Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2010, 12:44   #14
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Miasto to prawdziwa skarbnica wrażeń kulturalnych, estetycznych, kulinarnych i...tych ...no... uciech. Co prawda większość podróżników ogranicza swoje zainteresowania, do dwóch ostatnich, to jednak zdarzają się osoby dla których wrażenia estetyczne i kulturalne też mają znaczenie.
Ale nie Vincent. On chłonął atmosferę miasta jak gąbka wodę. I chciał pomóc wszystkim... w ostateczności nie pomógł nikomu. Niezdecydowanie bywa kłopotliwe.

Kolejni członkowie ekipy opuszczali stolik wykonując różne misje.
Aż zostali przy nim jedynie Gaspaccio i Vincent właśnie.
Szlachcic spojrzał na smokowatego, potem na pięterko na którym zniknęli Kenning z rudowłosą Angeliką, potem znów na chłopaczka. Westchnął.- Dobra idę się przejść, a ty idziesz ze mną. W końcu jesteś moim ochroniarzem, prawda?
Wstał od stoliku i szybko, żeby zdążyć przed powrotem Angeliki ruszył do kontuaru, by zostawić informacje dla Kenninga.
A potem udał się na zwiedzanie miasta wraz Vincentem. Ruszyli obejrzeć rynek miejski i stragany. Zobaczyli ratusz na którego szczycie stała najnowszy wynalazek kultu Gonda, zegar mechaniczny wybijający godziny, za pomocą dzwonka.
Obejrzeli słynną fontannę Valkura walczące z krakenem, z którego to ran wylewała się woda oświetlana na czerwono magicznymi światełkami. Przez co zdawała się, że ów kraken krwawił.
Świątynie bóstw...Nie wszystkich. Gaccio trzymając mocno za dłoń szybkim krokiem ominął świątynię Talony.
Za długo łazili po wspaniałym marmurowych gmachu świątyni Waukeen, zdobionym pięknymi freskami i rzeźbami.
Niemniej po zwiedzeniu świątyń, Gaspaccio zaprowadził Vincenta pod lokal o wiele mówiącej nazwie. „Cyce Roni”. Właściwie to lokal miał na wywieszce nazwę „CyceRo ni”.
Ale Gaspaccio wyjaśnił pomyłkę, po czym rzekł.- Pamiętaj chłopcze, jeśli się ożenisz ,nigdy nie mów kobiecie, dokąd naprawdę idziesz. Bo może cię zacząć szukać w tym miejscu, a tego byś nie chciał.
Następnie pogłaskał chłopaka po kudłach na głowie mówiąc.- A teraz zostań tutaj i poczekaj na mnie. Mam tam coś do załatwienia. A na cyce wszelkiego rodzaju, to ty trochę za nieuświadomiony jesteś.
Po tych słowach wszedł do lokalu z którego okien spoglądały na przechodniów uśmiechnięte dziewczyny, hojnie obdarzone przez naturę, za to skąpa przez krawca.
Przez jakieś piętnaście minut, było cicho...spokojnie...nudno...ale potem. Z tego uroczego domku słychać było kobiece wrzaski i niemal zwierzęce ryki, oraz trzask łamanych mebli.
Coś się w Cycach Roni działo!

Tymczasem...

Romualdo był w tarapatach.

Och, nie takich, które przerazić mogłyby prawdziwego mężczyznę. Przeciwnie – towarzystwo dwóch pięknych dam byłoby zapewne marzeniem wielu. Jednak dla Romualda, prześladowanego przez wspomnienie lubieżnych odnóży rudowłosego potwora, które próbowały owinąć się wkoło jego wypielęgnowanego ciała... było to towarzystwo, które z chęcią wymieniłby na inne. Bezpieczniejsze. Choć patrząc na małego niziołka i przypominając sobie jego oferty, słowo „bezpieczniejsze” nabierało zupełnie nowego blasku i wydźwięku.

Kobiety zawsze były dla poety źródłem istotnych problemów. Wierzył, naprawdę wierzył, że to delikatne i bezbronne istoty godne wszystkich składanych im w balladach hołdów i zachwytów, jednak ostatnie wydarzenia wzbudziły w nim podejrzenie, że owe wyrazy uwielbienia najlepiej składać z oddali, z dystansu. Bezpiecznego. Tak właśnie. Z dala od ostrych paznokci, białych, lśniących zębów, które zdawały się czaić pomiędzy szkarłatnymi ustami, by wgryźć się zachłannie w... jego...

Westchnął ciężko. Od takich spraw zawsze był Gaccio. Dobry, słodki Gaccio, który nigdy nie miał nic przeciwko wgryzaniu.
Jakże mu go teraz brakowało...

Zatrzymał się na najbliższym skrzyżowaniu. Jedwab gładko prześliznął się po skórze przedramienia, kiedy – w teatralnym niemal geście – podniósł rękę i dotknął czoła, przymykając oczy. Wiedział, że wygląda teraz doskonale. Mina głębokiej zadumy zawsze mu pasowała. Rozkoszował się przez moment swoja prezencją, która z pewnością odbijała się w zachwyconych oczach przechodzących nieopodal przechodniów.

- Cóż więc teraz, nadobne panie? Proponuję zacząć zwiedzanie od mistrza Fabrizio. To prawdziwy geniuszem, jeśli chodzi o koronki i falbanki. Potem jest Theolbad Trizziani. Jakież on ma piękne materiały! Jakież atłasy... we wszystkich kolorach tęczy...-Przez kilka minut, bez najmniejszego zająknięcia, wymieniał kolejnych krawców, wymieniał ich wady i zalety, osiągnięcia i niekwestionowane talenta. Policzki zaróżowiły mu się nieco z przejęcia i przez chwilę widać było nawet wyraz entuzjazmu na jego twarzy.
- Chodźmy, chodźmy – zamachał z przejęciem perfumowaną chusteczką. - Panie też skorzystają na tej wyprawie. Ty też mój... mały przyjacielu – dokończył niepewnie. - Skoro ja muszę zyskać odpowiednią prezencję, naturalne jest, iż moje wspaniałe towarzyszki także winny zostać przyozdobione nowymi strojami. Na bogów! - zakrzyknął z radością. - Więcej nawet! Toż panny winny przyćmić mnie tak swą urodą jak pięknem i bogactwem strojów. Proszę, ach, proszę, pozwólcie odwdzięczyć mi się tak przynajmniej za waszą pomoc dwukrotną.

Trzeba było przyznać, że Romualdo znał się na modzie. Pracownia mistrza Fabrizio pełna była pięknych sukien, koronek różnego rodzaju, nici, igieł. Sam mistrz zajmował się właśnie krojeniem materiału na kolejną suknię...kolejne dzieło sztuki krawieckiej, jak stwierdził poetycko półelf.
Fabrizio był młody mężczyzną, ubranym w szaty w ciemnych kolorach, ale doskonałej jakości i doskonale współgrające z jego urodą.


Przy pasie nosił rapier, ale trudno było stwierdzić czy potrafi się nim posługiwać. Broń wyglądała jak noszona na pokaz.
Spojrzał na obie dziewczyny i spytał wprost.- Wiem, wiem...po co odwiedziłyście mój zakład. Wasze piękne twarzyczki i wasze nienaganne sylwetki wprost krzyczą. Mistrzu Fabrizio, ozdób nasze ciała wspaniałą kreacją! I to wyzwanie, które mistrz Fabrizio z chęcią się podejmie.
Mężczyzna obszedł obie panny dookoła mrucząc coś pod nosem. Bowiem tylko Katrina i Krysnis weszły do zakładu krawieckiego. Katrina miała rację. Nie mogli kupić sukienki dla pólelfa. W tym mieście było zbyt wiele plotkarskich języków, zbyt wiele ciekawskich oczu i uszu. I zapewne któreś z ust wypaplałoby rudowłosej Angelice ich plany.
Tak więc dziewczęta weszły, a poeta i niziołek pozostali poza zakładem krawieckim.
-Taak to będzie ciekawe wyzwanie.- krawiec nie przestawał trajkotać, nie dając kobietom dojść do głosu.- Aż się prosicie o kontrast. Pokusa i niewinność...O tak!
-Ty moja droga będziesz pokusą. Hmm...Złoto z czerwienią, może użyjemy połączenia brokatu z atłasem? I wstawki czerni, by dodać tej pokusie pazura. Oczywiście dekolt, bufiaste ramiona, i długie rozcięcie dla kuszenia...jakie masz nogi?
- rzekł krawiec chwyciwszy nagle suknię Krisnys i podciągając ją do góry skomentował widok.- Idealne...choć w pończoszkach prezentowały by się ładniej. Białych... dla kontrastu.
Po tych oględzinach podszedł do Katriny i ujmując palcami jej podbródek.- A ty będziesz niewinnością. Róż i biel? Ograny schemat. Może...tak! Biały len i zielony atłas. Niewinna wiosna. Dekolt też spory. Takich ładnych piersi nie powinno się ukrywać. Ale...dekolt ukryty za koronką. Także i ręce, tkanina do łokci, potem koronkowe rękawiczki okrywające całe przedramię, bez palców....bielizna...hmmm...czerwona koronkowa. Niech niewinność zaskoczy kochanka w alkowie!
Stanął przed obiema kobietami i rzekł.- I co moje drogie panie myślą o tej wizji ?! A może dzień i noc?
Wreszcie dał nim dojść do słowa...ale co tu powiedzieć temu artyście igły i nożyc?

Tymczasem zaś zamyślony półelf, wachlujący się chusteczką za każdym razem, gdy mijał go ktoś z plebsu, stał przed pracownią mistrza krawieckiego. A obok niego stał rozanielony Cypio...przecież był tak blisko, swego idola. Miał go na wyciągnięcie ręki, ba poeta odezwał się do niego niedawno. A teraz byli razem, sami. Sami! Co prawda sami, na ruchliwej ulicy. Ale... Czyż mogłoby być jeszcze lepiej?
Niziołek w tej chwili nie potrafił sobie wyobrazić chwili, w której był bardziej szczęśliwy.

Zaś gnom wracał do karczmy w poczuciu spełnionego obowiązku. Przyglądał się strażnikom, przy bramie. Jednakże nie zauważył innych strażników. Tych mniej rzucających się w oczu.
Cóż...Hibbo nie należał do spostrzegawczych gnomów. A i jego gnomowatość też była pod znakiem zapytania, z racji tego kto go wychowywał. I jak go wychowywał.
Ale nawet on zauważył zbliżającą się do niego młodą gnomkę, z krótko obciętą fryzurą w lekkiej skórzanej zbroi.


Nic w tym wszak dziwnego...biegła wprost na Hibbo wrzeszcząc głośno.- Kochanie, wreszcie cię znalazłam!
Dzielny Hibbo oczywiście chciał wytłumaczyć pomyłkę. Ale ciężko mu było to robić, z ustami przyciśniętymi do jej ust w pocałunku. Co gorsza...ta dziewuszka macała go po zbroi. I to publicznie! I to z niezwykłą sprawnością!
Jedyna żaba zdoła podsumować to całe zdarzenie dobitnie i krótko mówiąc.- Kelo.
Dziewczyna oderwała się od całowania, zaskoczonego Hibbo i pobawiwszy się pieszczotliwie jego bródką, szepnęła.- Opiekuj się naszym maluszkiem do mego powrotu.
I pognała dalej zostawiając skołowanego Hibbo z uciskiem na sercu i z wieloma pytaniami których nie zdołał zadać. Bowiem gnomka, jak szybko się pojawiła tak szybko znikła z życia Hibbo.
Nieświadomego, że była jeszcze jedna osoba zainteresowana całym tym zajściem.
I że ta osoba skręciła w boczną uliczkę, śpiesząc się bardzo.


Ale na razie gnom miał inne sprawy na głowie. Pędził do karczmy, w której zastał jedynie Kenninga. Rudowłosa Angelika bowiem się ulotniła, tak i reszta grupy.
Zaś karczmarz miał mężczyźnie do przekazania jedną wieść od pracodawcy. „Poszedłem coś załatwić. Poczekaj tu na mnie. Wino na mój koszt.”
I dlatego Kenning został w Piwożłopie, mając dość czasu na rozmyślania nad problemem jaki stanowiła Angelika.
Gnom zastał więc tylko Kenninga, nadal czując te nieznośne uczucie uścisku na sercu. Niemal fizyczne doznanie. Nie! To BYŁO fizyczne doznanie. Hibbo sięgnął dłonią pod pancerz i coś namacał, wyciągnął i ...jeju!
A właściwie jaju. Jajo...


Gnomka wcisnęła mu pod zbroję jajo z kryształu. A on nie zorientował się kiedy to zrobiła.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline