- Chociaż powiedzielibyście w którą stronę do miasta - fuknął gdy reszta znikała w ciemnościach, przez chwile widział jeszcze ciemne plamy na tle szarzyzny. - Nie będę was stamtąd wyciągał - krzyknął, po czym usiadł przed wejściem rozkładając się pod drzewem.
Naciągnął cięciwę na łęczysko i odłożył łuk na bok...oparł głowę o konar i z zawzięciem studiował lot przypadkowych ptaków i owadów błąkających się po lesie. "Kiedy w końcu wyjdziemy z tej przeklętej dziczy" - jedyna myśl, która ciągle błąkała się po głowie Iana. Miał już dość drzew, szeleszczącej ściółki, pękających pod ciężarem stóp gałązek, które świetnie zdradzały pozycję, łażących trupów, ukrytych jaskiń, spalonych wsi i całej tej masy rzeczy powiązanych z puszczą i Brimm.
Powoli zaczynał mieć dość także swoich towarzyszy...może byli przydatni, jednak to przez ich nieostrożność władował się prosto do wilczych jaskiń i oberwał bełtem w ramie...również przez nieostrożność tylko czterech z dwunastki pozostało przy życiu...chociaż niektórym nie udało się nawet umrzeć na dobre...
Splunął na bok po czym zaczął ostrzyć sztylet na małym krzemieniu znalezionym przy wejściu do jaskini... |