Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2010, 23:25   #19
Carrington
 
Reputacja: 1 Carrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodze
W życiu każdego szulera zawsze nadchodzi dzień w, którym karta się odwraca i żadne zaklinanie szczęścia nic nie daje. Królicze łapki, podkowy, małe, wkurzające pokurcze w zielonych kubraczkach z fajką w gębie i czterolistną koniczyną za uchem, które chowają garnce złota tam gdzie kończy się tęcza (Verka nie powinna pić tyle bimbru przed opowiadaniem bajek), trzymanie kciuków, odpukanie w niemalowane drewno, przesypywanie soli przez lewe ramię- wszystko to można o kant pewnej części ciała (dokładnie tam gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę) rozbić. Raz na tarczy, a raz pod nią- jak to mawia Doktor. I kompletnie nie jesteś w stanie temu zaradzić.

Thel znalazła się na samym dnie. W piekle swojego własnego, urzeczywistnionego marzenia. Czasami najgorszą rzeczą jaka może ci się przydarzyć w życiu jest właśnie spełniające się marzenie. Tak więc teraz podróżuje za horyzont, ale z pewnością nie tak sobie to wyobrażała. Miało to być na własnych warunkach, to ona miała wybrać kiedy, z kim i dlaczego . Stało się inaczej. Los z niej zakpił i sam wykonał wyboru.

Ile razy by nie analizowała całej sytuacji zawsze dochodziła do jednego wniosku: wszystko brało swój początek od szafy grającej. Może i Thel była nałożnicą Pana Wonga, ale On w głębi duszy kochał tylko jedną rzecz. Jego źródło dumy, oczko w głowie, kochanka, która na zawsze pozostanie mu wierna.
>>Cholerne pudło z płytami!!!<<- przelatywało jej cały czas przez myśl. Na to wyrażenie coś w zakamarku duszy krzyczało za każdym razem:
>>HIPOKRYTKA!!!<<- jednakże było to wołanie samotnego w głuszy szybko tłamszone przez wspomnienia tamtego feralnego wieczora. Tyle razy wracała do tego myślami. Słowa, które wtedy padły, czyny wtedy popełnione… Z żalu zabolało ją serce.

Wydarzyło się to parę dni po ataku Żarzyska na farmę Szwedów. Omen zwiastujący nieszczęście. Ostatni klienci dopijali swoje pryty z opuncji kiedy Thel podeszła do maszyny i włączyła smutną piosenkę o tęsknocie za ukochaną. Pierwsze takty grane przez skrzypce w zniosły się w przestrzeń. Poruszała w zmysłowo biodrami odwracając jednocześnie głowę w kierunku właściciela baru. Posłała mu dwuznaczny uśmiech. Niewinna lolitka.
Miał się zaczynać refren. Skrzypce przyspieszyły i nagle coś głośno zatrzeszczało w maszynie, później zgrzytnęło, a na koniec płyta przestała się obracać. Przerażona oglądnęła się z powrotem na szafę grającą. Odwróciła się:
-Too too nieme jaa…- nie mogła oddychać. Szok.. Pan Wong przeskoczył kontuar jednym susem (nikt nie spodziewał się po nim takiej sprawności) i biegiem znalazł się przy obiekcie swojej miłości, którym bynajmniej nie była Thel. Tą odepchnął jak nic nie znaczącego śmiecia. Chwilę klękał i czułym głosem próbował przywrócić maszynie sprawność działania.
-Kochanie, wiesz, że tatuś Cię kocha. Zrób to dla tatusia!!! Proszę Cię…- chwilę jeszcze trwało wypowiadanie zaklęć i mantr. Jednocześnie, rudowłosa widziała, że z każdą chwilą twarz mężczyzny zmieniała się. Najpierw trwoga, później ból, następnie zimna determinacja, aż do gniewu. Tak wielkiego, nieopanowanego, bez limitu. Nigdy w życiu nie widziała szefa w takim stanie. Odsunęła się do tyłu ze strachu..
Wszystkie oczy zwrócone były na niego. Bezsilnie oparł dłonie o swój skarb. Po chwili zwinął je w pięści, aż kłykcie palców pobielały.
-Wynocha!!! Wynocha stąd wszyscy!!!- cedził przez zęby. Zgromadzeni siedzieli jak skamieniali obserwując jego narastającą furię.
-WYPIERDALAĆ STĄD!!! NIESŁYSZYCIE?!?
Thel nie mogła, po prostu nie mogła. Sparaliżowana.
Wszyscy opuścili w pośpiechu lokal. Ostatni klient zobaczył jak mężczyzna zbliża się do kobiety. Ona się odsuwa. Chciałaby być w tej chwili daleko stąd. Próbuje się tłumaczyć jak dziecko, które obiecuje poprawę. Łzy ciekną po policzkach. Niestety to nie wystarcza. Wymierzony zostaje siarczysty policzek. Nawet się nie broni. Zaskoczona upada na ziemię.
-Na co się kurwa gapisz?!? CZY TU JEST COŚ CIEKAWEGO DO OGLĄDANIA?!?- Wong wydarł się na ostatniego świadka sceny po czym chwycił krzesło i rzucił w jego kierunku. Ten w ostatniej chwili uchylił się i uciekł.
Plotki w małym mieście roznoszą się prędko niczym zaraza. Później ewoluują na skutek działań osób pokroju Sulimanowej, a wielką tubą rozgłaszającą je była, niezastąpiona w takich przypadkach, gderliwa Rosie. W takim miejscu jak Bluff lekarstwem na nieszczęście jednych jest opowieść o nieszczęściu drugich.
Co prawda i tak numerem jeden został atak Żarzyska, ale Thel nic już nie mogło uchronić od zbliżających się zdarzeń. Dla wszystkich stało się oczywiste- Królowa kart straciła swojego opiekuna. Nagle każdy kto kiedykolwiek poczuł się przez nią skrzywdzony lub oszukany zrozumiał, że nadchodzi czas zapłaty za winy.
Z początku zawsze zaczyna się niewinnie: a to ktoś głośno ją przezywał od takich i owakich, splunął na jej widok lub podłożył nogę. To dało się jeszcze znieść, ale z każdym następnym dniem następowała eskalacja szykan. Niewybredne uwagi wygłaszane na głos i bez skrępowania, plucie w twarz, popychanie.
Dni mijały, maszyna stała zepsuta i nikt nie mógł jej naprawić. Może gdyby poprosiła Rufusa, ale nie- Pan Wong nie pozwoli nikomu, a szczególnie jemu dotykać swojego cudeńka. Na domiar złego do miasta wrócił tępy myśliwy, którego Thel ograła ze wszystkiego co miał- szczególnie z łuku, który był jakąś ważną pamiątką rodzinną dla osiłka. Teraz żądał jego zwrotu, czego kobieta nie mogła zrobić, gdyż jego nowym właścicielem był Fejes Morgan.
Po tym jak pewnego wieczoru ktoś wybił kamieniem szybę w jej domu poprosiła o pomoc Pastora i zamieszkała u niego. Tymczasowo.
Tak minęło parę tygodni względnego spokoju. Prognozy plonów wydawały się coraz lepsze, więc poza myśliwymi z miasta ex barmanka nie miała większych problemów. Wszystkich ogarnęła euforia, ale Thel dalej nie mogła czuć się bezpiecznie w osadzie. Mir Domu Bożego mógł okazać się kruchy. Powoli dojrzewała w niej myśl o opuszczeniu tego miejsca. Chociażby na chwilę, chociażby i do Morganów. Tak by sprawy wystarczająco przyschły.
Kiedy nastąpiły po sobie dwie burze niszczące plony stało się jasne, że musi zniknąć. Pozostali członkowie ruchu oporu nie mieli złudzeń co do motywacji przyłączenia się szulerki do następnej wyprawy z zapasami dla wygnańców.

I tak właśnie znalazła się na Pustkowiach zmierzając ku horyzontowi… i przeklinała swój los. Gorąco i parno, każdy podmuch wiatru unosił drobinki kurzu i pyłu, a następnie jak na złość trafiały one w nią. Dostawał się do oczu utrudniając marsz. Zatęskniła do chłodnego wnętrza baru, do aromatycznego bimbru, szelestu tasowanych kart, do… Muzyki…
>>Nie. Tam już nie mam powrotu<< pomyślała rozgoryczona. >>Może pozostać na tej pustyni, razem z Morganami. Może Dang nauczy ją jakiś pożytecznych sztuczek?<<- rozmarzyła się. >>O czym ty myślisz idiotko?!?<<- auto- sprowadzanie się na ziemię jak zawsze na posterunku.- >>Przecież ty się w mieście urodziła! Nie zamienisz jego gwaru na zawodzenie wiatru po Pustkowiach za żadne skarby świata!<<- przytaknęła sama sobie.
Upiła trochę wody z manierki. Popatrzyła wokoło. Na przedzie pochodu Dang i Enola. Tych dwoje zdawało się nierozłączną parą i chyba nawet rozumieli się bez słów. Hyra obok Fedda (zimne ukłucie zazdrości w sercu). To jak ona idzie, jak stara się poderwać Buźkę. A ten gra niedostępnego.
-Wiem co kombinujesz mała!- mamrotała- mnie nie oszukasz. To ja wymyśliłam tą grę!.
Chwilę później oderwała od nich wzrok. Westchnęła ciężko. Gdyby wiedziała co to jest cyrograf pomyślałaby, że pewnie diabły wszystkich Piekieł ścigają ją, żeby odebrać swój dług- jej duszę. Za wszystkie grzechy, których się dopuściła. Ale przecież ona chciała dobrze, a wszystko wyszło na opak.
-Dobrymi chęciami Piekło jest wybrukowane, a dzięki tobie zginęło tyle ludzi i jeszcze więcej zginie, ponieważ zachciało ci się być Mesjaszem od siedmiu boleści!- zapewne tak by odpowiedział piekielny wysłannik. Spojrzała na Burke’a, który szedł koło Mitcha, a przed oczami stanęło jej wspomnienie tamtej nocy kiedy miała go zabić. Spuściła wzrok.
Coraz ciężej stawiała każdy kolejny krok. Zmęczona, opuchnięta, głodna, spragniona, w płucach szalało prawdziwe Inferno, na stopach odciski dokuczały coraz bardziej.
>>Królestwo za bimber!!!<<- pomyślała. Nie odzywała się w ogóle. Nie skarżyła. Zawsze dobrze wyczuwała pobudki innych ludzi. Ci tutaj mieli cel, sami ich w niego wmanewrowała, ale najśmieszniejsze jest to, że jej już nie potrzebowali. W każdej chwili mogli ją zostawić na pastwę losu i ruszyć dalej. Życie ma wisielcze poczucie humoru.
>>Tato, pomóż!!!<<- westchnęła znowu, a kolejna porcja drobinek kurzu dostała się do jej płuc. Zakaszlała boleśnie.
Po przejściu tego ataku przekręciła głowę w drugą stronę. Gęsiego szli tam Issa i Rufus. Kobieta na przedzie, mężczyzna z tyłu patrząc na jej ślady i starając się po nich iść.
>>Co z tobą nie tak Rufus?!?<<- w chwili gdy o tym pomyślała potknęła się o kamień (mogłaby przysiądź, że go tam wcześniej nie było) i zaryła twarzą w piasek. Skurwiel przeszedł po niej bezceremonialnie tymczasem Viggo podszedł. pomógł jej wstać, a następnie otrzepać się. Kiedy wreszcie wypluła piasek z ust podziękowała mu. Pies patrzył się na nią, a pysk wykrzywił mu się w bezczelnym uśmiechu. Thel jednak zaczynało być wszystko jedno.

Cały pochód zatrzymał się. Dang znalazł jakieś ślady. Powiedział, że to plemienni. Później pobojowisko. Wszędzie walały się szczątki szczunurów. Na serce Thel padł cień kiedy zobaczyła krwawe ochłapy.
>>A co jeśli na nich natrafimy?!? Przecież ja mam tylko nóż!!! Tatko jeśli gdzieś tam jesteś, wysłuchaj mnie!!! Spraw, żebyśmy ich nie spotkali!!!<<- modliła się.
Niestety jej prośby wykorzystane zostały przez Kogoś na górze do podtarcia się. Jakieś fatum ciążyło na niej. Dotarli do miejsca w, którym miało odbyć się starcie Trybali. Ukryli się i obserwowali.
A później usłyszała słowa Viggo. Coś w niej pękło. Oddaliła się ukradkiem. Szukała bezpiecznego miejsca.
Nie usłyszała wypowiedzi Rufusa.
Kucnęła pod najbliższą skałą blada jak ściana. Zwinęła się w kłębek. Wstrząsnęły nią dreszcze. Miarowo kołysała się w tył i przód. Włożyła kciuk do ust i ssała- myślała, że pozbyła się tego tiku nerwowego z dzieciństwa. Teraz wrócił z całą mocą.
>>Nie mogę pójść walczyć z innymi! Oni nie mogą zaatakować Trybali! przecież wszyscy mogą zginąć, a szczególnie ona sama!!!<<- nie była to oznaka tchórzostwa, po prostu Thel nigdy nie brała udziału w rzeczywistej walce. Owszem prowokowała bójki w barze, ale zawsze robiła to gdy była absolutnie pewna wygranej (czyli wsparta silnym ramieniem Viggo lub w ostateczności przez Pana Wonga i jego błądzącej pod kontuarem ręki szukającej obrzyna). Teraz było inaczej. Mieli małe szanse na przeżycie. Kolejne dreszcze.
Każdy żołnierz przeżywa szok przed swoim chrztem bojowym. Tworzy się wtedy wokół niego strefa ciszy. Nie słyszy wtedy nic wokół siebie, żadnego świstu kul, żadnych wybuchów granatów. Jeśli nie znajdzie się wtedy jakiś porządny sierżant, który wyrwie go z tego stanu, taki żołnierz nie będzie nadawał się do niczego.
Mimo, że Thel nie służyła w wojsku dopadło ją to też. Czy ktoś to zauważy? Czy ktoś to zrozumie i jej pomoże zanim będzie za późno???
 
__________________
Grunt to walka zespołowa- zespół to więcej celów dla przeciwnika
Carrington jest offline