Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2010, 17:41   #23
Jakoob
 
Jakoob's Avatar
 
Reputacja: 1 Jakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwu
Nie wiedział, czemu wyruszył z nimi w tę podróż. Gorący piasek szybko zamienił się w parzącą dociekliwość, pokonując szmacianą chustkę chroniącą twarz. Pot ściekał do oczu, zatrzymując się czasem na brwiach, w większości jednak wsiąkał w kefiję chroniącą głowę. Było sucho, wietrznie i okropnie gorąco.

Organizm Burke’a nie był przyzwyczajony do takich warunków. Już dawno utracił młodzieńcze siły. Jeszcze 20 lat temu pracował na polu, przyzwyczajał się do niegodziwości klimatu. Teraz jednak, gdy jego losy przybrały bardziej leniwe tory, stracił resztki dawnej świetności. Nogi zaczęły ciążyć mu bardzo szybko, choć wcale nie miał z sobą wiele ekwipunku. Najgorsze, że pomimo ogromnych chęci, nie mógł utrzymać dobrego tempa. Pocieszająca była jedynie kondycja kobiet, niewiele tylko lepsza od jego. Pomagał mu jedynie wiek. Doskonale znał swoje siły (albo ich brak). Nie gnał do przodu jak opętany, ale trzymał swoje stałe tempo. Człowiek maszerujący powoli, wedle własnego organizmu, przebędzie więcej niż zdecydowana większość zwierząt. Tak mu zawsze powtarzał ojciec.

Gdy Dang kazał się zatrzymać, Prost przyjął to z nieukrywaną ulgą. Usiadł beztrosko na ziemi i rozłożył się wygodnie przymykając oczy. Mięśnie paliły tępym bólem, jakby dopiero teraz dostały na to pozwolenie. Przeszło mu do głowy, że jedna dawka odpowiedniej substancji pozwoliłaby mu zneutralizować wszystkie nieprzyjemne doznania…

Nie czuł suchości w ustach. Gdy w takim terenie pojawi się pragnienie – przegrałeś. W szczególności, gdy fizycznie jesteś słaby i masz więcej lat niż chciałbyś mieć. Mimo to chwycił skórzaną manierkę i wypił kilka małych łyków, zatrzymując letnią ciecz w ustach. W takich temperaturach woda przelatuje przez ciebie jak przez sito, nie nawodnisz się. Po dwóch dniach zacznie boleć cię głowa. Po trzech zaczniesz wymiotować. Po czterech nie będziesz miał na nic siły. Po piątym zacznie się twój ostatni festiwal życia.

Zadowolenie opadło równie szybko, gdy dotarł do niego powód postoju. Milcząc wysłuchał wypowiadających się, spojrzał się na Mitcha, ale ten też przecząco pokręcił głową. Było jasne, że nikt nie będzie ryzykował własnego życia, aby nadrobić kawałek drogi. No, znalazło by się kilku zapaleńców, ale Burke zdecydowanie do nich nie należał. Gdyby mieli chociaż jakąś broń… Burke posiadał tylko kij, zrobiony z kawałka kłody, porzuconej po jednej z burz. Pewnie jak się tym przywali, to zaboli.

Przeszło mu przez myśl, aby poczekać w bezpiecznym miejscu i czekając na rozwój starcia, podjąć decyzję. Wiadomo, zostanie kilku na placu boju, zmęczonych, bo nikt długo nie wytrzyma walcząc na pełnym słońcu, wtedy podejść, przywalić takim kijem i po sprawie. Ta teoria miała chyba jednak kilka słabych punktów. Jak na przykład to, że wystarczy jeden nieostrożny ruch, a naostrzony pal wystaje tobie z drugiej strony pleców. To nie może być miłe uczucie.

Słowa Danga zabrzmiały jednak o wiele rozsądniej. O tyle rozsądniej, że marsz był rzeczą prostszą i zdecydowanie mniej przejmującą niż szykowanie się do bitki. Bo szczerze mówiąc, Burke był doskonały w teoretyzowaniu. Mógł wygrać z prawie każdym, stosując proste erystyczne sztuczki. Lecz gdy dochodziło do działania, w szczególności, gdy rozmyślamy tutaj o jakimkolwiek działaniu fizycznym, Burke chował się za plecami. Zwyczajnie tchórzył. I tak, w głowie był całkiem niezłym gościem, który uzbrojony w kij rozniósłby wszystkich. Pach, trach, ciach i po bólu. Nie chciał testować rzeczywistości.

Miał jedynie obawy, czy to nieszczęście nie dogoni ich prędzej czy później. Nie znał się na tym kompletnie. Wypasać zwierzątka umiał. Uciekać przed uzbrojonymi dzikusami już nie za bardzo. Zdawał się tutaj na Danga, mając do niego jako-takie zaufanie. Przecież nie wyprowadzi ich w pole, razem z Enolą, prawda?

Wstał powoli. Nogi zamrowiły ostrzegawczo, do mózgu dopłynęła krew, powodując chwilowe zamroczenie. Założył coś, co od biedy można było nazwać plecakiem, przytroczył manierkę do pasa i powoli ruszył śladami towarzyszy. Czuł się podbudowany, mając za plecami coś, co strzela. Na odległość. I na dodatek nie wygląda na atrapę.

Myśli uleciały w dal. Próbował przypomnieć sobie jakąś piosenkę z szafy Wonga. Zanucił cicho melodię, ale ucichł pod nawałem morderczych spojrzeń. Podobno nie ma nic gorszego od śpiewającego chemika.
 
__________________
gg: 8688125

A po godzinach, coś do poczytania: [nie wolno linków w podpisie, phi]
Jakoob jest offline