Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2010, 10:53   #21
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Trzy miesiące wcześniej.

Przeszukiwacz zobaczył ich w nocy, gdy owinięty w płachtę spędzał noc na szczycie wydmy. Palili ogień, marnując cenne drewno na zaznanie odrobiny ciepła. To go przekonało do tego, że nie byli to tutejsi, a Bluff mogli omijać specjalnie. Ruszył ku nim, omijając i badając ślady. Nie spodobało mu się to.
Kierowali się w stronę jaskini Morganów.
Czym prędzej wrócił do miasteczka, przybywając tam razem ze świtem i udając się do jedynej osoby, co do której miał pewność, że jest godna zaufania i gotowa do wspólnej podróży po pustkowiu. Wszedł do domu Enoli, budząc ją bezceremonialnie.
- Wstawaj. Przygotuj się.
W pierwszej chwili sądziła, że wciąż jeszcze śpi. Bo jak inaczej wytłumaczyć obecność Danga w jej skromnej przybudówce. Zaspana wpatrywała się w jego twarz usiłując dociec co właściwie powiedział. Odrzuciła cienki koc i w pierwszej kolejności sięgnęła po leżące tuż obok kukri. A dopiero potem, już wstając, uśmiechnęła się ostrożnie.
- Zaraz będę gotowa.
Skinął głową i tak samo cicho jak wszedł, opuścił pomieszczenie, czekając na nią na zewnątrz. Zebranie się nie zajęło jej dużo czasu. W pośpiechu kończyła się ubierać i zgarniała potrzebne rzeczy do torby, nie chcąc by musiał długo czekać. Zimna woda z wyszczerbionego kubka pomogła jej odpędzić resztki snu. Bez słowa pokazał, by szła za nim. Nie poinformował nikogo innego, nie odezwał się też aż do momentu, kiedy zostawili za sobą ostatnią chałupę i ostatnie nędzne poletko.
- Koczownicy lub ktoś inny. Nie możemy pozwolić, by znaleźli Morganów.
Obróciła się ku niemu zaskoczona, z lekkim przestrachem uświadamiając sobie konsekwencje podobnego zdarzenia.
- Co chcesz zrobić?
Przez chwilę patrzył w jej oczy, nie zdradzając nic. Twarz zakryta chustą uniemożliwiała poznanie emocji. Ale zaciskał mocno dłonie.
- Zmylić. A jeśli się nie uda...
Nie dokończył.
A ona nie odezwała się więcej.
W przeciwieństwie do niego jednak, na jej policzkach znacznie łatwiej było odnaleźć cień rozterki. Nie lubiła martwić się na zapas, może więc to, co sugerował nie będzie wcale potrzebne. Wiedziała, że stanie u jego boku, nawet jeśli nigdy jeszcze nie zdarzyło jej się zabić. Zwierzę tak, ale nie człowieka. Zerknęła na jego zaciśnięte dłonie, a potem na ten wystający skrawek oblicza. Szli dalej.

"Zero" bez większych problemów odnalazł ślady, które badał w nocy. Postarał się o to, by tamci nie dostrzegli tych jego, ale najwyraźniej koczownicy, lub tylko część jakiejś większej grupy, nie martwili się zbytnio o zwiad. Zostawiali też bardzo wyraźne tropy i Dang narzucił ostre tempo w celu ich dogonienia. Udało się ze dwie godziny po zenicie. Dojrzał ściganych pierwszy, wskazując ich dziewczynie. Enola już zdążyła się przyzwyczaić do jego nadzwyczajnie dobrego wzroku.
- To oni. Czterech mężczyzn. Trzy zwierzęta, brahminy. Pomysły?
- Myślisz, że zdążymy wejść im w ślad i skierować za sobą?
- Poruszają się bardzo wolno, podejrzewam, że szukają dogodnego miejsca do założenia tymczasowego obozu. Jeśli mają dobrego tropiciela, niedługo odkryją ślady bytności człowieka. Nie jestem pewien, czy pójdą za śladami, skoro ominęli Bluff szerokim łukiem.
- Może powinniśmy ostrzec Morganów i wrócić, by ich obserwować. Jeśli nie szukają kontaktu z ludźmi, może po prostu pójdą dalej?
odezwała się cicho, ale samej nie bardzo wierząc w taką ewentualność. Poza mieszkańcami Bluff, z kilkoma wyjątkami, nie widywała nigdy innych osób. Ciężko jej było teraz stwierdzić czy obcych rzeczywiście należało się obawiać.
- Morganowy jest na polowaniu. Ostrzeżenie nic nie zmieni. Ja... nie chcę. Może ciebie by posłuchali. Co jeśli tamci jednak odnajdą jaskinię? To sami mężczyźni, Enola...
- Widzę, że to sami mężczyźni...
- mruknęła ledwo słyszalnie - ...trzeba było przysłać tu Thel...
Przez moment zastanawiała się czy mogli prośbę o odejście skierować bezpośrednio do obcych. Dwoje przeciw czterem. Przygryzła wargę i podniosła głowę szukając oczu Danga.
- Nie chcesz więc czekać... - wolnym ruchem sięgnęła ku pokrowcu, w którym trzymała łuk - To powiedz, co zrobimy.
- Jestem cierpliwy. Ale czekanie, tu, na pustyni, to śmierć albo życie. Od dobrych wyborów zależy ile lat pożyjemy. Schowaj to na razie. Tam dalej będą musieli przekroczyć wydmy, zostawimy ślady. Jeśli pójdą za nimi, wywiedziemy ich w pole. Jeśli skierują się w kierunku przeciwnym, skierujemy ślady ku Morganom. Ostatnie dziewięć miesięcy jeszcze dobitniej pokazało mi co tracę na czekaniu.
Ostatnie słowa powiedział ciszej, nie patrząc już na dziewczynę.

Odetchnęła z ulgą ciesząc się, że konfrontacja została odwleczona. Posłusznie zostawiła pokrowiec, poprawiając tylko jego ułożenie. Ześlizgnęła się w dół skały, zza której wyglądała i nie oglądając się na niego stanęła pewnie na piasku. Nie zrozumiała ostatnich słów, nic dziwnego, nawet jeśli zabierając ją ze sobą pokazywał jej wiele, nigdy nie rozmawiali o prywatnych sprawach. Otworzyła usta w bezgłośnym pytaniu i zawahała się, a potem, jakby postanawiając, że i ona nie będzie czekać, odezwała się już na głos.
- Dlaczego?
- Bo od sześciu lat tylko czekam. Nie wiem na co. Może na impuls. A nic nie przychodzi samo.

Sześć lat temu Enola była ledwie dziewczynką, ale wiedziała co się stało, nawet jeśli teraz wolała o tym nie pamiętać. Zmarkotniała wyrzucając sobie, że niepotrzebnie pytała. Bała się, że jeśli będzie się wtrącać, Dang więcej jej nie zabierze, a był jedyną osobą, od której w miasteczku mogła się uczyć. Nic nie przychodziło samo. Też o tym wiedziała. Dang narzuci szybkie tempo, wymijając koczowników niemal ciągle biegnąc. Dopiero po dłuższej chwili zatrzymał się, oddychając ciężko. Teraz znajdowali się przed wciąż powoli ciągnącymi się przez pustynię mężczyznami. Wskazał na grupę dużych skał na północy.
- Tam się skierujemy, może uznają to za dobre miejsce na kryjówkę. A jeśli nie zmienią kierunku, wrócimy przez nich.
Dziewczyna odgarnęła klejące się do policzków włosy i poprawiła chustę, która zsunęła się jej z głowy w trakcie biegu. Wdzięczna była za chwilę przerwy. Dotrzymywanie kroku poszukiwaczowi nie należało do zadań łatwych i wiedziała dobrze, że na dłuższą metę byłoby jej coraz trudniej. Skinęła głową i skierowała się we wskazanym przez niego kierunku. Miała ogromną nadzieję, że mężczyźni pójdą za nimi.

- Idziemy ich tempem. Muszą nas zauważyć. Nie mamy prawie nic, nie uznają nas za koczowników. I...
Spojrzał na nią, a jego twarz wykrzywił grymas.
- Chciałbym by zauważyli, że jesteś kobietą. Wystarczą włosy i szczupłość ciała. Mogę wziąć twoje rzeczy, nie powinniśmy się odwracać zbyt często. Gdy podejmą trop, przyspieszymy. Nie zostawią swojego marnego stada.
Enola pojęła wreszcie dlaczego właściwie zabrał ją ze sobą. Skrzywiła się odrobinę na myśl, że będzie przynętą, ale nie zaprotestowała. Zdjęła burą chustę chroniącą głowę i ciemnobrązowe włosy rozsypały się po jej karku i plecach. Uklepała torbę i zerkając na siebie kilka razy stwierdziła, że właściwie nie musi oddawać mu żadnych rzeczy. Była dość wysoka i całkiem szczupła, żeby nie powiedzieć chuda, a przy nim różnica i tak musiała rzucać się w oczy.
- Wystarczy? w jej głosie nie było nawet śladu kokieterii, tylko szczere pytanie, jakby dziewczyna nie była nawet świadoma jakie wrażenie może sprawiać.
- Mam nadzieję. Nie obawiaj się, zrobię wszystko, by nic ci się nie stało. Znam to miejsce.
Poprowadził, tym razem wolno, po piaszczystej części tak, aby ślady widać było dokładnie.
- Nie boję się - i taka była prawda, właściwie wcale się nie bała. - Poza tym nie przyszliśmy tu dla siebie.
Skinął jej głową. Szli powoli. Dang obrócił się tylko raz, prawie niedostrzegalnie z dużej odległości.
- Idą za nami. Udawaj, że jesteś zmęczona i powłócz nogami. Na sto metrów przed skałami potknij się, na pięćdziesiąt przewróć.
Enola uśmiechnęła się leciutko do siebie. Dawno już nie wydarzyło się nic równie ciekawego. Na przekór rozpierającej ją energii przygarbiła się nieco i spowolniła krok obniżając jego sprężystość. Szła tak dłuższą chwilę wpatrując się w skały i wyobrażając sobie ogarniające ją zmęczenie. W pewnym momencie potknęła się i wyprostowała sztywno, jakby chciała zebrać resztki sił. Najwyraźniej nie zdało się to na wiele, bo sunąca po gorącym piasku dziewczyna, na jakieś pięćdziesiąt metrów przed skałami zachwiała się i przewróciła. Dang natychmiast rzucił się do niej i pomógł wstać, zarzucając sobie jej ramię i obejmując mocno w pasie. Odwrócił się też nagle, tak jakby dopiero teraz dostrzegł idących teraz szybszym tempem koczowników. Byli jeszcze za daleko, by widzieć przerażenie na twarzy. Prawie nikt nie miał takie wzroku jak "Zero", który dokładnie widział, że rozmawiają podekscytowani. Odwrócił się ku skałom i wznowili wedrówkę.
- Udawaj prawie bezwładną. Gdy dotrzemy do skał, schowaj się za jakąś i ubierz na siebie tyle ile możesz. Będziemy musieli przejść między żarzyskami.
Wsparta na ramieniu Danga czuła się bardzo dziwnie. Przede wszystkim niezręcznie, co jak pomyślała, tylko uwiarygodniało jej nagłą sztywność. Już za skałami odczepiła się od niego i odwracając plecami zaczęła narzucać wyciągane z torby ubrania, uprzednio zdjąwszy nieco zbyt dużą kurtkę.
- Żarzysko? mruknęła pytająco zza brązowych fałd materiału. Szarymi oczami szukała potwierdzenia czy przypadkiem nie był bardziej szalony niż myślała.

Dang nic nie powiedział, wyjmując ze swojego plecaka dwa koce i rzucając jeden z nich dziewczynie.
- Owiń się tym. Przejdziemy na granicy, to jedyna szansa by ich zgubić. Będą mogli albo się wracać, a to dużo sił. Albo iść dalej skałami, licząc, że tam właśnie poszliśmy. Zostawię tu tropy.
Nagle złapał ją za ramiona i zmusił by spojrzała mu w oczy.
- Ufasz mi?
Wzdrygnęła się i w pierwszej chwili zamiast w oczy popatrzyła na ręce, które ją trzymały. Uniosła głowę i skinęła nią lekko. Tutaj, na pustkowiach, ufała mu. Przynajmniej w kwestii przewodnictwa. Spróbowała się wykręcić, a gdy to nie przyniosło rezultatów powtórzyła głośniej.
- Ufam.
Skinął głową.
- Idź za mną i rób dokładnie to co ja. I nie bój się dotyku, tu na pustkowiach jest jak kojący balsam z ziół.
Otulił się kocem i ruszył, przeskakując zwinnie z kamienia na kamień. W kilku miejscach nakazywał Enoli poczekać i sam szedł na bok, zostawiając fałszywe ślady. W końcu skały skończyły się i szli ich krańcem. Dang z uwagą obserwował otoczenie.
- Granica żarzysk. Tu pojawiają się najczęściej. Stawiaj stopy dokładnie tak jak ja.
Skręcił, wchodząc w szczelinę skalną. Powietrze rozgrzane było tu do czerwoności. Wiatr wciąż sypał piachem a płaska jak deska pustynia dalej wyglądała jak falująca tafla żółtej blachy. Drobiny pyłu przed nimi zapalały się niknąc w małych wybuchach gorąca. Wyglądało to tak, jakby dalej była tylko przepaść prowadząca do piekielnych otchłani. "Zero" skoczył i zniknął z oczu Enoli. Prędko przyszło jej zweryfikować wcześniejszą wątpliwość. Szalona musiała być ona. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że gdy zniknął jej z oczu nawet się nie zawahała. Skoczyła za nim przymykając oczy. Gorąca czerwień tak blisko była straszna, ale i piękna. Samej nie odważyłaby się na to nigdy i przez moment krótki jak mgnienie oka przyszło jej tego żałować.

Dang złapał ją i przycisnął na chwilę do siebie. Gdy otworzyła oczy zobaczyła dlaczego. Z tyłu za nimi wciąż widać było tylko przepaść. Odciągnął ją kilka kroków dalej.
- Tu jesteśmy bezpieczni. Przed nami skraj patelni. Tak nazywam tę pustynię. Oni będą mogli albo iść dalej po skałach, albo zawrócić a to oznacza nadłożenie drogi. Gdy się zorientują, że zostali oszukani... powinniśmy być już ponownie na ich poprzedniej trasie. Dasz radę?
Oczy błyszczały jej z podekscytowania, uśmiechnęła się szeroko. Pokiwała głową rozglądając się dookoła.
- Nigdy nie byłam tak blisko. Nie wiedziałam nawet, że tak to wygląda przyłożyła dłoń do policzków zarumienionych z gorąca. Wiesz, czasem patrzyłam jak oddalasz się od miasta. Zazdrościłam ci, że idziesz tam, gdzie nikt inny się nie zapuszcza - dodała jakby zdradzała jakąś małą tajemnicę.
- Wiem, widziałem cię.
Uśmiechnął się pod chustą.
- Musimy się pospieszyć, żarzyska się poruszają, chociaż powoli. Lepiej nie zostawać w ich pobliżu, gdyby nagle chciały wybuchnąć z całą siłą. Odpoczniemy niedaleko jaskini Morganów. Znam dobry punkt, z którego wszystko widać.
Obrócił się jeszcze.
- I dziękuję. Że ze mną poszłaś.
Ruszył, wracając na twardy tutaj piasek. Do przejścia był jeszcze spory kawałek, a powietrze w takim miejscu było jeszcze gorętsze niż normalnie.

- Nie musisz, obiecaliśmy przecież, że będziemy im pomagać. Chociaż tamtego dnia myślałam, że nie pozwolisz nikomu pałętać się za sobą.
Szła szybko, myślami wracając do poranka. Nikt pewnie nawet nie zauważy, że jej nie ma. Może poza tą jedną krową, której nie wydoi w południe. Trudno, w obliczu podobnych wypadków mogła się obejść bez tej kapki mleka. Starała się oddychać powoli i regularnie, chociaż panujący tutaj ukrop doskwierał jej coraz bardziej. Tak jak mówił, odpoczną pod jaskinią.
- Dziewięć miesięcy temu też tak sądziłem. Ale... dobrze jest mieć kogoś przy sobie, choćby po to, by otworzyć czasem gębę.
Patelnia była najstraszliwszą pustynią w okolicy i nawet maszerowanie jej skrajem było niezwykle wykańczające, dla wszystkich. Ostatecznie jednak wdrapali się na dość wysoką skałę a Dang położył się, wyjmując bukłak z wodą i dwa paski suszonego mięsa. Dyszał ze zmęczenia i upału, dopiero tutaj bowiem znaleźli odrobinę cienia.
- Stąd widać, gdy ktoś wychodzi z jaskini, a także całą ścieżkę do niej. Miejmy nadzieję, że tamci koczownicy się nie pojawią.
Podał dziewczynie wodę i jeden z kawałków mięsa.

Usadowiła się obok i z przyjemnością zwilżyła wyschnięte gardło wodą. Zastanowiło ją czy często obserwował stąd wygnańców czy po prostu we wszystkim tak dobrze się orientował. Żołądek dopominał się już o śniadanie, ale wzruszyła jeszcze ramionami zanim zatopiła zęby w podanym jej kawałku.
- Nie wiem. Rzadko mam okazję się o tym przekonać.
- Unikasz większości.... Dlaczego?

Spojrzał na nią badawczo, odwijając wreszcie chustę z twarzy i spokojnym ruchem zwilżając gardło i połykając kilka łyków wody. Nauczył się już kontrolować to i dawkować płyn.
- Nie interesują mnie. Nie lubię bezsensownego gadania skrzywiła się gorzko kto zna je lepiej niż ja. O wiele bardziej podoba mi się z.. - zająknęła się - ..tutaj.
Poszukała wygodnej pozycji podkładając sobie torbę pod ramię.
- Ty też nie garniesz się do innych.
- Bo od sześciu lat pustkowia są moim domem i moją rodziną.

Nie spojrzał na nią, wpatrując się tylko w dal.
- I pokochałem ją jak prawdziwą. Ciężko mi przebywać, tam w Bluff. Widzieć... pewne twarze. Tu jest lepiej, chociaż i pustynia potrafi zdradzić.
- Nie myślałeś o tym, żeby wyruszyć gdzieś dalej?
- w głosie dziewczyny odbiła się wyraźna tęsknota. Sama również zapatrzyła się w odległy horyzont wzrokiem, z którego łatwo było odczytać jej marzenia.
- Gdzie? Na północy są kanibale. Na południu trybale. Bluff to dom. Mimo wszystko. Nie mogę zostawić tego, zwłaszcza teraz. I... chyba wciąż liczę na to, że znajdę jakiś ślad...
Bluff to dom... Przed oczami stanął jej niewielki budynek, łatany karbowaną blachą, z własnoręcznie przez nią zbitą przybudówką na dachu. Znalezienie odpowiednich materiałów i nauka jak je ze sobą poskładać zajęła jej dwa pełne lata. Prowadziła do niej wąska drabina, a i tak Enola rzadko z niej korzystała. Bluff to dom... Mieszkańcy, z którymi nie znajdowała wspólnego języka. Na twarzy dziewczyny odmalował się upór, ale nie odezwała się więcej.

Czekali i po jakimś czasie Enola stwierdziła, że w zasadzie może wykorzystać tę rzadką okazję.
- Wcale się nie boję – odezwała się ni stąd, ni zowąd – Powiedziałeś, że na pustyni dotyk jest jak kojący balsam. Ja się nie boję. Tylko w Bluff nie ma dobrych przykładów. Ludzie mówią mnóstwo rzeczy, gdy nie pamiętają, że ktoś ich słucha. I dziwnych ..- zmarszczyła się szukała odpowiedniego określenia -..i nieprzyjemnych często.
Zerknęła na Danga przypominając sobie historie o jego dawnych ekscesach. Młodsza od niego o kilka lat słyszała tylko to, co mówiono. Teraz, siedząc obok niego na skale w całkowitym spokoju, dumała, że pewnie pod każdym względem górował nad nią doświadczeniem. Dang spojrzał na nią, uśmiechając się niespodziewanie.
- Jeśli jesteś silna, obrócisz to na swoją korzyść. Przypomnij sobie, skąd pochodzi moja ksywka. Obróciłem to na swoją korzyść. A teraz jeśli mówią, to ich nie słyszę. Ale chyba warto, by choć część mówiła o tobie zwykle w dobrym tonie. Wtedy masz po co do nich wracać.
Pokręcił głową, jakby sobie uświadamiając, jakie bzdury gada.
- Mówię to teraz, a przed Morganami... cóż, gdybym nie musiał, nie wracałbym. Nie ciągnęło mnie do ludzi. Wszystko się zmienia. Teraz uważam, że popełniałem błąd.
Nie spuszczał z niej wzroku jeszcze przez chwilę, przeżuwając mięso a potem wrócił do obserwacji.
- Dlaczego? Czego może brakować? – Dziewczyna namyślała się przez chwilę, przypominając sobie własne, dawno już zakopane w piasku wyobrażenia – Ja któregoś dnia odejdę. Nie będę się oglądać.
- I gdzie pójdziesz? Przed siebie? Dasz się pochłonąć pustyni? - nawet się do niej nie odwrócił, bo kiedyś też miał takie myśli. - Bliskości. Społeczeństwa. Jesteśmy zwierzętami stadnymi. Jak dzikie psy.

- Dang przecież tam musi być coś więcej. Choćby takich miejsc jak Bluff, innych osad, innych ludzi – pokręciła głową nie zgadzając się z nim – Ty wiesz jak przeżyć na pustyni, ja też się nauczę. A jak nie… trudno. Żałujesz, że odsunąłeś się od mieszkańców. Ja żałować będę jeśli przestanę o tym myśleć, jeśli nigdy tego nie zrobię.
Obróciła się ku niemu i w szarych oczach zagościł ciepły, smutny uśmiech.
- Może tam chcę szukać bliskości.
- Myślisz, że będą inni niż tu? Wątpię. A ryzykować będziesz życiem, gdy oddalisz się od Bluff. Tu jest aż tak źle?

Westchnęła cicho nie wiedząc jak wyjaśnić coś, czego sama nie rozumiała.
- Źle nie, ale ciężko mi uwierzyć, że to wszystko. Mam pracować w polu, paść braminy, słuchać utyskiwania Rosie i to wszystko? Sama? Naprawdę nie ma niczego więcej? Nie, Dang, nie wierzę.
"Zero" milczał długą chwilę.
- Czasem się zastanawiam, czy tam właśnie poszedł mój ojciec. "Gdzieś indziej". a potem już nie wrócił. Wszędzie są tylko pustkowia, Enola. Mam mapę, największą chyba w Bluff. Tylko pustkowia. A na tych pustkowiach miejsca takie jak Bluff. Gdzie także trzeba paść braminy i polować by przeżyć. Tego jestem pewien. Kilka razy byłem daleko stąd. I nic się nie zmieniało.
- Tak mówisz, a jakoś nad braminami to cię jeszcze nie widziałam
– zaśmiała się rozbawiona – Gdybyśmy kurczowo trzymali się Bluff, nie byłoby nas tutaj, więc to nie może być takie złe pragnienie. Pokażesz mi tą mapę? Kiedyś?
- Dlaczego nie. Ale będziesz zawiedziona. To pustkowie. I prócz naszego tylko dwa inne osiedla ludzi. Trybali.
- Byłeś tam? Mówią, że trybale nie pozwalają wchodzić do swoich osiedli. Widziałeś kanibali na północy?
– skrzywiła się – Oni naprawdę jedzą obcych? Czasem myślę, że niektóre z tych rzeczy opowiada się tyko po to, żeby nikt nie chciał opuszczać miasta.
- Obawiam się, że w ich przypadku to prawda. Ale nie zbliżam się tam, to zbyt niebezpieczne. Podejrzewam, że ich tropiciele są lepsi ode mnie. To już taki jest nasz problem. Obcych najpierw traktujemy jako wrogów.


Nie mówili już nic więcej, a koczownicy nie pojawili się. W nocy nie dostrzegli też żadnego śladu ogniska. Dang postanowił nie mówić o tym zdarzeniu nikomu.
 
Sekal jest offline