Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2010, 09:31   #101
Hesus
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nosz kur…
Sukinsyn celował w głowę i był cholernie skuteczny. Srebrna kula rozpłatała łowcy czaszkę. Biedny kundel, drgał konwulsyjnie przed śmiercią chyba nieświadomy za co i dlaczego, martwy.
Mike’a już tam nie było, był… nigdzie, w czeluściach czarnej czerni, kilka metrów pod wodą czy jak kto woli odmętach oceanu śmierci. Co za różnica, nie ma co żałować, dał się zaskoczyć powiedziałby ktoś mądry, ale żaden z zabójców nie zdobył się nawet na taką drobną uwagę. Jedyne co, to flegma ściekająca z futra zwierzaka, dobrze przynajmniej, że nie szczali na truchło, chociaż kto wie. Bogu ducha winna psina musiała znosić ostatnie obelgi.

Inny psiak już nie był tak uległy. Sprzeciw był stanowczy, ale niestety nie tak silny jak potrzeba. Na tego typu bezprzykładny terroryzm nie było dobrej odpowiedzi. Mike już rozgaszczał się w nowym ciele, czuł pulsującą krew w drobnych żyłach i strach. Nie miał wyrobionej opinii, nie miał nawet wpływu na to co robi, ot tylko piekielna wola przetrwania tłamsząca inną, mniej ważną i właściwie zbędną. Trudno stary będziemy musieli się obaj pomieścić.
Jeszcze tylko ten jeden, za drzwiami. Już nic jej nie grozi. Teraz spokój.
Chwila symbiozy musiała ustąpić woli silniejszego. Doprowadzili akcję do końca obaj. Trupy umarlaków leżały zdekapitowane, Mike wracał do swojej ludzkiej postaci.

Napięcie jeszcze nie opadło. Stał w lekkim rozkroku rozglądając się czujnie. Czuł się dziwnie, miejsce było znajome, aż za bardzo. Zapachy mieszały się ze sobą, dominowała krew pomieszana ze zgniłym ludzkim mięsem, ale dało się wyczuć i inne bardziej kojące zmysły psa wonie.
Zobaczył ją w wejściu do łazienki, stała cała rozdygotana, z policzka kapała jej krew a prawą ręką tamowała ranę na ramieniu.
Miał mieszane uczucia. W pierwszym odruchu chciał podbiec i wylizać jej rany, ale przecież to była jedna z łowczyń, którą widział na odprawie w ministerstwie. Nie opanował się do końca, podszedł do niej i zlizał jej krew z policzka. Obwąchał jej szyję, wzdrygnęła się więc zrobił krok do tyłu, poczuł dziwny smutek spowodowany odtrąceniem.

- Znam cię - powiedział patrząc jej w oczy.
- Nie sądzę - zareagowała ostro. Nie przypominała sobie podobnej znajomości. Ostrożnie próbowała się od niego odsunąć wspierając się o ścianę. Patrzyła na niego nieustannie, w razie podejrzanych ruchów była gotowa na ucieczkę.
- Przeci... - urwał w pół słowa. Co miał właściwie powiedzieć. Sam nie był pewny do końca. Kim była ta kobieta, dlaczego się go bała, przecież byli sobie tak bliscy. Potarł dłonią twarz odrzucając natrętne myśli.
- Nazywam się Mike - Niedobrze, miał problemy z zapamiętywaniem nazwisk, ale nigdy do tego stopnia, żeby nie pamiętać swojego. Grymas dezaprobaty zagościł na jego twarzy, odwrócił głowę i zastanawiał się chwile - Mike Hartman, tak, jestem funkcjonariuszem Ministerstwa Regulacji. Poznaliśmy się na odprawie kilka dni temu - odzyskiwał jasność myśli.
- Nie kojarzę - odpowiedziała już mniej pewnie. Owszem pamiętała, że widziała wtedy jakiegoś Umarlaka, ale nie sądziła, że spotka go jeszcze raz tak szybko. Zaraz... - W takim razie co tu robisz?! - Zdenerwowała się. Właśnie posklejała mały kawałek układanki. Nie spodobał jej się fragment obrazka, który ukazywał.
- Zdjęli mnie we własnym domu, skurwysyny - zacisnął pięści i przywalił w ścianę robiąc sporą dziurę - znaczy strzelili mi w łeb, w głowę. Dalej to już nie bardzo kojarzę. Ale ciebie kojarzę, jestem pewien. To Twój dom - zatoczył ręką półkole - dziwnie znajomy.
- Raczej wątpię. I uważaj na ścianę. Ja tu mieszkam! - oburzyła się zupełnie bez powodu. Mieszkanie wyglądała koszmarnie. Nie nadawało się do przebywania w nim bez koniecznych napraw. Jednym słowem ruina. - We własnym mieszkaniu mówisz? Coś o tym wiem... - przyznała niezadowolona. Rozejrzała się. Jedynie przez chwilę spuściła z niego wzrok. Otrząsnęła się od razu.
- Pies. Stworek... - wypowiedziała przestraszona. Nie było go. - Uciekł? Zabili go?

Stworek?? Coś w nim zadrgało, jakaś siła próbowała wydostać się z niego, rzucić w jej kierunku, wskoczyć w jej ramiona. Stłamsił obcą wolę, przez chwilę sam miał ochotę podejść i przytulić przestraszoną kobietę.
- Nie, nie zabili - zawiesił na głos zastanawiając się przez chwilę - uciekł, tak, przestraszył się i uciekł. Obawiam się, że nie wróci - Rozłożył bezradnie ręce.
- Niewdzięczne psisko - powiedziała z nieukrywanym smutkiem. Jej głos trochę za bardzo drżał, jak na ton wypowiedzianych słów. - Nie wróci, cholera! - zaklęła sama do siebie, nie potrafiąc się powstrzymać.
- I niby nie przeszedłeś na tę drugą stronę? Ciekawe - zamieniła nagle temat. Rozmowa o zdrajcach nie była jednym z jej ulubionych. Nawet jeżeli były to tylko psy, a może aż psy.
- Co? - przez chwile zastanawiał się o co jej chodziło - jaką drugą stronę? - po chwili skojarzył - o czym ty mówisz ty - zapowietrzył się, jak mogła podejrzewać go o coś podobnego. Twarz mu zadrgała niekontrolowanie kiedy ze zgrzytem zaciskał szczękę, mimowolnie dłonie znów zacisnęły mu się w pięści. Miał ochotę coś rozwalić, ale spojrzał na nią i uspokoił się momentalnie. Potrafiła go wyprowadzić z równowagi, bez dwóch zdań, ale też nie mógł się na nią gniewać, była taka, taka dobra dla niego.
- Udam, że tego nie słyszałem - odparł urażony - ale ty nie zapominaj co się tu wydarzyło - wskazał leżące na podłodze truchła.
- Jakże bym mogła - zapewniła spokojnie, mrużąc oczy. Ścisnęła mocniej dłoń oplatającą krwawiącą ranę. - A słyszeć, słysz co chcesz, nie zabronię. Lepiej mi powiedz, co teraz? - wskazała ruchem głowy na leżące ciała, potem na roztrzaskane drzwi, aż wróciła spojrzeniem do rozmówcy.
- Teraz bym coś zjadł - zamruczał pod nosem - co?
- Raczej nie zostawię tutaj tego, może to niewiele, ale coś jest. A z taką pięknie płynącą krwią po ramieniu długo nie wytrzymam... - wymieniała i warczała na przemian. I po co jej była ta praca? Pokręciła głową i zamyśliła się. Przede wszystkim musiała się dostać do szpitala, tylko jak? Na pieszo raczej nie dojdzie, a tego gada, jak nie ma tak nie ma. Pomocny, nie ma co... .

Chciał powiedzieć żeby usiadła, odpoczęła, że się wszystkim zajmie, ale z zewnątrz dobiegły go odgłosy zatrzymujących się samochodów i wysiadających ludzi. Po chwili dało się słyszeć tupot ciężkich buciorów i znajome komendy wykrzykiwane przez sierżantów GSR-u. Włos zjeżył się na jego karku.
- Gieesery - wykrzyknął, zupełnie jakby to nie byli ich sprzymierzeńcy tylko kolejna banda umarlaków chcących rozszarpać ich na strzępy. Co do jednego nie mylił się , jeśli zobaczą go w tym stanie, całego okrwawionego, nie będą zadawać pytań tylko podręcznikowo rozpoczną ostrzał. Sam by tak zrobił, służył kiedyś w tej formacji i wiedział, że nie bez powodu nosili zaszczytne miano tłuków.
- Słuchaj - dopadł do nie błyskawicznie chwytając za ramiona. Zasyczała z bólu więc puścił zranione miejsce przepraszając - za chwile tu wejdą i nie będą mili. Krzycz code blue i nie wchodź na linię ognia. Ze mną nie będą sie patyczkowali, więc lepiej wezmę dupę w troki - Zrobił krok w kierunku okna i wyskoczył. W tym samym momencie z trzaskiem wypadły resztki drzwi wejściowych i oddział szturmowców rozlał się po domu. Któryś z nich musiał go zauważyć bo oparł broń na parapecie i wymierzył do oddalającego się garou.

Nie oglądał się za siebie, zaklął tylko szpetnie kiedy wizg pocisków rozbrzmiewał niebezpiecznie blisko. Nie było szans żeby go dopadli, po chwili był kilka dobrych mil od zagrożenia. Nie mógł biegać w tym stanie po ulicach bo prędzej czy później ktoś zwróciłby uwagę na kompletnie gołego faceta ubabranego po łokcie we krwi. Przemykał opłotkami i mniej uczęszczanymi ścieżkami. Kierował się w stronę domu. Musiał się umyć i przebrać, ale przede wszystkim zjeść, najlepiej coś słodkiego. Tak, ta myśl była dominująca. Skąd się u niego wzięło takie parcie na słodkie, przecież nigdy specjalnie nie przepadał za łakociami. To było nieistotne, ważniejsze było to, że miał gdzieś na pewno schowaną tabliczkę czekolady i trochę cukierków.
Zaraz, a może to nie w tym domu?
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline