedynie na Akito z niechęcią, a w miarę jak tamten mówił, niechęć przerodziła się we wrogość.

- A kim ty do cholery jesteś, młodziku, co? - rzucił agresywnie w odpowiedzi. Niemal natychmiast atmosfera zgęstniała, zresztą, od razu niewiele jej do tego brakowało. Pozostali strażnicy przesunęli się, stanęli luźniej. Była ich czwórka i każdy z nich wyglądał na starszego od młodych bushi. Żaden nie był też tak zmarznięty. Z niewiarą Akito powitał, jak tamci stają. Fukurou również, ale do niego dotarło to dłuższą chwilę później. Nie używał przez długie lata na co dzień broni bitewnej, no i kontekst był dlań zupełnie inny. Zatem dopiero po całej scenie Fukurou miał zrozumieć, że mężczyźni stawali tak, ponieważ chcieli być gotowi do użycia broni. Akito natomiast wiele razy sam tak stawał. Luźno, opodal swoich towarzyszy. Czekając aż wróg sforsuje drzwi, aż pojawi się w sali, czy korytarzu. Aż dojdzie. Konfrontacja z użyciem takich broni jak die-tsuchi czy tetsubo wymagała zamachu. Miejsca. Nie stawałeś ramię w ramię, bo to mogło kosztować Twego sąsiada złamany obojczyk, albo pęknięte żebro, kiedy źle weźmiesz zamach, albo kiedy w trakcie brania zamachu oberwiesz.

Akito z niewiarą więc powitał to, że tym razem to on miał być wrogiem. Bo na nikogo innego strażnicy szykować się nie mogli.

- Yamero.*

Ciche słowo rzucone z prawej, z rogu, uspokoiło strażników. Spojrzeli ku siedzącemu pod ścianą, otulonemu grubym płaszczem mężczyźnie, który nawet nie podniósł głowy na całe zajście, skupiając swą uwagę na misce z ciepłą strawą trzymanej w dłoniach.

- Ishizaka, jesteś głupcem - cicho ciągnął mężczyzna - To młodzik, kurier, obcy tutaj. Oczywiście, że będzie oczekiwał sprawdzenia papierów i oczywiście, że powinieneś mu je sprawdzić. Przez to, że robaki ci rozum wyjadły zapomniałeś o podstawowym swoim obowiązku. Sprawdź mu papiery, i więcej nie podskakuj do kurierów kiedy będę to widział, bo pożałujesz.

- Twoje papiery... panie - rzekł napomniany Ishizaka wyraźnie sugestywnie patrząc na Akito.

- Ishizaka, jeśli cokolwiek stanie się temu konkretnemu kurierowi, obiecuję ci, że będziesz siorbał sake przez szczerby w zębach. Tak, dla jasności - dodał mężczyzna z miską, jakby po namyśle. - A ty, młody kurierze, witaj w Strażnicy Wschodu. Z racji na twojego towarzysza po lewej - mężczyzna pociągnął łyka zupy z miski - trzymaj go z dala od ostatniego piętra wieży, nie powinien on spotkać się z tymi, co mają tam służbę. Z racji na towarzysza po prawej... cóż, powodzenia.

Towarzyszem po lewej był Mirumoto. Towarzyszem po prawej... Bayushi. Dowódca strażników wrócił do zupy, najwyraźniej zakończywszy rozmowę.


-------------------------------
* yamero - stop, zatrzymać się, odstąpić - nieformalny, często też niegrzeczny język
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 08-10-2010 o 13:28. Powód: przypis
Tammo jest offline  
Stary 08-10-2010, 14:29   #272
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Prowincja Shinda, Strażnica Wschodu, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, godzina Bayushi.

- A kim ty do cholery jesteś, młodziku, co?


Wraz z tym jednym konkretnym pytaniem Akito zrozumiał cały szereg rzeczy. Strażnicy mieli gdzieś bezpieczeństwo czy obowiązki, bo oczywistym było, że wróg nie naciskałby na przebadanie jego papierów, wróg po prostu wykorzystałby owe ich niesprawdzenie. Poza tym papiery mógł mieć, choć sfałszowane, niesprawdzenie ich było takim samym błędem jak nie zapytanie o nie. Tyle że w tej twierdzy błędy były czymś na porządku dziennym - o czym sugestywnie informował smród ciągnący się od stajni.
Postawa czwórki strażników była wręcz bojowa, gdyby Akito bez słowa wyciągnął broń, zapewne spotkałaby go niehonorowa śmierć, z rak równie mało honorowych Krabów. A może nie było tak źle...? Pewność siebie z jaką strażnik wypluwał słowo "młodziku" była uderzająca. Akto nie wiedział jak zachowywali się inni kurierzy na murach tej twierdzy jednak domyślał się że srali pod siebie i stąd taka a nie inna reakcja strażników. Akito nie był jednak zwykłym kurierem, właściwie to obecna funkcja była zupełnie odmienna od dotychczasowych, skąd więc Kraby z zapomnianej niemalże twierdzy mógłby rozpoznać w Akito syna dowódcy Czerwonych Wachlarzy? Kto z nich rozpoznawszy go, potraktowałby go niczym zwykłego kuriera - młodzieńca?
Akito nie miał wątpliwości, że gdyby wiadomym było kim jest, grupka strażników zachowywałaby się dużo poprawniej. Jednak ostatnim czego chciał to żerować na reputacji ojca, wolał do własnego sukcesu dojść sam, opierając się na własnych dokonaniach. Mierzył się z potężnym Oninem, pojedynczy strażnik nie mógł go wystraszyć. Grupa zaś nie mogła go zaatakować dopóki strażnik lekceważył swojego przeciwnika - choćby przez nazwanie go młodzikiem. W przeciwnym razie upokorzyliby go jeszcze bardziej wspomagając w walce z "młodzikiem".

Akito miał mu już zamiar uświadomić kim jest , zaczynając oczywiście od zwrócenia uwagi, że gdyby był wrogiem, nie domagałby się sprawdzenia papierów. Z odsieczą przyszedł mu jednak dowódca strażników. po tym jak zbeształ podkomendnego Akito zrozumiał dosadniej z jaka bandą zbirów ma tu do czynienia.

- Twoje papiery... panie - rzekł napomniany Ishizaka wyraźnie sugestywnie patrząc na Akito.

Akito odwzajemniał spojrzenie, nie lękał się strażnika już wcześniej, mimo, że brak lęku nie był spowodowany tym, że Akito czuł się aż tak pewnie. Wiedział, że każdy doświadczony bushi może go zabić, każdy pojedynek był śmiertelnie niebezpieczny wystarczyła bowiem chwila nieuwagi i nawet najlepszy samuraj ginął od ciosu katany. Po prostu Akito był synem swego ojca. Nie lękał się. Miał świadomość, że będzie pomszczony i był zawsze gotów na spotkanie z Fortunami. Był po prostu każdorazowo gotów na śmierć i nie rozważał przegrania pojedynku czy też konsekwencji zwycięstwa. Dzięki temu ze spokojem stawał do pojedynku nie obciążając się rozmyślaniem nad jego wynikiem.

Akito nie spuszczając wzroku ze strażnika wyciągnął papiery po czym podał je mu, był ciekaw czy którekolwiek z nazwisk wzbudzi jego reakcję, szukał błysku świadomości w oczach Ishizaki. Zastanawiał się czy samuraj sam z siebie zmieni podejście po zrozumieniu z kim ma do czynienia czy też zwyczajnie nic się w nim nie zmieni. " Czy mogą być aż tak zdegenerowani?" - zastanawiał się skrycie, ciesząc jednocześnie, że jakieś minimum porządku i rozsądku zostało tu zachowane. Zastanawiał się czy dowódca strażników wiedział z kim ma do czynienia, czy tez po prostu był na tyle rozgarnięty by wiedzieć, że młody, zwyczajny kurier nie poruszałby się w tak niezwyczajnym towarzystwie. Niegrzecznym byłoby mu przeszkadzać w jedzeniu czy rozpoczynać rozmowę w pobliżu strażników, ale dość dobrze przyjrzał się samurajowi, zamierzając mu później podziękować. Wiedział, że w sumie wykonywał jedynie obowiązek i że ewentualna walka i jemu dałaby się we znaki. Z drugiej strony... mógł nie zrobić nic a to z pewnością nie dopomogłoby Akito. Nie mówiąc już o sugestii tyczącej się towarzyszy Akito - bardzo przydatnej, cennej sugestii.

" Będzie tu co pozwiedzać" - pomyślał , powoli ogarniając olbrzymie rozmiary twierdzy.
Po prawdzie nie śpieszyło mu się ze znalezieniem dowódcy. Nie miał ochoty na spotkanie Amoro, choć wiedział, że jest ono tu nieuniknione. Zastanawiał się tez czy nie lepiej byłoby udać się do prawdziwego dowódcy, który obejmował tu dowodzenie zanim zjawił się Amoro, ten mógł go przygotować na spotkanie ze starym znajomym... Szukanie kwater dowódcy - czy też raczej dowódców było dobrym pretekstem do rozejrzenia się po twierdzy, po drodze rozważał czy sama pozycja Amoro dawała mu większe prawo do zarządzania twierdzą niż temu komu to osobiście wyznaczono. Domyślał się , że na styku odpowiedzialności za dowodzenie twierdzą, między starym dowódcom a nowym - nieformalnym, mógł istnieć spór... niemal pewnym było że istniał...

Odchodząc od strażników, skinął głowom w geście podzięki dowódcy strażników, nie zważając czy ten dostrzega ów gest czy nie. Czas na prawdziwe podziękowania i rozmowę, miał dopiero nadejść.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 08-10-2010 o 14:37.
Eliasz jest offline  
Stary 09-10-2010, 21:59   #273
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Prowincja Shinda, Strażnica Wschodu, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, godzina Bayushi.

Zima jeszcze nie dała za wygraną, tocząc odwieczny bój z nadchodzącą po niej porą roku.
Fukurou znał kaprysy zimy i konsekwencje z nich wynikające. Ludzie jednak potrafią znieść wiele. Konie jednak bywają bardziej kapryśne. I delikatniejsze.
Subayai był pod tym względem wyjątkiem, spokojny i cierpliwy nie dawał się tak we znaki, jak wierzchowiec Kraba.
Jednak i jemu dawała się nieprzyjemna aura we znaki.
Niewygody codziennych dni podróży sprawiły , że na widok Strażnicy Wschodu Smok się uśmiechnął. Był to jednak cierpki uśmiech. Strażnica oznaczała kłopoty, której naturę Fukurou mógł jedynie zgadywać. Co gorsza stan ich wierzchowców i problemy z ekwipunkiem oznaczały zatrzymanie się na kilka dni. Nie były to pomyślne wieści dla Smoka.
A Fukurou mógł tylko kląć w duchu na ten stan rzeczy…kląć, obserwować i wyciągać wnioski.
Póki co jednak, zbliżali się do twierdzy, przygotowując się na zmierzenie z nieznanym. Jadeitowa sowa wisząca zwykle, na rzemieniu owiniętym wokół wakizashi, znalazła się na jego szyi, schowana pod zbroją. Co by nie kusiła tutejszych półludzi, do popełnienia głupich czynów.

Zbieranina domków pod twierdzą, wyglądała z początku obiecująco…Fukurou wolał ominąć nocowanie w twierdzy, zdając sobie sprawę że im on i Manji będą się rzucać w oczy, tym mniej będą narażeni na zaczepki ze strony miejscowych bushi. Ale im bliżej byli twierdzy, tym miasteczko przy Strażnicy Wschodu coraz bardziej rozczarowywało Smoka. Choć może i nie do końca…
Były tu gospody i herbaciarnie. Byli i nieliczni samuraje korzystający z tego, że dyscyplina w miejscu hańby, praktycznie nie istniała. Było to, zgodne z oczekiwaniami Smoka, a nie należało do jego obaw. Pijący za ich zdrowie Krab przed gospodą, wzbudził jedynie delikatny uśmiech na twarzy Fukurou. Jeśli tylko takie problemy ma to miejsce, to Smok był spokojny o pobyt tutaj. Obawiał się czegoś gorszego…i jego obawy się sprawdziły nieco później.

Dojechali do strażników i wypowiedź Akito, spowodowała reakcję, jakiej się Fukurou obawiał, a i spodziewał. Czwórka Krabów sięgnęła po broń, stając w szyku bojowym.
Smok spodziewał się tego... spodziewał zdemoralizowanych nudą, pełnych agresji i alkoholu Krabów. To była miejsce hańby, ale tchórze tu nie trafiali.
Spojrzenie Smoka przesunęło się po przeciwnikach, po ich rozstawieniu.
Wdech, wydech…
Dłoń Smoka przesunęła się do katany. Ostrożnie położył na niej dłoń obserwując.
Wdech, wydech…
Byli uzbrojeni w ciężką broń, jak to Kraby. Broń wymagającą zamachów.
Wdech, wydech…
Taktyka radziła więc jedno, doskoczyć do wroga, skrócić dystans. Użyć słabości ich broni. Z bliskiej odległości, przeciwnik nie będzie mógł zrobić zamachu. Z bliskiej odległości, to wakizashi Fukurou byłoby groźną bronią.
Wdech, wydech…

- Yamero.- okrzyk przerwał te przygotowania. Pojawił się ktoś z władzą i z rozumem. Ktoś kto nie zapomniał jeszcze znaczenia dyscypliny. Ktoś którego słowa potwierdziły to co Smok widział chwilę wcześniej. W Strażnicy Wschodu pełno było bushi, którzy najpierw sięgają po broń, a potem myślą o konsekwencjach. Pobyt tutaj może być co najmniej kłopotliwy.
-Z racji na twojego towarzysza po lewej trzymaj go z dala od ostatniego piętra wieży, nie powinien on spotkać się z tymi, co mają tam służbę. Z racji na towarzysza po prawej... cóż, powodzenia.
Słowa nie były skierowane do Fukurou, ale mimo to, ten poczuł się zobowiązany skinąć głową w podzięce.
Po czym rozeszli się…Manji zaoferował się zająć opieką nad końmi. Co było dobrym posunięciem zważywszy, w jakim stanie była stajnia. Akito udał się na poszukiwanie, wpierw udzieliwszy rady Skorpionowi.
Fukurou zaś po uprzejmym pożegnaniu obu towarzyszy, najpierw zatroszczył się by ich pakunki trafiły do w miarę czystych i schludnych pokoi. Potem zaś opuścił twierdzę.
Im mniej będzie się rzucał w oczy tutejszym Krabom tym lepiej.

Gdy znalazł się poza murami, sięgnął po list napisany przez jego ojca. Znał go dobrze. Czytał jego zawartość wiele razy. Szeptem odczytał słowa, które teraz leżały mu ciężarem. „Jeśli zaś będzie okazja, pokaż im, że jesteśmy straszni.”
Schował list, westchnął spoglądając w górę, w sinoniebieskie wczesnowiosenne niebo.
Po czym rozejrzał się po rozciągającej się przed nim mieścinie przycupniętej niczym huba na pniu drzewa. Może Manji, znalazłby bardziej poetyckie określenie, ale Smok jakoś nie potrafił. Ruszył do przodu, wchodząc w wąskie uliczki. Dłoń Fukurou, niedbale leżała na daisho...ale był to pozór jedynie. Fukurou rozglądał się przypominając sobie drogę jaką pokonali do Strażnicy Wschodu. Minęli po drodze herbaciarnię, karczmę...i jedno i drugie miejsce warte było odwiedzenia na początek.
Wybrał herbaciarnię, bo choć sake rozgrzewa szybciej, to herbata rozgrzewa na dłużej.
Liczył też, że herbata zostanie podana w miarę szybko. Jakoś nie miał cierpliwości do ceremoniału, gdy całe ciało przenikał ziąb odchodzącej zimy. Potem była karczma, w której można się wszak było spytać o ewentualny nocleg. Jak i o kogoś kto mógłby naprawić lub sprzedać namiot. Fukurou go uszkodził, więc czuł się zobowiązany rozwiązać ten problem.
Ostatnią sprawą był ów pijany bushi Kraba, którego mijali. Wydawał się być pozytywnie nastawiony do ich trójki. A że po alkoholu, człowiek częściej ujawnia swe prawdziwe uczucia, tym bardziej wart był poznania. Coś mówiło Smokowi, że sojusznicy wśród tutejszych bushi bardzo się przydadzą. W końcu Fukurou i Manji oraz Akito zostaną tu kilka dni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-10-2010 o 22:02.
abishai jest offline  
Stary 14-10-2010, 14:04   #274
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Najniższa bryła twierdzy, stajnia


Stajnia była tak zaniedbana, że Manji miał ochotę wychłostać stajennego. Tylko, że nigdzie nie mógł go znaleźć. Jedyne co znalazł, kiedy już sam zaczął się krzątać wokół koni, to porzucone na środku widły, w dodatku z nabraną na nie słomą. A i tak zanim to znalazł zdołał oporządzić przygotować dwie zagrody i oporządzić konie, przy okazji odnotowując, że Syn Wiatru faktycznie się wścieka, ale jakby już mniej. Manji uśmiechnął się pod maską widząc tą pierwszą oznakę akceptacji Rinoko jako przywódczyni. Klacze z natury były lepszymi przywódcami niż ogiery.

Dobry nastrój prysnął, kiedy mężczyzna dostrzegł nienaturalnie leżące widły. Mimowolnie w jego rękach znalazła się rękojeść broni. To jednak były ziemie Kraba, tutaj dziwne rzeczy częstokroć były jedynym ostrzeżeniem jakie człowiek dostawał przed atakiem.

Przez ostatnie kilkanaście minut Skorpion krzątał się po stajni, a tutaj oto leżą widły, wyglądające, jakby ktoś je rzucił na ziemie w trakcie roboty. Ledwie dwie zagrody temu. Ktokolwiek zostawił to narzędzie w ten sposób, mógł oczywiście wyjść ze stajni, zanim Skorpion tu trafił. Być może więc ostrożność była zbędna, a jedyne, co się tu działo, to kolejny przykład niedbałości nieobecnego (sądząc po stanie stajni - wiecznie) stajennego.


Najniższa bryła twierdzy, jadłodajnia


Rozmowa z gospodarzem szybko spełzła na panewce. Wystarczyła wzmianka o świątyni.

- Panie - z jękiem gospodarz przypadł do ziemi - błagam, nie bij! Nie mamy tu czegoś tak wspaniałego!

Półczłowiek zbyt się bał, by być przydatnym. Zbyt długo zbierał za coś, co nie było jego winą lub obowiązkiem. Teraz uważał, że za każdą złą odpowiedź oberwie. Pod maską, twarz Skorpiona na moment wykrzywiła się w grymasie. Skorpion czuł mieszaninę niesmaku i irytacji. Służalczość heimina była podszyta tchórzostwem, ale nie była jego winą. Była mu wpojona. Co za ludzie przychodzili tutaj, jeśli półludzie byli tacy?

- Pytasz o interesy panie - do stolika Skorpiona dosiadł się człowiek w szaro-złotym, dobrego kroju kimonie, nawet jeśli brudnym czy bez monów. Mężczyzna miał daisho za pasem, ale siadając nie złożył go nijak. - Może ja będę lepszym kompanem od tego tu - machnął ręką jakby chciał uderzyć karczmarza, na co tamten na klęczkach począł się wycofywać, z wyraźną ulgą.

Tamten spojrzał w oczy Skorpiona. Przez moment mężczyźni mierzyli się spojrzeniami. Przybysz miał ponad dwadzieścia lat. Był zadbanym, nawet przystojnym mężczyzną, o włosach związanych w krótki kuc z tyłu głowy. Miał ciemne, niemal czarne oczy i był opalony. Zdecydowanie mógł podobać się kobietom. Jego usta były tak ułożone, że można było domyślać się, iż ich właściciel często uśmiechał się cynicznie bądź szyderczo. Nawet teraz, kiedy ten zagajał sympatycznie, proponując swe towarzystwo, była w jego powitalnym uśmiechu, obca, mniej zachęcająca nuta.

Część umysłu pana Bayushi zanotowała jedną, ważną rzecz. Tamten spoglądał mu w oczy bez cienia strachu. Czy był aż tak obyty ze Skorpionami?

- Chciałem zaproponować Ci panie pewną grę. Za każdą wygraną rundę płacę w wybranej przez Ciebie walucie. Zakładam, że będą nią pytania. - mężczyzna uśmiechnął się, takim swobodnym, powolnym uśmiechem. Byłby to naprawdę ujmujący uśmiech, gdyby nie fakt, że niedaleko mu było w opinii Manjiego do czegoś prawdziwie szyderczego. Gdyby nie to, że Manji nie był nawykły, by ktoś czuł się przy nim tak swobodnie by się tak uśmiechać. - Z drugiej strony, jeśli przegrasz panie Bayushi... Ty będziesz płacił nam. Uczciwie, prawda?


Na skraju dachu


Hida Heisuke Taro był ostatnim ze swego rodu. Heisuke, pomniejszy ród w rodzinie Hida, wziął swe początki od ronina, który swego czasu zaimponował jednemu z Hida swą krzepą i wytrzymałością. Hida, wierząc w to, że Klan Kraba potrzebuje ludzi silnych, zaproponował mu służbę. Heisuke nie zastanawiał się długo. Historia była prosta i podobnie proste było życie potomków ronina. Nie wyróżniajac się ani hańbą, ani zasługą, kontynuowali swą służbę przez siedem pokoleń. Heisuke urodził się jako najstarszy syn, szkolony zatem był na dziedzica. Jego siostra jednak niewiele mu ustępowała, zatem rodzeństwo szybko zaczęto wychowywać w ten sam sposób. W końcu śmiertelność w Klanie Kraba była wysoka od początku pierwszej wojny z Cieniem, zatem szkoda było, by pech uczynił Hitomi jedyną spadkobierczynią rodu, bez dania jej szansy na odpowiednią ku temu edukację.

Rodzeństwo zatem wychowywało się razem przez lata, z czasem ucząc się polegać na sobie coraz to bardziej. Więź obojga była silna na tyle, że nawet pomimo wyruszenia na gempukku osobno, wrócili zeń razem. Niektórzy krzywili się na takie podejście do tradycji, ale nauczyciele dwójki jak jeden mąż zaaprobowali ten postępek, na słowo wierząc zapewnieniom młodych, że każde z nich osobno powaliło swojego trolla. Rodzeństwo zaś nie próbowało szukać chwały, milcząc o wspólnie zabitym oni, po części dlatego, że w ich rozumieniu w trakcie gempukku to, co zabili wspólnie, nie mogło się liczyć, po części dlatego, że nie wiedzieli jak stwór się nazywał. Opowieść się rozeszła a jej bohaterowie spotkali się z falą sympatii wśród Krabów. Zdawało się, że przed rodem Heisuke stoją jaśniejsze dni.

Mijały lata służby, brat wspierał siostrę, siostra brata. Na odcinku między Kyuden Hida a zamkiem Kaiu powoli było coraz mniej miejsc, gdzie nie służył Taro i jego nieodłączna siostra. Oboje awansowali, choć Hitomi zawsze odmawiała awansu, mówiąc, że jej rolą jest wspierać jej starszego brata. Nawet słowa Taro nie mogły jej przekonać do zmiany zdania. Podróżowali więc oboje i walczyli oboje, aż trafił się Mirumoto Nishio Seishiro.

Seishiro był adeptem szkoły bushi Mirumoto. Pragnąc zgłębić drogę miecza, ten dwudziestoletni mężczyzna wędrował nie tyle po najsłynniejszych dojo Rokuganu, ile po tych, które faktycznie uczyły walczyć. Ominął więc ziemie Żurawi, nawet te odwiecznych rywali Mirumoto - rodziny Kakita - a miast tego zawitał na Ziemie Kraba gdzie nie dał się zawrócić, aż dotarł na Mur.

Taro niejednokrotnie miał później przekląć Seishiro i każdy krok, jaki ten podjął w swej podróży, ale na początku cieszyło go towarzystwo młodzieńca. Hitomi bowiem zakochał się w wojowniku Smoka a kiedy ten odwzajemnił jej uczucie, kobieta rozkwitła. Taro nie był bystrym bushi, lekcje taktyki pojmował doświadczając ich na Murze raczej, niż wskutek wyćwiczonego intelektu, zatem nie miał żadnych predyspozycji, by zrozumieć konsekwencje romansu. Widział to, że jego siostra promienieje szczęściem, a kochając ją, cieszył się razem z nią, zaś tego, który był przyczyną jej radości, obdarzył przyjaźnią.

Wszystko skończyło się po jakimś pół roku, kiedy Mirumoto pewnego dnia postanowił wyruszyć w dalszą drogę. Taro nie poznał szczegółów rozmowy kochanków, nie znał powodów decyzji Smoka, poza tymi, które z uśmiechem i udawanym przekonaniem przekazała mu siostra, kryjąc swój ból, odrzucenie i stratę:
- Mirumoto-san będzie wielkim szermierzem. Aby jednak takim zostać, musi ruszyć w dalszą drogę. Nie może mieć rodziny. Jeszcze nie teraz.

Taro pojął, że siostra utraciła szczęście. A jakiś czas później, życie. Ziemie Kraba nie tolerują błędów, nieuwagi. Chwile słabości, żal, smutek, zamyślenie... to wystarcza. W wypadku Hitomi przynajmniej, wystarczyło.

Może potoczyłoby się to inaczej, gdyby Taro potrafił dotrzeć do siostry, po odjeździe pana Mirumoto. Może gdyby tamten został. Na pewno potoczyłoby się inaczej, gdyby się w ogóle nie pojawił. Albo gdyby nie wrócił na ziemie Kraba w rok po pogrzebie, chroniąc jakichś dyplomatów. Gdyby pozostał na swojej ścieżce, dla której porzucił Hitomi, może byłoby to do zniesienia. Ale kiedy wrócił w bogatszym kimonie, z piękniejszymi ostrzami za obi, w służbie znacznego shugenja z rodziny Agasha, dla Taro sprawy stały się jasne, a ścieżka do podjęcia - wyraźna.

Wieczorem, kiedy gospoda w Drugiej Strażnicy, gdzie zatrzymała się karawana Agasha-sama, rozbrzmiewała śmiechem i zabawą, otworzyły się drzwi. Kraby okazały się bardziej wyczulone na nastroje niż Smoki, coś spowodowało, że bushi Hida odsunęli się z drogi przybysza, nie pytając go o nic. Zresztą, dlaczego mieliby go o coś pytać?

Któryś Mirumoto wstał, głośno żądając, by przybysz zdjął hełm i nabrał uprzejmości na tyle, by się przedstawić. Pięciu Mirumoto siedziało wtedy przy stole, nieco mniej niż połowa obstawy czcigodnego Agasha-sama. U szczytu stołu, w najbardziej zaszczytnym miejscu siedział najwyższy rangą z nich: Mirumoto Nishio Seishiro. I on też, kiedy przybysz zastosował się do wezwania i zdjął hełm, wciąż wspierając się na tetsubo, poderwał się od stołu blednąc, zlewając słowa i jąkając się jakby na widok ducha, rzekł:

- Tttttarosan?!

Pierwszy cios tetsubo ledwie musnął pierwszego ze Smoków, ale ten poderwał się niczym cyrkowy akrobata lub kukiełka szarpnięta na sznurkach. Niczym kukiełka też opadł, bezwładny, nieprzytomny, ciężko ranny. Nie wcześniej jednak, niż padł drugi cios, który samuraja Smoka siedzącego naprzeciw trafił w tors. Ten mężczyzna resztę walki miał spędzić na klęczkach, sparaliżowany bólem płynącym z przebitych w kilkunastu miejsach płuc, przebitych pogruchotanymi żebrami. Impet ciosu wywołałby torsje, gdyby nie doskonały i wieloletni trening mężczyzny, który siłą woli zapanował nad odruchowymi reakcjami organizmu. Dzięki temu zdołał zaczerpnąć jeden oddech, po którym płuca stanęły mu w ogniu i krwi.

Mniej więcej wtedy też puszczony przez Hidę Heisuke Taro hełm, uderzył o ziemię i poturlał się gdzieś w bok, jeśli wierzyć świadkom masakry.

Dwaj pozostali Mirumoto odskoczyli od stołu sięgając po broń. Kraby bawiące w gospodzie dobyły swojej, parę z nich okrzyknęło atakującego, pragnąc by ochłonął i mierząc jego zacietrzewienie. Wiadomym było, że będzie trzeba go powstrzymać, jednak Kraby znają furię berserkerów i nie zwykły zabierać się za takowych bezmyślnie.

Seishiro jednak nie odskoczył, ponieważ najzwyczajniej w świecie obleciał go strach. Nim Taro zdołał śmignąć tetsubo po raz trzeci, oczy Mirumoto uciekły w głąb głowy a on sam osunął się na ziemię.

To ocaliło kilka istnień ludzkich tej nocy, ponieważ zaskoczony Taro stał się łatwiejszym celem. Pomogło też, że schodami schodził akurat sam shugenja. Taro obezwładniono, pojmano, czcigodny Agasha-sama zdołał ocalić swoich ludzi, zostało rozrachować incydent.

Hida Heisuke Taro był winny.

Nie ulegało to wątpliwości. Nie było okoliczności łagodzących (poza brakiem śmierci ze strony Smoków dzięki szybkiej interwencji shugenja) za podobnie haniebne zachowanie, Agasha-sama musiał zostać uhonorowany a obraza - zmazana. Za Taro przemówił - nieoczekiwanie - Seishiro. Zamiast seppuku, wydalono go ze szkoły, zamazano jego imię w Sunda Mizu dojo, a dla ukonorowania hańby - posłano go na pięcioletnią służbę w Strażnicy Wschodu. Przyjaciele odwrócili się od niego, a rodziny już nie miał wcześniej.

Została mu nienawiść. I pamięć o Mirumoto.

* * *

Taro otrząsnął się ze wspomnień, wyprostował się. Spoglądnął na monotonny, zimowy i opustoszały krajobraz ciągnący się za drewnianą palisadą. Wkrótce miał skończyć służbę na dziś, ale nie czekał na to. Nie miał na co już czekać. Nie miał tu przyjaciół, czy nawet kompanów od wypitki. Nie tykał sake od lat. Dawni znajomi i przyjaciele nie poznaliby go. Miał zupełnie inny wyraz oczu. Zupełnie inne serce. Nie był już bushi Hida. Był Hida berserkerem. Jego introwersja postępowała z latami. Ostatni dłuższy dialog z kimkolwiek miał podczas pobytu w domu gejsz, dwa lata temu. Nie zdołało to wykrzesać zeń żadnej emocji, zatem od tamtego dnia, zrezygnował też z kobiet. Wyraźnie powiedziano mu, że shańbił ród, zaraz po tym, jak Seishiro uciekł mu z rąk, mdlejąc. Od tego czasu, nic się nie liczyło. Oprócz okazjonalnego gniewu, ale te wybuchy Hida Heisuke Taro ukrywał. Wiedziano, że jest berserkerem i pozostawiano go w spokoju. Pasowało mu to. Tak, jak pasowała mu ta służba, na najwyższym poziomie wieży, z widokiem na wszystkie ziemie dokoła. Lubił tu być.

- Hida-san?

Głos należał do słabo znanego Taro samuraja. Ishizaki, jeśli dobrze pamiętał. Jedyna styczność z tamtym jaką Taro pamiętał, to kiedy Ishizaki potrzebował pieniędzy na spłatę długu i pożyczał od paru bushi z jego oddziału. Tamten najwyraźniej nie wiedział, z kim ma do czynienia, bo poprosił o pieniądze również jego. Dopiero reakcja otoczenia uświadomiła głupcowi, co czyni. Na tyle zabawna była jego konsternacja, kiedy zastanawiał się, jak wybrnąć ze swoich butnych słów, że Taro pożyczył mu pieniądze.

Czemu nie? I tak z nich nie korzystał.

- Panie... ja... Ishizaki jestem, miałem dziś służbę wartowniczą...

Berserker skinął głową. Znaczyło to wiele rzeczy. Że zna, że pamięta, że rozumie. Doskonale zastępowało wszelkie słowa. Ishizaki widząc odpowiedź, speszył się zauważalnie. Zaczął coś mówić, mętnie tłumacząc sytuację kiedy pożyczał pieniądze i czemu tak długo mu zeszło nim przyszedł je oddać, na co Taro stracił zainteresowanie. Nie rozumiał, po co ten potok słów. Tamten się chyba obawiał jego gniewu za nieoodane monety. Heisuke niemal uśmiechnął się na podobnie absurdalny pomysł. Pieniądze? Co one znaczyły? Dla niego - nic. Już miał oddalić tamtego, by powrócić do oglądania krajobrazów, kiedy coś przykuło jego uwagę:

- Stój - ciche słowo wystarczyło, by zatrzymać potok wymowy tamtego - Powtórz jeszcze raz, KTO przyjechał?


Najniższa bryła twierdzy, główne schody


Wieża była budowlą obronną, zatem podzielono ją na trzy części. W ten sposób, nawet jeśliby nieprzyjaciel zdołał opanować jedną, można było wycofać się do wyższej. Z zewnątrz wyglądało to, jakby okrągławą, nieforemną bryłę położyć na takiej drugiej, na tym dać jeszcze trzecią, i dopiero to przykryć dachem. Bryły do tego były różnorakie w kształcie i wysokości, pierwsza była najwyższa, druga - nietypowo - najmniejsza - zaś trzecia niewiele (jeśli nie liczyć mniejszej o jedną trzecią średnicy) ustępowała wielkością pierwszej.

Droga do dowódcy wiodła w samo serce Strażnicy, do samego środka drugiej bryły. Niestety, dźwigi Kaiu, wszechobecne na Murze, tutaj nie działały. Jakiś szczegół mechanizmu był zepsuty. Obsługa, miast go naprawiać, grała w Fortuny i Wiatry, mając gdzieś to, że w razie ataku wszyscy ludzie potrzebni do obsadzenia stanowisk na piętrach, mogą tam dotrzeć później, lub dotrzeć tam zmęczeni, lub że będą tarasować schody ciężkim sprzętem, który zwykle wjeżdżał za pomocą dźwigów. Akito nawet nie zaczynał tematu. Zagryzł tylko zęby i rozpoczął wspinaczkę po schodach.

Kolejną kroplą był fakt, że schody były brudne. Na paru stopniach widniały ślady rzygowin, gdzieś były stare ślady jedzenia. Mijając jakąś bójkę po drodze, Hida począł w ponurym milczeniu wypatrywać śladów krwi. Niezmyta krew byłaby czymś nie tylko haniebnym, ale wprost bluźnierczym. W krwi i mięsie babrali się w końcu tylko eta.

Pierwsze parę pięter nie różniło się między sobą. Wartowników jak na lekarstwo, bushi zwykle tworzyli grupki wokół czegoś ciekawego. Niektórzy grali w karty, sporo rozmawiało, niektórzy posilali się, inni znów siłowali się na ręce. Przynajmniej paru drzemało w kącie. Na samą myśl, że Mirumoto-san lub Bayushi-san mieliby to ujrzeć, Akito rumienił się ze wstydu. Zwłaszcza, że wielu tutaj grało na pieniądze, w ogóle się z tym nie kryjąc.

"Czy w całej tej twierdzy jest choć jeden samuraj, który ćwiczy!? Albo robi to, co do niego należy!?"

Na chyba czwartym piętrze, jakiś konus doskoczył doń, zastawiając mu drogę.

- Hola hola! A ty dokąd?

Akito zatrzymał się, nieco zaskoczony, mając miłą nadzieję, że ktoś wreszcie nakaże mu okazać papiery podróżne. Byłby to pierwszy raz. Spojrzał więc na konusa życzliwie, a tamten rzekł:
- Za wejście na to piętro się płaci, Dekkai-san.


Środkowa bryła twierdzy, wejście


Dopiero na piętrze z dowódcą Akito napotkał samurajów swego klanu do jakich przywykł. Sprawnych, zdyscyplinowanych, potężnych. Już na półpiętrze stało paru bushi, lecz ci jedynie uważnie go zlustrowali, kiedy przechodził. Sądząc po pustym stojaku na bronie, mieli za zadanie odbierać ludziom tu wchodzącym broń bitewną. Ponieważ jednak Akito nie miał żadnej, przeszedł dalej. Niewiele dalej, bo kilkadziesiąt stopni później, trzech bushi z monem jego rodziny zatrzymało go. Byli wysocy, lecz nie tak, jak Akito. Mieli na sobie pełne zbroje, z monem Kraba na piersiach i plecach oraz monami Hida na ramionach. Ich zbroje były granatowe, lecz płyty kryjące tors i plecy były czarne. Mogli więc należeć do jakiejś tutejszej formacji. Mógł przyjrzeć im się, ponieważ byli bez hełmów. To byli starsi już mężczyźni, bliżej im było do emerytury niż jemu do gempukku. Choć - wśród Krabów z emeryturą różnie bywało. Wspomnienie dziadka przemknęło przez głowę młodego Kraba. Stojący w środku przemówił:

- Witam panie Hida. Jestem Hida Xiu Wang. Mogę poznać Twe imię i cel podróży?


Środkowa bryła twierdzy, lazaret


Z dawien dawna, lazaret jest miejscem chorych, rannych, umierających i tych szczęśliwców, którzy wracają do zdrowia. Jest królestwem medyków, krajem uzdrowicieli, świątynią kapłanów i mnichów.

A także - o czym wielu w wojsku wie doskonale - azylem symulantów.

Lazaret w Strażnicy Wschodu jednak nie do końca spełniał te funkcje. Znaczy, o ile faktycznie był krajem, królestwem, świątynią i miejscem... o tyle na pewno nie był azylem. Lazaret bowiem w całości podpadał pod shugenja Kuni.

Ci zaś niemal zawsze zesłanie do Strażnicy traktowali bardzo ambicjonalnie i podchodzili do swoich obowiązków śmiertelnie poważnie. Wręcz zaciekle. A ponieważ do tego zawsze trzymali się razem (tym bardziej, że zwykle nie było ich tu wielu), pozostali woleli obchodzić ich z daleka, raczej niż dawać upust zawiedzionym nadziejom związanym z szukaniem azylu w lazarecie.

Teraz jednak sprawy miały się inaczej. Teraz do twierdzy przybył Hida Amoro, a wydarzenia z zeszłego tygodnia pokazały, że cokolwiek ten zrobi, dowódca go nie ukarze.

Lub dokładniej: nie ukarze inaczej niż reprymendą.

Dlatego kiedy oddział Hida Amoro po walce ze swoim dowódcą przegrał... mieli azyl. I mogli się naradzić. I choć język tej narady ranił uszy Kuni, shugenja nie robili z tym nic, starając się normalnie pracować.

- To beznadziejne - rzęził Tsae Li - ten skurwiel jest nie do ruszenia! Jebnąłem mu dwa razy tetsubo, a Tang Lien uderzył go w głowę! I co? Ja mam połamane żebra, a Tang może przeżyje tę noc!
- Miał po prostu farta, gówniany szczęściarz! Zahaczył mnie w podbródek, a hełm miałem sparciały, tom wypadł z walki - replikował oponent Tsae, jeden z dwu samurajów na nogach z całej szóstki.
- To nie fart - pokręcił głową drugi ze stojących - to talent i umiejętności. On włada tetsubo lepiej niż którykolwiek z nas. Lepiej nawet chyba niż my wszyscy.
- Gówniarz - przerywany, słowo po słowie dobywany szept dobiegł z łóżka obok Tsae - ma - bushi skupili się wokół szepczącej - parę - lat - po - gempukku. Lepiej - niż - my? Niż - ja? - ciężki oddech i rwane słowa nie przesłoniły oburzenia i niedowierzania w tonie.

Tsae roześmiał się, podłapując niedowierzanie przedmówcy. Nie powinien był. Wkrótce kaszlał krwią tak dalece, że potrzebna była interwencja shugenja. Ten zakrzątnął się wokół niego od razu, pojąc go czymś, rzucając szybkie słowa zaklęcia, kładąc na nim dłonie. Po chwili Li zwiotczał i opadł na posłanie, nieprzytomny. Kuni powiódł wzrokiem po pozostałych:

- Przemawia przez was desperacja? Macie czas. Uzdrówcie się. Jest was szóstka! Pokonacie go.

Ale bushi, do których mówił, unikali jego wzroku, milczeli. Patrząc na nich, kapłan pojął, że ten plan, by dać im czas, pozwolić się pozbierać a potem rzucić na Amoro, nie wypali. Ponieważ Amoro już ich złamał. Strach przed nim tłamsił ich teraz równie skutecznie, jak on sam stłamsił ich w walce. Kuni niemal zazgrzytał zębami. To mieli być bushi? Tchórze! Wiatrem podszyci!

A potem wspomniał, co zdarzyło się Sakonowi. Teraz każdy Kuni miał nakaz omijania Amoro z daleka. Przy wejściu do lazaretu zawsze czuwała dwójka, gotowa by go powstrzymać, gdyby chciał tu wejść. Fakt, jak Amoro sprawił Sakona, tłamsił ich tak, jak tych tutaj. Dlatego shugenja mógł wszystkie zarzuty do nich, rzucić też do siebie...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 14-10-2010, 18:16   #275
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Dzielnica samurajska, Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi, godzina Amaterasu



Hiroshi patrzył na dziewczynę zachodząc w głowę co u licha powinien zrobić w takiej sytuacji. Sytuacja była dla niego niezwykła. Pokłon dziewczyny sprawiał, że czuł się dziwnie, a bycie obiektem podziwu pochlebiało mu bardziej niż chciałby się przed sobą przyznać. Miał ochotę zaprosić Satomi na herbatę i zobaczyć czym to się skończy. Albo uśmiechnąć się od ucha do ucha, zbagatelizować wszystko, zaprosić ją na kabuki lub wspólne ćwiczenia. I spędzić czas tak wesoło, tak miło, jak zasługiwało na to zwycięstwo. Z drugiej strony, gdyby się skończyło jak mogło się skończyć... Jak miałby ochotę by się skończyło... mogło to spowodować problemy. Z trzeciej... Haibane... Po chwili wahania przełknął pokusę i postanowił rozwiązać sprawę tak, jak spodziewałby się tego po Naritoki. Przynajmniej na tyle na ile potrafił.

- Każdy popełnia błędy Satomi-sani. Czasami nawet poważne. – młody bushi mówił cicho, kierując słowa tylko do klęczącej dziewczyny. – Ten, na szczęście nie był bardzo poważny w skutkach.

Dziewczyna podniosła głowę z nadzieją w oczach. Młody bushi gestem ręki zachęcił ją do wstania. Następnie kontynuował.

- Błędy przydarzają się każdemu. Najważniejszym wydaje mi się by uczyć się z błędów. Ważne jest też by godnie przyjąć konsekwencję pomyłek. Ja sam nie czuję już gniewu. – ton głosu był łagodny. Może łagodniejszy, bardziej sugestywny niż powinien. Hiroshi westchnął, raz jeszcze odrzucając pokusę, utrzymując rolę mądrego feniksa – Satomi-san, zauważ jednak, że to nie mój honor został podważony.

Dziewczyna spuściła oczy i pochyliła lekko głowę. W tej pozie, z oczami wilgotnymi od łez, wyglądała pięknie.

- Satomi-san, nie musisz tego robić bo nikt od ciebie tego nie będzie wymagać, ale jeśli naprawdę chcesz odkupić niewczesne słowa, idź do Asahina Si-Xin-dono wytłumacz sprawę i to jego proś o wybaczenie. Otrzymasz je łatwo. Si-Xin-dono jest świętym człowiekiem, który wolałby cierpieć samemu, niż zadać bój jakiejkolwiek innej czującej istocie. Niech to będzie twoim zadośćuczynieniem. To i pamięć, by nigdy nie sądzić pochopnie. Tak na dobre, jak i złe. – zakończył cicho.

W drzwiach dojo pojawiła się sylwetka Naritoki. Hiroshi miał już odwrócić się, zatrzymał się jednak w pół ruchu. – Satomi-san, Shizuka-san, gdy wrócicie na posterunek, przekażcie proszę gunnso-dono... – przerwał na chwilę szukając odpowiednich słów - ...podziękowanie za przydzielenie nam dobrych przewodników.

Oddając dziewczynom pożegnalny ukłon Hiroshi odwrócił się w stronę brata, czując rosnące z każdą chwilą poczucie tryumfu. Miał tylko nadzieję, że przekazana wiadomość powinna wystarczająco wyraźnie powiedzieć gunso, że choć decyzja pozostaje w jego gestii, Hiroshi nie czuje gniewu. A jeśli Satomi zdradzi się z zamiarem pójścia do Si-Xin – to nawet lepiej.

Noritoki szedł spokojnie, miarowym krokiem. Za nim, z drzwi dojo wylał się cienki strumyczek podekscytowanych bushi patrzących na niego z nieskrywanym szacunkiem i podziwem. Widząc zbliżającą się sylwetkę brata Hiroshi nie mógł powstrzymać uśmiechu – i nastawiania uszu na rozmowy jakie wychodzący bushi będą prowadzić.

- Naritoki-aniki. Czy wszystko już załatwione? – zapytał z wymuszoną nonszalancją, tłumiąc przy tym szeroki uśmiech i nadstawiając uszu na rozmowy samurajów podążających za bratem. Był przekonany, że Naritoki wygra, ale przekonanie i pewność, to dwie różne rzeczy. Teraz mógł już być pewien, że całą debata zakończyła się dobrze.

- Hai. – Odpowiedź brata była tak lakoniczna i pozbawiona intonacji, jak można było się po nim spodziewać.

Hiroshi skinął tylko głową i podążył za starszym bushi.

Minęli bramę dojo. Naritoki podobnie jak poprzednio, narzucił szybkie tempo marszu. Hiroshi szedł obok niego dumny i przepełniony tryumfem, z szerokim uśmiechem, który po prostu nie chciał zejść mu z twarzy. Kontrastowało to z kamiennym jak zwykle obliczem Naritoki, ale ten jeden raz, Hiroshi stwierdził, że nie będzie budził w sobie poczucia winny z powodu własnego braku samokontroli. Należała mu się ta chwila, na radość z sukcesu.

Szedł więc ciesząc się rześkością powietrza, szczęśliwy, nie zwracając uwagi na otoczenie. W myślach raz po raz odtwarzając przebieg pojedynku.


* * *


Bushi zbliżali się do domostwa Yasuhiku-dono. Hiroshi zastanawiał się jak przebiegać będzie śniadanie. Brat nie zająknie się zapewne ani słowa o pojedynku. Ciekawe jaką minę zrobi gospodarz, kiedy w końcu się dowie? Widziany w wyobraźni szerokooki grymas, zaskoczenia i irytacji był godny każdej niemal ceny. Ale nie, Naritoki dowiedział się o całej sprawie właśnie od Yasuhiku. Może więc gospodarz będzie starał się sondować czy goście zareagowali? Łobuzerski uśmiech na twarzy młodego bushi poszerzył się jeszcze. Hiroshi mu w tym nie pomoże.

Niezależnie od tego jak miały potoczyć się sprawy, zamierzał cieszyć się nadchodzącymi dniami.

Czymś co bardzo go ciekawiło Hiroshi, był sposób w jaki brat pokonał swoich przeciwników. Nie zamierzał jednak pytać. Przynajmniej nie tutaj i nie teraz. Zresztą zapewne jeden z towarzyszy podejdzie brata od odpowiedniej strony i zapyta go jakich technik użył, by wygrać. Młody bushi rzucił pełne dumy i radości spojrzenie na brata. A on sam miał szczery zamiar być przy tej rozmowie.

Rezydencja wyłoniła się zza zakrętu ulicy. Młody Feniks spoważniał nieco. Było kilka spraw, o które warto było zapytać brata możliwie szybko.

- Naritoki-aniki. Pokonałem Inouzuka-san, lecz nie znam reputacji tego szermierza. Wydawał się być osobą znaną w Kosaten-shiro. Czy wiesz może co mówią o nim w twierdzy? Ku mojemu wstydowi, nie znam również konsekwencji, przywilejów i obowiązków statusu gościa w Kosaten-shiro.
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 14-10-2010 o 18:24.
Wellin jest offline  
Stary 15-10-2010, 21:08   #276
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Krab słyszał o Strażnicy Wschodu wiele nieprzyjemnych wieści, lecz słyszeć a zobaczyć na własne oczy co tu się działo... nie dziwił się, że opowieści nie dorównywały realiom, jak można było w ogóle opisywać ten stan rzeczy? Akito czuł się jak nie w swoim klanie, miał wrażenie, że nie odwiedził jednej z siedzib Kraba, lecz twierdzę roninów. Na niższych piętrach wieży, po prawdzie nie widział większej różnicy, może i z tej racji, że nie znał za bardzo roninów. Odstępstwa od normy, brak dyscypliny wartowników, nie mówiąc już o hazardzie czy syfie. Wiedział, że im szybciej stąd wyruszą tym lepiej.

Akito przemieszczając się po kolejnych komnatach grozy dostrzegł nagle swoją okazję do dalszego odegrania się na Oninie.

"Widzisz szubrawcze jak nisko można upaść? Czy ty to widzisz? Czy siedzisz jeszcze skulony jak pies po niedawnej porażce? Może wolałbyś próbować opanować jednego z tych upadłych samurajów? Pewnie poszło by ci łatwiej choć ich to już do głupich czynów nie trzeba nawet namawiać, sami się w nich pławią. Miałbyś łatwą i przyjemną robotę, co prawda chwały wśród swoich byś za to nie miał żadnej, no ale za to dyrygowałbyś jakiemuś straconemu samurajowi... Nie wolałbyś?" - Akito celowo drażnił Onina, pytając się go o rzeczy których i tak nie zamierzał spełnić. Onin miał być jego więźniem tak długo jak to będzie konieczne. I nie miał mieć z tego powodu łatwo. " Jesteś tak bezużyteczny , ba szkodliwy wręcz, że oddałbym cie pierwszemu lepszemu, nawet półludziowi, bo na lepszego pana nie zasługujesz. Ba oddałbym cie nawet za dopłatą, taki jesteś parszywy. Ale nie łudź się, nie wypuszczę cie z rąk, jeszcze byś po kilku latach zdołał przekonać półludzia do jakiegoś głupiego czynu... " - Akito niemal śmiał się w duchu, domyślając się, że gorzej już chyba nie może obrazić Onina. "Patrz uważnie zanim jeszcze kiedykolwiek przyjdzie ci zasiać we mnie wątpliwość co do mojej wartości, patrz i ucz się jak nisko może upaść samuraj nie tracąc monu"
Dla Akito była to także dobra lekcja, szczególnie po nocnych udrękach jakie wcześniej sprawiał mu Onin, porównując i przyrównując, oczywiście do lepszych a nie gorszych samurajów, tak aby to Akito poczuł się tym gorszym, tym bardziej skazanym na łaskę i pomoc Onina. Przeciwnik w katanie wiedział już, że stracił okazję by przekonać Kraba po dobroci, by omamić go swoją pomocniczością... Pomocny mógł być jedynie w starciu ze stworami na których zwykła broń nie robiła wrażenia. "Równie dobrze mógłbym mieć poświęconą przez Schugenja katanę, efekt byłby taki sam a przynajmniej nie musiałbym się wstydzić za nieużyteczne beztalencie które wkute zostało do mojej katany..."

Akito nie próżnował, nie po tym czego dowiedział się od Moeru z którym rozmowa ponownie stanęła przed oczyma wyobraźni Kraba.

Prowincja Ayo, 35 ri na południe od Strażnicy Wschodu. Szlak kupiecki, terytorium Klanu Kraba; 10 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, ranek.

Kiedy odchodzili na stronę, wychudzony Hida wyglądał przy Akito jak pokurcz. Moeru ciężko oddychał, ale miał - pomimo ewidentnego bólu i odczuwanego dyskomfortu - bardzo radosną, mściwą i triumfującą minę.

- Akito-san - odezwał się, kiedy odeszli już dostatecznie, by nie być słyszanymi - przejdę od razu do sedna, pominę też zwroty uprzejmościowe. Nie z braku szacunku, lecz dla więzi, którą widzę między nami. Masz przy sobie potomka Oni no Tetsujin i masz go w pętach, prawda? Rwie się, ale nie może się wyrwać. Jak to się stało?

- Gempuku - odparł tym razem pewnym głosem Krab. - To na niego polowałem, choć nie znam sposobu w jaki Kuni ściągnęli go do mojej broni. Jest przytrzymywany mocą obręczy Asahiny, jednak niewiele wiem na ten temat. Wiem, że ich moc się wyczerpuje a do dziś ich wykonanie to sekret rodów Isawa i Asahina.
- Moeru-san a jak jest z Tobą? Słyszałem jedynie legendę o jakiejś klątwie choć teraz rozumiem jej źródło. Jak ty radzisz sobie z Oninem?
- zapytał Akito równie bezpośrednio, niemal zapominając o różnicy pozycji. Przy problemie jaki łączył obu Krabów funkcje czy rangi były istotnie bez znaczenia. Czy to chłop czy to król - każdy wyglądałby pomocy, czy choćby wysłuchania. W końcu z kim wyklęci mogli rozmawiać, jak nie ze sobą samymi?
Miał jeszcze wiele pytań, ale sam nie wiedział czy wszystkie wypada mu zadać. Wynikało to poniekąd z faktu, że wciąż nie wiedział jak zachowa się Moeru. Nie było wątpliwości, że nie bierze go pod włos, jedyne wątpliwości jakie miał Krab to jak wygląda kontakt z Oninem w przypadku Moeru. Czy on również mierzył się z sobą by nie walczyć? Czy może był po stronie Fu Lenga i dlatego współpracował z Oninem?
Niczym komar powracała kąsająca myśl: "Moje dzieci Cię znajdą, młody Krabie. Wspomogą Cię." Co gorsza nie wiedział nawet czy to wciąż jego myśli czy też już nie... Moeru zdawał się pasować do opisu...choć z drugiej strony Akito pamiętał, że kłamstwo było podstawową bronią Oni no Tetsujin , zresztą sporo się o nim uczył...Tak...wiedza o Łowcy Kenku także miała swe znaczenie w kontrolowaniu Onina i tym także Krab gotów był się podzielić z Moeru

- Historia jakich wiele - wzruszył ramionami Moeru, ale tym niemniej zaczął opowiadać - Szesnaście pokoleń temu, mój przodek razem z dwójką swoich przyjaciół walczyli i pokonali Oni no Tetsujin. Nie jednego z wielu, pokonali pierwszego z nich wszystkich. Praojca całego rodzaju. Nie umieli go jednak zabić. Potwór zaczął ich doprowadzać do szału, zmieniał sny w koszmary, poznawał coraz lepiej, coraz lepiej kłamał, coraz większy miał na nich wpływ - znacząco spoglądnął na obręcze i na drugiego Kraba - sam wiesz jak, Akito-san. Ale dwaj przyjaciele mojego przodka mieli łatwiej. Jeden udał się do swoich nauczycieli ze szkoły Kuni Tsukai Sagasu, drugi powędrował do Shinomen, szukając mędrca wśród swoich... mój przodek nie miał takiej drogi. Poszedł do shugenja Kuni, wszak szukają drogi do powstrzymania złego wpływu wszelkich demonów. Oni zaproponowali mu obręcze Asahina..., resztę znasz. Niestety, okazało się, że demon się podzielił. Próbował opętać całą trójkę. Kiedy tamci pozbyli się swojej części, przeszła ona na mojego przodka. Sny się zintensyfikowały. Przyszła gorączka bagienna. Klątwa stała się faktem. Najstarszy z przeklętych dożył trzydziestu dwóch lat. Ja... jak będę miał szczęście, dożyję dwudziestu siedmiu, ośmiu może.

- Jak sobie z nim radzę? Piję. Palę opium. Gubi się wtedy. Milknie. Nie jest w stanie rozróżnić co się dzieje. Ale to wyniszczająca droga i po pewnym czasie łotr się przyzwyczaja. Uczy się tolerować sake, coraz lepiej. Pomaga przystawienie jadeitu do obręczy. Ale nie nadużywaj tego - lepiej to stosować jako środek na ostatnią chwilę, niż uciszać go tym często. Im częściej będziesz przykładać jadeit, tym gorzej będzie on działał. Oni zawarte w obręczach jest jak więzień, a przykładanie jadeitu jest jak bat. Ale nawet głupi więzień z czasem przywyka do bata, jeśli codziennie otrzymuje chłostę. Wiesz oczywiście, że obręcze Asahina mogą więzić też inne oni? Ale w moim przypadku ten łotr zbyt się z nimi obeznał - jest w końcu w naszej rodzinie od pokoleń, jest też związany z jednym z nas z każdego pokolenia. Nie przepuszcza żadnej okazji aby się uwolnić. Może to zrobić, jeśli zdobędzie kontrolę nad nosicielem, czyli jeśli poproszę o ochronę, jeśli pokona moją wolę - choć z doświadczenia wiem, że nawet jeśli zwycięży, musi potem nieustannie walczyć aby się utrzymać. Zapamiętaj to, Akito-san. Jeśli uwięziony w Twoim ostrzu demon wygra z Tobą rundę, po prostu odczekaj chwilę, nabierz sił i zacznij następną. Nie panikuj, to go tylko wzmocni. Cóż - Twój przypadek jest lżejszy. Miast praojca całego pomiotu, masz jedno młode. W dodatku niedoświadczone. Próba przejęcia nad Tobą kontroli jedynie ujawnia prawdziwą naturę kreatury jaką pokonałeś. Wycie jest oznaką utraty kontroli. Do tego, ten demon może zapewne wyczuwać inne stworzenia ziem cienia, a także ludzi mających naprawdę parszywe zamiary. Tetsujin to sprytna kreatura. Mój może przyzywać, nie tylko wyczuwać takie stworzenia. Jeden z moich przodków niemal tak przegrał: diabeł przyzwał swój pomiot, a następnie przedstawił mu ofertę ochrony... - Moeru zaśmiał się gorzko - To jeden z najtrudniejszych oni do pokonania, a zdecydowanie jest trudniejszy w utrzymaniu. Twoja walka, krewniaku, dopiero się zaczęła. Zresztą, widząc Twe obręcze widzę, że to świeża sprawa. I dobrze. Masz czas. Po dzisiejszym będziesz miał spokój przez parę dni, nawet do dwu tygodni. Dobrze jest go wściekać. Rozjuszaj go, będzie wściekły, to nie będzie Ci pomagał. Najgorsze jest, jak pomaga. Zaczynasz wątpić, gubić się. Pozwalasz się mu poznać, a przecież każdy ma takie swoje strony, których nie odsłania nawet najbliższym. Tetsujin pozna je, pozna Twe najskrytsze obawy i wykorzysta je przeciw Tobie. Jeśli dasz mu czas, uknuje plan, którego efekty może nie będą bardzo widowiskowe, ale długotrwałe i bolesne. Na chłodno jest przerażającym przeciwnikiem, więc trzeba zeń szydzić, rozjuszać go, piętnować jego niepowodzenia, śmiać się z nich.

Przydługa kwestia wygłaszana była z coraz większym trudem, a końcowe słowa Moeru po prostu wyrzęził, po czym zgiął się w pół w ataku kaszlu. Zaalarmowany Akito pochylił się ku niemu, podtrzymując go. Chłopak zanosił się nieprzyjemnym, mokrym kaszlem, który targał jego chuderlawe ciało. Długo po ataku nie mógł mówić. Jego usta barwiły malutkie kropelki krwi. Gorączka wyraźnie się wzmogła.

- Im starszy... - chłopak szeptał teraz, rwanym, powolnym chrapliwym głosem - tym... potężniejsze. Sprytniejsze. - Rwana mowa wyraźnie miała go oszczędzać. - Mój... karze gorączką... bagienną. Najstarszy z nas... trzydzieści dwa lata. - Słowa były przerywane. - Niewiele czasu. Słuchaj! Szukaj... przewodnika... kenku. Albo... tensai... ognia... Isawa. Asahina... może pomogą. Teraz... ich droga... to... te... zabaw.. ergrhh, rlyahh, kharr. - Znowu kaszel. Oczy chłopaka zmętniały, ciało zwiotczało.

Krab podtrzymał Moeru jednocześnie wołając:

- Tatewaki-san gorączka się wzmogła! Jednocześnie ciszej dodając już Moeru
- Dzięki Ci Moeru-san, twoje imię będzie odtąd szanowane tak jak imiona moich przodków, reszty się dowiem, poradzę sobie, szczególnie teraz gdy już wiem co robić. - Odpowiedział Akito któremu ze wzruszenia pociekła łza, wiedział, że Onin w ciele Moeru toczy podobną walkę do tej którą Akito właśnie stoczył. Tyle, że już nie walczy o kontrolę, ale o osłabienie swego nosiciela...
Akito zamierzał dobrze zapamiętać dane mu wskazówki, wiedział już nawet jak zadręczy własnego wroga, wreszcie miał na niego sposób, w końcu mógł przestać się cofać. Odetchnął, jednocześnie z niepokojem obserwując zmagania Moeru i czekając na pomoc. Niewątpliwie Tatewaki wiedział najlepiej co czynić przy takim ataku, Krab mógł jedynie mu pomóc. "Może Manji -san będzie miał jakieś zioła?..."


Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Środkowa bryła twierdzy, wejście


Cień nadziei pojawił się na czwartym piętrze. Niestety była to próżna nadzieja. Krab żądający pieniędzy najwyraźniej nie wiedział do kogo mówi.
- Dla ciebie Hida - san i jeśli jeszcze raz powiesz do mnie ty, odpowiesz nie tylko za obrazę kuriera ale i za uniemożliwianie mu jego zadań.
W głosie Kraba zabrzmiało coś więcej niż tylko możliwa i łatwa do spełnienia groźba, zatrzymujący Akito Krab musiałby być głuchy żeby nie usłyszeć irytacji graniczącej z rękoczynem. Zresztą dłoń Akito z przyzwyczajenia powędrowała w stronę rękojeści, zatrzymując się jednak w pół drogi. Nie mógł pozwolić sobie na obrazę, ale nie mógł też walczyć z każdym napotkanym w twierdzy Krabem. Wiedział, że jeśli ustąpi jego dalszy pobyt w Twierdzy będzie nieustannym pasmem coraz to gorszych wyzwań. Wiedział, że ustępstwo podochoci szantażystów i wszelkiej maści hołotę jaka stacjonowała w twierdzy. Dlatego od początku zdecydował się na ostry ton. Nie miał większego wyboru a już na pewno nie przy towarzyszach.

Strażnik chyba dostrzegł, że nie rozmawia ze zwykłym kurierem, a już na pewno nie z takim, który płaci dla świętego spokoju. Musiał raz jeszcze ocenić siły na zamiary, bo dobrowolna opata nie wchodziła w rachubę, a spojrzenie Akito na pewno nie było spojrzeniem zlęknionego kuriera jacy zwykle trafiali do twierdzy.

Dalej już było lepiej , dyscyplina i karność do jakiej Akito przywykł. Na chwilę zanurzył się w kałuży normalności słysząc tak długo oczekiwane:

- Witam panie Hida. Jestem Hida Xiu Wang. Mogę poznać Twe imię i cel podróży?

Akito uśmiechnął się choć nie było to widoczne pod maską jaką nosił. Czuł się z nią nieco nieswojo pośród Krabów, niemal jak Skorpion, z drugiej jednak strony mon Kraba i postawa ( nie mówiąc już o ogromnej posturze) wystarczająco wskazywały na pochodzenie samuraja. Maska mogła nasuwać pytania, wątpliwości czy choćby podejrzenia , jednak szrama jaką zakrywała nasuwała by tych pytań nie mniej.

- Witam , jestem Hida Akito, kurier w służbie Hiruma Makasu-sama, dowódcy Czwartej Strażnicy. - odpowiedział grzecznie swoją formułkę. Cel podróży... tego Akito zdradzać nie chciał ze względu na bezpieczeństwo podróży. Przychodziło mu co prawda na myśl powiedzenie o Zamku Goblina czy o oddaniu czci zmarłym towarzyszom... jednak wiedział, że nie jest to potrzebne, może być wręcz niebezpieczne, dlatego postanowił ten temat przemilczeć. Miast tego dodał - Mam listy i paczkę dla osób z tej twierdzy, ponadto mam do przekazania wieści kapitanowi strażnicy.
Akito okazał swoje papiery podróżne, po czym gdy Xiu Wang skończył je czytać dopytał, czując że znalazł wreszcie kogoś kto mógł mu odpowiedzialnie pomóc.
- Czy mógłbyś wskazać mi szlachetny Hida Xiu Wang - san gdzie dokładnie znajdę adresatów przesyłek oraz kapitana?
- Kapitana znajdziesz idąc wprost tym korytarzem, w głąb tego poziomu. Kolejne posterunki powinny wskazać Ci drogę, Hida-san. Adresatów przesyłek... a kim są?

Kiedy Akito wyrecytował imiona, bushi po prawej ożywił się wyraźnie.
- Ja jestem Hiruma Oe Gomaru.
Xiu Wang chwilę zmierzył go wzrokiem, by rzec:
- Jeśli spieszy Ci się, Hida-san, zostaw przesyłki memu podwładnemu - gest dłoni wskazał Hirumę - jeśli zaś nie, to kończy on służbę z końcem Mrocznej Godziny, będzie wtedy dostępny.

Akito przez moment spoglądał na Xiu Wanga, zaciekawiony. Mroczna Godzina, była poetyckim określeniem godziny Fu Lenga, której to nazwy na ziemiach Kraba nie używano domyślnie niejako. Do tego uprzejmość Hidy... nie do końca pasowała do Kraba. Nie, że takich Krabów nie dało się spotkać, ale byli... no, jakby to rzec... rzadcy.

Gdy usłyszał odpowiedź zdecydował się pociągnąć Xiu Wanga nieco bardziej za język

- Czy mógłbyś powiedzieć mi coś więcej o kapitanie? Jestem w twierdzy po raz pierwszy i nie chciałbym go niczym urazić z powodu swej niewiedzy... czy nieznajomości sytuacji... - dodał po chwili, sugerując uważnemu słuchaczowi, że może coś wiedzieć o sytuacji wewnątrz twierdzy, choć równie dobrze mógł się o to pytać jak każdy inny speszony Krab nie mogący wyjść z "wrażenia" po przebyciu poprzednich pięter.

Po prawdzie Krab nie znał nawet imienia kapitana, a to co słyszał o Twierdzy, nie mogło spodobać się strażnikom. Wolał więc ukryć, przynajmniej chwilowo swą wiedzę o Amoro, domyślał się, że skoro kapitan się hańbił - a tak to opisywał Tatewaki - to i strażnicy Twierdzy nie mogą czuć się najlepiej przy takim obrocie sprawy. Poczuliby się jeszcze gorzej gdyby wiedzieli, że wieści o Amoro wyszły już poza obręb Twierdzy i przyczyniają się do zwiększenia hańby jaka spotyka tutejszą załogę. Załoga której dowodzi przybysz a nie kapitan musiała na wskroś to odczuwać, szczególnie jeśli zwyczaje Amoro były tak ... specyficzne, że nawet Tatewaki powstrzymywał się od ich głębszego określania.

Wiedział jednak , że pozostawienie przesyłek Hirumie może nie zostać dobrze przyjęte przez tych którzy je wysłali. Co więcej w takim miejscu , szczególnie teraz, ryzykowałby pozostawiając je samemu kapitanowi, skoro ten ulegał Amoro. " Równie dobrze jak Amoro się dowie, osobiście zniszczy przesyłki, byle tylko mi dokuczyć" - pomyślał kwaśno wiedząc już , że będzie musiał poroznosić przesyłki osobiście, choćby i po Mrocznej Godzinie. Co prawda narażało go to na dalsze zaczepki... z drugiej jednak strony stwarzało okazję do lepszego poznania Twierdzy, a być może i poszukania sprzymierzeńców. Xiu Wang nadawał się na takiego, choć Akito nie był jeszcze pewny czy uprzejmość nie była tu podstępem. "Zbyt długo przebywam z Manjim..." - skwitował w myślach, żartobliwie, choć nie bez cienia prawdy. Ponoć w każdym żarcie czaiło się ziarno prawdy. Wiedział, że zanim będzie mógł zapytać się Xiu Wanga o przewodnika , będzie musiał zapytać się kogoś o niego samego. Póki co rozmówca zdawał się być uprzejmy a może nawet uczynny - zważywszy na pozostawioną możliwość oddania przesyłek. Z drugiej strony przebywanie ze Smokiem nauczyło już Akito cierpliwości i że z pewnymi sprawami nie należy się śpieszyć.
 
Eliasz jest offline  
Stary 17-10-2010, 16:17   #277
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Z mieszanymi uczuciami obserwowała śmiejącego się Matsu. Z rozczarowaniem, że jego furia znalazła ujście inne niż dobycie miecza; z gniewem, że jej słowa nie trafiły wystarczająco mocno, wystarczająco celnie; gdy otworzył oczy i popatrzył na nią – z niechętnym podziwem dla jego woli, która potrafiła nałożyć kaganiec na wściekłą burzę emocji. W końcu zaś, z krótkim ukłuciem jakiegoś smutku, że powinna ów kaganiec zedrzeć.

Za plecami Lwa czarny punkt zyskiwał kontur i kształt jeźdźca nachylonego nisko ponad końskim grzbietem.

Co mogły dostrzec jego bystre oczy? Czy widział jak Matsu śmieje się głośno? Jak odrzuca głowę do tyłu, jak jego ramiona drżą? Jak gwałtownie ściąga lejce? Czy widział jej własne ręce ściskające wodze? Daleko od broni?

Co mogły dostrzec a co zobaczyły? Matsu szydzącego ze Szmaragdowej? Śmiejącego się jej w twarz i zaraz potem wycofującego się? A może zwykłą rozmowę zwieńczoną przyjacielskim rozstaniem?

Co mógł dostrzec, co zobaczył i co zapamięta?
Dowie się tego za kilka krótkich minut.

Czy jeździec zechce stanąć w jej imieniu? W imieniu jej ojca? Nie wiedziała. Nie mogła pokładać całej nadziei w zbliżającym się jeźdźcu, nie mając nawet pewności, że to bushi. Kim był? Jak wprawnie walczył? Za kim jedzie i od kogo? Nie wiedziała. Tylko głupiec zawierza niewiadomej, dzikiej karcie.

Dlatego im bardziej Matsu gasł, tym bardziej ona się zapalała. Nie mogła pozwolić sobie na przegraną. Nie mogła pozwolić odjechać mu po tym, kiedy sprawa zaszła tak daleko. Z takim mniemaniem o jej ojcu. I o niej samej.

Dlatego, gdy powiedział „Daidoji”, Keiko cała wibrowała już gniewem. I był to jednocześnie bezradny gniew córki Akodo, która tak bardzo chciałaby sama sięgnąć po miecz, by zakończyć sprawę tu i teraz, do pierwszej lub ostatniej krwi, i był to wściekły, ukierunkowany gniew uczennicy Raishina, widzącej, że strzały jej słów chybiły celu.

Daidoji...”
Konkursem łuczniczym...”
Akodo Ichizo...”
„...on jest osiągalny...”

Dosyć.

Wyprostowała się w siodle, zacisnęła zęby, długie palce na wodzach zbielały.

Myśl o ludziach jako instrumentach, Yanagi”, powiedział jej rok temu Raishin. „Z szacunkiem dla ich brzmienia i kunsztu wykonania, ale też świadoma ich użyteczności. Myśl o nich, jak o biwie, na której tak lubi grać twoja siostra”. Keiko pamięta dokładnie, że uśmiechnął się wtedy tak, jak nigdy nie uśmiechał się do niej. Z podziwem, prawie czułością. Pamięta, że pomyślała wtedy z nagłą przykrością, że nawet on nie potrafi ukryć sympatii do Michiko, choć ta nigdy nie była jego uczennicą, choć nie znał jej tak dobrze jak znał Keiko. Widząc jej minę, sensei uśmiechnął się wtedy szerzej. Na tyle szeroko, że popatrzyła na niego podejrzliwie i zaczęła się zastanawiać na ile nie potrafił ukryć, a na ile pozwolił jej go zobaczyć. „Widzisz?”. Skinęła głową. Widziała. Zrozumiała lekcję. „Jedziesz z ojcem na ziemie Lwa”, bardziej stwierdził niż spytał potem. I gdy przytaknęła, popatrzył na nią poważnie, taksująco. „Jeśli chcesz być naprawdę przydatna dla klanu, naucz się tego jak najprędzej. Nasz klan nie potrzebuje instrumentów a muzyków, rozumiesz to, prawda?”. Rozumiała. Tak, oczywiście, że rozumiała.

Ale nawet teraz, po roku, nie była pewna czy posiada talent do takiej muzyki.

Pozwoliła jednak strumieniowi słów płynąc swobodnie. Kierując się instynktem, szukając w oczach Matsu szczeliny, w którą mogłaby trafić, śledząc wyraz jego ust, drgnienia jego palców, napięcie na ściągniętej twarzy.

Wiedziała, że jest zbyt porywcza, zbyt niespokojna, często zbyt niecierpliwa. Że wciąż zbyt mało w niej spokoju, zbyt mało kontroli, dyscypliny. Ale były momenty, w którym ten wewnętrzny ogień mógł zapewnić jej przewagę.

Jak na szept odpowiada się odruchowo szeptem. Jak mimowolnie pojawia się uśmiech w odpowiedzi na cudzy. Jak dołącza się do czyjegoś zaraźliwego śmiechu. Czyż nie tak samo jest z gniewem? Gdy odbija się w cudzych oczach, rezonuje, narasta.

- A nie pomyślałeś nigdy, panie, że miano jakie nadały Akodo Ichizo-sama Osy nie zostało nadane bez powodu? - spytała chrapliwie. - Tak, gorzki ma ono smak, prawda? Ale wierz mi, rozczarowanie też było gorzkie i gorzka była strata. Nie pomyślałeś nigdy, panie, że jedną z osób, które dały powody do takiego miana była sama chui? - wbijała w niego intensywne, rozpalone spojrzenie, jakby chciała przybić go nim do ziemi, uniemożliwić mu odwrócenie wzroku, ucieczkę, wycofanie. Jakby rzucała mu wyzwanie. - Nie było cię tam, więc w tej niewiedzy nie ma twojej winy. Ale podążasz za jadem, który ktoś wsączył w twoje uszy na ślepo, jako strzała cudzej nienawiści.

Nie, nie było go tam, ale ona była. I słychać to było w goryczy przebijającej spod wściekłych nut. Ona była tam tamtej nocy. Widziała „honor” Lwów. Widziała „honor” Skorpionów. Tak, w jego niewiedzy nie było winy. Była za to w jego zaślepieniu. W jego pogardzie. W jego niechęci.

Spod zmarszczonych nad wąskim nosem brwi, obserwowała twarz Matsu, kątem oka łowiąc poruszenia jego dłoni i ciemną sylwetkę jeźdźca za jego plecami. Zaciskała palce na wodzach coraz mocniej, do bólu – jakby i w ten sposób mogła wpłynąć na reakcje mężczyzny, jakby w ten sposób mogła zmusić go do wybuchu. Próbowała wygrać na nim melodię dobycia miecza, wybuchu gniewu lub przynajmniej sformułowanie oskarżeń, które pozwoliłyby jej go wyzwać.

- Mój ojciec nie musi się niczego wstydzić. Przeciwnie. To >chui< kazała zabić mojemu ojcu Tsuruchiego-sama. Kazała zdradzić – skrzywiła wargi w nieładnym grymasie, który mówił wszystko, co sądzi o takich poleceniach i tych, którzy je wydają. - I to >chui<, gdy ojciec odmówił wykonania tego... rozkazu, kazała swoim ludziom go zabić. I to >chui< w końcu rzuciła się na niego z obnażonym mieczem. Ona. Tak, ofiarował jej śmierć samuraja. Powinieneś być, panie, wdzięczny za to.

O tak, powinien być wdzięczny. Gdyby jej śmierć zależała od Keiko, nie zginęłaby w walce, od miecza. Współczucie? Zrozumienie? Nie potrafiła mieć go dla tych, którzy odebrali jej dom.

Gdy mówi o chui, nie udaje się jej zamaskować cienia starej, pełnej złości nienawiści splecionej z ciemnym rozbawieniem, cieniem niedowierzania. I dumą. Jej rozkaz, jej oczekiwania były niedorzeczne. Wystąpić przeciwko swojemu daimyo? Podnieść broń na tego, którego przysięgało się chronić? To nie była droga Akodo. Czy nie wiedziała do kogo mówi? Tak, Ichizo roześmiał się jej w twarz. I niewyraźne echo tego śmiechu brzmiało teraz w jej głosie.

Wierność zawsze była cnotą bushido, którą zawsze rozumiała najlepiej.

- Twoje sugestie więc, panie. Myślisz, że można nazwać je błahymi? Jeśli to tylko słowa w twoich ustach, które nie mówią prawdy - wycedziła, wysuwając do przodu trójkątny podbródek. - Ale wymawiasz je przede mną. A ja nie mogę pozwolić, by ktoś obrażał głos mojego daimyo na tych ziemiach. Znieważał imię jego posła. Honor Akodo Ichizo-<sama> - podkreśliła, wściekła na niego za wcześniejszy brak honoryfikatora, brak nazwiska. „Ichizo”, kim był ten Lew, że tak mówił o jej ojcu? – jest bez skazy. On sam nie zboczył ze ścieżki wyznaczonej przez Pierwszego Akodo ani razu. Nigdy! A jednak ty oskarżasz go. Żądasz krwi. Za co? Nie chcesz powiedzieć. Nie chcesz? Boisz się? A może nie wiesz? Jeśli jest winny, dlaczego kluczysz? Dlaczego krążysz? - rzuciła mu w twarz jego własne słowa. - Dlaczego unikasz odpowiedzi? Spytaj ojca, mówisz, panie. Ale dlaczego mam pytać ojca o niesłuszne oskarżenia, miotane ku niemu przez szlachetnego Lwa, który nawet nie podał swojego imienia?
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 20-10-2010, 15:55   #278
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Najniższa bryła twierdzy, Stajnia


Manji cicho i powoli sprawdził, czy broń bez kłopotu porusza się w saya. Szybkimi, czujnymi spojrzeniami objął pomieszczenie, jakby widział je po raz pierwszy. Pomny sytuacji z podróży, szukał nie tylko istot, które mogły chodzić, ale także tych, które mogły latać. W razie potrzeby zamierzał rzucić wakizashi... tyle, że na razie nie było w co.

Stajnia nadal była brudna, śmierdząca i oddychanie było problemem. Natomiast Skorpion powoli, czujnie i bardzo cicho przesuwał sie korytarzem między zagrodami, patrząc i nasłuchując. Dotarł w ten sposób do końca pomieszczenia, czując jak fetor zatyka mu nos i zdaje się osiadać we włosach lub na ubraniu. I wtedy to usłyszał.

Cichy płacz. Odgłosy szamotaniny. Klaśnięcie policzka. Stłumiony odgłos padającego ciała. Stłumiony? Patrząc wokół, Manji mógł się domyślać czemu stłumiony.

Rozglądając się Bayushi dostrzegł coś, co dotąd bardzo ładnie wtapiało sie w ścianę stajni. Drzwi. Stał przed drzwiami do innego pomieszczenia, sądząc po rozmiarze, były to drzwi do wozowni. Zapewne za ścianą dokonywano rozładunku wozów, możliwe też, że czasem jakiś wóz wprowadzano nawet tutaj. Na pewno po wypięciu koni, przeprowadzano je tędy... lub raczej kiedyś je przeprowadzano. Obecnie drzwi były zawalone wiechciami słomy, zastawione dwoma stojakami z zepsutymi narzędziami, jakąś wielką beczką i tuzinem innych przedmiotów. Słowem, nie używano ich do oryginalnego celu od dawna. Sądząc po kolorze drewna przy zawiasach, co najmniej od lat.

- Nie! Błagam! Zostawcie moją córkę! Weźcie mnie! - kobiecy głos za ścianą rozbrzmiał nader wyraźnie po dotychczasowym przytłumieniu odgłosów, powodując, że Skorpion aż drgnął.
- Milcz, głupia! Bo poderżnę wam obu gardła! Nas jest sześciu, jeszcze dwie takie jak wy by się przydały!

Bayushi na moment zamarł, patrząc na miejsce z którego dochodził głos. Drzwi do wozowni miały w sobie wbudowane drugie drzwi. Zdecydowanie mniejsze. Koń by się nie zmieścił. Ale Krab mógłby przejść wyprostowany. Co znaczyło, że dla kogoś takiego jak on, będzie miejsca aż nadto... jeśli by chciał tam się pakować.

Manji jeszcze przez chwilę nasłuchiwał, chciał usłyszeć jak najwięcej, gdyż wierzył, że nieświadomy bycia podsłuchiwanym mówiący mogli powiedzieć znacznie więcej. Gdyby to była normalna, karna twierdza już dawno by tam wszedł. Jednak Twierdza Wschodu była świadectwem upadku Niebiańskiego Porządku.

"Tak jak się domyślałem, upadek samurai spowodował upadek wszystkich klas, ale... skoro zainicjowali to samurai, to możliwe, że uda mi się nakłonić półludzi i nieldzi do współpracy. Możliwe, że znają wszelkie tutejsze sekrety, zwłaszcza, że tutejsi bushi piją bez opamiętania. Teraz to chyba pozostaje mi obserwować i czekać na okazję aby uderzyć."

Jeszcze przez chwilę miał nieodpartą chęć wparować do pomieszczenia obok z okrzykiem: Sonno Joy! Był wychowany i wyszkolony by chronić za wszelką cenę Niebiańskiego Porządku, jednak teraz by jedynie zginął, a niczego nie ochronił.
Nabrał powietrza i powoli je wypuszczał, czuł jak spokój ponownie zapanował w jego umyśle.

"Teraz niczego nie wskóram, dlatego muszę obserwować, zadawać pytania, może uda mi się pozyskać zaufanie tutejszych chłopów. Mam szansę. Zważywszy, że tutejsi bushi ich strasznie gnębią."

Bayushi postał przy wejściu jeszcze przez jakiś czas, chciał usłyszeć jak najwięcej, a jednocześnie pozostać nie zauważonym, musiał działać bardzo ostrożnie.

Co dało się przewidzieć, rozmowy się wkrótce skończyły. Zostały odgłosy uderzeń, płacze, krzyki (teraz dwu kobiet, jednej młodszej, wołającej matkę na pomoc), posapywania i okrzyki zachęty ("chwyć ją za ręce! Tak, teraz drugą!").

Skorpion przez chwilę stał, przysłuchując się odgłosom gwałtu. To jedynie utwierdziło go o narastającej w półludziach nienawiści do bushi rozpalając tym samym nadzieję, że uda mu się dotrzeć do ciemiężonych chłopów. Jego dłoń zacisnęła się na rękojeści miecza, chciał tam wpaść i bez ostrzeżenia wszystkich pozabijać. Oczyma wyobraźni widział jak ukradkiem otwiera drzwi, a następnie zadając szybkie cięcia zabija zaskoczonych jednego po drugim. Wiedział jak to zrobić, wiedział że zabijając wedle nauk Katsumaty, gwałciciele zorientowaliby się o niebezpieczeństwie za późno. Chciał przed śmiercią każdego z nich przekląć, aby narodzili się ponownie jako eta. Czuł jak złość gotuje mu krew w żyłach, ostatnimi resztkami siły woli starał się zapanować nad narastającym gniewem, bo wiedział, że nie mógłby ich pozabijać. Zabijając samurajów Kraba stałby się zwykłym mordercą, nawet jeśli owi Krabowie byli zwykłymi gnidami.

Bezszelestnie wrócił do koni, upewnił się że rumak pana Kakita jest wyczesany, nakarmiony po czym zakończył oporządzać Syna Wiatru, który najwyraźniej wyczuł złość bijącą od Skorpiona i nie stwarzał problemów, był uległy i nie kaprysił.

Drzwiczki od wozowni otworzyły się i - sądząc po głosach - zadowolona z siebie hałastra wyszła, przerzucając się komentarzami:

- Młodsza lepsza! - Śmiechy.
- Eee tam, na mamuśkę miałem ochotę od dawna!
- Tam od łaźni, jakeśmy ją naszli, co?
- No no! Nie uwierzysz jaka śliczna!
- Ale jaka mięciutka w środku!
- Eee tam, stara już, młodsza lepsza, mówię! Sprężysta, nie ruszana jeszcze! Dziś będziemy dobrze spali! A jak błagała!
- Jeszcze jej się chciało!
- To jej jeszcze damy! - śmiechy, rozbrzmiewające przy każdym niemal komentarzu, na buńczuczny okrzyk wybuchnęły na - zdawało się - całą stajnię. Jednocześnie też grupa minęła zagrodę z końmi, w której siedział Skorpion.

Odziani byli w wełny, nie w jedwabie. Przepasani byli sznurkami, nie zaś obi. Żaden nie miał zbroi czy daisho. Nie mieli żadnej broni. Minęli go szybko, nie zauważając. Nawet nowe konie w stajni nie zwróciły ich uwagi, zajętej omawianiem dokonanego 'podboju'.


[u]Najniższa bryła twierdzy, czwarte piętro, główne schody


- Dla ciebie Hida-san...
Konus nawet się nie poruszył. Akito ze zdziwieniem odnotował, że knypek... się uśmiecha?
- Chłopaki! Mamy opornego! - rzucił tamten ze swoistą złośliwą radością, ledwie Akito zaczął.
- ... i jeśli jeszcze raz powiesz do mnie ty, odpowiesz nie tylko za obrazę kuriera ale i za uniemożliwianie mu jego zadań. - dokończył po wdechu dla opanowania narastającej złości większy Hida.

"Chłopaki" podniosły się od kości, w które grali niedaleko. Czterech samurajów nieledwie ruszyło w stronę konusa i Hidy Akito, kiedy ten skończył swoje słowa. Usłyszawszy je, spokojnie zasiedli. Konus obrócił się, rozczarowany:
- Ej, co jest? Dokopmy mu!
- Będzie wracał, już bez poczty, prawda? Wtedy będzie po służbie - odrzucił flegmatycznie - choć z zaskakującym pragmatyzmem - jeden z Hida. - Na służbie nie płaci.

Akito odtrącił konusa i ruszył dalej.


[u]Środkowa bryła twierdzy, wejście


- Czy mógłbyś powiedzieć mi coś więcej o kapitanie? Jestem w twierdzy po raz pierwszy i nie chciałbym go niczym urazić z powodu swej niewiedzy... czy nieznajomości sytuacji...
- Oczywiście, szlachetny Hida-san - zwrotem 'szlachetny' Xiu Wang jedynie potwierdził wcześniejsze obserwacje Akito na swój temat - chui Hida Oubo Tozenmaru jest mężczyzną niższym ode mnie o głowę i przeciętnie zbudowanym, jak na siłę, jaką posiada. Wiele lat walczył na Murze, na różnych odcinkach. Jest doskonałym taktykiem, kiedyś zorganizował turniej shogi, ale nie znalazł się godny go przeciwnik. Jako kurier wystarczy, szlachetny panie, byś zaraportował mu jaka sytuacja panuje na odcinku frontu z którego przybywasz, jak również zdał pisma jakie masz do niego tudzież ustne zalecenia, jeśli takowe otrzymałeś. Jeśli nie popełnisz rażącej gafy wobec przełożonego, o którą, skoroś kurierem armii Kraba, będzie Ci trudno panie - Xiu Wang uśmiechnął się, pozwalając sobie na ten lekki żart - to nie urazisz go. Jeżeli zaś by Ci się zdarzyło potknięcie, kara nie będzie szczególnie męczącą. Choć oczywiście, robiłbym wszystko, by jej uniknąć. Ale osobie Twojego pochodzenia, Hida-san, zapewne nie trzeba mówić o prawidłach etykiety.

Kiedy już wszystko było powiedziane, Xiu Wang rzekł z ubolewaniem:

- Hida-san, być może orzekniesz że to niepotrzebne, jednakowoż rozkazy wyraźnie mówią, że każdy wchodzący na to, lub wyższe piętra, musi przejść próbę jadeitu.

W ręce uprzejmego Kraba pojawiła się niewielka kostka tegoż. Pozostali bushi niby nie zareagowali, ale Akito wyczuł zmianę atmosfery i wiedział, że byli gotowi uderzyć.

Choć taki środek ochronny byłby paranoją i obrazą - jeśli wierzyć opowieściom matki, wszędzie w Rokuganie - to na ziemiach Kraba była to smutna codzienność. Klan walczył jak mógł, zatem w jego szeregach byli Skażeni. Nieprzyjaciel był podstępny i nieraz już przybierał postać samurajów Kraba. Jadeit pozwalał na zaufanie, bo dawał pewność.


[u]Środkowa bryła twierdzy, przed kwaterami chui


- Stać! - zamierzającego się zatrzymać Akito okrzyknięto dobre dwa kroki przed kwaterami. Dwu strażników, w pełnej zbroi, w hełmach z faliście wygiętymi płytami chroniącymi kark, szyję i oczy, skrzyżowało yari.

Akito zatrzymał się, wyciągając papiery podróżne. W milczeniu podał je strażnikom, z których jeden wystąpił, by odebrać je od niego. Czytał na głos, by drugi strażnik, który zatenczas mierzył uważnie Akito wzrokiem, gotów uderzyć, gdyby ten postanowił wykorzystać okazję, kiedy jeden ze strażników czytał papiery podróżne, by zaatakować.

Te środki ostrożności były Akito znajome. Nie raziły go. Tak samo, jak próba jadeitu. Której zresztą, widząc wiszącą na wierzchu zbroi strażnika, niewielką bryłkę zielonego kamienia, przewidywał za chwilę, kiedy sprawdzone zostaną jego papiery.

Przedtem jednak...

- Twoje miecze, Hida Akito-san. - rzekł strażnik, wyciągając doń rękę. - W środku nie będziesz ich potrzebował.

Jakby na potwierdzenie jego słów, ze środka rozległ się kobiecy śpiew.


[u]Środkowa bryła twierdzy, kwatery chui


Kwatery chui były... nieoczekiwanym widokiem. W pomieszczeniach dowódców, w jakich dotąd bywał Akito, bywały mapy, papiery, sumi-e, stół lub przynajmniej stolik do pisania. Oczywistym elementem były też zbroja, stojak na nią, czy stojak na broń. Zdarzały się jakieś ozdoby, jak np. kaligrafia, słynny cytat, czy ołtarzyk przodków, jeśli pomieszczenie służyło też za mieszkanie dowódcy, jak np. u pana ojca w domu.

Tutaj nie było nic takiego. Były natomiast malowane w pejzaże ściany, zdobione parawany, sztalugi z zakrytym płótnem, wysoki stołek (obecnie pusty) i otwarte drzwi do dalszych pomieszczeń, z których dobiegała miłosna pieśń bez akompaniamentu.

Akito postąpił w stronę głosu, na wskazanie jednego ze strażników. Drugi tymczasem zamknął drzwi na korytarz. Także ci wojownicy mieli pełne zbroje i faliste zdobienia kabuto.

Drugie pomieszczenie było jeszcze bardziej bogate od poprzedniego. Kapiące od złota kilimy zdobiły ściany, zaś kamienna podłoga przykryta była grubym dywanem. Sufit był malowany, ale zjawiskowe malowidło jeźdźców we mgle ginęło wobec jaskrawości ścian czy wzorów na czerwonym dywanie. Wszystkie akcesoria do widoku których Akito przywykł, zgromadzone były w jednym kącie rozległego pomieszczenia, niemal zasłoniętego parawanem przedstawiającym słabo broniącą się kobietę całowaną i pieszczoną przez pijanego (sądząc po nader czerwonym nosie i dzbanie w dłoni) mężczyznę. Podobne malowiła zresztą zdobiły też dwa inne parawany w pomieszczeniu, w tym największy. Zza niego dobiegał śpiew, który umilkł, kiedy podążający dotąd za Akito strażnik rzekł donośnie:
- Kurier Hiruma Makasu-sama, imieniem Hida Akito, ostatnio z Kamisori Yoake Shiro.
- Szlag! - dobiegło ściszonym głosem zza parawanu. - Co za pechowa piosenka. Zawsze przerywają. Niech wejdzie! - ostatnie odkrzyknięte było zdecydowanie głośniej.


[u]Miasteczko przy Strażnicy


Lektura listu nie podniosła Smoka na duchu. Konieczność wykazania się bezwzględnością była zdecydowanie czymś, co Mirumoto Fukurou wolałby uniknąć. Chociaż, pamiętając własne perypetie przy takiej błahostce jak oszczędzenie życia bandyty... współczuł kuzynowi. Haru jakiego pamiętał był roześmianym młodzieńcem, lubiącym kobiety i mającym u nich pewne powodzenie. Jaki był teraz?

Rozmyślania nad obecną sytuacją też nie polepszały nastroju. Czemu miałyby? Kilka dni pobytu w takim miejscu... zdecydowanie nie było to coś, co mogłoby polepszyć czyjś nastrój. No i zostawała jeszcze kwestia przewodnika, potrzebnego do przeprawy po Shinomen. Wedle słów Krabów, dobrym przewodnikiem byłby samuraj Toritaka, z pomniejszego klanu Sokoła. Mirumoto niewiele wiedział o samym klanie, o jego bushi jeszcze mniej. Do tego, do Zamku Oblicza Wschodu mieli jeszcze kawałek drogi.

Z westchnieniem złożył list i zamarł, kiedy na jego oczach zza najbliższego rogu wyleciał jak z procy chłopiec, za którym zaraz z wilczymi okrzykami pognała banda mu podobnych. Pierwszą myślą było skwitować widok dziecięcymi zabawami, lecz przerażenie malca i zaciekłość pogoni była zupełnie nie-dziecięca.

Na pewno jednak była szybka, bo gdy Fukurou dotarł do skrzyżowania, tamtych już nie było widać. Jeśliby więc chciał podążyć za nimi, nie zaś do herbaciarni, jak oryginalnie planował, musiałby biec. Na słuch - wilczy jazgot niósł się wieczornym powietrzem całkiem nieźle.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 22-10-2010, 22:54   #279
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Prowincja Yumeji, terytorium Klanu Smoka; druga i trzecia dekada miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Błogosławieństwo pamiętania Snów i mądrości z niej płynącej. Mała Togashi chętnie wepchnęła by je komuś do gardła wraz z innymi szacownymi błogosławieństwami stanu samurajskiego. Widać Niebiański Porządek dąży do równowagi i po tych kilku dniach nienaturalnego spokoju uderzył z zdwojoną siłą odbierając co jego. Sny. Naciągnęła ponownie koc na siebie by nie tracić ciepła i trwała w bezruchu wpatrzona w powałę. Sny, co tak naprawdę o nich wiedziała? Dotychczas chyba w tym względzie miała dużo szczęścia. Żadnych powtarzających się koszmarów, żadnych nawiedzonych przodków próbujących dobrać się do niej w tych chwilach gdy umysł był najsłabszy. Nie. Wszelkie koszmary dotychczas nawiedzały ją na jawie pozostawiając w śnie kilka godzin regenerującego spokoju. Ale to?
Dłoń dziewczyny zgarnęła z twarzy lepkie kosmyki i zacisnęła się na nich pobudzając mózg do myślenia. Jeśli rzeczywiście śniła ponownie to samo to kiedy przytrafiło się to po raz pierwszy? Tak roztrzęsiona ostatni raz była w nawiedzonej wiosce, ale przecież wtedy śniła zupełnie co innego... ale czy na pewno? Umysł powoli przebijał się przez pokłady mglistych wspomnień. Musiała sobie przyznać, że sen był nierealny nawet jak na nią choć ilość niepokojących fragmentów przerażała. Ale czy nie takie powinny być koszmary? Czepiać się rzeczywistości i ukazywać ja w krzywym zwierciadle podstępnie wzburzonego lustra wody?
Duchy wioski z jej wspomnień były tylko cieniami zaprzepaszczonych istnień. Dopatrywały się w niej mężczyzny. Mirumoto zapewne władającego onegdaj tymi włościami. Były więc niczym więcej jak przebrzmiałym echem protestu półludzi. Ale starucha? Widać to ona była wykreowanym przez umysł głównym złym całej ułudy. Wszystko wiedząca i uderzająca w najsłabszy punkt. Tak. W ten sposób myśli Togashi były wstanie okiełzać strach. Dalej było już prościej. Nie było chyba człowieka który podczas sennego dramatu nie byłby mimowolnie zmuszony do ucieczki przed czymś strasznym i nieznanym, niezależenie od finału. Tak naprawdę samego końca wolała by nie pamiętać. Głos. Cień. Szelest monstrualnego trzepotu. Samo przywracanie tych myśli powodowało febryczny dysonans zaciśniętych na brzegu koca palców. Jak mogła nie myśleć czym było to... Coś? Skórzaste skrzydła... Niczym płachta wyprawionej skóry strzepnięta z gniewem. Niczym z historii o przesączonych złem sługach Upadłego Kami. Nie! Nie mogła dopuścić do siebie możliwości iż istoty tak straszne znalazły do niej drogę. Nigdy więcej nie zmrużyła by oka. Smoki! Jeszcze Smoki miały skrzydła. Wprawdzie już w szkole uczyli ją iż Te Istoty Niebiańskie nie zadają się z czymś tak podłym jak śmiertelnicy ale przecież legendy mówił o Smoku Pustki nawiedzającym sny bohaterów! Tak naprawdę wolała by żadne z tych przypuszczeń nie okazało się trafne. Musiała jednak przyjąć jakieś nobliwe dla swego koszmaru rozwiązanie. W końcu lepiej nie wyobrażać sobie humorzastego nietoperza w przerośniętym rozmiarze. Prawdziwy Czcigodny Potwór może to potem wypomnieć.

Należało ruszać w drogę i pozwolić coraz dłuższemu dniu wygonić z głowy nocne mary. Nawet jeśli i sny będą naigrywać się z jej błędnej drogi mała posłaniec wiedziała, że aż do Pałacu Ważki nie będzie musiał podejmować nadmiernie złych decyzji. Dopiero tam wieści z okolicznych krain pozwolą jej na wybór dalszej trasy.
 
carn jest offline  
Stary 23-10-2010, 01:36   #280
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114; Godzina Bayushi


- A nie pomyślałeś nigdy, panie, że miano jakie nadały Akodo Ichizo-sama Osy nie zostało nadane bez powodu? - spytała chrapliwie. - Tak, gorzki ma ono smak, prawda? Ale wierz mi, rozczarowanie też było gorzkie i gorzka była strata. Nie pomyślałeś nigdy, panie, że jedną z osób, które dały powody do takiego miana była sama chui? - wbijała w niego intensywne, rozpalone spojrzenie, jakby chciała przybić go nim do ziemi, uniemożliwić mu odwrócenie wzroku, ucieczkę, wycofanie. Jakby rzucała mu wyzwanie. - Nie było cię tam, więc w tej niewiedzy nie ma twojej winy. Ale podążasz za jadem, który ktoś wsączył w twoje uszy na ślepo, jako strzała cudzej nienawiści. Mój ojciec nie musi się niczego wstydzić. Przeciwnie. To >chui< kazała zabić mojemu ojcu Tsuruchi-sama. Kazała zdradzić – skrzywiła wargi w nieładnym grymasie, który mówił wszystko, co sądzi o takich poleceniach i tych, którzy je wydają. - I to >chui<, gdy ojciec odmówił wykonania tego... rozkazu, kazała swoim ludziom go zabić. I to >chui< w końcu rzuciła się na niego z obnażonym mieczem. Ona. Tak, ofiarował jej śmierć samuraja. Powinieneś być, panie, wdzięczny za to. Twoje sugestie więc, panie. Myślisz, że można nazwać je błahymi? Jeśli to tylko słowa w twoich ustach, które nie mówią prawdy- wycedziła, wysuwając do przodu trójkątny podbródek. - Ale wymawiasz je przede mną. A ja nie mogę pozwolić, by ktoś obrażał głos mojego daimyo na tych ziemiach. Znieważał imię jego posła. Honor Akodo Ichizo-<sama> - podkreśliła, wściekła na niego za wcześniejszy brak honoryfikatora, brak nazwiska. „Ichizo”, kim był ten Lew, że tak mówił o jej ojcu? – jest bez skazy. On sam nie zboczył ze ścieżki wyznaczonej przez Pierwszego Akodo ani razu. Nigdy! A jednak ty oskarżasz go. Żądasz krwi. Za co? Nie chcesz powiedzieć. Nie chcesz? Boisz się? A może nie wiesz? Jeśli jest winny, dlaczego kluczysz? Dlaczego krążysz? - rzuciła mu w twarz jego własne słowa. - Dlaczego unikasz odpowiedzi? Spytaj ojca, mówisz, panie. Ale dlaczego mam pytać ojca o niesłuszne oskarżenia, miotane ku niemu przez szlachetnego Lwa, który nawet nie podał swojego imienia?

- Przestępujesz pani swoje uprawnienia jako Szmaragdowa. - odrzekł jej spokojnie. Jego gniew - widziała to - był już ukierunkowany. Zważył, osądził, zdecydował. Jej kolejne słowa nie przekonywały go. Nie tak, jak miała na to nadzieję. Choć tak, widziała poruszenie w jego postawie, parę razy błysnęło coś w jego oczach, w pewnym momencie, gdy mowa była o chui, wargi ułożyły mu się w gniewny grymas. Ale cokolwiek ugrała wtedy, podczas mowy o Tsuruchim, Osach i ojcu wzięte zostało ponownie w karby. Teraz przemawiał już całkowicie opanowany - Yoriki, czy Namiestniczka, nie powinnaś pani głosić takich słów o Wielkim Klanie. Zwłaszcza, jeśli korzystasz z jego gościny - źle to świadczy o Tobie samej. Mon, jaki nosisz, każe być Ci ponad to, czyż nie? Nie są to również mądre słowa, zważywszy, że Klan z którego się wywodzisz to ledwie setka, może dwie ludzi... jeśli ludźmi można niektórych z nich nazwać. Klan Lwa to potęga, kształtująca Rokugan od zarania dziejów. Klan Lwa, to Twoi przodkowie, jeśli nosisz nazwisko Akodo. Własnymi słowami odmawiasz im honoru, bacz na to, pani, bo skoro to Twoja rodzina wielu założy, że wiesz co mówisz. Mówisz o mojej niewiedzy i o tym, jak ona mnie nie usprawiedliwia, wezmę te słowa i zwrócę je Tobie samej. Twój ojciec, Akodo Ichizo, zakradł się nocą do komnat mojej babki a swojej przełożonej i uciął jej głowę kiedy spała. W jaki sposób to honorowa śmierć samuraja? Od razu dodam, wiem to od człowieka, który niegdyś był Osą, ale wolał nad to pozostać roninem i zachować honor. Ten człowiek ma mój szacunek zasłużył swoimi umiejętnościami i czynami, nie zaś noszonym monem, którego nie potrafi uszanować i słowem, którym jadzi. On swój wstyd ukrywa, zamiast go obnosić i pomimo wyroku śmierci jaki nań wydaliście, 'dzielne' Osy, jest na tyle odważny, że nie obawia się podać swojego imienia. Brał udział też w walkach o zamek, obu, tej dla Was przegranej i wygranej i mówi jedynie o wydarzeniach, jakich był świadkiem. Trzy z nich wystarczyły, by przestał chcieć nosić znak Osy, pierwszym była śmierć chui Matsu, mej szlachetnej babki. Pewnie powie Ci coś jego imię, pani, brzmi ono Raishin.

Kucyk Matsu zadrobił, on sam przesunął go lekko, tak, by zrobić miejsce przed Keiko także dla drugiego jeźdźca, który właśnie dopadał do rozmawiających, zwalniając i patrząc na oboje czujnie, uważnie, szukając... ciężko rzec czego właściwie.

- Na pewno pani dam szansę na wyjaśnienia osobie posła. Jak i dowiedzenia prawdziwości wypowiedzianych słów.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172