Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-10-2010, 21:22   #11
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Zamek Amber, II piętro, korytarz
Corwin wybiegł z auli i przekonał się, że sala balowa nie była jedynym miejsce gdzie przeprowadzono atak. Cały zamek aż roił się od skrzydlatych upiorów. Książę Amberu zatrzymał jednego z żołnierzy i wziął od niego miecz i przystąpił do walki. Straż królewska szybko zgromadziła się pod jego komendą i przystąpiła do odparcia ataku strzyg. Skrzydlate stworzy nie były trudnym rywalem. Corwin i żołnierze pod jego dowództwem szybko kładli trupem kolejne upiory. Przemierzając krok po kroku zamkowy korytarz, Corwin wraz z odziałem posuwał się w stronę schodów. Chciał jak najszybciej dotrzeć do Benedykta i Randoma. Z każdym zadanym ciosem Corwin zaczął zdawać sobie sprawę, że atak był tylko sprytną zasłoną. Szarża demonicznych stworów była chaotyczna i nieskoordynowana. Brak w niej było jakiejkolwiek myśli taktycznej. Nie mógł to, być więc atak mający na celu zajęcie zamku. Mimo licznych sił, wróg szybko tracił impet i stopniowo przechodził tylko do obrony swoich pozycji i markowania ataku. Biegnąc po schodach Corwin zastanawiał się czemu miałby służyć tak owy manewr. Do głowy przychodziło mu tylko jedno zamach lub porwanie Randoma. Na szczęście byli z nim Benedykt i Julian. Władca Amberu powinien być więc bezpieczny. Corwin jednak chciał osobiście sprawdzić co się dzieje w królewskich komnatach.
Gdy Corwin wbiegł na drugie piętro zobaczył, że tutaj także toczyły się walki. Straż królewska przejęła już inicjatywę i skrzydlate paskudztwa były w odwrocie. Książę Amberu ruszył w stronę królewskich komnat.
- Panie... panie - krzyczała przerażona Collete, podtrzymująca omdlewającego Randoma.
Corwin podbiegł do nich i podtrzymał brata.
- Co się stało? - spytał wystraszonej dworki.
- One porwały niemowlę...
Corwin spojrzał na Randoma. Ledwo stał na nogach, był mocno poraniony i wyczerpany. Księcia martwiło jednak zupełnie coś innego. Wiedział z własnego doświadczenia, że nawet najpoważniejsze rany fizyczne z czasem się zagoją. Rozbiegane oczy i chaotyczny, mętny wzrok króla Amberu, świadczyły wyraźnie o tym, że stracił on kontakt z rzeczywistością.
- Corwin! - krzyknął Benedykt - Dobrze, że cię widzę. Będę potrzebował twojej pomocy.

Aleksander, Connley, Caitlinn, Morgainne
Po krótkiej naradzie cała czwórka młodych amberytów ruszyła na górę. Na szczęście przejście korytarzami było już w miarę bezpieczne. Straż już tylko gdzie nie gdzie toczyła ostatnie potyczki ze strzygami. Większość z nich opuściła już zamek, zostały tylko te najbardziej zdesperowane i agresywne. Aleksander szedł na przodzie, gotowy w każdej chwili odeprzeć atak. Wbiegli na pierwsze piętro i skierowali się w głąb korytarzy. Zatrzymali się przed pokojem Morgainne. Amberytka otworzyła drzwi i pierwsza weszła do środka. To co zobaczyła sprawiło, że zatrzymała się w pół kroku. Podążający za nią towarzysze także przystanęli. Pokój, który Morgainne odziedziczyła po matce, był urządzony nad wyraz skromnie. Proste łóżko, szafa, biurko i niewielki stół oraz para krzeseł. Wszystko wykonane z najtańszego drewna i najprostszych materiałów.
Na stole rozłożona była lniana chusta, a na niej duży wiklinowy, prostokątny kuferek. Jego zawartość rozłożona była na całym stole. Metalowe miseczki, żeliwne moździerze, ampułki z jakimiś wywarami oraz pęczki suszonych ziół. Wszystko ułożone w taki sposób, jakby ktoś przed chwilą stąd wyszedł. Morgainne była wyraźnie zdezorientowana. Mimo to podeszła do stołu i zaczęła pakować wszystko do kuferka. Aleksander i Connely stali w tym czasie na straży.
Nagle cały zamek wypełnił się radosnymi popiskiwaniami strzyg. Z każdą chwilą było coraz głośniej, gdyż kolejne upiory dołączały do skrzeczącego chóru.
Aleksander i Connley stojący na korytarzu zauważyli, że te istoty które jeszcze walczyły zaczęły powoli opuszczać zamek. Najpierw pojedynczo, a potem coraz większymi grupami zaczęły wylatywać przez okna. Zdezorientowani strażnicy patrzyli po sobie, ale cieszyli się że potwory wycofują się.
Gdy kobiety wyszły z pokoju, po szturmie demonicznych istot pozostały już tylko trupy zalegające w korytarzach. Cała grupa ruszyła do sali balowej.
- Aleksandrze - zawołał Benedykt schodzący z góry.
Idący na czele grupy amberyta zatrzymał się i spojrzała na ojca. Ten z okrwawioną kataną i licznymi ranami na ciele schodził z drugiego piętra. Za nim szedł Corwin i Julian, ten drugi także w dość ciężkim stanie. Wyglądało na to, że starsi ameberyci mieli ciężką przeprawę ze skrzydlatymi stworami.
- Zaczekaj - Benedykt zrównał się z synem i rzekł do niego - Te stwory uprowadziły królewskiego syna.
Wiadomość ta zmroziła wszystkich obecnych. Najpierw śmierć królowej, a teraz jeszcze to. Amber został zaatakowany i nadal był w poważnym niebezpieczeństwie.
- Powiadom resztę rodziny, że czekam na nich w żółtym pokoju za półgodziny. W obecnej sytuacji zagrożenia muszę wiedzieć, kto będzie działał na rzecz Amberu, a kto odwrócić się od niego.
Stojący za nim Corwin z uwagą słuchał słów brata.
- Ruszajcie i do zobaczenia.

Zamek Amber, Aula główna
WSZYSCY
Gdy ostatnia strzyga wyleciała przez rozbite okna wszyscy odetchnęli z ulgą. Szturm na zamek został odparty. Dla obecnych gości był to wielki szok, że ktoś odważył się podnieść rękę na królestwo Amberu. Rodzina królewska była potęgą nie tylko w Amberze, ale także w nieskończonej liczbie Cieni i każdy zdawał sobie z tego sprawę. Ktoś kto zdecydował się zaatakować Amber musiał albo być równie potężny, albo szalony. A najpewniej jedno i drugie. Ci, którzy znali historię wojny o tron Amberu przypomnieli sobie o zaginionym przed laty Bleysie. Takie działanie było do niego bardzo podobne.
Służba zaczęła porządkować pobojowisko powstałe na skutek ataku. Jasne było, że uroczystości na tym incydencie się zakończą. Nikt z obecnych gości nie przypuszczał, że może stać się inaczej.
Gdy na sali został zaprowadzony jako taki porządek, a ranni opatrzeni, na mównicę wszedł Benedykt.
- Szanowni goście! Proszę o uwagę! Pragnę was najserdeczniej przeprosić z powodu incydentu jaki miał tu miejsce. Jest to niewybaczalne, że coś takiego miało miejsce i to właśnie w tak szczególnym dni jak dziś. Przyjmijcie przeprosiny, które przekazuje wam w imieniu króla. Pragnę was również poinformować, że Random i Vialle mają się dobrze, podobnie jak ich nowo narodzony syn - Benedykt zrobił dłuższą pauzę, by zobaczyć jak ta wieść zostanie przyjęta przez gości.
Wśród zebranych przeszedł szmer, a po chwili rozległy się brawa.
- Wiwat królewska para! Wiwat królewski syn! - krzyknął jeden z ambasadorów.
- Wiwat! Wiwat! - podchwycili inni.
Benedykt gestem dłoni uspokoił i uciszył zebranych.
- Cieszy mnie wasza reakcja. Jednak nie pora teraz na świętowanie. Atak, którego byliśmy świadkami został co prawda odparty. Winni jednak takiego stanu rzeczy, nie ponieśli jeszcze kary. Król Random już szykuje się do wyprawy wojennej na wrogów naszego królestwa. Królowa Vialle odradzała mu to usilnie, ale nasz władca musi spełnić swój obowiązek wobec królestwa, swoich poddanych jak i wiernych sojuszników. Oczywiste jest więc, że z powyższych powodów dalsze uroczystości zostają odwołane. W imieniu króla pragnę jednak zapewnić, że gdy tylko winni zostaną ukarani, ponownie spotkamy się w tym gronie by świętować zwycięstwo Amberu.
Benedykt pokłonił się przed zebranymi i zszedł ze sceny. Swoje pierwsze kroki skierował ku posłom ze Złotego Kręgu.

LILAVATI
Lilavati przyglądała się jak młoda amebrytka opatruje rany Mandora. Zgodnie z tym co mówił lord Durial, wyglądała na całkowicie niewinną i nie skażoną abmberycką nieufności i podejrzliwością. Musiała się chyba wychowywać z dala od rodziny i dworskich intryg. Choć pozory mogą mylić.
- Witaj księżno - Benedykt pokłonił się przez chaosytką - Przyjmij jeszcze raz, tym razem osobiście, przeprosiny za ten przykry incydent. Zrobimy wszystko, by zapewnić tobie i innym posłom jak najlepszą opiekę. Bardzo boleje nad tym co się stało, a zwłaszcza nad stanem szanownego Mandora. Jak już jednak wspomniałem, winni tego zajścia poniosą należytą karę. Bardzo byłbym rad, gdybyś zarówno ty jak i inni posłowie pozostali przez kilka dni jeszcze u nas gościem, przynajmniej do czasu aż Mandor nabierze sił.

ALEKSANDER
Aleksander słuchał mowy ojca i zastanawiał się czemu to wszystko służy. Z jednej strony na pewno miało zapobiec panice, ale przecież prawdy długo nie da się ukrywać. Zachowanie ojca bardzo go niepokoiło, tym bardziej, że po zejściu z podium odbył wiele rozmów na osobności z wieloma posłami. Aleksander nie mógł się doczekać, aż w końcu i jego ojciec uraczy chwilą rozmowy.
- Witaj synu - przywitał się dość oschle i oficjalnie, jak zawsze z resztą.
- Ciesze się, że dzięki tobie udało się uniknąć wielkiego skandalu dyplomatycznego. I choć wielu uważa, że zbyt mało uwagi poświęciłeś chaosytom, to myślę, że i tak zachowałeś się jak należy.
Benedykt zrobił pauzę i rozejrzał się po sali, jakby obawiał się czy nikt ich nie podsłuchuje.
- To co się wydarzyło jest bardzo niepokojące. Tak jak ci mówiłem, wiele było znaków, że wokół Amberu zaciska się pętla intryg. To - gestem ręki objął całą salę - przeszło moje najgorsze przypuszczenia. Myślę, że śmierć Vialle nie była przypadkowa i ktoś jej pomógł umrzeć. Nie mów o tym nikomu, gdyż na razie nie mam żadnych dowodów. Obawiam się, że to jeszcze nie koniec. Osoba, która porwała królewskiego syna ma zapewne dalekosiężne plany, a my nadal nie wiemy z kim przyjdzie się nam zmierzyć. Dopóki nie poznamy naszego przeciwnika musimy być bardzo ostrożni. Na domiar złego straciliśmy także króla. Random po tym wszystkim co przeszedł, no cóż... najwyraźniej oszalał i nie z nim teraz żadnego kontaktu. Teraz zajmuje się nim Collete, ale przez najbliższy czas nie będzie z niego żadnego pożytku. Rozmawiałem o tym z Corwinem i poparł moją propozycję, bym do czasu wyjaśnienia okoliczności napaści i poprawy stanu Randoma został regentem. Za półgodziny poinformuje o tym resztę rodziny. Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieją w jakiej znaleźliśmy się sytuacji i nie będą zarzucać mi chęci przejęcia tronu. Na spotkaniu powiem też o pościgu jaki chce zorganizować Corwin. Chciałbym abyś udał się z nim. Razem na pewno będzie wam łatwiej, a poza tym wiesz że nie ufam mu do końca. Dobrze jeśli ktoś będzie patrzył mu na ręce. Musicie odnaleźć syna Randoma i dowiedzieć się kto stoi za jego porwaniem. Bądź ze mną w stałym kontakcie, bo ten stary lis już pewnie węszy okazję w tym całym zamieszaniu. Mimo jego zapewnień nie wierzę w to, że zrezygnował z pretensji do tronu. I pamiętaj bądź ostrożny.

MORGAINNE
Opatrywanie rannych było bardzo mozolne. Leki i zioła, które miała były doskonałe jeżeli chodziło o rozcięcia i pogryzienia. Niestety tylko w niewielkim stopniu hamowały rozprzestrzenianie się trucizny w organizmie ofiar. Toksyna była bardzo silna i szybko się rozprzestrzeniała. Trzeba było szybko ustabilizować rannych i zająć się szukaniem antidotum. Większość pracy Morgainne musiała wykonać sam, choć miała kilka osób do pomocy. Na początku zajęła się Mandorem, który był w najgorszym stanie ze wszystkich. Co prawda amberycka krew była gwarantem tego, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo , ale i tak Morgainne wolała się nim zająć w pierwszej kolejności. Zdążyła już zauważyć jak amberyci są drażliwi na punkcie etykiety, wolała więc uniknąć kolejnego spięcia na linii Amber Dworce Chaosu. Gdy opatrywała Mandora czuła na sobie nieufny wzrok, księżnej Chanicut która pełniła rolę jego zastępcy.
Gdy Benedykt skończył rozmawiać z posłami z Dworców podszedł do niej:
- Bardzo ci dziękuję kuzynko za pomoc. Dzięki twoim umiejętnością i dobremu sercu udało się uniknąć wielkiego skandalu. Cieszę się, że nie miałaś oporów by pomóc chaosytom. Chciałbym cię też prosić, być nie odstępowała Mandora na krok i jak najlepiej zajęła się jego opieką. To bardzo ważny gość i musimy zatroszczyć się o jego szybki powrót do zdrowia. Tylko tobie mogę ufać w tej kwestii. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.

CONNLEY
Fiona wróciła z podziemi, gdy wszystko było już uporządkowane a o napaści przypominały jedynie wybite okna i ranni leżący pod ścianami. Mimo, że amberytka przeczesała włosy, widać było po niej, że jest strasznie zmęczona. Podeszła do Connley'a i pociągnęła go pod ścianę.
- Słuchaj mnie uważnie - zaczęła szeptem - ten kto stoi za tym atakiem jest bardzo potężny. Próbowałam skorzystać ze Wzorca, ale on dekoncentrował mnie i utrudniał na wszelkie sposoby kontakt z nim. Wiele sił mnie kosztowało, by dojść do środka. A co najgorsze nie udało mi się stanąć w jego centrum. Na szczęście Wzorzec sam mi pomógł. Gdy stałam zaledwie krok od celu, zobaczyłam... - Fiona zawahała się, by znaleźć odpowiednia słowo na to czego doświadczyła - wizje przyszłości. Do Amberu poprzez Cienie zbliża się ogromna flota. Ktoś szykuje potężny atak na Amber. To czego byliśmy świadkami dzisiaj to tylko preludium. To co się zbliża do nas jest po wielokrotnie groźniejsze. Ktoś ma opracowany doskonały plan oraz środki do jego realizacji. Chciałabym, abyś odprowadził Caitlinn do bezpiecznego Cienia, z dala od Amberu. Nie chcę aby się jej coś stało, a jak sam widzisz Amber przestał być spokojnym miejscem. Potem musimy zająć się odszukaniem człowiek, który za tym wszystkim stoi. Ja muszę zostać na zamku, by mieć tutaj na wszystko baczenie, ale ty będziesz musiał wyruszyć w niebezpieczną podróż Connleyu.

MORGAINNE
Gdy MOrgainne skończyła opatrywać najbardziej rannych gości podszedł do niej Corwin.
- Cieszę się, że nie ucierpiałaś w wyniku ataku i możesz służyć swoją pomocą innych. - Corwin uśmiechnął się szeroko i wziął amberytkę pod rękę - Przejdźmy się dobrze.
Przeszedł z Morgainne pod ścianę i ściszonym głosem rzekł:
- Wybacz moją nieuprzejmość, ale muszę cię ostrzec. Jesteś na zamku od niedawna i dopiero poznajesz zwyczaje tutaj panujące. Jak już ci mówiłem bądź ostrożna i uważaj co komu mówisz. Nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni, nawet mimo stwarzanych pozorów. Najbliższy czas przyniesie wielkie zmiany i mogą one być bardzo niebezpieczne. Ten atak, porwanie zostały doskonale zaplanowane i myślę, że to nie koniec. A znając naszą rodzinkę, każdy przy tej okazji będzie chciał coś ugrać dla siebie. Uważaj na siebie i nie daj się manipulować. Nie chciałbym, aby stało ci się coś złego. Proszę.
Corwin dyskretnie wsunął w dłoń Morgainne chłodną kartę Atutu:
- To Atut jednego z moich Cieni. To bardzo bezpieczne miejsce. Nikt poza mną nie wie o jego istnieniu, a to jedyny Atut tego miejsca. Gdybyś była w niebezpieczeństwie ukryj się tam i skontaktuj ze mną. Przybędę jak tylko będę mógł najszybciej.

Zamek Amber, Żółty Pokój
Benedykt zebrał z żółty pokoju wszystkich amberytów, którzy stawili się na święcie. Ku zdziwieniu wszystkich zajął miejsce, które przysługuje królowi Amberu. Dla wielu był to już jasny znak tego co zaraz nastąpi. Część członków rodziny usiadła przed Benedyktem, a inni ostentacyjne stali. Benedykt powiódł wzrokiem po zebranych i chwilę się im przyglądał, po czym rzekł:
- Powiem krótko to co ma do ogłoszenia, a później oczekuje deklaracji z waszej strony. Wszyscy wiem do czego dzisiaj doszło. Ktoś ośmielił się zaatakować Amber. Na razie nie wiadomo, kto stoi za tym zamachem. Na domiar złego straciliśmy parę królewską. - słowa Benedykta były twarde i oschłe, mówił zupełnie inaczej niż na sali balowej - Vialle zmarła w czasie porodu, a Random stracił zmysły i nie ma z nim kontaktu. Wobec zaistniałej sytuacji, w porozumieniu z Corwinem, ogłaszam się regentem Amberu. Stanowisko regenta będę pełnił do czasu wyjaśnienia całej sytuacji i ukarania winnych.
Benedykt niczym lew szykujący się do ataku, obserwował swoich rozmówców.
- Chciałbym usłyszeć waszą deklarację lojalności wobec Amberu i mnie jako regenta. Corwin?
- Sytuacja jest wyjątkowa i wymaga wyjątkowego rozwiązań. Jak już ci mówiłem Benedykcie, oczywiście wspomogę Amber i jego prawowitego władcę.
- Fiona?
Fiona milczała kilka sekund wpatrując się Benedykta:
- Ja również wspomogę Amber w tej trudnej chwili.
- Llewella?
- Benedykcie jak nikt inny spośród nas zasługujesz na tytuł pierwszego obrońcy Amberu. Jestem z tobą.
- Julian?
- Stałem i nadal stoję na straży spokoju i porządku Amberu. Obecna sytuacja niczego nie zmienia.
- Flora?
- Jestem z tobą Benedykcie.
- Moinque?
Dziewczyna najpierw spojrzała na matkę, a potem bardzo zalotnym spojrzeniem na Benedykta:
- Ja również Benedykcie, będę ci służyć z wielką przyjemnością i ochotą.
- Rinaldo?
- Hmm... Widzę, że sytuacja jest nader poważna. Nie mogę powiedzieć ani tak, ani nie. Z Randomem mieliśmy pewne niepisane umowy i nikt mi nie zagwarantuje, że będą nadal przestrzegane. Na pewno wspomożemy Amber w chwili zagrożenia, tak jak to robiliśmy zawsze. Jednak dużo zależy od tego jak względem mnie, królestwa Kashfy i moich ludzi będzie zachowywał się regent - Rinaldo patrzył spod pochylonej głowy po wszystkich zebranych - Wszystko więc zależy od sytuacji i wymagań jakie będzie miał regent.
- Rozumiem - odparł regent Amberu - Nie musisz się obawiać, nic się nie zmieni pomiędzy Amberem a Kashfą, a w wszystkie umowy będą respektowane.
- Nawet te nie pisane pomiędzy mną, a Randomem?
- Martin?
- Jakoś radziliście sobie tutaj beze mnie, to i teraz sobie poradzicie - przy tych słowach uśmiechnął się szeroko - Mam ważniejsze sprawy, niż wasza kolejna wojna. Myślałem, że masz coś ważniejszego niż te puste, polityczne dyskusje. Idę zobaczyć co z moim ojcem. Bywajcie.
Po tych słowach wstał, pokłonił się zebranym i wyszedł.
Benedykt tylko odprowadził go wzrokiem i kontynuował przepytywanie:
- Hektor? Samson? A jakie jest wasze zdanie?
Bracia którzy przez cały czas uważnie wszystkich słuchali, spojrzeli po sobie. I mimo, że nie wypowiedzieli ani słowa, amebryci odnieśli wrażenie, że rozmawiają między sobą.
- Zostaniemy jeszcze przez jakiś czas w Amberze. Jeżeli w tym czasie nasza pomoc okaże się potrzebna, nie omieszkamy jej udzielić - odparł lakonicznie Hektor.
Benedykt wstał, dając tym samym znak, że audiencja u nowego regenta Amberu dobiegła końca.
- To wszystko. Dziękuję wszystkim za obecność. Do zobaczenia, mam nadzieję w bardziej przyjemnych okolicznościach.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 10-10-2010, 17:50   #12
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzienniki prywatne Connleya

Drogi pamiętniku. Jakże mi ich szkoda. Znowu chwila na napisanie czegoś, czego wcale nie miałbym ochoty pisać. Random oszalał, Vialle, piękna, słodka, dobra królowa, odeszła, jej syn zaś został porwany. Pytanie jest takie, dlaczego, dlaczego, dlaczego? Bo chyba tylko najbardziej naiwny palant wierzy, ze to stało się przypadkiem. Nie. Wiadomo, to doskonale zaplanowany ruch. Ale przez kogo? Właściwie widzę trzy możliwości.

Pierwsza całkiem sensowna brzmi: Benedykt. Był zawsze cieniem królów Amberu. Wielki drugi oraz zadowalający się pozycją drugiego. Przy czym nie ma co się oszukiwać, największy geniusz militarny. Gdyby chciał, zdobyłby tron. Inna kwestia, czy potrafiłby utrzymać, ale zdobyć tron oraz obronić go siła potrafiłby nawet przeciwko samemu Oberonowi. Stare przy słowie mówi, ze zazwyczaj ten jest winny, kto ma z tego korzyść. Benedykt został regentem. Jeżeli szaleństwo Randoma jeszcze będzie trwać, niewątpliwie wymieni się króla. Dodajmy do tego na króla będącego zbawcą Amberu. Jest przecież wojna. Benedykt obroni Amber. Mama wspominała, ze płynie flota. Dla Benedykta nie ma to znaczenia. Wygra, bowiem zawsze każda wojnę wygrywa. Jakże łatwo będzie mu wtedy przejąć koronę z rąk oszalałego poprzednika. Wszyscy będą żałowali Randoma, ale wszyscy także przyjmą z ulgą wymianę. Randoma zaś gdzieś się zamknie, jak kiedyś Dworkina. Ale czy to w ogóle możliwe? Benedykt dawno już zdobyłby tron, jeśliby chciał. Ponadto jest typem wojownika, nie intryganta. Może jednak dojrzał okazję siądnięcia na tronie bez podziału wśród Amberytów. Bo dla Benedykta rodzina zawsze była ważna. Może dojrzał szanse na wyeliminowanie króla bez poróżnienia całej reszty.

Druga opcja: Corwin. Wyobraźmy sobie prostą sytuację, ze wszyscy nagle domyślą się, co mógł zrobić Benedykt. Ten wtedy albo obrazi się i odejdzie, jak zawsze robił, albo rozpęta wojnę, ale przeciwko wszystkim innym nawet Benedykt nie wygra. Corwin mógł więc wrobić Benedykta, wtedy on się pojawi. Wszak był już regentem, jest najstarszym księciem krwi, urodzonym królewiczem, podczas gdy Benedykt, choć starszy wiekiem, ale nie godnością. Czy Corwin mógłby uknuć taką intrygę? Miał czas na wymyślenie jej. Ale przeciwko temu jest pewien element, mianowicie syn Randoma. Urodził się wyglądając potwornie. Przypadek? Wątpliwe. Ktoś prawdopodobnie mu coś zrobił, po poczęciu, ale przed urodzeniem. Na cieniu – Ziemi powiedziałbym „ingerencja genetyczna”, tutaj „wredna magia”. Czyli był to ktoś obecny w tym czasie na zamku. Corwina nie było. Czy mógł pojawiać się ukradkiem? Wątpliwe, chociaż niewykluczone, ale przecież Benedyktowi byłoby znacznie łatwiej. Miał stały dostęp do królewskiej pary. Ale jeżeli jednak to Corwin, to teraz udaje zaangażowanego. Pozwoli Benedyktowi ugasić pożar oraz obronić Amber, potem zaś ogłosiłby jego niegodziwość. Piękny plan, ale czy rzeczywisty?

Kolejna wreszcie możliwość to: ktokolwiek inny. Może jakiś nieznany Amberyta? Może Bleys? Może Oberon powrócił? Może Brand nawet? Tutaj pojawia się ciekawa sprawa. Jeżeli synek królowej nie jest synem króla. Porwanie dziecka może być kluczowe: dlaczego? Odpowiedzi może być kilka:
1. żeby odciągnąć kilku Amberytów od zamku, by móc go łatwiej zaatakować,
2. żeby ich spróbować wciągnąć kilku Amberytów do jakiejś pułapki,
3. żeby mieć dziecko krwi Amberyckiej do jakichś eksperymentów,
4. żeby odzyskać własnego synka. Jeżeli królowa została sztucznie zapłodniona nawet bez swojej wiedzy, to wtedy miałoby to sens. Dlaczego bowiem dziecko było tak inne niż rodzice. Przecież najwątpliwiej, ktoś połapałby się szybko sprawdzając genetyczne powiązanie w jakimś cieniu dysponującym odpowiednim urządzeniem. Porwanie byłoby więc sensownym rozwiązaniem. Jednakże jeszcze nie wszystko stracone. Trzeba iść natychmiast porozmawiać z mamą. Króciutko przekazując jej informacje. Cóż, mam jej atut.


Trzeba dwie kwestie: po pierwsze porozmawiać z Colette. Ona może mieć jakieś ważne informacje nawet przypadkowo. Po wtóre, trzeba mieć kawałek DNA tego dziecka. Musiało się przecież zesikać, napluć gdzieś, cokolwiek. Trzeba zdobyć więc kawałek jego pieluchy. Cóż, porozmawiam na ten temat ze swoją mamą. Może będzie miała jakieś rady lub uwagi.


-------------------

Atut wzięty ze strony WiliQueen's Graphics Gallery
 
Kelly jest offline  
Stary 12-10-2010, 13:55   #13
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Caitlinn tworzyła atmosferę ciepła rodzinnego. Prawdziwa siostrzyczka, tym bardziej, że innej nie znał. Teraz dla jej własnego bezpieczeństwa musiał ją odprowadzić. Cień, gdzie odnalazła ją Fiona, wydawał się bezpiecznym miejscem. Tyle czasu w nim przebywała oraz tak dobrze go znała. Miał tylko jedną wadę. Zapewne Bleys znał go również. Dlatego zaproponował znany wyłącznie sobie cień, Caitliin zaś przyjęła jego propozycję.
- Przynajmniej na czas jakiś – szepnął jej.
- Tak, wiem, zresztą to nie jest miłe miejsce. Myślałam, że powrócę do dawnych wspomnień, tymczasem nie zdołałam niczego powspominać, za to byłam świadkiem tego wszystkiego. Nie chcę mieć nic do czynienia z tą obrzydliwą wojną.
- Oczywiście – przytaknął – wobec tego, powiedz, czego chcesz?
- Nie wiem, dlatego ciocia Fiona miała rację. Chcę się spokojnie zastanowić z daleka od tego całego zamieszania. To cóż, idziemy?
- Tak.

Szybko przywołał do pamięci jej rodzinny portal. Mógł wprawdzie posłużyć się Wzorcem, ale Atuty miały bardzo konkretną zaletę: były cichsze i szybsze, choć nie tak obdarzone siłą. To tak, jakby podczas bitwy, gdzie wszyscy mają duże, ładowane od lufy, strzelby, ktoś posługiwał się łukiem. Oczywiście strzała nie dorówna kuli mocą uderzenia, ale także robi swoje. Ponadto broń palna ładuje się dłużej niż łuk. Wreszcie, patrząc jedynie na odgłos, ciężej odszukać cichego łucznika niżeli strzelca.

Piękny obraz lasu. Wiele ładniejszy, niż Arvandor. Potem zaś zamglenie powietrza tworzącego coraz większy portal. Migocący obraz, który powoli się ustabilizował, przypominając jakby okno do cudownej puszczy faerie.


Piękne, niewielkie elfy. Skąpo przyodziane, zgrabne, uśmiechnęły się do nich pozdrawiając wesoło. Spodobało jej się, zresztą opowiedział jej wcześniej o tym ślicznym cieniu. Jeszcze kilka słów, pocałunek … krótki, zwiewny, niczym wiaterek, potem najzwyczajniejsze: pa, do zobaczenia. Dostrzegał w niej pewien rodzaj przyzwyczajenia do tego spokojnego świata. Nie chciała poświecić tego nawet dla przyjemności odwiedzenia rodziny. Ponadto może jeszcze nie była gotowa? Ale całym swoim zachowaniem dawała poznać, iż uważa, że tutaj jest jej miejsce.

Do Amberu wrócił całkiem szybko. Kilka spotkań, kilka rozmów pozwoliło mu dowiedzieć się najnowszych wieści. Zresztą jego nieobecność nie była długa. Miał w planie kilka spotkań. Najpierw księżniczka Fiona, także Aleksander, Morgaine oraz, jeśli to byłoby możliwe, księżniczka Chanicut. Mamę spotkał najszybciej. Obydwoje wymienili informacje znane sobie.
- Wiesz, kochanie, co do Benedykta raczej byłabym ostrożna. Właśnie z tych powodów, które wspomniałeś. Wyglądał zawsze na uczciwego oraz wolał działać z drugiego planu. Wyjście na najwyższe stanowisko to nie tylko nie jego styl, ale także musiałby zmienić swój charakter. Natomiast Corwin … zupełnie inna sprawa. Umieściłeś go, jako numer dwa wśród podejrzanych. Moim zdaniem jest zdecydowaną jedynką. Syn jako król Dworców, ojciec na tronie Amberu. Piękna sytuacja. Tylko jedna kwestia. Wzorzec. Corwin jest inteligentnym kawałkiem drania. Przynajmniej kiedyś był, ale trudno mi uwierzyć w przemianę wilka w łagodna owieczkę. Nie mniej, nie zna na tyle Wzorca, żeby zrobić taka blokadę oraz taki chaos, jaki był podczas tej burzy.
- Wydaje się – uznał jej syn – że jest tylko pięć osób, które potrafiłyby tego dokonać. Dworkin, Oberon, Brand oraz pewnie Bleys – nie dodał rzeczy oczywistej, że piątą jest sama Fiona, ale nie wierzył, żeby to zrobiła matka.
- Bleys, braciszek Bleys, próbowałam go odszukać ale nic z tego. I albo nie żyje, albo ukrył się bardzo dobrze. Nie wykluczam również jego. Dobrze zrobiłeś umieszczając Caitlinn w cieniu, którego mój brat nie zna pewnie.
- Mam jednak nadzieję – stwierdził oględnie – że to nie on. Wiesz, wspominam dawne czasy i wtedy wydawał się tym dobrym chłopakiem. Często przebywał z nami, a jego opowieści nie miały sobie równych. Taki typ największego bohatera. Przy nim wszyscy inni wydawali się nikim. Zawsze uśmiechnięty, lekko pokręcony, sprytny, romantyk, waleczny. Popatrz. Nawet, kiedy patrzę na jego atut – wyciągnął kartę – widzę stary, dobry obrazek pewnego siebie Bleysa, mającego szalone pomysły, ale jednak kogoś, kto miał pewne granice.


- Doskonale rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. Także lubiłam go, ale wszyscy się zmieniają – westchnęła. - Też chciałabym, by nasze obawy wobec niego okazały się płonne. Natomiast reszta … Brand, Oberon, Dworkin, oczywiście, że to może być któryś z nich, tylko zbyt mało wiemy o nich, by cokolwiek w tej chwili wyrokować – Fiona także zakładała możliwość, że Brand wcale nie jest taki nieżyjący, jak się wydawało wcześniej.
- Hm, może udałoby ci się skontaktować z Dworkinem, bo pewnie z Oberonem nie ma szans, zaś Branda oficjalnie nie ma. Nie odpowiedzą.
- Tak, oficjalnie nie ma, ale któż to wie? Oczywiście, spróbuję. Zobaczymy, czy się uda. Natomiast co do teorii dotyczącej dziecka, zobaczę, co da się zrobić. Póki co skoncentruj się na Corwinie oraz pościgu. Zauważyłeś, jak Corwin bardzo interesuje się Morgaine?
- Tak, dostrzegłem. Trudno było nie widzieć, jak stara się ją trzymać przy sobie. Cóż, córka Deidre. Corwin zawsze ja lubił, ponoć bardziej, niżeli przystoi bratu. Może przeniósł uczucie na siostrzenicę? Morgaine jest miłą, ładną oraz mającą mocny charakter dziewczyną. Widziałaś, jak opiekowała się rannymi? Toteż wcale bym się nie zdziwił, gdyby jego uczucia dawniejsze odżyły w niej właśnie teraz.
- Może tak, a może nie – oceniła oględnie.
- Myślisz naprawdę tak? Morgaine wydawała się istną Florence Nightingale.
- Nie przeczę, tylko mam wątpliwości co do jej wuja. Natomiast ciekawe, że wspomniałeś pannę Florence. Czy wiesz, że jedna z twoich ciotek wspierała początki jej działalności oraz była bliską znajomą jej rodziców? Florence otrzymała po niej imię.
- Florence? Po ciotce Florze? Nieprawdopodobne.
- Jednak prawdziwe. Możesz ją kiedyś o to zapytać. Lubi wspominać ten okres. Wracając jednak do naszych obecnych spraw, przypuszczam, że to właśnie dziecko było celem. Reszta zaś miała narobić jakiegoś zamieszania, byle tylko oderwać nas od pilnowania królewskiego potomstwa.
- Cóż, zawsze jest jeszcze możliwe, że działa jakaś trzecia siła, albo Corwin z Benedyktem.

- Możliwe – westchnęła – przynajmniej to pierwsze, bo nie wierzę w konszachty Corwina z Benedyktem. Znają się, może nawet szanują, ale nie ufają. Podejrzewałam nawet Samsona i Hektora, ale oni są zbyt słabo związania ze Wzorecem chyba że mają silnego sojusznika. Tylko kogo?
- Naturalnym wsparciem dla synów byłby Bleys.
- Ale wcale to nie oznaczałoby mniejszych problemów. Bleys jest sprytny.
- Nadawałby się na króla – ocenił chłopak.
- Owszem, nie tylko w swoim mniemaniu, ale naprawdę byłby doskonałym władcą. Zresztą próbował kiedyś. Jednakże wtedy to była sprawa wewnątrz rodziny. Niejednokrotnie to się wcześniej zdarzało. Jednakże wciąganie innych … szaleniec Brand tego nie robił.
- Rinaldo, potomek Branda – podsunął kolejne imię. - Czy istnieje jeszcze możliwość, że to Rinaldo lub jakiś jego poplecznik? - zastanawiał się. - Chyba nie, on jednak jest chyba zbyt słaby.
- Rinaldo wątpliwe, ponieważ on mógłby jedynie stracić na zmianie króla Amberu. Random naprawdę miał z nim niezłe relacje, Corwin lub Benedykt na pewno by się tak nie cackali.
- Niewątpliwie, ale jego przyjaźń z Jasrą i Daltem jest niepokojąca. Pewnie we trójkę mogą być niebezpieczni, choć to raczej ostatni trop.
- Masz rację, owszem, ale powiedzmy sobie szczerze, nawet we trojkę by nie dali rady ani Corwinowi ani Benedyktowi, chyba, ze nastawia ich przeciwko sobie, co ewentualnie mogłoby być celem. Dalt, jak wiesz, jest moim wrogiem, ale, choć potężny to wróg, to przepraszam, wujom to on może najwyżej podskoczyć do cholewki.

- Jeśli to intryga przeciwko moim braciom, na razie się nie udała. Corwin jako pierwszy poparł Benedykta na stanowisku regenta. Przedstawiłeś mi kilka możliwych wariantów wydarzeń. Możesz mi wierzyć, Benedykt zrobił podobne kalkulacje, Corwin także.
- Czyli możliwe, ze to żaden z nich? Wobec tego dlaczego, kiedy opowiadałaś o wizji tej floty, poprosiłaś jednocześnie, bym nikomu nie wspominał? Zdaję sobie sprawę, ze Benedykt odeprze każdy atak, ale mając te informacje pewnie byłoby mu łatwiej.
- Wiedza to klucz do zwycięstwa w tej intrydze, im więcej wiesz tym jesteś mocniejszy, nie musisz zdradzać od razu wszystkich swoich atutów przeciwnikom. Zapamiętaj to synu. Przekażę informacje komu potrzeba, ale w chwili stosownej.
- Rozumiem mamo. Przyznaję, że nie wiem specjalnie, co robić oraz jak pomóc. Może właśnie dlatego chcę się wybrać z Corwinem. Przynajmniej dowiem się czegokolwiek. Będę się kontaktował.
- Postaraj się jednak, by Corwin nie wiedział, jak ze mną rozmawiasz.
- Oczywiście. Skoro mu nie ufamy, to sama doskonale rozumiesz.
- Uważaj na siebie, Connley. Nasze gdybania na temat możliwości to jedynie przypuszczenia. „Któż wie, co może drzemać w otchłani czasu.” Pamiętaj – zacytowała fragment „Don Carlosa” Friedricha Schillera.
- Postaram się. Nie wiem, kiedy Corwin chce ruszyć, ale pewnie spotkamy się jeszcze przed wyprawą. Muszę porozmawiać jeszcze z kilkoma osobami. Trzymaj się mamo.
 
Kelly jest offline  
Stary 13-10-2010, 22:55   #14
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Część I

Atak się zakończył. W tym momencie można to było stwierdzić z całą stanowczością. Przez chwilę w pałacu zapadła cisza. Jest taki krótki moment, tuż po zakończeniu walk, gdy nie słyszymy już odgłosów towarzyszących bitwie, a jeszcze nie dotarły do nas krzyki rannych, czy inne dźwięki obecne na pobojowisku. W pałacu nie było inaczej.

Młody Amberyta nie czuł zmęczenia. Był przyzwyczajony do trudów, walka ta nie była wymagająca. Stał spokojnie obserwując otoczenie. Wszystko się skończyło ... i jednocześnie zaczęło. Oto mieli niepodważalny dowód, o rozpoczęciu wojny. Nie trzeba było nic więcej, ktoś rzucił im rękawicę, a sądząc po wszystkich wydarzeniach towarzyszących pojawieniu się potworów był to ktoś potężny. Jego tożsamość, motywy i cel pozostawała na razie nie wiadomą. To martwiło Aleksandra. To czego nie wiemy, może nas zabić, jak mówiło stare przysłowie. W wojnie brak informacji mógł okazać się kluczowy. Dlatego tak wielu oficerów przykładało dużą wagę, do dezinformacji. Można było gardzić grą szpiegowską, ale była ona nieodzowną częścią wojny, była ona potrzebna.

Oczywiście diuk Oisen zaczął od razu rozważać możliwe warianty. Czyżby to było preludium do kolejnej wielkiej rodzinnej draki? Powrót nieustających intryg, mających za zadanie zdobycie tronu? Nie można było tego wykluczyć. W tym momencie nie można było wykluczyć żadnej rozsądnej, logicznej opcji. A tych było po prostu za dużo. Na razie postanowił pozostawić tą sprawę. Będzie czas żeby wszystko przemyśleć, przede wszystkim potrzebował informacji. Nawet mała część układanki, mogła okazać się tą, która pozwoli rozwiązać te problemy.

Odwrócił się na pięcie chcąc udać się do swoich komnat. Wiedział już, że czeka go ciężki dzień. Musiał się dobrze, do niego przygotować. Idąc bocznym korytarzem wpadł na Connley'a.

- Masz chwilę, chciałbym zamienić kilka słów. Twój ojciec i reszta jego rodzeństwa jest zajęta, a ty jesteś specem od tych spraw. Nie wydawało ci się to trochę dziwne? -

-Jasne, teraz wszystko się uspokoiło ... mogę porozmawiać - odpowiedział mu Alexander poprawiając swój pas z bronią i mundur -Rozumiem, że pytasz o atak ... chciałbym jednak wiedzieć, co dokładnie rozumiesz pod pojęciem dziwne ? - zadał swoje pytanie ze spokojem, obserwując uważnie swojego rozmówcę

- Nie znam się na tym jakoś wyjątkowo, ale to był atak kompletnie bez sensu.

- Bez sensu? Nie byłbym tego taki pewien -

- Mamy prostą sytuację. Jest balowa sala, kilkuset gości, wśród nich książęca krew Amberu, ale tak naprawdę większość to najzwyczajniejsza szlachta. Ponadto dziesiątki najnormalniejszej służby kręcącej się pomiędzy gośćmi. I zauważ, co się dzieje. Nagły atak, przełamanie okien, służba przy oknach zostaje obalona. A co potem? Walka. Tylko czy naprawdę walką. Setki harpii. Póki tego wszystkiego nie ułożyłeś, była panika, dzieci, starcy, kobiety, mało broni. Te latające stwory może były dość słabe na ciebie, nawet na mnie nie najmocniejsze, ale na zwykłego człowieka to solidny oponent. Dodaj do tego zaskoczenie. -

-Zazwyczaj w takich przypadkach są straty i to nie małe. Jednak nasze potworzyce korzystały z jadu. Nie musiały nikogo rozrywać na strzępy. Właściwie zatrucie kogoś było łatwiejsze, niż dajmy na to pozbawienie go głowy. Poza tym gdyby skupiły się na zabiciu kilku gości, była szansa, że Amebryci je pokonają -

- Dokładnie, tymczasem nikt nie zginął. Nikt. To jakiś niewytłumaczalny fakt. Chyba że da się go wytłumaczyć? Może ten atak wcale nie miał być atakiem.-

-Ciekawe spostrzeżenie ... może powiesz mi dlaczego tak uważasz? - Alexander pytał go z wyraźną ciekawością. Wyglądała na to, że był pochłonięty tą rozmową. Wyraźnie skupił uwagę na Connley'u, dało się wyczuć, że jest zainteresowany jego opinią na ten temat.

- Widzę dwa rozwiązania, na szczegółach się oczywiście niespecjalnie znam, to kwestia taktyki wojskowej, ale logicznie widzę na poziomie ogólnym dwa wytłumaczenia. Albo była to demonstracja siły. Ot, po prostu pokazanie: mogę wejść do twojego pałacu, zrobić co chcę i wyzywam ciebie oraz twoja rodzinę. To pierwsza opcja: harpie nie miały zabijać tylko urządzić mała demonstracje. Oczywiście wiadomo, zawsze może się przy tym zrobić małe zamieszanie, część harpii straciła kontrolę nad sobą atakując, ale w sumie była to niewielka część gwałtowności ataku, jaka powinna się zdarzyć. To by jakoś tłumaczyło tą nieprawdopodobna sytuacje braku strat. Druga opcja to de facto pierwsza, ale przy założeniu, że oponentowi, bo wiadomo, ze taki jest, chodziło o zrobienie zamieszania, żeby porwać syna królewskiego. Nie wiem, która opcja jest gorsza, nie wiem, po co komu miałby służyć syn Randoma. Wiem jednak tyle, że ta cała sytuacja spowoduje napięcia wśród rodziny, a to mi się bardzo nie podoba, szczególnie, mając takiego przeciwnika. -

Aleksander powoli skinął głową, jego wzrok wydawał się teraz bardzo poważny -Cóż, bardzo ładnie to wykoncypowałeś ... ja osobiście skłaniał bym się do opcji drugiej. Demonstrację sił można przeprowadzać z różnych powodów, jednak najbardziej popularnymi jest chęć odwiedzenia twojego przeciwnika od wojny ... to nie jest ten wypadek, jeżeli można o nim powiedzieć cokolwiek to jedynie to, że bardziej nas do tej wojny przybliżył. Ponad to nie znamy naszego przeciwnika, nie wiedzielibyśmy kogo mamy się obawiać. Ten atak zawierał w sobie pewien plan. Pytania, na które trzeba odpowiedzieć brzmią: kto i dlaczego? - młody amberyta zamilkł na chwilę zastanawiając się nad czymś -Pytanie, co zamierzasz teraz zrobić? -

- Corwin wybiera się w pościg. Chcę iść z nim.-

-W takim razie, będziemy mieli jeszcze okazję porozmawiać. Również wybieram się z nim -

- Czy nie uważasz, że podczas pościgu przydałaby się się w grupie dobra lekarka? Może Corwin dałby się namówić, by wziął ze sobą siostrzenicę? Wprawdzie niespecjalnie znam go, ale ty wydajesz się z nim w lepszych relacjach. Może poprosiłbyś go o to? Dobry lekarz pod bokiem to często ważna kwestia. Zresztą, co ci będę mówił. Sam wiesz to lepiej. -

-Kwestia, czy ona zechce jechać. Wydaje mi się, że w takim przypadku Corwin jej nie odmówi -

- Zastanawiam się także, czy nie zaprosić do pościgu kogoś z delegacji Dworców Chaosu? Bowiem szczerze, fatalnie wyszło. Mandor oberwał, reszta delegacji także była w ostrych opałach, albo przynajmniej tak im się wydawało, jak nam wszystkim zresztą. Mogą wyniknąć niesnaski polityczne. Byli posłami. Król nie zapewnił im bezpieczeństwa. Wprawdzie nie sądzę, żeby Merlin wystąpił przeciwko Amberowi, ale niektóre rody, Hendrake choćby, nie są nam przychylne. Teraz miałyby silny argument, albo przynajmniej próbowałyby to jakoś rozegrać przeciwko nam. Dlatego warto by wziąć kogoś z Dworców, jako dowód, że ten przeciwnik jest zarówno przeciwnikiem Amberu, jak i Dworców. To osłabiłoby niechęć do Amberu na dworze Merlina. Mandor wprawdzie jest ranny, więc odpada, Jurt to królewski brat, więc także, ale pomyślałem, że może Lilavati księżniczka Chanicut. Nikt nie będzie mógł nam zarzucić, ze coś kombinujemy, jeżeli prosimy tak ważna personę delegacji. Przemyśl to proszę oraz może pogadaj z ojcem. Sądzę, że to on oraz Corwin będą mieli najważniejszy głos na dworze. Są najstarsi oraz mają największe doświadczenie we wspieraniu korony. -

-Akurat, o tym nie możemy decydować. Chociaż może to być całkiem zgrabna sugestia dyplomatyczna. Jeżeli będziesz miał możliwość, to na twoim miejscu przekazałbym ją, któremuś z nich ... nie wiem, czy uda mi się porozmawiać z ojcem, przed wszystkimi. Może być teraz mocno zajęty. Jeżeli jednak znajdzie się odpowiedni czas, to oczywiście przekażę twoją uwagę -

Obaj mężczyźni pożegnali się i ruszyli w swoje strony. Aleksander uświadomił sobie, że czeka go jeszcze wiele rozmów przed wyruszeniem. Przygotowania należało odłożyć, przynajmniej na jeszcze kilka godzin. W pokoju zdążył się jedynie wyczyścić, przebrać i oczyścić swoją broń. Wychodząc spotkał Corwina. Ukłonił się mu i podszedł do niego, prosząc o krótką rozmowę.

-Wygląda na to, że nasza grupa pościgowa, nie będzie zbyt duża. Masz już jakiś plan? -

Corwin spojrzał Aleksandrowi w oczy

-Nie ilość a jakość się liczy. Na razie będziemy ich tylko ścigać i zobaczymy dokąd się udadzą. Najważniejszy jest w tej chwili syn Randoma, jeżeli uda się ustalić, gdzie jest i kto go porwał Zaplanujemy jego odbicie -

-Oczywiście, a czy mogę zapytać, czy masz jakieś podejrzenia? - to co powiedział Corwin wydawało się rozsądne. Jak zawsze, zresztą Aleksander był całkowicie przekonany, że on będzie właśnie w taki sposób próbował to wszystko wyjaśnić. Wątpił też, aby akurat on w jakikolwiek sposób zdradził swoje „karty”, nie zaszkodziło jednak spróbować. Nawet najlepsi pokerzyści mogą popełnić błąd.

-Podejrzenia? Kto to zrobił? Moje podejrzenia nie mają teraz żadnego znaczenia. Musimy się dowiedzieć kto stał za tym atakiem i porwaniem -

Aleksander skinął głową -Miejmy nadzieję, jak najszybciej. Ta sytuacja z pewnością nie jest zdrowa dla Amberu -

-Oczywiście, że nie jest. Nie wiem tylko dokąd zmierza ta rozmowa. Nie mam czasu na jałowe dyskusje -

Młody amberyta pokręcił głową - W takim razie teraz nie zatrzymuję, porozmawiamy o tym gdy będzie więcej czasu – Corwin odszedł, ale mimo wszystko coś udało się mu dowiedzieć. Niechęć do podawania swoich „typów” mogła oznaczać kilka rzeczy, ale Aleksander miał nadzieję, że oznaczało to chęć zachowania spokoju. W tym momencie tego najbardziej potrzebowali.

I nadszedł czas na spotkanie podczas którego Benedykt wyjaśnił wszystkim zaistniałą sytuację i oficjalnie ogłosił się regentem. Następnie kolejne osoby informowały o swojej wierności względem niego. Tymczasem młody amberyta obserwował wszystkich, miał nadzieję, zobaczyć coś ważnego. Nie wydawało się to jednako możliwe. W końcu nadeszła i jego kolei do złożenia deklaracji. Wiedział z jednej strony, że nie jest to potrzebne, z drugiej wymagał tego pewien protokół, dlatego głośno powiedział.

-Możesz na mnie całkowicie polegać ojcze - gdy wszystko się skończyło, kolejni członkowie rodziny zaczęli opuszczać pokój. On cały czas stał na miejscu, czekając, na możliwość rozmowy z Benedyktem sam na sam. W końcu pozostali tutaj jedynie w dwójkę. Podszedł do swojego ojca odzywając się spokojnym głosem.

-Tato, przyznam się szczerze, że z tego wszystkiego nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Dlaczego powiedziałeś wszystkim ludziom, że Vialle i Randomowi nic się nie stało? Podejrzewałeś, że ktoś może być w to zamieszany? Prawdy nie da się długo utrzymywać w tajemnicy ... -

-Ludzie i tak wystarczająco najedli się strachu. O ambertów się nie martwię, ale reszta... Nasi sojusznicy nie mogą zwątpić w naszą siłę. Ten atak to potwarz dla Amberu. Mówiłem Randomowi wielokrotnie, aby zajął się armią i wywiadem. On mnie jednak nie słuchał i to są konsekwencje tych zaniedbań. Wyobrażasz sobie co by się działo, gdyby książęta Złotego Kręgu dowiedzieli się że Random oszalał, a Vialle nie żyje. Utrzymam to w tajemnicy tak długo jak to tylko będzie możliwe -

Aleksander powoli skinął głową. Zgadzał się z tą argumentacją. Niestety stare ziemskie przysłowie miało rację: Jeżeli chcesz pokoju szykuj się do wojny. -Miejmy nadzieję, że jak to wszystko się wyda, przynajmniej część tajemnic będzie już rozwiązana - młody amberyta na chwilę zamilkł - Wypadałoby też odnaleźć Gerarda, wydaje się, że on również może posiadać jakieś informacje -

-I ja mam taką nadzieję. Co do Gerarda to sprawa jest równie tajemnicza i niepokojąca co atak na zamek. Rano w latarni Cabra znaleziono zwłoki oficera armii, który zniknął wraz z nim przeatutował się do Amberu. Prawdopodobnie karta pochodzi z Talii Gerarda. Był strasznie poraniony i zmarł kilka godzin temu. Jedyne co po nim zostało to kilka dziwnych słów które powtarzał niczym mantrę "dim mea lamastu" Nie wiem co to oznacza, ale muszę się tegp dowiedzieć -

-Dzwoni, ale nie wiem, w którym kościele ... jak gdybym to gdzieś kiedyś słyszał, a przynajmniej część, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie – pozostawił ten temat. Wątpił, żeby zdołał sobie tego przypomnieć. Słowa mogły brzmieć podobnie, zbyt wiele było możliwości. Wiedział, że ojciec zrobi wszystko, żeby poznać ich znaczenie.

-Ruszaj z Corwinem. Najważniejsze w tym momencie jest odebrani temu komuś, kto zaatakował zamek, syna Randoma. Całą resztą zajmiemy się w drugiej kolejności. Może dowiecie się kto to jest.-

-Oczywiście, przygotuję się do wyprawy ... a ty uważaj na siebie, jak tylko będę coś wiedział natychmiast o tym przekażę -

-Będziemy w kontakcie. Ty też uważaj. Zwłaszcza na syna Fiony. To jej godny następca i podstępny człowiek. Nie ufam mu i tobie też to radzą. Fiona ma w nim niezłego informatora. Corwinowi możesz ufać, przynajmniej na razie. Nasze dawne niesnaski poszły w zapomnienie. Wydaje się, że jest uczciwy w tym co robi. To między innym on informował mnie o możliwych kłopotach -

To co powiedział Benedykt pokrywało się z przemyśleniami Aleksandra. Wierzył, że człowiek może się zmienić. Widział to wiele razy. Niekiedy pole walki potrafiło kogoś odmienić w ciągu kilku dni. Podobnie wojna. Corwin spędził wiele czasu na ziemi, nie pamiętając swojego poprzedniego istnienia. Uczył się na nowo i stał się inną osobą. Martwił się o Amber i chciał jego dobra, a to było najważniejsze. Poza tym Random był jego przyjacielem, diuk wątpił żeby mógł go w ten sposób wykorzystać. Cała ta rozmowa przypomniała mu ustęp z jednej z „lektur” z ziemi -Dobry książę musi być lisem i lwem, lisem by uniknąć sieci i lwem aby odstraszać wilków - odpowiedział Aleksander uśmiechając się lekko -Czasami myślę, że człowiek który to napisał, musiał być zainspirowany przez naszą rodzinę. Miejmy nadzieję, że dobro Amberu znowu okaże się najważniejsze -
- A myślisz, że nie był - Benedykt się uśmiechnął -Zgadnij kto go tego nauczył?

-Podobno książę Valentino, ale jak widzę, bardzo się myliłem ... co by tłumaczyło sukcesy wojskowe tego człowieka ... no cóż cały czas można się uczyć – Machiavelli uczył się od księcia Valentino, a najwyraźniej ten był moim ojcem. Faktycznie wyjaśniało to niektóre rzeczy. Szkoda, że nie było czasu, bo chętnie wypytałby o to swojego ojca. Słowa ojca wyrwały go jednak z rozmyślań.

-Ucz się cały czas i bądź ostrożny. Po kilku latach spokoju wokół Amberu znowu robi się gorąco. Mam tylko nadzieję, że uda nam się uniknąć wojny. Jest to jednak bardzo słaba nadzieja. Myślę, że wojna została wypowiedziana właśnie dzisiaj. -

-W takim razie musimy pokazać wrogom, że ta wojna jest dla nich nieopłacalna ... nie będę cię teraz zatrzymywał, masz pewnie teraz wiele zajęć, sam też muszę się przygotować -

-Oczywiście. Idę zobaczyć jak się miewa Random. Bywaj zdrów i informuj mnie o waszych postępach -
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 13-10-2010, 22:56   #15
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Część II

Obaj opuścili salę. Aleksander wiedział, że czas się kurczy, miał jednak jeszcze parę osób, z którymi chciał się spotkać. Nigdy nie było wiadomo, kiedy znów dane będzie z takimi porozmawiać. Ruszył do pokoju ciotki Llewelli mając nadzieję, że ją tam zastanie. Chciał sprawdzić czy nic jej się nie stało. Te dwa potwory, trochę ją poturbowały. Poza tym wszystkie te wydarzenia, również nie mogły pozostać bez wpływu na jej psychikę. Zapukał i poczekał na pozwolenia wejścia.

-Jak się czujesz ? Po tym wszystkim? Te potwory trochę cię poszarpały ... - odezwał się od progu uśmiechając się lekko. Martwił się o ciotkę. Bardzo ją lubił, z całej rodziny, ona najmniej przejmowała się wszelkimi politycznymi sporami. Była ponadto. Nie wzięła udziału w walkach poprzedzających wojnę skazy wzorca, ale pomogła wszystkim gdy nadszedł czas. Oczywiście jej domem była Rebma, ale wydawało mu się, że również Amber zajmuje ważne miejsce w jej sercu.

-Już dobrze - uśmiecha się nieśmiało - Dzięki twojej pomocy i Morgainne

-Co teraz planujesz? Wracasz do Rebmy? Czy zostajesz na dworze? - zapytał ją ciekawy odpowiedzi.

-Myślę, że jutro wrócę do Rebmy, Amber staje się dla mnie zbyt niebezpieczny. To co się dzieje wygląda mi na pierwszy akt nowej wojny. Wiesz, że mnie to w ogóle nie interesuje. Przykro mi z powodu śmierci Vialle. Byłyśmy bardzo blisko. Jeżeli Benedykt się zgodzi to chciałabym zorganizować jej pogrzeb -

-Cóż, myślę, że mój ojciec nie będzie miał nic przeciwko temu. Mam nadzieję, że będziesz bezpieczna w Rebmie, nie wiemy, z czym mamy do czynienia. Dzisiaj wyjeżdżam razem z Corwinem w pościg, mam nadzieję, że po powrocie będę mógł cię odwiedzić w Rebmie, zawsze lubiłem spędzać tam czas - mówił spokojnie jednocześnie obiecując sobie, że gdy tylko będzie to możliwe przekaże jej prośbę dotyczącą pogrzebu Vialle. Wychowały się w tym samym miejscu. Można było powiedzieć, że były krajankami. Nic więc dziwnego, że Llewella chciała ostatni raz ją pożegnać.

-Oczywiście Aleksandrze. Ja również spotkam się z tobą z wielką przyjemnością. A Rebmie raczej mi nic nie grozi. Mimo, że jest ona pierwszy cieniem Amberu, to mało kto się nami interesuje. Nasze podwodne królestwo jest zbyt błahą zdobyczą, by kruszyć o nie kopie. Nie martw się o mnie. Mam nadzieję, że uda wam się ustalić kto za tym wszystkim stoi. Gdybyś potrzebował pomocy tylko powiedz, a zrobię co w mojej mocy. -

-Oczywiście, mam jednak nadzieję, że to nie będzie koniecznie - Aleksander uśmiechnął się lekko. Zawsze można było mieć nadzieję, chociaż w tym wypadku pewnie okaże się ona próżna. Ktoś włożył zbyt wiele trudu, w zaplanowanie tego wszystkiego, aby teraz odpuścić -Cóż, nie będę w każdym razie tobie dłużej przeszkadzał. Muszę się przygotować do wyprawy -

-Oczywiście. Do zobaczenia. Uważaj na siebie Aleksandrze – ukłonił się lekko na pożegnanie i wyszedł z pokoju. Chciał porozmawiać jeszcze tylko z jedną osobą. Ciotka Flora. Od służby dowiedział się, że razem z córką siedzą w pokoju. Zapukał i gdy usłyszał sakramentalne „proszę” nacisnął klamkę.

Flora, podobnie zresztą jak jej córka wyglądała na przestraszoną. Gdy zobaczyło go, spróbowała ukryć swoje uczucia, ale nie wychodziło jej to najlepiej. Była wyraźnie zdezorientowana, z pewnością zastanawiała się, co może od niej chcieć w tym momencie. Aleksandrowi wydawało się, że rozmowa przyda się jej dużo bardziej niż jemu. Nigdy jej takiej nie widział, a miał okazję spędzić z nią trochę czasu.

-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedział Aleksander skłaniając się lekko -Przyszedłem zapytać czy wszystko w porządku ... -

-Raczej tak - jej głos łamał się widać, było że nadal nie jest pewna siebie - Te demony na szczęście nic mi nie zrobiły. W porę uciekłam -

-Potwory, miały dla nas przygotowany inny plan, mamy sporo rannych, mam tylko nadzieję, że większość się uda uratować. Wydarzyła się już wystarczająca tragedia ... - młody amberyta przerwał na chwilę i popatrzył na obie kobiety -Co planujecie teraz? Powrót na ziemię, czy pozostaniecie jednak w pałacu?-

-Raczej zostaniemy tutaj. Monique bardzo chce przejść Wzorzec. A ja uważam, że ten w Amberze jest najlepszą próbą. Random miał dziwne opory przed tym by dostąpiła ona tego zaszczytu. Mam nadzieję, że Bendykt będzie innego zdania.

-Cóż, nie mogę mówić za mojego ojca, na pewno rozważy tą sprawę, chociaż obecnie ma po tych wszystkich wydarzeniach sporo do roboty -

-Nie wątpliwie tak, ale nie można odmawiać amberytce jej przyrodzonego prawa. Nawet w tych wyjątkowych okolicznościach nie ma podstaw, by do czegoś takiego doszło. - Flora wyraźnie zaczęła być bardziej agresywna - Może szepnąłbyś słówko swojemu ojcu. Nie chcę robić tego po cichu i za czyimiś plecami -

-Rozumiem całkowicie tą sprawę. Przejście wzorca jest nieporównywalne z niczym innym, ale również niebezpieczne. Oczywiście chętnie wspomniałbym o tej sprawie ojcu, ale wyjeżdżam z Corwinem wieczorem i mogę już go nie złapać. Jestem jednak pewien, że rozważy uważnie wszystkie argumenty ... zazwyczaj nie było problemów z przekraczaniem wzorca

-Zawsze możesz z nim pomówić poprzez Atuty,zarówno ja jak i Monique byłybyśmy bardzo wdzięczne gdybyś powiedział choć słówko w naszej sprawie. - mówiąc to zrobiła maślane oczka i zalotnie się uśmiechnęła- Jak mówiłem nie chcę się z tym ukrywać, ani zabierać Monique do jakiegoś Cienie, gdzie jest odbicie Wzorca. To moim zdaniem nie jest to samo. -

-Oczywiście ... mogę obiecać, że przekażę tą prośbę, przynajmniej przypomni to o tej sprawie mojemu ojcu. - odpowiedział spokojnie Aleksander -A jak już Monique przejdzie Wzorzec? Pozostaniecie w pałacu? Wydaje się, że jakaś burza nad nami zawisła – To było dość ciekawe. Wiedział, że Flora nie przepadała za Randomem. Nie był z pewnością typem osoby, z którą chciała się zadawać. Teraz całkowicie pochłonęła ją obsesja, żeby jej córka przeszła wzorzec. Czy był w tym jakiś głębszy sens? Nie wiadomo, ale był to fakt warty zapamiętania.

-Ja pewnie pozostanę na zamku. Tutaj czuję się bezpiecznie mimo dzisiejszego incydentu. Co do Monique to nie wiem, jakie będą jej plany po przejściu Wzorca - wyraźnie się uspokoiła i odzyskała pewność siebie. Widać było, że znów wchodzi w rolę zalotnicy. I cokolwiek można było powiedzieć, pasowała do niej jak ulał.

-No cóż, w takim razie mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze po moim powrocie. Muszę przygotować się do wyprawy, chciałem się tylko upewnić, czy coś będzie wam potrzebne. Czuje się trochę winny, że nie mogłem wam pomóc na sali -

-I ja mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy Koniecznie musisz poznać Monique. To cudowna istota. Na pewno przypadniecie sobie do gustu. Nie martw się. Wiem, że gdyby było to możliwe pomógłbyś i nam. Nie mogłeś oczywiście być wszędzie. A i tak gdyby nie twoja szybka reakcja, pewnie byłoby dużo gorzej. Nie masz sobie nic do zarzucenia. -

-Dziękuje, jeżeli tylko będę miał taką możliwość to chętnie ją poznam. Kto wie, może niedługo to wszystko się uspokoi? Chętnie porozmawiam z wami oboma, gdy tylko powrócę z tej wyprawy

-Będzie nam bardzo miło Aleksandrze. Do zobaczenia i powodzenia – Aleksander ukłonił się ciotce i uśmiechnął się lekko. Ta rozmowa była pouczająca, przynajmniej w jakimś sensie. Mimo wszystko lubił ją, po prostu miała w sobie coś, co sprawiało, że trudno było być na nią złą.

Przed ostatecznym powrotem do pokoju jeszcze raz spotkał się ze swoim ojcem. Przekazał mu prośby od obu kobiet. Chciał mieć przynajmniej czyste sumienie, zrobił to ponieważ obiecał i ponieważ uważał, że tak wypada. Ojciec zrobi i tak to co uważa. Akurat w przypadku Flory, ciężko ją było powstrzymać przed przeprowadzeniem córki przez wzorzec. Jeżeli nie tutaj, to może pójść do Rebmy albo Tir-na-Nog'th. Wiedział oczywiście, że jest tutaj już polityka. Ludzie będą rozważać każde zezwolenie. Z pewnością kilku będzie zadawać niewygodne pytania. Trzeba było się do tego przyzwyczaić. Natomiast całym sercem popierał prośbę Llewelli, ktoś i tak musiał się tym zająć, a ona była najlepszym wyborem w tym przypadku. Poprosił ojca o poważne rozważenie tej prośby. Nie może przecież zaszkodzić, tak czy siak trzeba było pochować królową.

Po drugiej rozmowie z ojcem udał się wreszcie do pokoju. Przede wszystkim wymył się. Zawsze powtarzał, że zna niewygody. Dlatego kiedy miał możliwość żyć w luksusie wykorzystywał to. Gdy siedział w swoim domu w Irlandii, na cieniu ziemi, zawsze brał długie kąpiele. Nie wiedział czy nie trafi na jakąś pustynię i następny miesiąc, będzie mógł obmywać się jedynie piaskiem. To samo dotyczyło miękkich łóżek. Na to jednak nie mógł sobie pozwolić. Na szczęście wcześniej łapał dużo snu. Był wytrzymały, a podejrzewał, że podczas tej podróży może mu się to przydać.

Szybko przebrał się, w coś bardziej odpowiedniego. Oczywiście dzięki manipulacji cieniem, można było zmieniać ubrania, ale potrzeba było do tego trochę czasu, on nie był w tym mistrzem, dlatego nie chciał się przesadnie z tym babrać. Można było to oczywiście obejść. Ubrania „uniwersalne”, w w żadnym cieniu nie powinny się wydawać nad wyraz dziwne. Może zwrócą uwagę, ale nie powinny robić sensacji. Spodnie, koszula i prosta kurta w stylu mundurowym. Na wszelki wypadek przygotował dla siebie również płaszcz, gdyby zdarzyło im się trafić, w nad wyraz zimne warunki, lub jakieś inne nieprzyjemne anomalie pogotowie. Do swojego zwykłego zestawu broni, zabrał jeszcze łuk i strzały. Nigdy nie było wiadomo, kiedy może się przydać broń strzelecka, zwłaszcza na takiej misji. Jeżeli będzie trzeba, będzie mógł go komuś oddać, wtedy będą mieli osłonę. Nie mógł również zapomnieć o hamaku. Osobiście wolałby śpiwór, ale płaszczem może się ewentualnie nakryć, a hamak sił specjalnych z ziemi, mieścił się w kieszeni. Doszedł do wniosku, że jest właściwie gotowy na tą podróż. Zapakował wszystkie te rzeczy i ruszył na spotkanie z Corwinem. Misja czekała ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 16-10-2010, 00:16   #16
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Widok rozłożonych specyfików na stole zdumiał ją niezmiernie, ale nie odezwała się słowem. Szybko i sprawnie zaczęła pakować wszystko z powrotem do kuferka sprawdzając jednocześnie czy niczego nie ubyło. Radosne wrzaski strzyg sprawiły, że tylko na chwilę przerwała swoje zajęcie, by rozejrzeć się czy przypadkiem, potwory się na nich nie rzucają. Dokończyła chwilę potem będąc pewną, że żadnego medykamentu nie ubyło.
Tylko po co ktoś miałby wszystko wyciągać i układać na stole?
Wzięła swój miecz i umieściwszy go na plecach chwyciła kuferek z lekarstwami.
- Możemy iść. - powiedziała kuzynce i ruszyła do drzwi.
Na korytarzu przekonały się, że harpie opuściły już zamek, ale Morgainne nie zamierzała zostawiać swej broni, szczególnie, jeśli ktoś już wcześniej był w jej pokoju.
Gdy znaleźli się już przy schodach z góry zobaczyli nadchodzących Benedykta, Juliana i Corwina.
Dwoje z nich było mocno poranionych i amberytka zanotowała w pamięci, by nimi również się zająć. Benedykt zrównał się z synem i poinformował ich, że dziecko zostało porwane. W kącikach oczu Morgainne pojawiły się pojedyńcze łzy. Mocniej zacisnęła dłoń na rączce kuferka, by się opanować.
Biedny Random... Najpierw Vialle, a teraz jeszcze to... Gdyby mi porwali dziecko...
Zamrugała kilkakrotnie by pozbyć się wilgoci pod powiekami. Ojciec Aleksandra kontynuował:
- Powiadom resztę rodziny, że czekam na nich w żółtym pokoju za półgodziny. W obecnej sytuacji zagrożenia muszę wiedzieć, kto będzie działał na rzecz Amberu, a kto odwróci się od niego.
Pół godziny? Niewiele czasu na tylu rannych...
- Ruszajcie i do zobaczenia.
Miło, że przynajmniej nie zabierasz go więcej...

Nim podała medykamenty rannym sprawdziła dyskretnie na smak i zapach, czy nie wyczuwa w nich czegoś dodatkowego, ale wszystko wydawało się w porządku. Leki zadziałały dobrze na wszelkie rany i krwawienia, ale jadu nie udało się powstrzymać, jedynie spowolnić. Wiedziała, że czeka ją sporo pracy, by znaleźć antidotum. By mieć jakikolwiek punkt zaczepienia pobrała trochę jadu z martwej strzygi do pustej fiolki.

Przemowa Benedykta nie spodobała się jej, o ile potrafiła zrozumieć ukrycie faktu porwania potomka Randoma, to śmierci Vialle już nie. Ona zasługiwała na to, by wszyscy mogli ją spokojnie opłakać. Amberytka uśmiechała się jednak przy wiwatach, choć wcale tego nie chciała, ale zdawała sobie sprawę jaki skandal wybuchnie, gdy prawda wyjdzie na jaw.

Benedykt krążył po sali rozmawiając z różnymi osobami, aż w pewnym momencie podszedł do niej. Podziękował za zajęcie się rannymi i poprosił, by zadbała o powrót do zdrowia Mandora.
Pomyślała, że dobrym pomysłem byłoby umieszczenie go w komnacie przylegającej do niej, ale księżna Lilavati Chanicut, zastępczyni Mandora, ostro się temu sprzeciwiła. Morgainne nie próbowała przekonywać. Spodziewała się takiej reakcji, ale chciała chociaż spróbować.
Gdy skończyła zajmować się najciężej rannymi gośćmi podszedł do niej Corwin i zaproponował krótką przechadzkę.
- Wybacz moją nieuprzejmość, ale muszę cię ostrzec. Jesteś na zamku od niedawna i dopiero poznajesz zwyczaje tutaj panujące. Jak już ci mówiłem bądź ostrożna i uważaj co komu mówisz. Nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni, nawet mimo stwarzanych pozorów. Najbliższy czas przyniesie wielkie zmiany i mogą one być bardzo niebezpieczne. Ten atak, porwanie zostały doskonale zaplanowane i myślę, że to nie koniec. A znając naszą rodzinkę, każdy przy tej okazji będzie chciał coś ugrać dla siebie. Uważaj na siebie i nie daj się manipulować. Nie chciałbym, aby stało ci się coś złego. Proszę.
Corwin dyskretnie wsunął w dłoń Morgainne chłodną kartę Atutu:
- To Atut jednego z moich Cieni. To bardzo bezpieczne miejsce. Nikt poza mną nie wie o jego istnieniu, a to jedyny Atut tego miejsca. Gdybyś była w niebezpieczeństwie ukryj się tam i skontaktuj ze mną. Przybędę jak tylko będę mógł najszybciej.
- Corwinie, jestem Ci ogromnie wdzięczna. - powiedziała cicho. - Mam jednak nadzieję, że nie zajdzie taka potrzeba... Benedyk chciał bym zajęła się Mandorem. Sądzę, że opieka nad nim i zalezienie antidoum, to coś czym powinnam się teraz zająć. - zamyśliła się na moment. - Ale niepokoi mnie jedna sprawa... Ktoś był w moim pokoju i wyciągnął z kuferka wszystkie specyfiki...
Corwin spojrzał na kuzynkę zdziwionym wzrokiem. Uśmiechnął się ciepło i rzekł:
- Widać, że w ogóle nie znasz zwyczajów naszej rodziny. Taka informacja w niepowołanych rękach, mogłaby uczynić cię pierwszą oskarżoną o śmierć Vialle. Lepiej zachowaj tę informację dla siebie, jeżeli nie chcesz mieć kłopotów. Postaram się dowiedzieć kto mógł to zrobić, ale jedno jest pewne że chciał rzuć cień podejrzenia na ciebie. Czy ktoś jeszcze o tym wie?
Spojrzała na niego lekko zaskoczona... Takiej możliwości nie brałam pod uwagę, ale jeśli ktoś zacznie podejrzewać mnie, to pewnie i Ciebie, gdyż wszyscy widzieli, że traktujesz mnie z sympatią.. i uśmiechnęła się smutno.
- Znam na tyle by wiedzieć, że jeśli mnie zaczną podejrzewać, to będą doszukiwać się większego spisku. Mi samej śmierć Vialle nic by nie dała, ale komuś, komu mogłabym pomagać... - zawiesiła głos na chwilę po czym potrząsnęła głową. - Ale nikomu innemu o tym nie mówiłam. Do pokoju weszła ze mną Caitlinn i co najwyżej mogła zauważyć zdziwiony wyraz twarzy. Niczego też nie brakowało... Po prostu jakby ktoś rozłożył wszystko na stole, by użyć jakiegoś medykamentu.
- Bądź więc ostrożna i uważaj na siebie. Widzę, że ktoś ma wobec całej rodziny dalekosiężne plany. Bądź za mną w kontakcie i informuj mnie, gdyby coś wydarzyło się na zamku.
Pokiwała spokojnie głową.
- A co Ty planujesz w tej sytuacji? - spojrzała na niego z uwagą.
- Wieczorem wraz z Connleyem i Aleksandrem ruszamy w pościg za strzygami, które uprowadziły syna Randoma. Co będzie potem, zależy głównie od tego dokąd nas ten pościg zaprowadzi.
- Zatem i Ty uważaj na siebie. - uśmiechnęła się ciepło.
Corwin odwzajemnił uśmiech i odszedł, by zapewne przygotować się na spotkanie w żółtej sali.
Nim sama opuściła aulę podeszła jeszcze do bliźniaków i podziękowała Hektorowi za pomoc ze strzygą, bracia pokiwali tylko głowami.

Morgainne pośpieszyła do swojego pokoju, by się przebrać. Paradowanie w podartej sukni nie należało do najprzyjemniejszych. Ubrała prostą, długą suknię ciemnobłękitnej barwy, przepasała ją czarnym pasem i związała włosy w warkocz. Miecz wylądował u jej boku, gdyż uznała, że chodzenie bez broni w obecnej sytuacji byłoby głupotą. Gdy skierowała swe kroki w stronę komnaty, gdzie mieli się wszyscy zebrać spotkała Connleya.
- Witaj – rzekł niepewnie – witaj jeszcze raz. Wiem, że jesteś pewnie zajęta, nie chcę przeszkadzać, chyba, że mogę jakoś pomóc. Jeśli potrzebujesz jakichś lekarstw, antybiotyków, czy czegoś konkretnego, mogę spróbować bardzo szybko zdobyć. Tam, gdzie mieszkam, są całkiem nieźle wyposażone apteki. Wprawdzie trzeba mieć kwit zwany receptą, ale jak sama wiesz, to nie problem. Bylem wiedział, co przynieść. Jeśli nie jesteś pewna, zapytaj Corwina. Ponoć interesował się wiedzą lekarską. Jeśli potrzebujesz jakiś składników, to samo. Powiedz co oraz gdzie, a postaram się zdobyć. Nie jestem tak dobry w walce, jak powiedzmy, Aleksander, ale pomiędzy cieniami podróżuję bardzo szybko.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Dziękuję, gdy tylko coś więcej będę wiedzieć o tym jadzie zgłoszę się do Ciebie, gdyż z pewnością jakieś dodatkowe środki będą mi potrzebne. - odpowiedziała spokojnie.
- Jak wiesz pewnie, Corwin wraz z ochotnikami rusza w pościg za dzieckiem króla. Ruszam razem z nim, także twój znajomy Aleksander. Chciałbym cię poprosić kuzynko, jeżeli oczywiście nie masz innych planów, chciałbym cię poprosić, żebyś rozważyła wybranie się z nami razem. Wiem, że to może zbyt wiele, ale dobry lekarz mógłby być bardzo potrzebny na tej wyprawie. Nie tylko nam, ale, jeśli odnaleźlibyśmy to dziecko, nagła pomoc lekarska byłaby bardzo wskazana. Oraz – dodał po chwili – kobieca ręka. Nie znam nikogo, poza tobą, kto byłby jednocześnie lekarzem oraz miał krew Amberu. Ponoć wprawdzie Corwin miał trochę do czynienia z medycyną, ale dawno nie praktykował. Ponadto, jeśli zdarzy się walka, to właśnie Corwin i pewnie Aleksander będą tymi, którzy wezmą na siebie największy ciężar obrony wszystkich nas. Dlatego Corwin, nawet jeśli potrafiłby pomóc, niekoniecznie będzie mógł cokolwiek zrobić. Biorąc zaś pod uwagę owe burze cienia, które uniemożliwiają działanie atutów, czy nawet Wzorca, obecność kogoś takiego, jak ty, byłaby podwójnie istotna. Wiem, że choć jesteśmy bliskimi krewnymi, to nie znamy się i nie mam prawa o to cię prosić, żebyś udała się wraz z nami, ale proszę, żebyś rozważyła taką możliwość.
Wysłuchała Connleya uważnie, a na koniec westchnęła cicho.
- Z chęcią bym Wam pomogła, ale teraz muszę zająć się tym antidotum... Życie zbyt wielu osób od tego może zależeć... jednakże gdy tylko upewnię się, że lekarstwo działa, mogłabym do Was dołączyć poprzez Atut. - spojrzała na Connleya. - Oby tylko taka możliwość była...
Gdyż dziecko rzeczywiście może potrzebować pomocy... o ile jeszcze będzie żyło..
- No właśnie, nie wiadomo czy będzie, dlatego, czy nie dałoby się jakoś wszystkiego pogodzić, zapewnienia opieki rannym oraz twojej wyprawy? Widziałem doskonale, jak bardzo liczą się dla ciebie ludzie. Ale im można zapewnić dobrą opiekę. Możemy sprowadzić najlepszych toksykologów, natomiast nie znajdziemy innego lekarza amberyckiej krwi - powiedział poważnie, nie dodając wszakże pewnej oczywistości, iż towarzystwo urodziwej kuzynki byłoby wspaniałym uzupełnieniem męskiego grona, które pewnie się wybierze na poszukiwanie królewicza.
- Sam Benedykt powierzył mi opiekę nad Mandorem, więc obawiam się, że będzie to raczej ciężkie do zrealizowania... - zamyśliła się na moment. - O ile nie zamierzacie rozpocząć piekielnego rajdu, to pościg może Wam trochę czasu zająć, a wtedy dwa dni dla mnie na pojawienie nie powinny być chyba problemem.
- Może nie będzie, ale wydaje mi się, że Benedykt po prostu zrobił to, co musiał, jako gospodarz. Jednak decyzja będzie należeć do naszych gości. Jesli dobrze się orientuję, to raczej oni, szczególnie zaś przewodnicząca delegacji księżniczka Chanicut, zdecydują, jakiej opieki bedzie im potrzeba. Skoro teraz Logrus oraz Wzorzec działają, atuty także, pewnie sami będą chcieli najpierw zawiadomić Merlina co się stało oraz ściągnąć własnych lekarzy. Ale ale, jak rozumiem, obecny problem jest w tym, ze nie wiesz, jakie antidotum zastosować? Czy też szukasz jakiegoś składnika?
- Owszem, nie wiem jakiego antidotum użyć. - przyznała niechętnie. Czemu mu tak zależy bym do nich dołączyła? - Znalezienie właściwego nie powinno jednak zająć mi więcej niż dwa dni. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że posłowie z Dworców Chaosu mogą chcieć sprowadzić swoich lekarzy, ale narazie wszyscy poszkodowani są pod moja opieką.
- Wiem doskonale. Widziałem wcześniej, jak starałaś się pomóc pacjentom. Ale może tam, gdzie mieszkasz, są jeszcze jakieś kapłanki zajmujące się leczeniem oraz truciznami, znaczy odtruwaniem - rzucił niezręcznie. - Powiesz mi gdzie, szybko bym je sprowadził. Pewnie przyspieszyłoby to twoje analizy oraz pozwoliłoby pozostawić chorych pod solidną opieką osób, którym ufasz. Możesz mi wierzyć, może nie jestem najlepszym fajterem, ale przez cienie pomykam szybko. Naprawdę pragnę ci pomóc, diuccesso Morgaine - uśmiechnął się do niej. - Chyba, że pozwolisz mi mówić sobie samym imieniem. Wtedy, naprawdę pragnę ci pomóc Morgaine.
Uśmiechnęła się delikatnie głęboko kryjąc swe myśli. Miałabym Ci pokazać swój Cień? Gdybym to zrobiła, mogłabym od razu osobiście przedstawić Ci Gwydda...
- Sądzę, że tytuły możemy sobie podarować, w końcu jesteśmy rodziną. - powiedziała spokojnie. - Cieszy mnie Twoja chęć pomocy Connleyu, ale sądzę, że to naprawdę nie będzie konieczne. - zamilkła na moment. - Jestem skłonna powiedzieć, że postaram się wszystkim zająć w jeden dzień, ale nie mogę ruszyć z Wami od razu. - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Rozumiem - uśmiechnął się przepraszająco - czy będziesz bardzo wkurzona na mnie, jak spróbuję załatwić kogoś na twoje miejsce? No wiesz. Naprawdę przysięgam, że to wyraz nie braku zaufania, ale wręcz przeciwnie, pragnienia ażebyś nam towarzyszyła. Jeżeli powiesz, że bardzo nie spodobałoby ci się to, zrezygnuję, ale jeśli nie, to spróbuje porozmawiać z Corwinem. Przecież jeślibyśmy odzyskali dziecko, to naprawdę lekarz będzie niezbędny. Nie wierzę, żeby wojownik potrafił się nim właściwie zająć. Kto wie, kiedy je odzyskamy. Może właśnie wtedy, kiedy będziesz na zamku - próbował dalej konkretami przekonywać ciemnowłosą, śliczną dziewczynę.
Pokręciła głową z lekkim uśmiechem. Doprawdy nie brak zaufania?
- A jeśli powiem, że jest coś, co chciałabym zrobić, by pomóc Amberowi, ale potrzebuję do tego warunków... które pojawią się najwcześniej jutro wieczorem? - jej spojrzenie spoważniało gdy wypowiadała te słowa. Gdyby mogła spojrzeć w Zwierciadło Pani już wcześniej może, to wszystko by się nie wydarzyło..
- Jesteś dobrym negocjatorem - skinął pełen uznania. Ty również Connleyu i niezwykle upartym. - ale chyba obecnie najważniejsze jest odnalezienie królewskiego dziecka. Przynajmniej dla Amberu. Dodajmy jeszcze, że pewnie wtedy byśmy się mogli dowiedzieć, kto stoi za atakiem. Oczywiście jeszcze kwestia utrzymania pokoju pomiędzy nami oraz Dworcami. Ale mam pewien pomysł w tej sprawie. Corwin nie stawia przeszkody. Zamieniłem dosłownie z nim kilka słów przed rozmową pomiędzy nami. Mianowicie proponowałem, żeby ktoś z delegacji chaosu także udał się z nami pod dowództwem Corwina. Byłby to najlepszy dowód wspólnego interesu oraz pokazanie naszych czystych rąk.
- Doskonały pomysł i oczywiście, znalezienie królewskiego syna jest najważniejsze, ale zdrowie naszych gości jest również ważne. Musimy jakoś spróbować, to pogodzić. - westchnęła lekko. - Daj mi jeden dzień i do Was dołączę, dobrze?
- Chyba musimy iść - westchnął - Jeśli taka jest konieczność, to dobrze, ale zastanów się jeszcze, proszę. Zobaczmy Morgainne, co powie Benedykt, Corwin oraz reszta naszej rodziny podczas narady - podał dziewczynie ramię. - Ale obiecuję, ze nie będę już naciskał - uśmiechnął się. - Każdą twoją decyzję przyjmę. Tak czy siak jestem wdzięczny, że przyspieszyłaś pierwotny termin.
Uśmiechnęła się ciepło i przyjęła ramię kuzyna.
- Chodźmy zatem. Sama ciekawa jestem co zdecydują...

Widok Benedykta na miejscu należącym do króla Amberu wywołał u Morgainne dziwne wrażenie dysonansu, tak jakby istota Benedykta kłóciła się się z istotą tego miejsca. Uczucie było niezwykle niejasne, ale drażniące. Ojciec Aleksandra oczekiwał deklaracji każdego członka rodziny czy w obecnej sytuacji zdecyduje się pomóc. Jedynie Martin kategorycznie stwierdził, że nie chce mieć z tym wszystkim nic wspólnego. Connley i Morgainne również potwierdzili swą chęć pomocy Amberowi. Gdy wypowiedziała się już cała rodzina Benedykt wstał kończąc audiencję, a kuzynostwo mogło podejść do Corwina, by wspomnieć o pomyśle dołączenia do wyprawy Morgainne. Wuj nie miał żadnych przeciwskazań, wrócili więc do przerwanej rozmowy przed spotkaniem.
- Czyli mamy jeszcze trochę do wyruszenia na wyprawę - skomentował. - Cieszę się, że Corwin oraz Benedykt wystąpili wspólnie, jako opiekunowie królestwa. Są najstarsi oraz najwyżsi godnością. Jeśli będą trzymać się razem, sądzę, że obronią Amber. Szczególnie przy poparciu reszty rodziny.
- Jak na naszą rodzinę, to była dziś wyjątkowo zgodna, więc o poparcie chyba martwić się nie musimy. - uśmiechnęła się lekko, choć nie była do końca przekonana.
- Mam nadzieję - jego mina wyrażała, oględnie mówiąc, co najmniej niepewność. - Słowa, słowa, słowa ... jak mawiał poeta, ale może masz rację, że tym razem będzie zupełnie inaczej. Chciałbym - poruszył kompletnie inną kwestię - Morgainne, chciałbym zapytać, jak rozumiem, umiesz posługiwać się atutami?
- Inaczej nie proponowałabym ich użycia. - uśmiechnęła się spokojnie.
- Wobec tego mam coś dla Ciebie - podał jej swój atut.



- Podczas wyprawy - powiedział - różnie może być. Kto wie, czy ten kawałek kartki ci się nie przyda. Wiem, że na pewno masz w talii Corwina, ale kolejna karta pewnie nie będzie przeszkadzać.
Przyjęła kartę i skinęła głową.
- Dziękuję, z pewnością się przyda. Niestety swojej nie posiadam, więc komunikacja będzie raczej jednostronna, ale powinniśmy sobie jakoś poradzić. - uśmiechnęła się.
Wszystko w zasadzie zostało powiedziane, życzyli więc sobie powodzenia i rozeszli się do swoich spraw.

Morgainne najpierw odwiedziła lazaret i porozmawiała z medykami. Oni również nie znali tych harpii, w Amberze ponoć nie występowały. Nie dowiedziawszy się zbyt wiele przejrzała zawartość leków jakimi dysponowali i ruszyła w stronę biblioteki. Miała nadzieję, że tam znajdzie więcej szczęścia.
Możliwych ksiąg mogących jej pomóc było całkiem sporo, zgromadziła więc je wszystkie na stole i zaczęła przeglądać. Nie wiedziała ile czasu minęło, gdyż zatopiona w lekturze nie zwracała na nic uwagi, kiedy usłyszała jak otwierają się drzwi. Uniosła głowę znad sterty woluminów. Do biblioteki wszedł Aleksander. Na pewno nie jestem o nic podejrzana?
-Dobrze, że cię widzę, służba powiedziała mi, że cię tutaj spotkam - powiedział Aleksander podchodząc do kuzynki. - Podobno cały czas próbujesz odnaleźć antidotum?
- Tak, niestety trochę czasu mi to jeszcze zajmie. - westchnęła.
- Cóż, lekarze zawsze mają pełno pracy, zwłaszcza w takich chwilach - amberyta zamilkł na chwilę - Cóż, nie wiem jaka jest twoja decyzja odnośnie wyprawy Corwina, dlatego na wszelki wypadek przyszedłem się pożegnać. Wieczorem wyjeżdżamy ...
- Wiem. - pokiwała głową. - Ja muszę znaleźć, to antidotum... Ale później do Was dołączę. - uśmiechnęła się ciepło. - Dziękuje, że przyszedłeś się pożegnać. Uważaj na siebie. Nie wiemy z czym bądź kim mamy do czynienia.
- Zawsze staram się uważać, chociaż mam nadzieję, że to nasz przeciwnik będzie miał więcej powodów do zmartwień - mówiąc to Aleksander odwzajemnił jej uśmiech. - To dobrze, że będziesz z nami. Dobry lekarz zawsze się przyda, poza tym miłe towarzystwo, zawsze polepsza doznania z podróży. Ale szkoda, że ta twoja wyprawa do Amberu skończyła się w ten sposób.
Morgainne zamyśliła się na chwilę.
- Obawiałam się, że coś może się przydarzyć... ale taka tragedia nawet mi przez myśl nie przeszła... - pokręciła smutno głową.
- Cóż, teraz pozostaje nam zrobić wszystko, by więcej śmierci już nie było.
- Niestety obawiam się, że to dopiero początek, ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby to wszystko zorganizować. Chyba pozostaje nam jedynie liczyć na szybki i przede wszystkim dobry koniec.
Pokiwała spokojnie głową.
- Jeśli rodzina nie skoczy sobie do gardeł, to powinniśmy sobie poradzić
- Też wolałbym tego uniknąć ... ale nie będę tobie dłużej przeszkadzał, masz jeszcze wiele pracy ... ważnej pracy. Życzę tobie powodzenia ... i uważaj na siebie, nie wiadomo co jeszcze może się wydarzyć.
- I Tobie powodzenia. I do zobaczenia. - uśmiechnęła się i wróciła do woluminów.
Czas płynął, a ona przedzierała się przez kolejne księgi. Natrafiła na informacje, że jad wywołuje ropienie ran i trudności w gojeniu, a w dużych ilościach halucynacje i kłopoty z krążeniem.
Niewiele, ale dawało, to już pewien ślad jakich składników użyć. Przeciągnęła się miękko i spojrzała zza okno. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ona musiała jeszcze przyjrzeć się roślinom w ogrodach.

Gdy Corwin wraz z Lilavati, Aleksandrem i Connleyem wyruszali w pościg, ona sprawdzała stan pacjentów. Tam gdzie trzeba zmieniała opatrunki i uspokajała rannych. Stan wszystkich wydawał się stabilny, mogła więc poświęcić noc na dalsze poszukiwania.
Pracowała do świtu zmieniając swój pokój w małą pracownię alchemiczną, ale opłaciło się - nad ranem trzymała w dłoniach pierwszą próbkę antidotum.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 16-10-2010, 20:13   #17
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Słowa lorda Pandrera miały sens i młoda księżniczka o tym wiedziała. Zwłaszcza ta część dotycząca osoby Mandora. Nie mniej jednak ktoś jeszcze musiał z nią tu pozostać. To była decyzja obliczona na ochornę własnych czterech liter, na wypadek najgorszego. Idealnym kandydatem był lord z domu Jesby. Wszyscy wiedzieli, że Tmer Jesby również był blisko korony i również zginą w niewyjaśnianych okolicznościach. A jego śmierć, podobnie jak śmierć Tubblea Chanicut utorowała drogę obecnemu królowi na tron Dworców Chaosu.
Idealna osoba. Idealna ochrona. Pomyślała kwaśno księżniczka.

W krótce zjawił się książę Benedykt. Jego gorące zapewnienia były jak najbardziej na miejscu, podobnie jak propozycja gościny. Jednak większość delegacji musiała opuścić tego gościnne progi. Poinformowała o tym księcia. Wymienili jeszcze uprzejmości i wzajemne deklaracje o chęci współpracy i pokoju i Benedykt odszedł do swoich spraw.

Lilavati chciała by Lorda Mandora przeniesiono do jego komnaty, która znajdowała się tuż obok jej własnej. W ten sposób mogła mieć baczenie na jego kurację. Jej życzeniu stało się za dość. Młoda chaosytka mogła wreszcie w spokoju przemysleć całą sytuację. Chwilowy brak kontaktu z Logrusem mógł być oczywiście spowodowany działaniem Wzorca. Ale skoro sami amberyci mieli problem z użyciem mocy Wzorca, to coś było nie tak.
Lilavati wyjęła ze swojej toaletki srebrne lusterko. Chwilę przyglądała się jego misternym zdobieniom. Później skupiła się na odbiciu w lustrze. Swoim własnym odbiciu. Powoli odbicie to stawało się obrazem jej własnej siostry. Wymagało to sporo wysiłku, ale po pewnym czasie Derris stała przed nią jak żywa. Jeszcze trochę wysiłku i... udało się. Księżna Chanicut zaczęła się poruszała w tafli zwierciadła.
Lilavati szybko zdała relację siostrze z niedawnych wydarzeń. Uspokoiła ją także, że jej samej nic poważnego się nie stało, niestety Mandor był w kiepskim stanie. Regent, książę Benedykt, zapewnił im jednak należytą opiekę i ochronę. Chociaż w obecnej sytuacji nie była tej ostatniej tak pewna. Panna Chanicut wspominała również o owej dziwnej burzy i pewnych niedogodnościach, jak to infantylnie brzmi, z tym związanych. W Dowrcach pojawiły się tylko plotki o tym, iż w okolicznych cieniach było coś nie tak.
Siostry rozmowę zakończyły zapewnieniem starszej z nich iż będzie młodszą informowała o wydarzeniach w domu. Czułe pożegnanie i koniec rozmowy.

Obita wiśniowym drewnem komnata zapewniała całkiem niezłą izolację od całego rozgardiaszu panującego wewnątrz zamku. Tylko przez otwarte okiennice docierały fragmenty tego, co się działo. Akcja ratunkowa, wzmożone patrole wypatrujące ewentualne harpie, które mogły się skryć jeszcze gdzieś w jakimś mrocznym kącie, okrzyki gwardzistów, jęki rannych, rozmowy. To wszystko działo się tam, za drzwiami komnaty.

- Przepraszam – delikatne stukanie do drzwi przecięło ten względny spokój. - Nazywam się Connley, diuk Kolviru. Czy mogę porozmawiać z księżniczką Lilavati Chanicut?

- Tak, proszę. - Odparła kobieta siedząca na łożu, odkładając jednocześnie srebrne lusterko obok siebie. Wstała, poprawiła suknię i podeszła do gościa.
- Lilavati Chanicut. - Przedstawiła się. - Miło pana widzieć. - Gestem zaprosiła go do środka. - W czym mogę pomóc??

Rozejrzał się po gustownie urządzonej komnacie. Dziewczyna była sama i taka, no, prawie taka, jak kiedyś.
- Nie wiem, czy pani sobie przypomina. To było jakiś czas temu, ale mieliśmy przyjemność się poznać. Przynajmniej dla mnie to była przyjemność. Na balu organizowanym przez pani siostrę, lady Derris. Zobaczyłem panią tutaj, wśród delegacji Jego Wysokości Merlina i ucieszyłem się. Już wtedy chciałem się z panią spotkać, ale nastąpił atak i to całe zamieszanie - urwał na chwilę. - Nie chciałem przeszkadzać, bo jako przewodnicząca uroczystej delegacji ma pani na pewno wiele zajęć, ale pomyślałem, ze może uda się połączyć zarówno chwile powspominać, jak również porozmawiać o ty, co się wydarzyło niedawno.

Connley, diuk Kolviru, zaświtało w głowie chaosytki. Teraz go sobie dokładnie przypomniała i temten bal.
- Przypominam sobie. - Uśmiechnęła się słabo. - Jako nieoczekiwana przewodnicząca, należałoby powiedzieć. Ale w tej chwili mam trochę czasu. Proszę, proszę usiąść. Chce pan rozmawiać o tym co się stało?? O ataku na zamek??
- Tak naprawdę, to wcale nie chciałem o ataku. Raczej o pani. To było bardzo niespodziewane zobaczyć panią tutaj, ale też obudziło wiele miłych wspomnień. Bardzo się ucieszyłem, ale rzeczywiście,to co się stało potem ... no cóż ... z miłego spotkania, przynajmniej miałem nadzieję, że takie będzie ... po prostu sądzę, ze teraz ktokolwiek z kimkolwiek spotyka się na terenie Amberu, mówi właśnie na temat napadu.
- Dziwi się pan?? To co się stało na balu może zburzyć kruchą równowagę. Wszyscy o tym wiemy. - Lilavati dokładnie studiowała twarz swojego rozmówcy. Każda zmarszczkę, każdą bruzdę. Wszystko. Dla niej samej było jasne, że ten atak rzuca cień na wzajemne stosunki Dwroców z Amberem. Podejrzliwie więc traktowała każdego, zawłaszcza Amberytę, który nie chce rozmawiać o tym ataku. - Wspomnień czar. - Dodała jakby od niechcenia. - Wspomnień czar. Będzie to zaiste miła odskocznia od tego co tu i teraz. - Lekko skłamała.

Wyczytał doskonale w tonie jej głosu ostrożność oraz daleko posuniętą podejrzliwość. Trudno zresztą, żeby było jakkolwiek inaczej. Stanowił pewnie dla niej kogoś, kto próbuje coś ugrać na całej sytuacji. Poza kilkoma spotkaniami nie znali się i nie wdzieli. Natomiast niewątpliwie ona sama także chciała odnaleźć się w niepewnej sytuacji. Dlatego grała oraz kłamała, oczywiście całkowicie według dyplomatycznej etykiety.
- Zaiste miła odskocznia, terefete - podumał, na głos zaś rzekł.
- Niestety, księżniczko, jak wspomniałem, chciałem porozmawiać na inne, znacznie przyjemniejsze tematy, ale ten napad zmusza mnie do trochę innej tematyki. Cóż, przyznam, że dziwię się, że pod twoimi drzwiami nie było ustawionej kolejki. Pewnie rodzina zastanawia się, co zrobić oraz co powiedzieć. Tylko pewnie dlatego, ich tu jeszcze nie ma.
- A pan, diuku, przeanalizował już wszystko wcześniej? - uśmiechnęła się tak czarująco oraz dwuznacznie, jak to tylko potrafią zrobić szalenie piękne kobiety na dyplomatycznych stanowiskach. - Czy wyjawi pan, dlaczego tak się stało?
- Może dlatego, że nieczęsto bywam tutaj. Dlatego raczej nie muszę analizować owych mirind powiązań czy problemów, którymi bawią się wujowie oraz ciotki. Zanim jednak przedstawię swoją propozycję, czy mogę zapytać o panią? Wtedy tak nagle pani zniknęła z dworu. Może słusznie, gdyż księżna Minobee mocno się odgrażała - westchnął. - Zresztą pewnie pani siostra wspomniała cokolwiek na ten temat. Właśnie, kolejna sprawa, a jak lady Derris? Proszę pozdrowić ją przy okazji. Pamiętam, jak ona wtedy poznała nas ze sobą. To był wspaniały bal, orkiestra, suknie, pani uśmiechnięta oraz szczerze radosna.

- Zaczynając od końca. - Na twarzy nadal miała tę maskę, uśmiech, - Pozdrowię przy najbliższej okazji, dziękuję. Lady Derris czuje się dobrze. Piękna i władcza, - Tu westchnęła lekko. - jak to tylko ona potrafi.
- Oprócz lady Derris, pytałem o panią, księżniczko. Jeżeli to oczywiście nie tajemnica - spojrzał mając szelmowską minę.
- Tajemnica?? - Uśmiechnęła się ma poły niewinnie, na poły uwodzicielsko. - Żadna tajemnica. Ot, ojciec uznał, że czas na zmianę otoczenia. I to wszystko. A co do tabunów przed moją komnatą. Widocznie wszyscy uznali, że przeprosiny regenta wystarczą. Albo też delegacja z Dworców nie jest taka ważna??

- Ach, domaga się pani zaprzeczeń? - niemal się złośliwie uśmiechnął. - Obydwoje wiemy, że jest najważniejsza na tym balu oraz obydwoje wiemy, że sytuacja stała się bardzo niezręczna. Niektórzy wrogowie pokoju, chociażby niektóre klany, mogą podnieść tą nieszczęsną napaść, jako dowód nieprzyjaznych chęci Amberu. To byłoby nadzwyczaj niepokojące nie uważa pani?

- Ale chyba nie przyszedł tu pan tylko dla akademickiej dyskusji o tym jak taki atak zostanie odebrany przez tę drugą stronę?? Drugą stronę mogącą zostać oskarżoną o niego.

- Rzeczywiście przyszedłem mając inny powód. Właściwie dwa powody. Pierwszy wspomniałem już, mianowicie spotkanie pani oraz odnowienie miłej znajomości mając nadzieję, ze będzie pani ją chciała kontynuować. Drugi natomiast nawiązuje do obecnej sytuacji. Mianowicie, należę do tych osób, które pragną dla naszych królestw pokoju. Ze względu na tą szalenie trudną sytuację oraz możliwość oskarżeń królewskiej familii Wzorca proponuję, by zechciała pani wziąć udział w wyprawie, którą właśnie szykuje książę Corwin. Wiem, że oczekuję dużo, ale jeśliby pani zgłosiła swój akces oraz osobiście potwierdziła, że naprawdę szukamy sprawców ataku. Może zresztą odnajdziemy ich. To zamknęłoby gadanie przeciwko pokojowi oraz uratowałoby stabilne relacje pomiędzy naszymi państwami. Książę Corwin nie wyrażałby sprzeciwu, my zaś mielibyśmy więcej czasu na przypomnienie sobie dawnej znajomości. Rozumiem, że musi się pani zastanowić, czy poza pięknymi - skrzywił się lekko - słowami nie kryje się jakaś pułapka, ale słowo honoru, że mam dobre intencje.

- Zaiste, to mogłoby przekonać obie strony o wzajemnych pokojowych zamiarach. Propozycja warta jest rozważenia. Nie mniej jednak w pierwszej kolejności zadbać muszę o należytą opiekę lekarską dla lorda Mandora. Jeżeli wszystko będzie z nim dobrze, wtedy chętnie przyłączę się do wyprawy.

Księżniczka i diuk pożegnali się.

Intrygujące spotaknie, po latach. Dodała w myślach odprowadzając diuka do drzwi.

Mandor otrzymał, zgodnie z zapewnieniami regenta, najlepszą opiekę i to uspokoiło Lilavati. A skoro ta sprawa została załatwiona, to ona spokojnie mogła uczestniczyć w pościgu zorganizowanym przez księcia Corwina. Sama. Wśród amberytów.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 17-10-2010, 22:25   #18
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
ZAMEK AMBER, POKÓJ FIONY
Fiona nerwowo krążyła po pokoju. Wydarzenia ostatnich godzin bardzo ją niepokoiły. Atak zaskoczył ją równie wielce, co postawa Benedykta i Corwina. Ich współpraca i dobre stosunki wyglądały nad wyraz podejrzliwie. Można było je tłumaczyć chęcią działania na rzecz Amberu, ale Fiona w to nie wierzyła. Wiedziała, że Corwin nigdy nie pogodził się z utraconą szansą na objęcie tronu. Włożył wiele wysiłku w przygotowania i wojny mające go doprowadzić do władzy w Amberze. Wydarzenia jednak ułożyły się zupełnie nie po jego myśli i musiał przyznać się do porażki. Fiona wątpiła, by to Corwin stał za zamachem i porwaniem. Wiedziała jednak, że jej brat w tym co się stało dopatrzył okazji dla siebie.
Poczciwy Benedykt zaufał staremu lisowi i pewnie nawet nie podejrzewa, że Corwin coś knuje za jego plecami. Nowy regent jest oczywiście doskonałym taktykiem i dowódcą, ale tylko jeżeli chodzi o pole bitwy. Gdy chodzi o dworskie intrygi, przypomina dziecko zagubione we mgle.
Fiona usiadła i rozłożyła talię Atutów przed sobą. Spojrzała na wizerunki swoich sióstr i braci. Każdy uchwycony w charakterystycznej dla siebie pozie i stroju. Jej talia była dziełem samego Dworkina i to jego kartę wzięła jako pierwszą do ręki.
Skupiła spojrzenie na twarzy starca, wykrzywionej w demonicznym uśmiechu.
Wizerunek na karcie zadrżał i Fiona otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Najwyraźniej udało się jej wywołać Dworkina.
Obraz na Atucie nadal drżał i falował niczym obraz w nienastrojonym telewizorze. Fiona jeszcze usilniej wpatrywała się w kartę. Wyczuwała obecność Dworkina, ale nie udało jej się nic ponad to.
- Na scenę wchodzą dawno nie widziani aktorzy - usłyszała nagle starczy, skrzeczący głos. Nie miała wątpliwości, że to Dworkin - A i kilku nowych szykuje się do debitu.
Po tych słowach pokój Fiony wypełnił się szaleńczy śmiechem starca.


ALEKSANDER, CONNLEY, LILAVATI
MIASTO AMBER, DZIEDZINIEC KOSZAR

Księżyc dopiero rozpoczynał swoją nocną wędrówkę, dlatego też na koszarowym placu było dość ciemno. Jedyni blask kilku pochodni umieszczonych na ścianach okalających plac budynków dawał blade światło.
Corwin przywiązał ostatniego konia do popręgu i czekał na tych którzy wyrazili chęć udziału w pościgu.
Cała trójka nadeszła niemal równocześnie. Na przodzie Aleksander syn Benedykta, a parę metrów za nim Connley, syn Fiony i Lilavati Chanicut, wysłanniczka Dworców Chaosu. Corwin uśmiechnął się pod nosem widząc młodych amberytów. Wyszedł im na przeciw i pokłonił się nisko przed księżną Chanicut.
- Witaj księżno! Cieszy mnie twoja obecność w tym miejscu. Widać, że mój syn wykazał się niezwykłym zmysłem wybierając właśnie ciebie na towarzyszkę i prawą rękę Mandora. Wierzę, że dzięki twojej obecności i pomocy szybko uda nam się odszukać autora spisku.
Corwin przywitał się również z kuzynami i poprowadził ich w stronę koni.
Przy popręgu stały cztery kare fryzyjskie rumaki. Każdy z nich stał równo i prosto niczym model. Ich sierść lśniła w blasku pochodni.
- To konie z mojej stadniny na Cieniu Ziemi. Są oswojone z podróżowaniem po Cieniach, jak i piekielnymi rajdami. To bardzo mądre i niezwykle wytrzymałe konie. Myślę, że to najlepszy środek transportu na tego typu wyprawę. - rzekł Corwin głaszcząc jednego z koni po pysku.
Cała czwórka wskoczyła na koń i ruszyła pomału wyludnionymi uliczkami Amberu. Po ataku większość gości i przyjezdnych opuściło miasto.
- Musimy wyjechać poza obręb lasu ardeńskiego i dopiero tam będziemy mogli rozpocząć poszukiwania. - rzekł Corwin po chwili - Z tego co udało mi się już ustalić, strzygi korzystały z portalu który pojawił się nad Amberem wraz z burzą. Udało mi się odnaleźć miejsce do którego prowadził ów portal. To rodzimy Cień tych stworów, jest ich tam pełno i chyba są jedynym gatunkiem zamieszkujący tamten świat. Osoba odpowiedzialna za porwanie, ruszał jednak dalej. Nasz pościg rozpoczniemy właśnie od Cienia zamieszkałego przez strzygi. Cała grupa wyjechała z miasta ku dolinie Garnath, którą kiedyś Corwin prowadził swoje wojska, by zdobyć koronę Amberu. Po kilkunastu minutach grupa dotarła do traktu prowadzącego przez las ardeński. Potęga drzew rosnących po obu stronach drogi nawet w amberytach wywoływała uczucie podziwu dla potęgi natury. Corwin zauważył, że księżna Lilavati nerwowo rozgląda się na boki i drży. Obserwował ją uważnie przez dłuższą chwilę i już miał coś powiedzieć, gdy za zakrętu wyłonił się jeździec ubrany w białą emaliowaną zbroję. Podjechał do Corwina i ukłonił się nisko wszystkim.
- Witajcie! Pozwolicie, że was odprowadzę?
Corwin odpowiedział skinieniem głowy na powitanie i położywszy rękę na sercu, bez słów podziękował Julianowi za zaoferowaną pomoc.
Mając strażnika ardeńskiego lasu za przewodnika ruszyli dalej. Jechali w milczeniu. Gdy po kilkunastu następnych minutach wyjechali po drugiej stronie lasu, Julian zatrzymał się i rzekł:
- Dalej możecie jechać już sami. Za tamtym zakrętem możecie rozpocząć wędrówkę poprzez Cienie. Bądźcie ostrożni. Gdybyście potrzebowali pomocy, wiecie jak się ze mną skontaktować.
- Dziękuję Juliannie. Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne. - Corwin pokłonił się i dodał - Strzeż Amberu, naszego króla i regenta.
Stojącym za Corwinem wydawało się, że ostatnie słowa wypowiedział on jakby ironicznie.
- Ruszajcie, szkoda czasu.
- Bądź zdrów Julianie. Za mną - krzyknął Corwin.

Gdy Corwin doprowadził grupę do zakrętu drogi o którym mówił Julian zatrzymał się i obejrzał za siebie. Upewniwszy się, że brat ich już nie obserwuje, powiedział:
- Poprowadzę nas do Cienia, który zamieszkują strzygi. Jeżeli ktokolwiek z was wyczuje, że Wzorzec prowadzi go gdzie indziej dajcie mi znać.
Corwin zamknął oczy i pochylił głowę. Przez chwilę siedział w takiej pozycji, by nagle i bez słowa ruszyć naprzód.
Koń ruszył kłusem. Amberyci uważnie obserwowali to co ich otacza. Przez kilka minut w krajobrazie Amberu nic się nie zmieniło. Dopiero po tym czasie zielona i niska trawa, zmieniła się nagle w wysokie łany zboża. Konie które dosiadali amberyci nawet nie drgnęły na tę gwałtowną zmianę. Księżyc, który do tej pory lśnił srebrnym blaskiem zniknął zupełnie. Teraz mieli nad głowami atramentową czerń. Corwin jadący na przedzie nie zmieniał tempa jazdy, co kilka chwil pochylał głowę jakby czegoś nasłuchiwał. Bujne pole zboża zniknęło równie nagle jak się pojawiło. Chrzęszczący pod końskimi kopytami żwir i zapach morza uzmysłowił im, że zbliżają się do kamienistej plaży.
Wzburzone ciemno szare morze pojawiło się za następnym zakrętem. Na odległym horyzoncie wisiały ciężkie chmury i gdzieś tam na pełnym morzu zapewne szalała wielka burza. Na szczęście nic nie wskazywało na to, że jest taka sama burza Cienia, jaka nawiedziła Amber. Corwin nie zwolnił i nie przyglądała się odległej burzy. Zmusił konia do skrętu w lewo i wspinaczki po stromy, kamienistym zboczu. Nagle niebo nad nimi zmieniło barwę na grafitową, a droga stała się jeszcze bardziej kamienista i grząska. Konie zwolniły, gdyż wspinaczka w takim terenie nie należała do najłatwiejszych. Droga robiła się coraz bardziej wąska, a po ich lewej stronie pojawiła się skalna ściana. Po następnych kilkunastu minutach ścieżka, którą podążali wiodła ich w coraz wyższe góry. Po ich prawej stronie pojawiła się głęboka przepaść. Fryzyjskie rumaki nie okazywały jednak strachu i jeden z drugim szły naprzód.
Gdy wjechali na płaski szczyt z którego rozciągał się widok na rozległą dolinę pokrytą szarym pyłem dolinę.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł Corwin - Jak widzicie Cień ten jest dość blisko Amberu. Musimy zjechać do doliny i spróbować odnaleźć trop porywaczy.
Corwin odszukał ścieżkę prowadząca w dół i ruszył przodem. Konie stąpały wolno po niepewnym gruncie. Wysoko nad głowami amberytów pojawiło się stado krążących strzyg. Kołowały ponad nimi niczym sępy. Zejście z wysokiego szczytu zajęło im ponad godzinę. Gdy w końcu znaleźli się w dolinie zauważyli, że jest ona pokryta setkami kości i czaszek najróżniejszych zwierząt. Cała dolina wyglądała na wymarłą i pozbawiona wszelkiego życia, nie licząc krążących nad nimi upiorów.
Corwin prowadził grupę wolno i uważnie obserwował otoczenie.
- Tak jak poprzednio - rzekł w końcu - niewiele wyczuwam. Jedno jest pewne, że tutaj się rozdzielili. Strzygi, które brały udział w ataku zostały w tym Cieniu i prawdopodobnie poleciały w stronę tamtej góry - Corwin wskazał ręką odległe szczyty na horyzoncie - A reszta... Może ty Connley'u ich wyczujesz.


CONNLEY
Connley nie wiedział, czy Corwin mówi prawdę on wyczuwał dwa wyraźne i świeże ślady. Aż nieprawdopodobne było, żeby Corwin ich nie czuł. Syn Fiony skupił się zamykając oczy i widział dwa tropy. Jeden faktycznie prowadził w stronę odległych góra, a drugi biegł poprzez dolinę i znikał gdzieś w kolejnym Cieniu. Ten drugi ślad był mocniejszy i świeższy. Można było przypuszczać, że to właśnie w tę stronę udał się ten kto przetrzymuje królewskiego syna.


LILAVATI
Chaosytka słuchała uważnie tego co mówi Corwin. Ona również miała wątpliwości co do szczerości ojca Merlina. Czyżby wystawiał on na próbę młodych amberytów. Na domiar wszystkiego ona wyczuwała ślad użycia Logrusa w tym miejscu. Ktoś kto tutaj przybył używał nie tylko Wzorca, ale również mocy Chaosu. Ślad ów prowadził dalej poprzez Cienie.


ALEKSANDER
Podczas gdy trójka jego towarzyszy skupiała się na poszukiwaniach śladów za pomocą Wzorca, on obserwował okolicę. Mimo ciągle kołujących nad nimi strzyg, było niezwykle cicho i spokojnie. Za spokojnie. Cichy jaka panowała zakłócały jedynie pojedyncze parsknięcia koni. Aleksander lustrował uważnie dolinę. Wokół nie widział nic podejrzanego, ale jego wyczulony instynkt podpowiadał mu, że powinien być uważny.
Nagle zobaczył, że kilka metrów przed nimi ziemia delikatnie drży. Odruchowo sięgnął po miecz, ale zamarł w bezruchu gdy zobaczył jak z ziemi wyłania się humanoidalna istota.
Jej ciało było szare jak pył wokół, a skóra przypominała swoją fakturą popękany kamień. Stanął wyprostowany jak struna przed grupą amberytów i rzekł bardzo powoli w języku thari:
- Szukacie tych którzy zniszczyli nasz świat - Aleksander nie wiedział do końca, czy jest to pytanie czy stwierdzenie.
Czekał więc spokojnie na dalsze słowa podziemnej istoty.
- Wiedzieliśmy, że przybędziecie. Król Gerard przewidział to i kazał wam udzielić wszelkiej pomocy.


ZAMEK AMBER
MORGAINNE

Młoda amberytka pracowała niestrudzenie całą noc nad antidotum. Dzięki wrodzonym talentom i długoletniemu doświadczeniu, jej praca przyniosła owoce. Wraz z pierwszymi promieniami słońca, trzymała w dłoniach próbkę odtrutki. Mimo, że była zmęczona nie czekała ani chwili. Ruszyła do pokoi zajmowanych przez Mandora.
Przed pokojem chaosyty stało dwóch wartowników. Na widok Morgainne wyprostowali się i strzelili obcasami. Morgainne zapukała i weszła do pokoju.
Lord Mandor leżał śpiący na łóżku, a obok niego na krześle siedział Mordad Jesby, jeden z posłów który pozostał na zamku.
Mordad Jesby przypatrywał się Morgainne, która pochyliła się nad chorym. Ręką sprawdziła jego czoło. Wyglądało na to, że nie ma gorączki. Spał a jego oddech był równy i spokojny. Kapłanka sprawdziła jego rany. Nadal były opuchnięte i zaczęły podchodzić ropą. Morgainna wyjęła skalpel z kuferka i przecięła bąble. Wypłynęła z nich gęsta, żółta ropa. Dopiero wtedy wyjęła fiolkę z antidotum i wylawszy jej zawartość na gazę zaczęła wcierać w rany. Pod wpływem mikstury rany zaczęły blednąć.
Patrzący na wszystko podejrzliwie Mordad Jesby, pokiwał tylko z uznaniem głową.
- Widzę, że zna się pani na rzeczy - skomentował, gdy amberytka skończyła zabiegi - Cieszę się, że Benedykt właśnie panią polecił na lekarza lorda Mandora. Chaosyta pokłonił się nisko kończąc przemowę.
Morgainne opuściła pokoje Mandora i wróciła do siebie. Mogła teraz resztę mikstury przekazać zamkowym balwierzom, by ci zajęli się pozostałymi rannymi. Sama musiała odpocząć po całonocnej pracy.
Usiadła w głębokim fotelu, a nogi położyła na pufie. Prawie natychmiast usnęła.


Śniło się jej morze.
Wzburzone fale rozbijały się o długie dzioby łodzi.
Za jej plecami szumiały wielkie żagle, wydęte pod wpływem silnego wiatru. Słyszała krzyki mężczyzn i bicie w bębny.
Przed nią na horyzoncie pojawiła się wielka armada okrętów na których żaglach widniał gotujący się do boju gryf.



Sen przerwało walenie do drzwi. Nie czekając na pozwolenie do pokoju wszedł Mordad Jesby.
- Pani szybko! Coś niedobrego dzieje się z lordem Mandorem.
Morgainne lekko zaspana wstała i ruszyła za chaosytom.
Ruszyli biegiem zamkowymi korytarzami. Straż przed pokojem stała przy otwartych drzwiach. Morgainne wbiegła do środka i stanęła przy łóżku. Mandor był rozpalony i trząsł się w drgawkach. Jego oddech był płytki i szybki. Co chwila otwierał i zamykał oczy. Amberytka otworzyła kuferek i odszukała sproszkowane kwiaty wortycza, zioła które szybko spędza gorączkę i ma działanie przeciwbólowe. Roztarła kwiaty w palcach i zaczęła nacierać proszkiem skronie Mandora. Lek zadziałał wręcz błyskawicznie. Chaosyta uspokoił się i spojrzał szeroko otwartymi oczami.
- Morgainne! - krzyknął - Pomóż mi!
I wyciągnął rękę w stronę amberytki. Ta chwyciła ją chcąc uspokoić rannego.
Nagle ściany pokoju zafalowały, a po chwili Morgainne i Mandora znajdowali się w zupełnie innym miejscu. Wokół nich rosła wysoka trawa w kolorze brudnej ochry. Z nieba lał się straszliwy żar. Leżący na ziemi Mandor znowu zaczął się trząść w gorączce.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 18-10-2010 o 15:36. Powód: poprawa imienia lorda z domu Jesby
brody jest offline  
Stary 21-10-2010, 00:36   #19
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ruszyli we czwórkę. Corwin, który według mamy kręcił, niczym wirujący bąk na podłodze. Aleksander, doskonały wojak oraz niewątpliwe oko Benedykta. Piękna Lilavati, mająca seksowne ciało nimfy, doskonale widoczne przez cokolwiek swobodny strój, oraz tajemniczą minę sfinksa. Oraz oczywiście on, Machiavelli Wzorca oraz Doktor No Amberu. Uwielbiał sytuacje, w której wszyscy myśleli, że wie więcej, niż wie. Ogólnie nie było to trudne, wystarczało robić często „mhm”, strzelać tajemniczym spojrzeniem oraz wspominać mamę Fionę przy towarzyskich rozmowach. Jej imię działało na dyskutantów niczym czerwona płachta na byka zapalająca światełko. Takie pstryk, które powodowało, że wszyscy byli przekonani, że przeprowadza jakąś niesamowita intrygę oraz podpiera się tajną siatką szpiegowską. To, że ani intrygi, ani siatki nie było widać, to świadczyło tylko, jak doskonale jest zakamuflowana.

„Na ratuszu bije druga,
Na tajniaka tajniak mruga,
Na widowni i w sznurowni
I pod dachem i w kotłowni
I pod sceną i w bufecie,
Na galerii i w klozecie,
W kancelarii i w malarni,
W garderobach i w palarni
I w dyżurce u strażaka
Mruga tajniak na tajniaka ...”

Rodzicielka miała rację. Kiedy uważają cię za prawdopodobnego durnia lepiej siedzieć cicho, niżeli odezwać się rozwiewając wszelkie wątpliwości. Identyczna zasada dotyczy każdej niepewnej sytuacji, również tej, w której uważają cię za kłamcę, krętacza oraz oszusta. Widział doskonale podczas odjazdu, jak spojrzenie Benedykta mówiło: co tam kombinujesz? Nawet gdyby mu powiedział, że nic, nie uwierzyłby. Sytuacja identyczna, jak przy owym słynnym polityku, który uwielbiał łgać. Kiedy go zapytano, jak rozpoznać, czy kłamie, czy mówi prawdę, odparł: kiedy mówię „przysięgam”, na pewno kłamię, kiedy mówię „na honor”, to przysięgam, że wtedy mówię prawdę.

Cóż, Benedykt nie ufał mamie. Trudno mu się wprawdzie dziwić, ale popatrzmy na to inaczej: jak powinna się zachować kobieta w takim kręgu intryg oraz rozgrywek pomiędzy mężczyznami. Królem mianowana być nie może, ale jako wsparcie jest pożądana przez wszystkich. Jednym słowem: dodatek, chociaż trzeba przyznać, że istotny dodatek. Jednak olbrzymia ilość kombinacji politycznych powoduje, że można stracić nawet ową rolę „dodatku.” Dlaczegóż się więc dziwić, że zdarzało jej się wymieniać stronnictwa? Podobnie, jak ów proboszcz z „Charakterów i anegdot” de Chamforta. Opisuje tam w jednej z nich proboszcza we wsi Bray, sama zaś akcja dzieje się podczas wojen religijnych. Wioska akurat była miejscem starć we Francji oraz przechodziła kilkakrotnie w ręce walczących stron. To zdobywali ją protestanci, to odbijali katolicy. Gdy tylko Bray znajdowało się w rękach katolików, proboszcz ogłaszał się katolikiem, gdy trzymali je protestanci, stawał się protestantem. Kiedy więc przyjaciele zarzucili mu po wielu takich zmianach niestałość, duchowny odpowiedział: „Niestały? Wręcz przeciwnie. Jestem bardzo stały. Stale chcę być proboszczem w Bray.” Podobnie postępowała mama, która chciała być owym „proboszczem” w każdym układzie, chyba zaś trudno jej zarzucać to, że układy się trochę razy zmieniały.

Przed wyjazdem jeszcze trochę czasu Connley poświęcił przygotowaniom. Najpierw kilka miłych liścików do ciotek oraz wujków, którzy pewnie mieli własne sprawy. Nie chciał im przeszkadzać, ale kilka miłych słów na perfumowanej karcie nie zaszkodziło. Poprosił sekretarza lorda szambelana, żeby przekazał jej krewnym. Chwilę poświecił atutowi kuzynki. Oprócz tego nie ma jak posiadanie umiejętności, które trochę ułatwiają oraz uprzyjemniają. Tworzenie kieszonkowych wszechświatów jest takim przykładem. Kilka kieszeni bez dna pozwoliło mu stworzyć we własnym plecaku całkiem nieźle wyposażany magazynek, pełen zapasowych ciuchów oraz sympatycznego prowiantu.

Jechali. Całkiem nieźle szło. Od czasu do czasu kontaktował się z mamą. Jak milusio mieć pewne proste umiejętności, które pozwalają na ukrycie rozmaitych faktów. Nawet ujeżdżając corwinowego konika potrafił się skoncentrować na mamie. Słusznie zresztą, miała nowiny, sporo nowin. Dworkin wspominał coś dawno nie widzianych aktorów.
- No to wymieńmy – mówił cichutko. - Brand, Dierdre, Oberon, Bleys, Osric, Finndo, przy czym Brand, Oberon, Bleys byliby zdolni do stworzenia takiego sztormu, jak wcześniej oraz mają doskonale pojęcie na temat Wzorca. Oberon zaś także Logrusa.
- Właśnie. Ktoś jeszcze?
- Nie wiem, ale jeżeli mogłabyś …
- Dobrze, pozastanawiam się – stwierdziła Fiona. - Uważaj na siebie.

Minęły kolejne chwile. Potem pojawili się owi humanoidzi, Corwin zadecydował, że powinni się rozdzielić oraz że póki co nie powinni nikogo zawiadamiać. Dopiero, kiedy przejdą do innego cienia. Łaskawie jednak nie powiedział dlaczego. Cóż takiemu wujkowi wierzyć, to niczym jazda na łyżwach mając na nogach narciarskie obuwie. Czysta ekwilibrystyka.

Wujaszek sobie zażyczył, doskonale. Prowadzenie poprzez ciebie było dla Connleya niczym trop sarny dla psa gończego. Jednak niedługo po wyjściu z owego cienia zatrzymał się na chwilę.
- Przepraszam – zwrócił się do towarzyszy wyprawy. - muszę na chwileczkę skorzystać. Jeśli chcesz, Aleksandrze, porozmawiaj teraz z Benedyktem.
Po czym zsiadł z konia, rozłożył na ziemi plecak, który zabrał z zamku, po czym nie przejmując się kompletną teoretyczną niemożliwością takiego przypadku, z niewielkiej kieszeni, którą nagle rozciągnął, wydobył miłą oraz stylową wygódkę.


- Przepraszam państwa, ale to potrwa tylko chwilę – stwierdził otwierając drzwi owego miejsca, gdzie nawet królowie chodzą piechotą. - Korzystając z chwili okazji, pozwolę sobie nieco pokombinować z cieniem. Nic tak nie sprzyja koncentracji, jak to wspaniale miejsce.

Rzeczywiście, jakże miał dobry pomysł zabrać ze sobą Toitoikę. Teraz spokojnie zamknięty, zajmując się najważniejszymi sprawami, mruczał sobie LaCumparitę, jednocześnie manipulując cieniem. Czas. Wydłużał się, rozciągał, giął pod wpływem nacisku jego woli. Spowalniał, spowalniał coraz bardziej, jakby wybrzmiewające rytmy tanga miały na niego tak dziwny wpływ. Wreszcie był taki, jak oczekiwał diuk.

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/R7_rnucyZg8?fs=1&hl=pl_PL[/MEDIA]

Szybko załatwił co trzeba i już kompletnie ubrany oraz po umyciu dłoni specjalną chusteczką przywołał Morgainne. Czasem dobrze umieć obejść się bez klasycznej talii atutów, choć, niezaprzeczalnie ładny obrazek ma swoją specyficzną urodę.

***

Rozmowa. Miła, sympatyczna, zaś później, no cóż, klasycznie. Wedle zwyczaju, wszystkich wytwornych oraz pięknych arystokratek, Morgainne dała kuzynowi delikatną sugestię, żeby wyniósł swoje cztery litery za drzwi, co też on niezwłocznie uczynił. Oczywiście podparłszy się swoim tradycyjnym, wieloznacznym uśmiechem, co by nie stracić resztek godności oraz osobistego poczucia własnej jakiej takiej wartości.

Chciał jeszcze zaczepić mamę oraz wuja Benedykta. Najpierw trafiła się Fiona, jak zwykle zafrasowana sytuacją Amberu. Opowiedział jej wszystko ze szczegółami. Uznała, że osoba w Cieniu to nie Bleys. Było zbyt blisko Amberu, by w czasie próby wywołania Atutem wyczuła go tak słabo, jak to się zdarzyło. Można było jednak, według niej, podejrzewać, że jednym z naszych przeciwników okazywał się właśnie Bleys oraz że nie działa sam.
- Ktoś cały czas - jak wyjaśniła - zakłóca działanie Wzorca. Jest to bardzo subtelne i ma ograniczone działanie, na przykład dotyczące Atutu Dworców. Jednak trzeba zająć się wykryciem, czym to jest spowodowane.

Co do próby otrucia Mandora, to wysnuła dwie możliwości: po pierwsze, dosyć oczywiste, ktoś prawdopodobnie próbuje faktycznie skłócić Amber z Dworcami, jednakże po drugie, teoretycznie atak mógł być wymierzony w samego Mandora. Być może była to próba porwania. I chyba tylko interwencji Morgainne udało się jej zapobiec. Oczywiście, mogło to dotyczyć opcji przedstawionej najpierw, ale ktoś mógł się również próbować pozbyć lorda Sawalla przy okazji niejako. Bowiem kombinator Mandorek zdołał sobie nabruździć chyba wszędzie, gdzie się tylko dało. Jakaś osoba mogła uznać podtrucie go za wspaniałą okazję do wyrównania rachunków.

Trzeba odszukać, uznała, służącą, ale Fiona wątpiła, by ta osoba była jeszcze na zamku. Nie mniej, zawsze dokładne sprawdzenie okoliczności mogło ukazać jakieś dodatkowe ślady. Oznacza to także, że ktoś stojący za zamachem: albo jeszcze jest, albo był do niedawna w Amberze. Bowiem normalna służąca, nawet nielubiąca lorda Sawalla, nie działałaby sama. Właściwie zgadzał się z jej uwagami oraz przyjmował ostrzeżenia przed Corwinem. Niewątpliwie postąpił nadzwyczaj dziwnie próbując samemu wytropić owego samozwańczego kacyka. Uznała, że jest sprzymierzeńcem, ale do czasu, jak zwykle zresztą.

Natomiast Benedykt wydał się szczerze zaniepokojony i zmartwiony tym co się dzieje.
- Może faktycznie mama ma racje, co do niego? Może działa rzeczywiście na korzyść Amberu, albo jest wykorzystywany przez kogoś, ale osobiście pragnie dobra Wzorca? To możliwe – zastanawiał się syn czarodziejki Fiony.
- Postaram się wykryć szpiega, który niewątpliwie jest na zamku – oświadczył regent. - Dobrze, że przyniosłeś wieści. Teraz potrzeba nam wsparcia każdego mężczyzny, każdej kobiety naszego rodu. Musimy uniknąć wojny, musimy, zarówno przeciwko Dworcom, jak również między sobą. Nie chcę tego, co działo się za mojego szalonego brata – wspomniał.
- Chyba nikt normalny nie chce – trudno było nie zgodzić się. Wszyscy wiedzieli, jak fatalnie skończyła się poprzednia krwawa wojna oraz jaką daninę uiściła rodzina, aby ją skończyć. Wymienili jeszcze parę uwag, a potem kolejny skok, prosto do wnętrza toitoiki oraz wyprostowanie przebiegu strumienia czasu. Szybsze niż poprzednio, gdyż wiedział, co oraz jak uchwycić manipulując cieniem.

***

Nie upłynęło wiele. Wyszedł uśmiechnięty.
- Cóż, jeśli ktoś chce skorzystać, zapraszam. Posiada specjalny odświeżacz. Pachnie konwaliowo – wyjaśnił księżniczce Lilavati i diukowi Aleksandrowi. - Korzystając z okazji posiedzenia, porozmawiałem bezpośrednio z Benedyktem, Fioną oraz Morgaine przedstawiając im sytuację. Podczas naszego pościgu, ktoś próbował otruć lorda Sawalla. Szczęśliwie nadeszła Morgainne, toteż Mandor prawdopodobnie wywinął się cało. Wiem, że lord Jesby wspomniał tobie, księżniczko, przez atut, jak miała się sytuacja. Ktoś szczerze pracuje nad skłóceniem nas. Dlatego specjalnie trzeba się postarać, żeby mu się nie udało tego właśnie dokonać.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 21-10-2010 o 00:43.
Kelly jest offline  
Stary 22-10-2010, 12:28   #20
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Wyruszyli w pościg za porywaczem królewicza. Brzmiało to wszystko strasznie pompatycznie. Ta misja była czymś więcej, nie można było się oszukiwać. Odszukanie syna Randoma było tylko jedną z rzeczy, którą mieli zrobić. Diuk Oisen nie wątpił, że każdy z jego towarzyszy będzie obserwował innych, czekał na jakiś ich błąd. Zaufanie wśród rodzinny królewskiej Amberu nigdy nie było zbyt wysokie. Zaś kiedy doszło do wznowienia akcji przeciwko władzy, każdy obserwował swoich dawnych przeciwników. Widać ciężko było uczyć się na własnych błędach. No cóż jednego Aleksander był pewien, on działał dla dobra Amberu i nie ważne czy ktoś mu w to stwierdzenie uwierzy czy nie. Niestety wydawało się, że Amber czekają ciężkie czasy. Kolejna burza, tym razem bardziej przysłowiowa się zbliżała.

W końcu pojawili się w cieniu tych tajemniczych potworów. Krążyły one nad ich głowami, nie atakując jednak. Pozostała część wyprawy skupiła się na szukaniu dalszych śladów. I dobrze kilka osób pracujących nad tym powodowało, że oszustwo było trudniejsze. "Kto pilnuje strażników? Pilnują siebie sami". Rozmyślając rozglądał się jednocześnie uważnie po okolicy. Jego instynkt, mówił mu, że za chwilę coś się wydarzy. Uczucie to było silniejsze niż to w sali balowej. Być może dlatego, że na tej wyprawie mógł spodziewać się jakiś zasadzek lub walki. Atak na zamek Amber był mało prawdopodobny.

Gdy zauważył poruszenie ziemi, był gotowy. Jego ręka powędrowała do miecza. Gdyby z podziemia mieli wynurzyć się wrogowie, czekałaby ich niespodzianka. Jednak to nie był ten wypadek. Istota wyglądała dziwnie, ale Aleksandrowi wydawało się, że nie ma złych zamiarów. Gdy usłyszał thari opuścił dłoń i uśmiechnął się lekko.

-Witaj - powiedział Aleksander odprężając się -Jesteś więc poddanym Króla Gerarda? - było to po części pytanie po części stwierdzenie -Skąd on wiedział, że przyjedziemy i czy dawno go widziałeś? - były to pytania może nie nazbyt pilne, ale za to pozwalające rozwikłać pewne zagadki, chociaż osobiście diuk miał już odpowiedzi na te pytania.

- Król Gerard ma wielką moc.- odparł przybysz - Jest potężnym magiem. Zapewne wyczytał to z gwiazd. Ostrzegał nas, że nadchodzą ciężkie dni. To jednak co nadeszło jest stokroć potworniejsze od najgorszych naszych przypuszczeń. -

Aleksander kiwnął powoli głową. -Szukamy kogoś, niedawno harpie opuściły tą krainę. Przybyły tutaj zapewne z małym dzieckiem ... widziałeś może kogoś kto im przewodził, odebrał dziecko, albo może coś o tym słyszałeś? -

- O dziecku nic nie wiem. Pan na zamku organizuje wiele wypraw z harpiami. Nie dawno wrócił, to fakt. Skąd i z kim tego nie wiem. -

-Pan na zamku, powiedz mi coś więcej o nim. Widziałeś go? Mógłbyś go opisać? - Aleksander starał się brzmieć przyjaźnie wypowiadając te kwestie. Były one ważne. Nawet bardzo ważne. W tym cieniu istniał ktoś, kto kontrolował te potwory. Zapewne był raczej tylko ogniwem planu, ale dojście do kogoś ważniejszego w hierarchii, kogoś kto mógł odpowiedzieć na parę pytań zawsze było ważne. Żaden wojskowy dowódca nigdy nie ignorowałby tak ważny informacji wywiadowczych. Należało to sprawdzić, przy pierwszej nadarzającej się okazji. Zwłaszcza, że słowa istoty nadały tej sprawie jeszcze większego znaczenia. Opisała ona wygląd Bleysa, z jego rudymi włosami i przenikliwymi niebieskimi oczyma. Corwin nie wydawał się być specjalnie zaskoczony tą wieścią. Może dobrze się ukrywał? Aleksander wątpił, żeby poznał odpowiedź na to pytanie.

- Cóż za niespodzianka ... czy mógłbyś w takim razie opisać swojego króla? - był pewien odpowiedzi, ale nie zaszkodziło mu ją usłyszeć. Wszystko tak pięknie się układało, dlaczego miałby zrezygnować z tych pytań teraz.

- Króla Gerarda? -

-Tak. - Jak spodziewał się Aleksander opis pasował do Gerarda. Potężny mężczyzna o brązowych oczach i ciemnych włosach. Oczywiście mógł być tylko jednym z jego cieni.

-Czy ostatnio twój król przybył z jakąś armią? -

- Tak, ale przebywał u nas krótko. Mówił, że udaje się na wojnę. -
- Czy te stwory przybyły po jego odjeździe? -

- Tak, To było około miesiąca temu. W wielkiej masie i zaczęły niszczyć nasz świat.

- A pan na zamku przybywa tu od jak długiego czasu?

- Po tym jak strzygi opanowały nasz świat, przybył on i objął władzę. Kazał składać sobie dary i ofiary niczym bogu. Ci którzy go nie słuchali ponieśli śmierć. Nasz lud skrył się pod ziemią w oczekiwaniu na przybycie króla Gerarda lub jego wysłanników. - Miał swoje odpowiedzi. Istota okazała się bardziej pomocna, niż mógł przypuszczać. Prawdopodobnie bardziej niż ona sobie o tym zdawała sprawę. Gerard musiał coś wiedzieć, dlatego zabrał armię i wyruszył w cień. Tylko dlaczego nikomu innemu o tym nie powiedział? Cholera wzięłaby wszystkie te tajemnice. Znalezieniu wuja znalazło się obecnie wysoko na liście jego priorytetów. Miał do niego parę pytań, teraz jednak należało zająć się bliższą sprawą. Gdzieś niedaleko istniał ktoś, kto mógł mieć przynajmniej parę odpowiedzi.

- Corwinie, czy nie sądzisz, że powinniśmy odwiedzić pana na zamku? - zapytał przywódcę tej ich małej wycieczki. To w końcu było jego decyzja.

Corwin wyrwany z zamyślenia spoglądał na Aleksandra i mówił:
- Chciałbym najpierw usłyszeć zdanie Connley'a na temat dokąd udał się porywacz królewicza. -

- Tak, jak wspomniałeś, wuju. Tutaj ślad się rozdziela. W tamtą stronę - wskazał Connley - jest jakiś ślad Wzorca, w tamtą drugą, najprawdopodobniej został uprowadzony królewicz. Ponadto - uśmiechnął się nieco krzywo - sądzę, że księżniczka Chanicut to potwierdzi, tam czuć Logrusem. Sądzę jednak, wuju, że powinniśmy rozważyć udanie się do zamku. Tamten ślad to na pewno nie Gerard. Może Bleys, ale musiałbym to sprawdzić. Jeżeli zaś rzeczywiście to Bleys, to, wybaczcie, ale chyba powinniśmy na chwilę odłożyć pościg. Bleys jest silny oraz ma możność manipulowania Wzorcem niezwykłą. Wiecie, że był uczniem Dworkina. Sprawdzenie tego staje się sprawą wagi podstawowej. Nie moja to decyzja, ale warto przekonać się, co to za ów osobnik. Jednakże powiedzmy także sobie szczerze, Bleys lubił przepych oraz pompę, ale nie gustował w takim składaniu sobie ofiar. Albo odmienił się więc, albo to nie Bleys - wyczuwało się wahanie. - Bowiem wiecie, trochę to zakrawa na szaleństwo, zaś kojarzę pewnego rudowłosego szaleńca. Teraz przepraszam, obiecałem, że z kimś porozmawiam, jeśli zaś mam dokładniej sprawdzić ten drugi ślad Wzorca, to także muszę mieć chwilę skupienia.

Lilavati pokiwała głową, na znak że zgadza się ze słowami Connleya. Ale cały czas milczała przysłuchując się wymianie zdań między potomkami Oberona.

- Kimkolwiek jest ten człowiek na pewno dotarcie do niego nie będzie proste. Myślę, że w obecnej sytuacji musimy działać bardzo ostrożnie. Ci którzy stoją za porwaniem chcą, abyśmy ich ścigali. Nawet nie specjalnie silili się na to, by zatrzeć po sobie ślady. Udział sił Logrusa niepokoi jeszcze bardziej. Uważam, że dobrze byłby gdybyśmy podzielili się. Ja udam się na zamek i wybadam kto jest owym tajemniczym panem na nim oraz jakimi dysponuje siłami. Reszta z was ruszy dalej w pościg. Mając za przewodnika Connley'a na pewno traficie za porywaczem bez problemu - Corwin uśmiechnął się w stronę syna Fiony.

- Ty wuju, rządzisz tutaj, ale czy jest sens się rozdzielać. Oczywiście, rozumiem ideę szybkiego pościgu, ale wiesz, Gerard zaginął, ponadto targnęli się na zamek. Czyli naprawdę są mocni, czy więc to nie jest zbyt wielkie niebezpieczeństwo dzielić drużynę - przerwał koncentrację niezbędną mu do czegoś.

- Niewątpliwie masz rację mówiąc o ich sile, Connley'u. Uważam jednak, że pojedyncza osoba ma dużo większe szanse bycia niezauważoną niż cała drużyna amberytów. Ty Connley'u masz duże umiejętności i bez problemu poprowadzisz resztę za porywaczem. Ja w tym czasie spróbuje się dowiedzieć kto rezyduje na zamku. Gdy tylko czegoś się dowiem dołączę do was.

- Twoja decyzja, wuju, ale proponuję poinformować o tym Benedykta, żeby nie było na mnie, jeśli coś nie wypali. Owszem, pewnie łatwiej jest pojedynczo przejść niezauważonym, ale brutalnie rzecz mówiąc, nie chciałbym, żeby ktokolwiek z nas wsiąkł, jak Gerard. Takie wyprawy, jak twoja, tylko prowokują los. Ale cóż, jesteś dowódcą, ty decydujesz. Poprowadzę najlepiej, jak umiem, Aleksander wkropi komu trzeba, kiedy zaś nie trzeba będzie tłuc, tylko gadać, na przód wypuścimy jej książęcość. Ma najlepsze predyspozycje negocjacyjne, szczególnie przy mężczyznach - omiótł jej sylwetkę lekko mruknąwszy. - Miałem na myśli umiejętności dyplomatyczne. Oczywiście, przecież chyba nikomu nie wpadło, że cokolwiek innego. Wybaczcie teraz, pani, panowie, muszę się chwilę na czymś skoncentrować. Wolałbym, żeby mi nie przeszkadzano - widać było, że jest niezwykle sceptycznie nastawiony do podziału na dwie grupy.

W momencie tej całej rozmowy Aleksander podszedł bliżej do tej istoty. Uśmiechał się, szedł odprężony. Chciał wzbudzić zaufanie poddanego Gerarda, gdyż potrzebował od niego czegoś, a nie wiadomo na ile tamten byłby chętny to zrobić. Szybkie spojrzenie upewniło go, że nikt nie może podsłuchać ich rozmowy. To dobrze, niech będą nadal zajęci dyskusją.

- Posłuchaj, wiem, że nas nie znasz i pewnie nie rozumiesz co się dzieje, żałuję, że nie mogę wam teraz pomóc. Jednak mamy ważne sprawy do załatwienia ... prawdopodobnie się rozdzielimy, dlatego chciałbym, żebyś ... razem ze swoimi towarzyszami, przypilnował Corwina ... jeżeli możecie róbcie to po cichu, nie chcę żeby się zorientował, pewnie by mu się to nie spodobało. Jeżeli jednak uda się na zamek, chciałbym wiedzieć, co się tam wydarzyło ... jeżeli by coś mu się stało ... chciałbym to wiedzieć, czy mógłbyś to dla mnie zrobić? - nie mówił zbyt głośno. Jego ton głos był za to nad wyraz przyjacielski. Potrzebował tej pomocy, potrzebował tych informacji.

- Dobrze panie, udzielimy mu pomocy jakiej tylko będziemy w stanie -

-Dziękuje, mam nadzieje, ze jak wrócę ... będziemy wam w stanie pomóc ... nie mogę nic obiecać, ale mam nadzieje, ze nadejdą dla was lepsze czasy ... - to stwierdzenie było akurat prawdą. Gdyby miał czas, gdyby nie pościg, chętnie pomógłby tym istotom. Z pewnością cierpieli i to chyba za sprawą jednego z nich. Nie było to fair, ale cóż takie było życie.

- Tak właśnie mówił król Gerard, że gdy przybędziecie postaracie się nam pomóc. Kazał nam was wspierać -

-Musimy wyruszyć w poszukiwaniu syna, naszego Króla ... bratanka waszego, ale jeżeli będzie to tylko możliwe, postaram się wrócić ... do tego czasu uważajcie na siebie - miał nadzieję, że jeszcze się spotkają. Nie tylko ze względu na informacje jakie ten osobnik mógł posiadać. Zostali wplątani w grę, której nie rozumieli. Osobnik ukłonił się Aleksandrowi i podziękował za jego słowa. Diuk mógł powrócić do przysłuchania się wymianie zdań pomiędzy dwoma jego towarzyszami. Wydawało się, że nadal znajdowali się w martwym punkcie. "Wygląda na to, że nic nie straciłem" przebiegło mu przez myśli.

- Cóż w jednym muszę się zgodzić z Connley'em. Musimy o tym poinformować innych. Czy jest to Bleys, czy tylko jeden z jego cieni ... nie ma to znaczenia, rzeczy o których się dowiedzieliśmy mogą mieć znaczenia dla bezpieczeństwa Amberu. Jeżeli cokolwiek nam się stanie ... Corwinie skontaktuje się z moim ojcem i poinformuje go o tych informacjach. - Aleksander odezwał się dopiero po chwili tej całej wymiany zdań. Nie wiedział czy można ufać Corwinowi. Kiedyś chciał zdobyć tron i chociaż działał dla dobra Amberu, nie wiadomo czy jego ambicja nie wypłynęłaby na wierzch w czasach relatywnego pokoju. Z drugiej strony długo był poza miastem. Podróżował poprzez cień. Diuk Oisen postanowił przynajmniej na razie udzielić mu kredyt zaufania. Przynajmniej dopóki nie dowie się czegoś więcej. Pozostawał sprawa Connley'a i Fionny. Może tamta postanowiła powrócić do starego układu? Cóż trzeba było obserwować jej syna i zobaczyć co zrobi. Oczywiście to stwierdzenie dotyczyłoby większości amberytów, w tym momencie. On po prostu znajdował się pod ręką.

- Oczywiście poinformuje Benedykta, ale na pewno nie teraz. Myślę, że kontaktowanie się poprzez Atuty w tym Cieniu nie jest najrozsądniejszą rzeczą. Jeżeli po wyjściu z tego Cienia uznacie, że połączenie jest bezpieczne poinformujcie Benedytka. Szkoda czasu na dalsze dyskusje, trzeba ruszać. -

- Jak każesz, wuju. Ty jesteś szefem, choć kompletnie nie wiem, dlaczego kontaktowanie poprzez atuty tutaj, gdzie ścieżki Wzorca oraz Logrusa już nieco przyschły, miałoby być bardziej niebezpieczne, niż potem, kiedy podejdziemy do owych osobników. Powodzenia. Chodźcie, ruszajmy - przekąs syna Fiony był aż nadto widoczny.

Corwin przemilczał docinki Connley'a i obdarzył go tylko przenikliwym spojrzeniem spod opuszczonych brwi.
- Ruszajcie! Powodzenia Connley'u! -

I tym sposobem cała grupa wyruszyła. Jechali do momentu, w którym Connley nie postanowił zrobić przerwy. Cóż Aleksander nie oponował, miał przynajmniej czas, żeby skontaktować się z ojcem i poinformować go o wszystkim co zaszło. Gdy konie odpoczywały usiadł na jednym z kamieni i wyjął swoją talię kart. Po chwili w jego ręce znalazł się wizerunek Benedykta. Wpatrywał się w niego, aż ten nie "ożył".

-Ojcze, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Chciałem cię poinformować, że wyprawa się rozdzieliła - to były jego pierwsze słowa. W takich momentach nie było co owijać w bawełnę. Krótka informacja, a jednak ważna.

- To był pewnie pomysł Corwina? - spytał Benedykt

-Tak, był bardzo stanowczy. Trafiliśmy na cień, w którym Gerard uznawany był za króla. Mniej więcej w czasie wyruszania na ćwiczenia pojawił się w nim wraz z armią, twierdząć, że rusza na wojnę i mówiąc o tym, że czekają ich ciężkie czasy. Po jego odjeździe, pojawił się w tym cieniu człowiek, który z opisu przypomina Bleys'a -

- Uprzedzałem Corwina, by nie działał sam. Skoro jednak tak się stało nic na to już nie poradzimy. Mam tylko nadzieję, że nadal działa na rzecz Amberu. Jeżeli to Bleys, to obawiam się że nie uda się na uniknąć wojny -

-No cóż, wydaje się, że przydałoby się odnaleźć Gerarda, chyba posiadł jakieś ciekawe informacje, które mogłyby pomóc .. - Ojciec uprzedził Corwina, ten go jednak nie posłuchał. No cóż, akurat był osobą, która lubiła działać po swojemu. Cóż ... być może już nie długo przekonają się czy to tylko wybryk jego charakteru i jego sposobu działania czy po prostu szybka zmiana stron.

- Próbowałem się już z nim skontaktować, ale bez skutku. Jedyna informacja o nim o ten martwy oficer -

-Cóż w takim razie będę miał oczy otwarte, gdyby się gdzieś pojawił. Nadal będę informował, jeżeli czegoś się dowiem ... -

- Oczywiście. Uważaj na siebie. Sprawa naprawdę staje się niebezpieczna. Ktoś próbował otruć lorda Mandora i zrzucić winę na Morgainne - ojciec naprawdę się o niego martwił. Aleksander nie pamiętał kiedy ostatni raz usłyszał tyle uwag o zadbaniu o własne bezpieczeństwo. Cóż nikt go raczej nie powinien zaszkodzić, ale informacje które przekazał mu ojciec, nie były miłe.

-Something is rotten in the state of Denmark. - powiedział Aleksander po angielsku cytując jednego z bohaterów "Hamleta" -Ty też na siebie uważaj ojcze - powiedział na pożegnania i za chwilę połączenie zostało przerwane.

Diuk schował swoje karty na ich miejsce. Jednocześnie wiedział, że niedługo będzie musiał nawiązać kontakt z pewną osobą na cieniu - Ziemi. To będzie jedna z pierwszych rzeczy jaką zrobi, gdy znajdzie trochę czasu. Teraz jednak trzeba było czekać na wznowienie poszukiwań ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172