Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2010, 00:16   #16
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Widok rozłożonych specyfików na stole zdumiał ją niezmiernie, ale nie odezwała się słowem. Szybko i sprawnie zaczęła pakować wszystko z powrotem do kuferka sprawdzając jednocześnie czy niczego nie ubyło. Radosne wrzaski strzyg sprawiły, że tylko na chwilę przerwała swoje zajęcie, by rozejrzeć się czy przypadkiem, potwory się na nich nie rzucają. Dokończyła chwilę potem będąc pewną, że żadnego medykamentu nie ubyło.
Tylko po co ktoś miałby wszystko wyciągać i układać na stole?
Wzięła swój miecz i umieściwszy go na plecach chwyciła kuferek z lekarstwami.
- Możemy iść. - powiedziała kuzynce i ruszyła do drzwi.
Na korytarzu przekonały się, że harpie opuściły już zamek, ale Morgainne nie zamierzała zostawiać swej broni, szczególnie, jeśli ktoś już wcześniej był w jej pokoju.
Gdy znaleźli się już przy schodach z góry zobaczyli nadchodzących Benedykta, Juliana i Corwina.
Dwoje z nich było mocno poranionych i amberytka zanotowała w pamięci, by nimi również się zająć. Benedykt zrównał się z synem i poinformował ich, że dziecko zostało porwane. W kącikach oczu Morgainne pojawiły się pojedyńcze łzy. Mocniej zacisnęła dłoń na rączce kuferka, by się opanować.
Biedny Random... Najpierw Vialle, a teraz jeszcze to... Gdyby mi porwali dziecko...
Zamrugała kilkakrotnie by pozbyć się wilgoci pod powiekami. Ojciec Aleksandra kontynuował:
- Powiadom resztę rodziny, że czekam na nich w żółtym pokoju za półgodziny. W obecnej sytuacji zagrożenia muszę wiedzieć, kto będzie działał na rzecz Amberu, a kto odwróci się od niego.
Pół godziny? Niewiele czasu na tylu rannych...
- Ruszajcie i do zobaczenia.
Miło, że przynajmniej nie zabierasz go więcej...

Nim podała medykamenty rannym sprawdziła dyskretnie na smak i zapach, czy nie wyczuwa w nich czegoś dodatkowego, ale wszystko wydawało się w porządku. Leki zadziałały dobrze na wszelkie rany i krwawienia, ale jadu nie udało się powstrzymać, jedynie spowolnić. Wiedziała, że czeka ją sporo pracy, by znaleźć antidotum. By mieć jakikolwiek punkt zaczepienia pobrała trochę jadu z martwej strzygi do pustej fiolki.

Przemowa Benedykta nie spodobała się jej, o ile potrafiła zrozumieć ukrycie faktu porwania potomka Randoma, to śmierci Vialle już nie. Ona zasługiwała na to, by wszyscy mogli ją spokojnie opłakać. Amberytka uśmiechała się jednak przy wiwatach, choć wcale tego nie chciała, ale zdawała sobie sprawę jaki skandal wybuchnie, gdy prawda wyjdzie na jaw.

Benedykt krążył po sali rozmawiając z różnymi osobami, aż w pewnym momencie podszedł do niej. Podziękował za zajęcie się rannymi i poprosił, by zadbała o powrót do zdrowia Mandora.
Pomyślała, że dobrym pomysłem byłoby umieszczenie go w komnacie przylegającej do niej, ale księżna Lilavati Chanicut, zastępczyni Mandora, ostro się temu sprzeciwiła. Morgainne nie próbowała przekonywać. Spodziewała się takiej reakcji, ale chciała chociaż spróbować.
Gdy skończyła zajmować się najciężej rannymi gośćmi podszedł do niej Corwin i zaproponował krótką przechadzkę.
- Wybacz moją nieuprzejmość, ale muszę cię ostrzec. Jesteś na zamku od niedawna i dopiero poznajesz zwyczaje tutaj panujące. Jak już ci mówiłem bądź ostrożna i uważaj co komu mówisz. Nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni, nawet mimo stwarzanych pozorów. Najbliższy czas przyniesie wielkie zmiany i mogą one być bardzo niebezpieczne. Ten atak, porwanie zostały doskonale zaplanowane i myślę, że to nie koniec. A znając naszą rodzinkę, każdy przy tej okazji będzie chciał coś ugrać dla siebie. Uważaj na siebie i nie daj się manipulować. Nie chciałbym, aby stało ci się coś złego. Proszę.
Corwin dyskretnie wsunął w dłoń Morgainne chłodną kartę Atutu:
- To Atut jednego z moich Cieni. To bardzo bezpieczne miejsce. Nikt poza mną nie wie o jego istnieniu, a to jedyny Atut tego miejsca. Gdybyś była w niebezpieczeństwie ukryj się tam i skontaktuj ze mną. Przybędę jak tylko będę mógł najszybciej.
- Corwinie, jestem Ci ogromnie wdzięczna. - powiedziała cicho. - Mam jednak nadzieję, że nie zajdzie taka potrzeba... Benedyk chciał bym zajęła się Mandorem. Sądzę, że opieka nad nim i zalezienie antidoum, to coś czym powinnam się teraz zająć. - zamyśliła się na moment. - Ale niepokoi mnie jedna sprawa... Ktoś był w moim pokoju i wyciągnął z kuferka wszystkie specyfiki...
Corwin spojrzał na kuzynkę zdziwionym wzrokiem. Uśmiechnął się ciepło i rzekł:
- Widać, że w ogóle nie znasz zwyczajów naszej rodziny. Taka informacja w niepowołanych rękach, mogłaby uczynić cię pierwszą oskarżoną o śmierć Vialle. Lepiej zachowaj tę informację dla siebie, jeżeli nie chcesz mieć kłopotów. Postaram się dowiedzieć kto mógł to zrobić, ale jedno jest pewne że chciał rzuć cień podejrzenia na ciebie. Czy ktoś jeszcze o tym wie?
Spojrzała na niego lekko zaskoczona... Takiej możliwości nie brałam pod uwagę, ale jeśli ktoś zacznie podejrzewać mnie, to pewnie i Ciebie, gdyż wszyscy widzieli, że traktujesz mnie z sympatią.. i uśmiechnęła się smutno.
- Znam na tyle by wiedzieć, że jeśli mnie zaczną podejrzewać, to będą doszukiwać się większego spisku. Mi samej śmierć Vialle nic by nie dała, ale komuś, komu mogłabym pomagać... - zawiesiła głos na chwilę po czym potrząsnęła głową. - Ale nikomu innemu o tym nie mówiłam. Do pokoju weszła ze mną Caitlinn i co najwyżej mogła zauważyć zdziwiony wyraz twarzy. Niczego też nie brakowało... Po prostu jakby ktoś rozłożył wszystko na stole, by użyć jakiegoś medykamentu.
- Bądź więc ostrożna i uważaj na siebie. Widzę, że ktoś ma wobec całej rodziny dalekosiężne plany. Bądź za mną w kontakcie i informuj mnie, gdyby coś wydarzyło się na zamku.
Pokiwała spokojnie głową.
- A co Ty planujesz w tej sytuacji? - spojrzała na niego z uwagą.
- Wieczorem wraz z Connleyem i Aleksandrem ruszamy w pościg za strzygami, które uprowadziły syna Randoma. Co będzie potem, zależy głównie od tego dokąd nas ten pościg zaprowadzi.
- Zatem i Ty uważaj na siebie. - uśmiechnęła się ciepło.
Corwin odwzajemnił uśmiech i odszedł, by zapewne przygotować się na spotkanie w żółtej sali.
Nim sama opuściła aulę podeszła jeszcze do bliźniaków i podziękowała Hektorowi za pomoc ze strzygą, bracia pokiwali tylko głowami.

Morgainne pośpieszyła do swojego pokoju, by się przebrać. Paradowanie w podartej sukni nie należało do najprzyjemniejszych. Ubrała prostą, długą suknię ciemnobłękitnej barwy, przepasała ją czarnym pasem i związała włosy w warkocz. Miecz wylądował u jej boku, gdyż uznała, że chodzenie bez broni w obecnej sytuacji byłoby głupotą. Gdy skierowała swe kroki w stronę komnaty, gdzie mieli się wszyscy zebrać spotkała Connleya.
- Witaj – rzekł niepewnie – witaj jeszcze raz. Wiem, że jesteś pewnie zajęta, nie chcę przeszkadzać, chyba, że mogę jakoś pomóc. Jeśli potrzebujesz jakichś lekarstw, antybiotyków, czy czegoś konkretnego, mogę spróbować bardzo szybko zdobyć. Tam, gdzie mieszkam, są całkiem nieźle wyposażone apteki. Wprawdzie trzeba mieć kwit zwany receptą, ale jak sama wiesz, to nie problem. Bylem wiedział, co przynieść. Jeśli nie jesteś pewna, zapytaj Corwina. Ponoć interesował się wiedzą lekarską. Jeśli potrzebujesz jakiś składników, to samo. Powiedz co oraz gdzie, a postaram się zdobyć. Nie jestem tak dobry w walce, jak powiedzmy, Aleksander, ale pomiędzy cieniami podróżuję bardzo szybko.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Dziękuję, gdy tylko coś więcej będę wiedzieć o tym jadzie zgłoszę się do Ciebie, gdyż z pewnością jakieś dodatkowe środki będą mi potrzebne. - odpowiedziała spokojnie.
- Jak wiesz pewnie, Corwin wraz z ochotnikami rusza w pościg za dzieckiem króla. Ruszam razem z nim, także twój znajomy Aleksander. Chciałbym cię poprosić kuzynko, jeżeli oczywiście nie masz innych planów, chciałbym cię poprosić, żebyś rozważyła wybranie się z nami razem. Wiem, że to może zbyt wiele, ale dobry lekarz mógłby być bardzo potrzebny na tej wyprawie. Nie tylko nam, ale, jeśli odnaleźlibyśmy to dziecko, nagła pomoc lekarska byłaby bardzo wskazana. Oraz – dodał po chwili – kobieca ręka. Nie znam nikogo, poza tobą, kto byłby jednocześnie lekarzem oraz miał krew Amberu. Ponoć wprawdzie Corwin miał trochę do czynienia z medycyną, ale dawno nie praktykował. Ponadto, jeśli zdarzy się walka, to właśnie Corwin i pewnie Aleksander będą tymi, którzy wezmą na siebie największy ciężar obrony wszystkich nas. Dlatego Corwin, nawet jeśli potrafiłby pomóc, niekoniecznie będzie mógł cokolwiek zrobić. Biorąc zaś pod uwagę owe burze cienia, które uniemożliwiają działanie atutów, czy nawet Wzorca, obecność kogoś takiego, jak ty, byłaby podwójnie istotna. Wiem, że choć jesteśmy bliskimi krewnymi, to nie znamy się i nie mam prawa o to cię prosić, żebyś udała się wraz z nami, ale proszę, żebyś rozważyła taką możliwość.
Wysłuchała Connleya uważnie, a na koniec westchnęła cicho.
- Z chęcią bym Wam pomogła, ale teraz muszę zająć się tym antidotum... Życie zbyt wielu osób od tego może zależeć... jednakże gdy tylko upewnię się, że lekarstwo działa, mogłabym do Was dołączyć poprzez Atut. - spojrzała na Connleya. - Oby tylko taka możliwość była...
Gdyż dziecko rzeczywiście może potrzebować pomocy... o ile jeszcze będzie żyło..
- No właśnie, nie wiadomo czy będzie, dlatego, czy nie dałoby się jakoś wszystkiego pogodzić, zapewnienia opieki rannym oraz twojej wyprawy? Widziałem doskonale, jak bardzo liczą się dla ciebie ludzie. Ale im można zapewnić dobrą opiekę. Możemy sprowadzić najlepszych toksykologów, natomiast nie znajdziemy innego lekarza amberyckiej krwi - powiedział poważnie, nie dodając wszakże pewnej oczywistości, iż towarzystwo urodziwej kuzynki byłoby wspaniałym uzupełnieniem męskiego grona, które pewnie się wybierze na poszukiwanie królewicza.
- Sam Benedykt powierzył mi opiekę nad Mandorem, więc obawiam się, że będzie to raczej ciężkie do zrealizowania... - zamyśliła się na moment. - O ile nie zamierzacie rozpocząć piekielnego rajdu, to pościg może Wam trochę czasu zająć, a wtedy dwa dni dla mnie na pojawienie nie powinny być chyba problemem.
- Może nie będzie, ale wydaje mi się, że Benedykt po prostu zrobił to, co musiał, jako gospodarz. Jednak decyzja będzie należeć do naszych gości. Jesli dobrze się orientuję, to raczej oni, szczególnie zaś przewodnicząca delegacji księżniczka Chanicut, zdecydują, jakiej opieki bedzie im potrzeba. Skoro teraz Logrus oraz Wzorzec działają, atuty także, pewnie sami będą chcieli najpierw zawiadomić Merlina co się stało oraz ściągnąć własnych lekarzy. Ale ale, jak rozumiem, obecny problem jest w tym, ze nie wiesz, jakie antidotum zastosować? Czy też szukasz jakiegoś składnika?
- Owszem, nie wiem jakiego antidotum użyć. - przyznała niechętnie. Czemu mu tak zależy bym do nich dołączyła? - Znalezienie właściwego nie powinno jednak zająć mi więcej niż dwa dni. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że posłowie z Dworców Chaosu mogą chcieć sprowadzić swoich lekarzy, ale narazie wszyscy poszkodowani są pod moja opieką.
- Wiem doskonale. Widziałem wcześniej, jak starałaś się pomóc pacjentom. Ale może tam, gdzie mieszkasz, są jeszcze jakieś kapłanki zajmujące się leczeniem oraz truciznami, znaczy odtruwaniem - rzucił niezręcznie. - Powiesz mi gdzie, szybko bym je sprowadził. Pewnie przyspieszyłoby to twoje analizy oraz pozwoliłoby pozostawić chorych pod solidną opieką osób, którym ufasz. Możesz mi wierzyć, może nie jestem najlepszym fajterem, ale przez cienie pomykam szybko. Naprawdę pragnę ci pomóc, diuccesso Morgaine - uśmiechnął się do niej. - Chyba, że pozwolisz mi mówić sobie samym imieniem. Wtedy, naprawdę pragnę ci pomóc Morgaine.
Uśmiechnęła się delikatnie głęboko kryjąc swe myśli. Miałabym Ci pokazać swój Cień? Gdybym to zrobiła, mogłabym od razu osobiście przedstawić Ci Gwydda...
- Sądzę, że tytuły możemy sobie podarować, w końcu jesteśmy rodziną. - powiedziała spokojnie. - Cieszy mnie Twoja chęć pomocy Connleyu, ale sądzę, że to naprawdę nie będzie konieczne. - zamilkła na moment. - Jestem skłonna powiedzieć, że postaram się wszystkim zająć w jeden dzień, ale nie mogę ruszyć z Wami od razu. - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Rozumiem - uśmiechnął się przepraszająco - czy będziesz bardzo wkurzona na mnie, jak spróbuję załatwić kogoś na twoje miejsce? No wiesz. Naprawdę przysięgam, że to wyraz nie braku zaufania, ale wręcz przeciwnie, pragnienia ażebyś nam towarzyszyła. Jeżeli powiesz, że bardzo nie spodobałoby ci się to, zrezygnuję, ale jeśli nie, to spróbuje porozmawiać z Corwinem. Przecież jeślibyśmy odzyskali dziecko, to naprawdę lekarz będzie niezbędny. Nie wierzę, żeby wojownik potrafił się nim właściwie zająć. Kto wie, kiedy je odzyskamy. Może właśnie wtedy, kiedy będziesz na zamku - próbował dalej konkretami przekonywać ciemnowłosą, śliczną dziewczynę.
Pokręciła głową z lekkim uśmiechem. Doprawdy nie brak zaufania?
- A jeśli powiem, że jest coś, co chciałabym zrobić, by pomóc Amberowi, ale potrzebuję do tego warunków... które pojawią się najwcześniej jutro wieczorem? - jej spojrzenie spoważniało gdy wypowiadała te słowa. Gdyby mogła spojrzeć w Zwierciadło Pani już wcześniej może, to wszystko by się nie wydarzyło..
- Jesteś dobrym negocjatorem - skinął pełen uznania. Ty również Connleyu i niezwykle upartym. - ale chyba obecnie najważniejsze jest odnalezienie królewskiego dziecka. Przynajmniej dla Amberu. Dodajmy jeszcze, że pewnie wtedy byśmy się mogli dowiedzieć, kto stoi za atakiem. Oczywiście jeszcze kwestia utrzymania pokoju pomiędzy nami oraz Dworcami. Ale mam pewien pomysł w tej sprawie. Corwin nie stawia przeszkody. Zamieniłem dosłownie z nim kilka słów przed rozmową pomiędzy nami. Mianowicie proponowałem, żeby ktoś z delegacji chaosu także udał się z nami pod dowództwem Corwina. Byłby to najlepszy dowód wspólnego interesu oraz pokazanie naszych czystych rąk.
- Doskonały pomysł i oczywiście, znalezienie królewskiego syna jest najważniejsze, ale zdrowie naszych gości jest również ważne. Musimy jakoś spróbować, to pogodzić. - westchnęła lekko. - Daj mi jeden dzień i do Was dołączę, dobrze?
- Chyba musimy iść - westchnął - Jeśli taka jest konieczność, to dobrze, ale zastanów się jeszcze, proszę. Zobaczmy Morgainne, co powie Benedykt, Corwin oraz reszta naszej rodziny podczas narady - podał dziewczynie ramię. - Ale obiecuję, ze nie będę już naciskał - uśmiechnął się. - Każdą twoją decyzję przyjmę. Tak czy siak jestem wdzięczny, że przyspieszyłaś pierwotny termin.
Uśmiechnęła się ciepło i przyjęła ramię kuzyna.
- Chodźmy zatem. Sama ciekawa jestem co zdecydują...

Widok Benedykta na miejscu należącym do króla Amberu wywołał u Morgainne dziwne wrażenie dysonansu, tak jakby istota Benedykta kłóciła się się z istotą tego miejsca. Uczucie było niezwykle niejasne, ale drażniące. Ojciec Aleksandra oczekiwał deklaracji każdego członka rodziny czy w obecnej sytuacji zdecyduje się pomóc. Jedynie Martin kategorycznie stwierdził, że nie chce mieć z tym wszystkim nic wspólnego. Connley i Morgainne również potwierdzili swą chęć pomocy Amberowi. Gdy wypowiedziała się już cała rodzina Benedykt wstał kończąc audiencję, a kuzynostwo mogło podejść do Corwina, by wspomnieć o pomyśle dołączenia do wyprawy Morgainne. Wuj nie miał żadnych przeciwskazań, wrócili więc do przerwanej rozmowy przed spotkaniem.
- Czyli mamy jeszcze trochę do wyruszenia na wyprawę - skomentował. - Cieszę się, że Corwin oraz Benedykt wystąpili wspólnie, jako opiekunowie królestwa. Są najstarsi oraz najwyżsi godnością. Jeśli będą trzymać się razem, sądzę, że obronią Amber. Szczególnie przy poparciu reszty rodziny.
- Jak na naszą rodzinę, to była dziś wyjątkowo zgodna, więc o poparcie chyba martwić się nie musimy. - uśmiechnęła się lekko, choć nie była do końca przekonana.
- Mam nadzieję - jego mina wyrażała, oględnie mówiąc, co najmniej niepewność. - Słowa, słowa, słowa ... jak mawiał poeta, ale może masz rację, że tym razem będzie zupełnie inaczej. Chciałbym - poruszył kompletnie inną kwestię - Morgainne, chciałbym zapytać, jak rozumiem, umiesz posługiwać się atutami?
- Inaczej nie proponowałabym ich użycia. - uśmiechnęła się spokojnie.
- Wobec tego mam coś dla Ciebie - podał jej swój atut.



- Podczas wyprawy - powiedział - różnie może być. Kto wie, czy ten kawałek kartki ci się nie przyda. Wiem, że na pewno masz w talii Corwina, ale kolejna karta pewnie nie będzie przeszkadzać.
Przyjęła kartę i skinęła głową.
- Dziękuję, z pewnością się przyda. Niestety swojej nie posiadam, więc komunikacja będzie raczej jednostronna, ale powinniśmy sobie jakoś poradzić. - uśmiechnęła się.
Wszystko w zasadzie zostało powiedziane, życzyli więc sobie powodzenia i rozeszli się do swoich spraw.

Morgainne najpierw odwiedziła lazaret i porozmawiała z medykami. Oni również nie znali tych harpii, w Amberze ponoć nie występowały. Nie dowiedziawszy się zbyt wiele przejrzała zawartość leków jakimi dysponowali i ruszyła w stronę biblioteki. Miała nadzieję, że tam znajdzie więcej szczęścia.
Możliwych ksiąg mogących jej pomóc było całkiem sporo, zgromadziła więc je wszystkie na stole i zaczęła przeglądać. Nie wiedziała ile czasu minęło, gdyż zatopiona w lekturze nie zwracała na nic uwagi, kiedy usłyszała jak otwierają się drzwi. Uniosła głowę znad sterty woluminów. Do biblioteki wszedł Aleksander. Na pewno nie jestem o nic podejrzana?
-Dobrze, że cię widzę, służba powiedziała mi, że cię tutaj spotkam - powiedział Aleksander podchodząc do kuzynki. - Podobno cały czas próbujesz odnaleźć antidotum?
- Tak, niestety trochę czasu mi to jeszcze zajmie. - westchnęła.
- Cóż, lekarze zawsze mają pełno pracy, zwłaszcza w takich chwilach - amberyta zamilkł na chwilę - Cóż, nie wiem jaka jest twoja decyzja odnośnie wyprawy Corwina, dlatego na wszelki wypadek przyszedłem się pożegnać. Wieczorem wyjeżdżamy ...
- Wiem. - pokiwała głową. - Ja muszę znaleźć, to antidotum... Ale później do Was dołączę. - uśmiechnęła się ciepło. - Dziękuje, że przyszedłeś się pożegnać. Uważaj na siebie. Nie wiemy z czym bądź kim mamy do czynienia.
- Zawsze staram się uważać, chociaż mam nadzieję, że to nasz przeciwnik będzie miał więcej powodów do zmartwień - mówiąc to Aleksander odwzajemnił jej uśmiech. - To dobrze, że będziesz z nami. Dobry lekarz zawsze się przyda, poza tym miłe towarzystwo, zawsze polepsza doznania z podróży. Ale szkoda, że ta twoja wyprawa do Amberu skończyła się w ten sposób.
Morgainne zamyśliła się na chwilę.
- Obawiałam się, że coś może się przydarzyć... ale taka tragedia nawet mi przez myśl nie przeszła... - pokręciła smutno głową.
- Cóż, teraz pozostaje nam zrobić wszystko, by więcej śmierci już nie było.
- Niestety obawiam się, że to dopiero początek, ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby to wszystko zorganizować. Chyba pozostaje nam jedynie liczyć na szybki i przede wszystkim dobry koniec.
Pokiwała spokojnie głową.
- Jeśli rodzina nie skoczy sobie do gardeł, to powinniśmy sobie poradzić
- Też wolałbym tego uniknąć ... ale nie będę tobie dłużej przeszkadzał, masz jeszcze wiele pracy ... ważnej pracy. Życzę tobie powodzenia ... i uważaj na siebie, nie wiadomo co jeszcze może się wydarzyć.
- I Tobie powodzenia. I do zobaczenia. - uśmiechnęła się i wróciła do woluminów.
Czas płynął, a ona przedzierała się przez kolejne księgi. Natrafiła na informacje, że jad wywołuje ropienie ran i trudności w gojeniu, a w dużych ilościach halucynacje i kłopoty z krążeniem.
Niewiele, ale dawało, to już pewien ślad jakich składników użyć. Przeciągnęła się miękko i spojrzała zza okno. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ona musiała jeszcze przyjrzeć się roślinom w ogrodach.

Gdy Corwin wraz z Lilavati, Aleksandrem i Connleyem wyruszali w pościg, ona sprawdzała stan pacjentów. Tam gdzie trzeba zmieniała opatrunki i uspokajała rannych. Stan wszystkich wydawał się stabilny, mogła więc poświęcić noc na dalsze poszukiwania.
Pracowała do świtu zmieniając swój pokój w małą pracownię alchemiczną, ale opłaciło się - nad ranem trzymała w dłoniach pierwszą próbkę antidotum.
 
Blaithinn jest offline