Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-10-2010, 09:31   #101
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nosz kur…
Sukinsyn celował w głowę i był cholernie skuteczny. Srebrna kula rozpłatała łowcy czaszkę. Biedny kundel, drgał konwulsyjnie przed śmiercią chyba nieświadomy za co i dlaczego, martwy.
Mike’a już tam nie było, był… nigdzie, w czeluściach czarnej czerni, kilka metrów pod wodą czy jak kto woli odmętach oceanu śmierci. Co za różnica, nie ma co żałować, dał się zaskoczyć powiedziałby ktoś mądry, ale żaden z zabójców nie zdobył się nawet na taką drobną uwagę. Jedyne co, to flegma ściekająca z futra zwierzaka, dobrze przynajmniej, że nie szczali na truchło, chociaż kto wie. Bogu ducha winna psina musiała znosić ostatnie obelgi.

Inny psiak już nie był tak uległy. Sprzeciw był stanowczy, ale niestety nie tak silny jak potrzeba. Na tego typu bezprzykładny terroryzm nie było dobrej odpowiedzi. Mike już rozgaszczał się w nowym ciele, czuł pulsującą krew w drobnych żyłach i strach. Nie miał wyrobionej opinii, nie miał nawet wpływu na to co robi, ot tylko piekielna wola przetrwania tłamsząca inną, mniej ważną i właściwie zbędną. Trudno stary będziemy musieli się obaj pomieścić.
Jeszcze tylko ten jeden, za drzwiami. Już nic jej nie grozi. Teraz spokój.
Chwila symbiozy musiała ustąpić woli silniejszego. Doprowadzili akcję do końca obaj. Trupy umarlaków leżały zdekapitowane, Mike wracał do swojej ludzkiej postaci.

Napięcie jeszcze nie opadło. Stał w lekkim rozkroku rozglądając się czujnie. Czuł się dziwnie, miejsce było znajome, aż za bardzo. Zapachy mieszały się ze sobą, dominowała krew pomieszana ze zgniłym ludzkim mięsem, ale dało się wyczuć i inne bardziej kojące zmysły psa wonie.
Zobaczył ją w wejściu do łazienki, stała cała rozdygotana, z policzka kapała jej krew a prawą ręką tamowała ranę na ramieniu.
Miał mieszane uczucia. W pierwszym odruchu chciał podbiec i wylizać jej rany, ale przecież to była jedna z łowczyń, którą widział na odprawie w ministerstwie. Nie opanował się do końca, podszedł do niej i zlizał jej krew z policzka. Obwąchał jej szyję, wzdrygnęła się więc zrobił krok do tyłu, poczuł dziwny smutek spowodowany odtrąceniem.

- Znam cię - powiedział patrząc jej w oczy.
- Nie sądzę - zareagowała ostro. Nie przypominała sobie podobnej znajomości. Ostrożnie próbowała się od niego odsunąć wspierając się o ścianę. Patrzyła na niego nieustannie, w razie podejrzanych ruchów była gotowa na ucieczkę.
- Przeci... - urwał w pół słowa. Co miał właściwie powiedzieć. Sam nie był pewny do końca. Kim była ta kobieta, dlaczego się go bała, przecież byli sobie tak bliscy. Potarł dłonią twarz odrzucając natrętne myśli.
- Nazywam się Mike - Niedobrze, miał problemy z zapamiętywaniem nazwisk, ale nigdy do tego stopnia, żeby nie pamiętać swojego. Grymas dezaprobaty zagościł na jego twarzy, odwrócił głowę i zastanawiał się chwile - Mike Hartman, tak, jestem funkcjonariuszem Ministerstwa Regulacji. Poznaliśmy się na odprawie kilka dni temu - odzyskiwał jasność myśli.
- Nie kojarzę - odpowiedziała już mniej pewnie. Owszem pamiętała, że widziała wtedy jakiegoś Umarlaka, ale nie sądziła, że spotka go jeszcze raz tak szybko. Zaraz... - W takim razie co tu robisz?! - Zdenerwowała się. Właśnie posklejała mały kawałek układanki. Nie spodobał jej się fragment obrazka, który ukazywał.
- Zdjęli mnie we własnym domu, skurwysyny - zacisnął pięści i przywalił w ścianę robiąc sporą dziurę - znaczy strzelili mi w łeb, w głowę. Dalej to już nie bardzo kojarzę. Ale ciebie kojarzę, jestem pewien. To Twój dom - zatoczył ręką półkole - dziwnie znajomy.
- Raczej wątpię. I uważaj na ścianę. Ja tu mieszkam! - oburzyła się zupełnie bez powodu. Mieszkanie wyglądała koszmarnie. Nie nadawało się do przebywania w nim bez koniecznych napraw. Jednym słowem ruina. - We własnym mieszkaniu mówisz? Coś o tym wiem... - przyznała niezadowolona. Rozejrzała się. Jedynie przez chwilę spuściła z niego wzrok. Otrząsnęła się od razu.
- Pies. Stworek... - wypowiedziała przestraszona. Nie było go. - Uciekł? Zabili go?

Stworek?? Coś w nim zadrgało, jakaś siła próbowała wydostać się z niego, rzucić w jej kierunku, wskoczyć w jej ramiona. Stłamsił obcą wolę, przez chwilę sam miał ochotę podejść i przytulić przestraszoną kobietę.
- Nie, nie zabili - zawiesił na głos zastanawiając się przez chwilę - uciekł, tak, przestraszył się i uciekł. Obawiam się, że nie wróci - Rozłożył bezradnie ręce.
- Niewdzięczne psisko - powiedziała z nieukrywanym smutkiem. Jej głos trochę za bardzo drżał, jak na ton wypowiedzianych słów. - Nie wróci, cholera! - zaklęła sama do siebie, nie potrafiąc się powstrzymać.
- I niby nie przeszedłeś na tę drugą stronę? Ciekawe - zamieniła nagle temat. Rozmowa o zdrajcach nie była jednym z jej ulubionych. Nawet jeżeli były to tylko psy, a może aż psy.
- Co? - przez chwile zastanawiał się o co jej chodziło - jaką drugą stronę? - po chwili skojarzył - o czym ty mówisz ty - zapowietrzył się, jak mogła podejrzewać go o coś podobnego. Twarz mu zadrgała niekontrolowanie kiedy ze zgrzytem zaciskał szczękę, mimowolnie dłonie znów zacisnęły mu się w pięści. Miał ochotę coś rozwalić, ale spojrzał na nią i uspokoił się momentalnie. Potrafiła go wyprowadzić z równowagi, bez dwóch zdań, ale też nie mógł się na nią gniewać, była taka, taka dobra dla niego.
- Udam, że tego nie słyszałem - odparł urażony - ale ty nie zapominaj co się tu wydarzyło - wskazał leżące na podłodze truchła.
- Jakże bym mogła - zapewniła spokojnie, mrużąc oczy. Ścisnęła mocniej dłoń oplatającą krwawiącą ranę. - A słyszeć, słysz co chcesz, nie zabronię. Lepiej mi powiedz, co teraz? - wskazała ruchem głowy na leżące ciała, potem na roztrzaskane drzwi, aż wróciła spojrzeniem do rozmówcy.
- Teraz bym coś zjadł - zamruczał pod nosem - co?
- Raczej nie zostawię tutaj tego, może to niewiele, ale coś jest. A z taką pięknie płynącą krwią po ramieniu długo nie wytrzymam... - wymieniała i warczała na przemian. I po co jej była ta praca? Pokręciła głową i zamyśliła się. Przede wszystkim musiała się dostać do szpitala, tylko jak? Na pieszo raczej nie dojdzie, a tego gada, jak nie ma tak nie ma. Pomocny, nie ma co... .

Chciał powiedzieć żeby usiadła, odpoczęła, że się wszystkim zajmie, ale z zewnątrz dobiegły go odgłosy zatrzymujących się samochodów i wysiadających ludzi. Po chwili dało się słyszeć tupot ciężkich buciorów i znajome komendy wykrzykiwane przez sierżantów GSR-u. Włos zjeżył się na jego karku.
- Gieesery - wykrzyknął, zupełnie jakby to nie byli ich sprzymierzeńcy tylko kolejna banda umarlaków chcących rozszarpać ich na strzępy. Co do jednego nie mylił się , jeśli zobaczą go w tym stanie, całego okrwawionego, nie będą zadawać pytań tylko podręcznikowo rozpoczną ostrzał. Sam by tak zrobił, służył kiedyś w tej formacji i wiedział, że nie bez powodu nosili zaszczytne miano tłuków.
- Słuchaj - dopadł do nie błyskawicznie chwytając za ramiona. Zasyczała z bólu więc puścił zranione miejsce przepraszając - za chwile tu wejdą i nie będą mili. Krzycz code blue i nie wchodź na linię ognia. Ze mną nie będą sie patyczkowali, więc lepiej wezmę dupę w troki - Zrobił krok w kierunku okna i wyskoczył. W tym samym momencie z trzaskiem wypadły resztki drzwi wejściowych i oddział szturmowców rozlał się po domu. Któryś z nich musiał go zauważyć bo oparł broń na parapecie i wymierzył do oddalającego się garou.

Nie oglądał się za siebie, zaklął tylko szpetnie kiedy wizg pocisków rozbrzmiewał niebezpiecznie blisko. Nie było szans żeby go dopadli, po chwili był kilka dobrych mil od zagrożenia. Nie mógł biegać w tym stanie po ulicach bo prędzej czy później ktoś zwróciłby uwagę na kompletnie gołego faceta ubabranego po łokcie we krwi. Przemykał opłotkami i mniej uczęszczanymi ścieżkami. Kierował się w stronę domu. Musiał się umyć i przebrać, ale przede wszystkim zjeść, najlepiej coś słodkiego. Tak, ta myśl była dominująca. Skąd się u niego wzięło takie parcie na słodkie, przecież nigdy specjalnie nie przepadał za łakociami. To było nieistotne, ważniejsze było to, że miał gdzieś na pewno schowaną tabliczkę czekolady i trochę cukierków.
Zaraz, a może to nie w tym domu?
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 16-10-2010, 13:48   #102
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Swoje granice Dolores Esperanza Ruiz określiła już kilka lat temu, jeszcze w Wielkiej Ameryce. Każdą z linii wyrysowała osobiście, praktyka nauczyła ją na ile może sobie pozwolić. Ile może oddać, ile bólu może przyjąć z powrotem. Była doświadczoną uzdrowicielką. Gruntowne wyszkolenie medyczne stanowiło konkretne podwaliny jej nadprzyrodzonych umiejętności. Znajomość zachodzących w ludzkim organizmie procesów niezwykle ułatwiała pracę. Potrafiła przejąć i utrzymać kontrolę nad silami witalnymi innych w każdych prawie okolicznościach.
Względem CG pomyliła się. I to grubo.
Zagłębiła się w jej wzór ze zbyt dużą pewnością. Z każdą chwilą jej własne ciało robiło się coraz słabsze i słabsze. Nieoczekiwanie szybko. Nie spodziewała się. Przez myśl jej nie przeszło, że organizm CG jest w tak złym stanie. Zanim zdążyła złapać się rzeczywistości, osunęła się w dół jak pięciolatek po zjeżdżalni.
Z ciemności ocknęła się dopiero w jakimś małym pomieszczeniu. Zachłannie wciągnęła haust powietrza, jak niedoszły topielec wyciągnięty z wody. Ze strachem w oczach poderwała się do pozycji siedzącej. To było niczym wybudzenie z koszmaru. Czyjeś silne ręce przytrzymały ją w miejscu.
- Spokojnie, jest pani w karetce.
Jedną ręką trzymał jej ramię, w drugiej dzierżył torbę z kroplówką. Plastikowa rurka kończyła się wenflonem wbitym w żyłę na wierzchu lewej dłoni Dolores. Uspokoiła się nieco i pozwoliła sobą zaopiekować. Gdy stwierdzono, ze nie jest z nią tak źle, jak mogło się zdawać, pozwolono jej posiedzieć w pokoju wciąż nieprzytomnej CG. Nie wiedziała ile czasu minęło, gdy od strony szpitalnego łózka dobiegło jej uszu ciche „kurwa!”. Otworzyła oczy i w milczeniu przyglądała się uważnie CG. Jej głos nie zdradzał żadnych emocji.

- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć?
- Powiedzieć o czym? - wychrypiała CG rozchylając pozlepiane powieki. Rozlany przed oczami obraz zaczął nabierać ostrości. Ujrzała bladą twarz Loli, ciemne smugi biegnące pod oczami. Forma Loli pozostawiała zdaje się wiele do życzenia.
- O tym raku, który Cię zeżarł prawie na wskroś.
- Wyglądasz jakbyś miała za sobą ciężki poranek - Lawrence podniosła się do pozycji siedzącej. Pytanie Loli zignorowała zupełnie.
- Zaatakował nas wilkołak. Nie udawaj głuchej.
- Mnie, dla odmiany, wybuchnęła przy uszach bomba. Mają prawo niedomagać. Możesz mi podać ubranie?
- Nie - powiedziała krótko. - Nie mogę. Jesteś poważnie chora. Nigdzie się nie wybierasz w najbliższym czasie.
CG opadła na poduszki, roztarła dłońmi oczy.
- Posłuchaj Ruiz... Możesz nie zrozumieć, masz prawo się wściekać. Zrobiłam to co uznałam za słuszne. Nie chciałam cię tym obciążać.
- I nawet przez myśl Ci nie przeszło, że może chciałabym wiedzieć? Coś Ty w ogóle myślała?! Cokolwiek? W ogóle? Czy może zaplanowałaś sobie angielskie wyjście i sądziłaś że nie zauważę, że UMARŁAŚ?!
Lawrence zaczęła klepać się po pasie i piersi w poszukiwaniu papierosów. Ale zdała sobie sprawę, że ma na sobie biały szpitalny fartuszek.
- Czasy się zmieniły Ruiz - cały czas jej ton był opanowany, wyprany z emocji. - Owszem, umrę. I to niebawem. Ale wrócę. Może trochę za bardzo roztrząsasz sprawę?
- Spałam z Triskettem.
Przez jeden krótki moment jej powieki się zwęziły a na twarz wypełzła cała gama uczuć. Ale zaraz się rozpłynęły. CG odsunęła z siebie kołdrę i opuściła nogi na podłogę.
- I co to było? Wyrównanie rachunków? Teraz jest 1:1? A może mam ci podziękować za szczerość? Widzisz... Może niektóre rzeczy warto właśnie przemilczeć. Żeby nie rozpieprzyć tego co ma się w garści.
Zakołowało jej się w głowie i musiała podtrzymać się oparcia łóżka. Ale zaraz ruszyła w kierunku szafy aby wyłowić z jej wnętrza swoje osmolone, śmierdzące spalenizną spodnie.
- Czy Ty jesteś kompletnie GŁUPIA?! MOGŁAM CIĘ LECZYĆ! Próbować... Wracaj do tego pierdolonego łóżka! - Lola zaczęła wrzeszczeć, ujawniając latynoską żyłkę do awantur. Podniosła się z fotela i ruszyła w kierunku CG.
- Ruiz... Przecież próbowali. Myślisz, że jesteś jedyną siostrzyczką, którą znam w Londynie? To moje jebane miasto, zapomniałaś? Prawdę mówiąc obskoczyłam przez ostatnie miesiące tylu uzdrowicieli, że chyba z wszystkimi już jestem na "cześć".
CG pokręciła głową ale posłusznie odłożyła spodnie do szafy. Za to zwinęła z marynarki paczkę papierosów i zapalniczkę. Gdy wróciła na wygrzany materac odpaliła bez słowa. Faktycznie nie miała jeszcze siły aby stąd wyjść. Poza tym Ruiz by jej nie pozwoliła. Prędzej przykuje ją do ramy.
- Uduszę skurwysyna - jęknęła wypuszczając chmurę bladobłękitnego dymu.
Wolała się nie domyślać, komu odgraża się CG. Wpatrywała się w nią intensywnie, z każdą sekundą jej spojrzenie robiło się coraz smutniejsze.
- Jak mogłaś sądzić, że tak to zostawię?
- Jak mogłaś sądzić, że cię tym obarczę? Posłuchaj Lola - rzadko mówiła jej po imieniu. W zasadzie używała tylko nazwisk, wolała trzymać z ludźmi bezpieczny dystans. Nawet z tymi najbliższymi. - Wiesz jak to było z Johnem? To ja zajmowałam się ojcem Trisketta... Pod sam koniec. To ja karmiłam go łyżeczką, kąpałam i zmieniałam prześcieradła. Ja z nim byłam, widziałam aurę śmierci i smutku i nic nie mogłam zrobić. Podczas gdy Triskett chodził na wódę i dziwki i całe to gówno zrzucił na mnie. Wiem jak to jest, rozumiesz? Kiedy patrzy się komuś w oczy i czuje jedynie zależność i bezsilność. Pamiętam wzrok Johna, jego... wstyd. Nie obarczę cię tym. Nie chcę... - przyłożyła dłonie do oczu. Papieros dymił ściśnięty pomiędzy trupiobiałymi palcami. - A w zasadzie nie tyle nie chcę. Nie życzę sobie tego. Nie chcę żeby to co do mnie czujesz przerodziło się w litość.
- Zwariowałaś - usiadła na brzegu szpitalnego łóżka. Ujęła jedną z dłoni CG i przytuliła do siebie. - Jeśli sądzisz, że mogłabym być z Tobą jedynie z litości czy nawet szeroko pojętej przyzwoitości, to powinnaś się jeszcze raz zastanowić. Są przecież wyjścia. Radykalne, ale istnieją.
- Myślałam o nich - na ustach Lawrence zamajaczył krzywy wymuszony uśmiech. - Darować sobie fazę zależności i bólu i zawczasu strzelić sobie w łeb. Nie dziwię się, że mnie to czasem chodzi po głowie ale nie spodziewałam się, że ty też to zaproponujesz.
- Przepraszam - powiedziała, w mgnieniu oka przykuwając blade ramię CG do ramy łóżka. - To dla twojego bezpieczeństwa. Musisz tu spędzić chociaż kilka godzin, muszą obserwować jak reagujesz, a ja w tej chwili nie mogę dać z siebie więcej - Zatrzymała się na moment, poważnie patrząc w oczy swojej ukochanej - Nie o tym...


Przerwał jej Gary. Jego pojawienie się w szpitalnej sali jeszcze bardziej zagęściło atmosferę. Skuliła się w fotelu. Och, oczywiście, że patrzyła na niego inaczej niż wczoraj o tej samej porze. Dobę temu relacje obecnej tu trójki, choć pokręcone, nie były jeszcze skomplikowane. 24H zmieniły naprawdę wiele. Rozmowa potoczyła się w kierunku, który absolutnie nie pasował Dolores. Postawa CG irytowała ją coraz bardziej. Lawrence nigdy nie była łatwa w obyciu, ale w ostatnim czasie osiągała szczyty. Odpychała Lolę coraz bardziej i bardziej i... fakt, że wylądowała w łóżku z Garym można by w zasadzie uznać za naturalną konsekwencję tego procesu. Nie miała pojęcia jak trafić do kochanki, każde kpiące zdanie padające z jej ust, budziło w Latynosce coraz większy gniew. Całe szczęście, że zdążyła się ewakuować z pokoju chorej zanim doszło do rękoczynów. Ciągnąc za sobą wózek z kroplówką, wypadła na korytarz. Jeden zakręt, drugi, wyjście ewakuacyjne. Znalazła się na wymalowanej na zielono klatce schodowej szpitala. Ręce jej się trzęsły ze złości, gdy wyciągała z kieszeni paczkę papierosów. Dopiero po kilku buchach uspokoiła się na tyle, żeby zastanowić się co dalej. Nie odnoście CG, rzecz jasna, w tej kwestii nadal nie miała żadnych pomysłów. Powinni pojechać do MR-u i działać jak najszybciej, tymczasem tkwiła w szpitalu z objawami zaawansowanego raka. Przydepnęła niedopałek i wróciła do oficjalnej części szpitala. Korytarze zaludnione były gęsto, liczba zamachów musiała być naprawdę wysoka, bo co chwilę wśród uwijających się jak w ukropie ludzi, wyławiała znajome twarze.

Zbawienie znalazło się przed jej nosem nieoczekiwanie. Porzucony chwilo w korytarzu wózek pielęgniarki był jak fatamorgana na pustyni. Rozejrzała się wokół – nikt nie zwracał na nią uwagi, skrzynia skarbów czekała. Plastikowa szuflada wysunęła się z łatwością. Poustawiana w równiutkich rządkach buteleczki posłusznie odbiły jarzeniowe światło. Sięgnęła w głąb, wyławiając garść ampułek z adrenaliną i mocnymi środkami uśmierzającymi ból. Jeszcze strzykawka i napędzana chemią Siostrzyczka gotowa jest wrócić na pole walki. Lek zadziałał szybko, serce załomotało i zabrało się do roboty z nieco większym entuzjazmem, na twarzy Loli zakwitł rumieniec. Trzeba brać się do roboty.

- Zaczekaj na mnie na dole, ok? - zwróciła się do Gary'ego. Nie trzeba mu było powtarzać. Gdy wyszedł, blada jak trup rekonwalescentka zwróciła się do niej
- Połóż się koło mnie.
- Wszystko się popieprzyło - burknęła żałośnie, przytulając się do CG. Lawrence odgarnęła jej z czoła niesforne ciemne kosmyki i pocałowała w usta.
- Wiem, że rzadko mówię o tym co czuję. Nie potrafię zgrabnie dobierać słów. Ale wiesz, że mi na tobie zależy, prawda?
Lola odwzajemniła jej pocałunek, w końcu czując ulgę. Objęła ją w pasie na tyle mocno, na ile pozwalały jej pozycja i forma fizyczna.
- Kocham Cię, CG. Choroba tego nie zmieni.
- Ja też... - słowa ciężko przechodziły przez gardło. - Też cię kocham. Jeśli jestem wrzodem na dupie to tylko z troski.
Gładziła jej szyję, przygryzła płatek ucha i szepnęła z lekkim rozbawieniem.
- Dobra Ruiz, albo odepniesz mi te kajdanki albo przykuj do kompletu drugi nadgarstek bo mam na ciebie kurewską ochotę.
Lola uśmiechnęła się w odpowiedzi promiennie, wsuwając jednocześnie dłoń pod
szpitalną koszulę CG. Gładząc jedną z jej piersi, dokonała fachowej oceny.
- Nie da rady. Tkanka jest jeszcze zbyt delikatna, te wikkanki obdarły by mnie ze skóry. Musimy to przełożyć. Powiedzmy... na wieczór.
- Myślę, że wytrzymam do tego czasu - puściła jej oko i opadła znów na
poduszki.


Wybiegła ze szpitala z lżejszym sercem. Słońce wychynęło zza chmur, przynajmniej na jakiś czas. Nadal wyglądała dosyć żałośnie, ale było jej lżej. Lola należała do osób, których stan psychiczny szybko i bezpośrednio znajdował odbicie w formie fizycznej.
Spojrzała na czekającego przy aucie mężczyznę i pomyślała, że gdyby to był normalny świat, a oni byli zwykłymi ludźmi to może przywitali by się pocałunkiem a potem pojechali na lunch do jakiegoś modnego w sezonie lokalu, a potem do domu, gdzie długie i leniwe godziny spędziliby w łóżku. Ale zastana rzeczywistość, jak to zwykle bywa, różniła się od wyobrażonej. Mężczyzna był byłym mężem kobiety, którą kochała. Mimo przyciągania, którego istnieniu dali dowód w nocy, nic z tego nie wynikało. Większość droższych lokali była wciąż pozamykana, bo wraz z Fenomenem Noworocznym obumarły w ludziach gust i apetyt. Nie mieli także domu, do którego mogliby pojechać, bo wybór między mieszkaniem bez drzwi wejściowych a mieszkaniem bez ściany, to – tak naprawdę – żaden wybór.

- Będziesz próbować? - Gary zapytał jeszcze zanim wsiedli do samochodu. Odpalił fajka i poczęstował Dolores. Może i CG się z tym już pogodziła, ale jemu było do tego na razie daleko.
- Jest tylko jedno wyjście. Absolutnie ostateczne - Odpaliła papierosa, zaciągnęła się i zaniosła kaszlem, aż w oczach zalśniły jej łzy. - Nie wiem, czy bardziej boję się tego, że CG mogłaby skorzystać z tej opcji, czy tego, że mogłaby ją odrzucić.
W pierwszej chwili nie zrozumiał. Spojrzał na Ruiz, po czym otworzył drzwi i wsiedli do auta. Demon... Jakiś pieprzony pakt z ciemnością. To była cena?
- Cholera... To chyba jej decyzja. - Ciężko mu było to mówić, gdy wspomniał ich rozmowę po wyjściu Loli - Tyle, że gdyby chciała podjąć złą... Powinniśmy, powinnaś... - Gary plątał się trochę. Za dużo naraz, wszystko to spadło jak grom z jasnego nieba. - W każdym razie możesz na mnie liczyć. Cokolwiek postanowisz, pomogę ci.
Przez chwilę macała dłonią w poszukiwaniu pasa. Poprzedni wieczór udowodnił jej, że zapinanie pasów ma solidne zdroworozsądkowe podstawy. Odchyliła głowę, mrużąc zaczerwienione oczy. Jęknęła.
- Problem w tym, Gary, że nie wiem. Nie wiem, co powinnam. Co ja mam zrobić? A jeśli przejście w skórę zwierzęcia jest faktycznie lepszą opcją? Zachowujesz przynajmniej duszę... Jak mogę podjąć za nią taką decyzję? No jak?
- Wiem. Tylko że to CG... ona nie poprosi o pomoc, nawet jak jej będzie potrzebowała. - Spojrzał na Ruiz. Podkrążone czerwone oczy, nie tylko od dymu. Wiedział że wiele kosztowało ją ratowanie Lawrence w mieszkaniu. Sprawienie że iskra znowu drgnęła w niej gdy już wypłaszczyła wykres w
pewnym momencie. Im bliżej do MRu tym bardziej wkurwiony stawał się Gary. Zaczynał skupiać się na przyczynach. Na tym co zapoczątkowało ten cały burdel. Wojna i ataki na łowców. Wściekał się na siebie, za to że rzucił się niemalże na nią nie myśląc o niczym innym. Wściekał się na nią, za to że przyszła, że mu pozwoliła, że ziemia się zatrzęsła.
- Nie umiem jej wyleczyć - odpowiedziała cicho, jak zgrana płyta. - Prawie się zabiłam, bo skoczyłam głową w dół. Nic mi nie powiedziała, ani jednego pieprzonego słowa. Mogłyśmy umrzeć obie, wiesz? Tylko dlatego, że to CG.
W głosie Dolores pobrzmiewała kakofonia emocji. Strachu, złości, goryczy. Pragnęła normalności. Kawałka neutralnej ziemi, gdzie mogłaby być kimś więcej niż obcojęzyczną znachorką. Potrzebowała bliskości, choć niechętnie się do tego przyznawała przed samą sobą. Uczucie do CG
stworzyło w niej na nowo zapotrzebowanie na ludzkie gesty. Jakim potworem trzeba być, żeby myśleć o własnych mało znaczących bolączkach, gdy wokół szaleje wojna?
- Dlaczego jej powiedziałaś? - warknął Gary i zerknął na nią przez chwilę odrywając wzrok od ulicy.
Drgnęła pod ciężarem pytania. Naprawdę musiała mu mówić, że te wspólna
noc jednak coś w niej poruszyła?
- Nie umiem kłamać, Gary. Ani udawać. Wcześniej czy później zauważyłaby, że coś jest inaczej. I dodała dwa do dwóch.
Kurwa mać! Zacisnął ręce na kierownicy i starał się opanować. Jeszcze na początku próbował jakoś racjonalizować. Uderzenie hormonów, zaiskrzyło tak że nie było wyjścia. Ale ona miała po prostu rację. Coś było inaczej. Nie tylko dlatego, że wchodził z butami w ich prywatne życie,
że znowu mieszał. Ale dlatego że było inaczej.
- Masz rację. - wściekłość parowała powoli. Co z tego że nie powinien tego robić, że lepiej było przykuć się do kaloryfera. Nie panował nad sobą. - Masz rację. Potem byłoby tylko gorzej, a zauważyłaby na pewno.
Przedłużająca się cisza pomiędzy nimi rodziła lekkie napięcie. Gary czuł, że to wszystko popierniczy się jeszcze bardziej i to szybciej niż przypuszcza. Zerknął szybko na nią i zmienił temat:
- Musicie się wynieść z mieszkania. Skurwiele znają adres, mogą próbować dokończyć... Zresztą i tak wszystko rozpieprzone. - Tyle dobrego że CG uspokoiła go co do losów Johna.
- Moja walizka stoi nierozpakowana. O ile przetrwała wybuch. Gorzej z CG. Powinna spędzić jeszcze jakiś czas w szpitalu. Mogę to przeczekać w Ministerstwie.
Pogrzebał w kieszeni prochowca i wyjął pomiętą ulotkę reklamową warsztatu kumpla.
- Ja będę tutaj. To bezpieczne miejsce. Jimmy ma oczy naokoło głowy i paru kolegów w okolicy. Duży dom na uboczu, CG wie gdzie. Zastanów się jeszcze, może warto trzymać się razem - odchrząknął bo w kontekście ostatnich zdarzeń zabrzmiało, jak zabrzmiało - Dla bezpieczeństwa. Po wyjściu ze szpitala CG możecie tam się zabunkrować. Zawsze to lepiej niż włóczyć się po hotelach.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do niego uśmiechem jasnym jak szpitalna jarzeniówka. Przecież to było jasne, ze w końcu tam wyląduje. Nie miała dokąd pójść. Jej pierwsze od dawna mieszkanie utraciło dziś jedną z czterech ścian i do czasu remontu zdecydowanie nie nadawało się do użytku. Znów była bezdomna, a Gary znów oferował jej dach nad głową. - Wchodzi Ci to w nawyk. Gdyby nie okoliczności mógłbyś zostać moim własnym Supermanem.
- Nie ma za co - Triskett uśmiechnął się krzywo - Nie podziękowałem ci jeszcze za odsiecz przy wilkołaku, co?
Zerknął znowu na nią. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Miał tylko lekkie pojęcie jak działa to całe jej voodoo. Leczenie CG zdaje się wykończyło ją bardziej niż myślał.
- Zameldujemy się w MR-ze Ali, zapalimy grunt pod dupą wampirkowi w Komorze a potem zagęścimy świat Jimmiemu. Na pewno się ucieszy – zaśmiał się cicho, ale zaraz spoważniał - Ciekawe ilu naszych oberwało... Pora skończyć się pierdolić z tą sprawą. Czarny brzydal z klubu, ten błyskawiczny musi coś wiedzieć. Palą jego podwładnych, demony hasają w jego podwórku i dziwnym trafem zamachowcami są zdechlaki...
- Wygląda na to, że mamy plan. A, już wiem, chciałabym wyskoczyć na Rewir póki jest widno, poszukać śladów przyzwania demona. Nie jest to może najmądrzejsze, ale możemy zyskać konkretny trop.
Gary zastanowił się chwilę.
- Dobra. Może uda się załatwić ciche wsparcie GSR-ów. Jakiś nie
oznakowany van z panami z karabinkami szturmowymi. Nastroje mogą być
nerwowe, mimo że to dzień.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 16-10-2010 o 21:46. Powód: drobne poprawki krawieckie
hija jest offline  
Stary 16-10-2010, 16:39   #103
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wyskoczył z kradzionej taksówki i pobiegł na górę za Lolą. W boku kamieniczki ziała wielka dziura, pył i dym wdzierał się do ust i nosa, skracał oddech. Kurwa mać, tylko nie to! Tylko nie CG… Długa lufa rewolweru omiotła korytarz, chwilę potem samo mieszkanie, a Gary zamarł w progu. Leżała w powiększającej się szkarłatnej kałuży… Dolores przypadła do niej, jej szloch słyszał jakby spod wody, zniekształcony, dudniący w głowie dziwacznym echem. Nie mógł się ruszyć, bezwład sparaliżował jego ciało przyzwyczajone do milisekundowych reakcji, do działania jak pieprzony nakręcany mechanizm. Ironia losu… Dopiero gdy Lola krzyknęła aby zorganizował pomoc, adrenalina kopnęła go w dupę. Przyskoczył do telefonu i wśród szumów i trzasków zdołał się wreszcie dogadać z dyspozytorem i dyżurnym Ministerstwa. GSRy i karetka w drodze…
Ruiz od razu zaczęła swoje cuda. Gary widział szaloną determinację i skupienie na jej twarzy, pot sperlony na czole. Nagle jęknęła i opadła na ziemię tuż koło CG. Triskett odchodził od zmysłów, nie miał pojęcia co robić, nie umiał im w żaden sposób pomóc. Krew i śmierć wokoło. Po kilku minutach długich jak całe wieki usłyszał wreszcie sygnały wozów z odsieczą. Bał się ruszać CG, bał się że może jej zrobić więcej krzywdy niż pożytku znosząc ją na dół. Ułożył Lolę obok niej i wydarł z mieszkania by pogonić lekarzy.

Kiedy znalazły się wreszcie bezpiecznie w karetce, Gary skoczył do taksówki Angusa. W uszach brzmiały mu jeszcze słowa sierżanta grupy szybkiego reagowania. Kopacz, MR, odprawa, potrzebują wszystkich… Kurwa mać, zrozumie go! Musi, są ważniejsze sprawy. A jak nie to kij jej w nery, depnął i ruszył za karetką. Facet za jej kierownicą znał się na swoim fachu, no i miał koguta do pomocy. Gary kolebał się w samochodzie wchodząc ciasno w zakręty i próbując za nim nadążyć, aby samemu nie musieć przedzierać się przez korki. Teraz szło pięknie, jak akcja skrzydłem z dobrym blokującym Giantsów – karetka torowała drogę, a on leciał za nią.
Już pod szpitalem zatrzymał się koło budki telefonicznej. Wykręcił numer kolegi z wydziału zabójstw. Tam gdzie ją spotkał po raz pierwszy, tam gdzie oboje mieli znajomych. Nie chciał odrywać sił ministerialnych od roboty, nie teraz, gdy wojna się jeszcze nie rozpoczęła na dobre. Zaczekał na nich pod budynkiem, kiedy upewnił się że Dolores, która odzyskała jednak przytomność w karetce da rady zająć się wszystkim. Ala go zaskoczyła. Dbała o swoich ludzi, ekipa wikkańskich kapłanek dotarła jeszcze przed kumplami z glinowa. Gary przywitał się z porucznikiem Willowem i poprosił o pomoc w pilnowaniu CG i obstawieniu szpitala. Stary zwierzchnik Lawrence tylko skinął głową i rozlokował trzech swoich chłopaków pod drzwiami
- Mocno oberwała?
Triskett tylko pokiwał głową, zdeptał peta i ruszył po schodach na intensywną terapię.
- Wyliże się. – Co miał innego powiedzieć?
Nie wpuścili go dalej mimo że machał legitymacją i kurwił tak ze uszy więdły. Stara lampucera pielęgniarka o mentalności zapory przeciwczołgowej wytrzymałaby atak pułku piechoty zmechanizowanej, a nie jednego wkurwionego eksmęża. Czekał, nawet nie wiedział ile. Mignęła mu twarz Firestartera pochylającego się nad dziewczyną na noszach…

***

Zamienił parę słów z facetami stojącymi przed salką CG, po czym wszedł do środka. Spojrzał z zaciekawieniem na rękę CG przykutą do łóżka.
- Jak się czujesz? – Podszedł i przyglądnął się tym wszystkim maszynom, rurkom, kroplówkom - Mike oberwał. Po radiu gadają że zaatakowali w całym mieście.
Zerknął na Ruiz i przysunął sobie taboret.
- Jak się czuję? Jakbym się dowiedziała, że mój były mąż wymaglował moją dziewczynę. Swoją drogą, dzięki Triskett. Dzięki, że dobrałeś się do dupy jedynej panience na tym pieprzonym świecie, której nie powinieneś był tykać - mimo ostrych słów głos Lawrence był spokojny jak księdza na ambonie.
- Panience, CG? Serio? – Ruiz prychnęła z irytacją.
Lawrence zerknęła na latynoskę spod ściągniętych brwi. - Nie łap mnie za słówka Ruiz. Jesteś tak samo winna jak on.
Gary – sarenka złapana w oślepiające światła nadjeżdżającej ciężarówki, zamarł w połowie ruchu i bezwiednie popatrzył na Dolores. Już wypaplała, do jasnej cholery…
Milczał i popatrzył spode łba na CG.
- Tak wyszło. – Dwa słowa za dużo. Świetnie mu szło, nigdy kurwa nie wiedział kiedy się zamknąć. Przecież nie oczekiwała odpowiedzi.
- Wiedziałeś, że CG ma raka? - w skierowanym do Gary'ego pytaniu pobrzmiewała nutka jadu.
- Naćpałaś się znowu tego proszku ze zdechłej rybki z kolcami? – Spojrzenie na CG spowodowało że od razu zmienił ton. – O czym ty mówisz do ciężkiej cholery?
- Co to kurwa, tydzień szczerości? - CG poruszyła ręką aż zadźwięczały kajdanki. - Rozmawialiśmy o was. I o jebanym nożu, który mi wbiliście pod żebra. Tak, Triskett. Nie dość, że mam guza w mózgu wielkości pocisku do CKM-u to dwie najbliższe mi osoby wyruchały mnie bez mydła. Dajcie mi po prostu znać co z tego wynika. Planujecie świetlaną przyszłość? Chcecie razem zamieszkać? Domek z białym płotkiem i gromadka kaszkojadów?
Ruiz rozłożyła ręce, gestem wskazując, że odpowiedź ma Triskett przed sobą.
- Nie mam na to siły - rzuciła opadając na fotel opodal łóżka. - Nie mam, kurwa, siły.
Lawrence spojrzała na umęczoną, bladą twarz Ruiz.
- Witaj w moim jebanym świecie.
Triskett patrzył to na jedną to na drugą. Co się tutaj właśnie stało? One kurwa nie żartują? Ruiz zrezygnowana, wciśnięta w fotel. To prawda?
- Daj spokój, CG. Wiesz dobrze, że to tylko… No kurwa tak wyszło. – Wstał i podszedł do okna. Przeczesał włosy w zdenerwowanym geście, zaczynało do niego dochodzić. Nie powiedziała mu, ale to akurat nic nie znaczyło. Ale nie powiedziała jej… siostrzyczce.
- Ile masz czasu…
- Nie ma. Prawie mi rozerwało głowę! –
wściekła nie na żarty Ruiz podniosła głos.
- Błagam... Porzućcie ten melodramatyczny ton. Przecież to jeszcze nie koniec - znów szarpnęła uwiezioną ręką. - Ruiz, bądź tak miła i mnie uwolnij. Mamy robotę. I chciałabym ją skończyć nim wyciągnę kopyta - wykrzywiła usta w krzywym uśmiechu i przekrzywiła głowę to na prawo, to na lewo. - Tik tak, tik tak. Sami mówiliście, że czas mi depcze po piętach jak pieprzony poborca podatków. A ta rozmowa jest kurewsko jałowa.
- Jeśli się zaraz nie zamkniesz, to nie zdążysz umrzeć na tego raka, uprzedzam.
– Ruiz nakręcała się coraz bardziej
- Dlaczego mi… - urwał w połowie. Zapominał ciągle, że nie może od niej niczego wymagać. Nie te czasy, dobrze już było. Rwała się do roboty… Pomyślał co on by zrobił gdyby miał na sobie wyrok. Ile trzeba wypić aby się utopić w gorzale? Spore wyzwanie…
- Chcesz wracać do tego? Ja wiem, że leżeć na Bahamach to nie w twoim stylu, ale… Nie myślałaś aby jebnąć tym wszystkim? Odpocząć wreszcie?
- Myślałam Triskett... -
poddała się. Przetarła dłonią zmęczoną twarz i westchnęła ciężko. - Głównie żeby jebnąć sobie w palnik. Żeby wreszcie przestało boleć - spoglądała to na Lolę, to Garego, i mocno zaciskała usta. - Ale to mój problem. Mój i dostawcy moich piguł na "anemię". Byłabym wdzięczna gdybyśmy tej wersji się trzymali wobec reszty świata. I jeśli skończyliście popołudniową dawkę dobrych rad to może zmienimy temat
- Chętnie. Już mnie nie ma.
- wyraźnie wkurwiona Dolores wytoczyła się z pokoju, ciągnąc za sobą stojak z kroplówką.
CG westchnęła cicho patrząc za nią. Milczała chwilę, a potem spytała.
- Brasi żyje?
Jak się czuje gówno przylepione do podeszwy? Chyba jednak lepiej. Jednego się spodziewał, przeleciał w końcu jej kobietę… Ale to? Stał pod oknem dochodząc do siebie. Popatrzył w końcu na nią.
- GSRy mówiły że oberwał. Rozwalili go w mieszkaniu. Duża grupa, broń maszynowa…
- Wróci -
skwitowała Lawrence. - Raz już wrócił więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Triskett, możesz zdjąć ze mnie te cholerne obrączki? Ruiz trochę poniosło.
- Może masz rację - Triskett kiwnął głową - Co do łaka, rzecz jasna. Kajdanki zostają. Poleż trochę świat się bez ciebie nie zawali przez pół dnia. Do jasnej cholery, ja wiem że vudu Loli i te całe druidki zdziałały cuda, ale to była bomba! Pieprzona bomba! Dość spora, sądząc po tym co zostało z mojego mieszkania. - Triskett odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią.
- A co z Johnem? On jest tam zakotwiczony. Myślisz, że… Był tam przecież po wybuchu. Widziałaś go?
- Nie martw się. Jemu bomba raczej nie zaszkodziła. Zresztą, jak tylko stąd wyjdę upewnię się, że nic mu nie jest. Triskett...
- jej ton odrobinę złagodniał. - Możesz mi coś obiecać?
Podszedł do niej i usiadł na łóżku.
- Co tylko chcesz.
- Nie będę do ciebie żywić urazy. Tylko zaopiekuj się nią, dobrze? W tym pieprzonym mieście ona nie ma nikogo poza naszą dwójką... To świetna dziewczyna. A i w tobie jest jeszcze cień dawnego uroku, choć usilnie temu zaprzeczasz. W zasadzie... Mógłbyś sobie z nią ułożyć życie. Ale poczekaj do mojego pogrzebu nim znowu ją przelecisz, ok? - zaśmiała się wymuszenie. A później położyła dłoń na policzku Trisketta i niespodziewanie, objęła go mocno jedną wolną dłonią. Głos jej się lekko łamał. - Będzie mi ciebie brakowało Gary... - pojedyncza krnąbrna łza popłynęła z kącika oczu.
Szlag… Już by wolał jakby wyciągnęła Derringera spod poduszki i zaczęła walić do niego jak do tarczy.
- Przestań, proszę. CG… Nie mów tak, jakbyś… Wścieknij się, sklnij mnie. Nie przebaczaj mi. - Objął ją mocno ramieniem, przytulił, starł łzę z jej policzka. - Nie żegnaj się ze mną do cholery… Żyjemy w popierniczonym świecie cudów. Nie poddawaj się jeszcze, słyszysz...
- Ja też cię kocham Gary - zwolniła wreszcie uścisk i uśmiechnęła się gorzko. - Mogę ci obiecać jedno. Nie pozwolę by to się skończyło tak jak Johnem. Na pewno nie będziecie mnie oglądać w takim stanie. - wślizgnęła się głębiej pod kołdrę i wbiła głowę w poduszkę. - Pozwól teraz, że trochę się prześpię. A ty możesz pobajerować pielęgniarkę żeby wstrzyknęła mi jeszcze trochę morfiny. Byłby z ciebie wreszcie jakiś użytek mendo. - puściła mu oko i wyciągnęła się na łóżku.

***

Jechali do Mru a wściekłość wciąż to taiła się to wybuchała od nowa. Było już dawno po odprawie, ale złapali z Lolą Emmę na korytarzu i dowiedzieli się wszystkiego. Grupa terrorystyczna. Jasne… Coś dobrze to zgrali w czasie, coś dobrze wiedzieli gdzie dokładnie i jak przywalić. I akurat teraz jak zaczynali do czegoś dochodzić. Za dużo tych przypadków. Wszyscy do roboty, wracać do śledztw. Nawet nie mógł się za bardzo wkurwiać na Alę, bo miała w sumie rację. Podziękował Emmie i uśmiechnął się do niej, wypytał jak z pierwszego starcia wyszli inni i jak ona sama sobie poradziła. Wracać do śledztwa… oczywiście. Akurat wtedy gdy miał ochotę rozpierniczyć cały Rewir. Sądząc po jej tonie, Emma nie miała by nic przeciwko, Firestarter pewnie też nie. A tak Rewir na razie przetrwa, w przeciwieństwie do Uda. Wyspał się w Komorze, odpoczął – pora mu wkręcić jaja w imadło.

Poszedł jeszcze do chłopaków z technicznego i wyszedł z niewielkim woreczkiem z azotanem srebra. Lapis infernalis, technicy sami mu to wcisnęli do rąk i powiedzieli jak używać jak tylko wyłuszczył z jaką sprawą przyszedł. Rozpuścić w gorącej wodzie i gotowe. Solidarność zawodowa rządzi, nawet podpowiadali na wyprzódki gdzie najlepiej płynnego srebra naleć temu skurwielowi w Komorze. A nieuświadomiony Gary chciał po prostu posrebrzany, stolarski młotek pożyczyć...

Lola została na zewnątrz a Gary miał jej zrobić wejście. Tłumaczył dokładnie i obrazowo, co mu zrobi Regulatorka Ruiz która osobiście tymi ręcami demona w kiblu spuściła. Tłumaczył, że dwóch jego koleżków spaliło się na popiół więc nie ma wyjścia jak gadać. Próbował odmalować wizję, że inaczej obwiozą go po całym Rewirze w papamobile z emblematami MRu, tak by każdy zdechlak mógł go sobie obejrzeć a potem uścisną mu obie dłonie i go puszczą. To albo gada i może przesiedzieć w celi cała zadymę.
Nic. Uśmiechał się czasami, czasami kilka słów powiedział. Potem do dzieła przystąpiła Dolores. Mamiła, obiecywała, przymilała się nawet pokazując niby przypadkiem ranę na szyi, w którą skurwysyn się wgryzał nie tak dawno temu. Ale Udo milczał. Kij i marchewka zawiodły, dobry i zły glina też, więc Gary pożyczył wiaderko, wsypał srebrzysty proszek do środka i zalał wrzącą wodą z czajnika. Powtórzył dokładnie opis działania lapisu Udowi, technicy byli dość malowniczy, więc nie pomijał żadnych szczegółów. Zanurzył najpierw jego dłoń. Smród palonej skóry i mięsa wypełnił szybko celę. Udo zaczął wrzeszczeć jak tylko ciecz dotknęła jego dłoni. Gary nie czuł nic. Żadnych wyrzutów. Czasy pobłażania i chodzenia na paluszkach wokół skurwysynów zamieszanych w tą sprawę skończył się tam, w progu mieszkania CG. Trzymał rękę wampira w wiadrze i wyobrażał sobie że następny tam znajdzie się łeb tego czarnookiego skurwiela, barona jego mać Gabryiela.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 16-10-2010 o 16:55. Powód: literówka
Harard jest offline  
Stary 16-10-2010, 19:49   #104
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Nie za bardzo wiedziała, czego oczekiwała po swoich działanaich. Na początku miał to byc jedynie tymczasowy środek zaradczy. Ewoluował w szybkim tempie w jedyną możliwą i dostępną broń, aby wreszcie stac się wybawieniem od kłopotów, nawet jeżeli tylko połowiczny. Helen nie spodziewała się takiej zmiany w stosunkowo krótkim czasie, zwłaszcza z udziałem zwykłe kija od szczotki. Pomysł sam w sobie wydawał się absurdalny. Niestety pamięc zaodziła ją coraz częściej, szczególnie kiedy dotyczyła rzeczy, takich jak zabijanie innych Nieumarłych z użyciem ciężkiego sprzętu. Precyzując - wszystkiego, co nie było ładnie ułożoną formułką wiersza.

Wyczekiwała pod drzwiami na nadchodzących przeciwników. Z niepokojem ścisnęła mocniej kij. Wiedziała, że nie ma z nimi szans, ale liczyła na cud. Bardzo wyraźny i najlepiej, żeby jeszcze ukazał się w odpowiedniej chwili, nawet jeżeli miałby to byc moment tuż przed jej śmiercią. Najważniejsze to to aby pomoc nie pojawiała się zaraz po tym, jak wyzionęła by ducha. Takiej to w tej chwili nie potrzebowała. Bynajmniej.

Jej działania jednak okazały się całkiem udane. Inaczej nie dało się określic faktu, że zdołała powalic zombie kawałkiem prostego drewna. Niewyobrażalnie silnego i uzbrojonego typa, który zamachnął się na nią. Za nim jednak podążył nieco sprytniejszy kolega. Należało dac nogi za pas i schoronic się w bezpiecznym miejscu. Oczywiście w mieszkaniu obecnie takowe nie istniało, ale łazienka zdawała się idealna do tego celu. Przynajmniej jeżeli upadnie jest sznasa, że od upadku na twarde płytki dozna wystrczająco silnego urazu, aby ja zabił. Tak, świentnie, właśnie planowała okoliczności własnej śmierci. Pora najwyższa, żeby świat się skończył.

Helen wbiegła szybko do pomieszczenia, gdzie znajdował się prysznic i mała umywalka obsadzona przeróżnymi płynami. Zapach jak zawsze był mdły, ale nie przeszkadzało jej to w najmniejszym stopniu. Rozejrzała się szybko, czy aby na pewno zza drzwiczek kabiny nie wyskoczy kolejny przeciwnik. Zatrzasnęła za sobą oszkolone drzwi i zajęła bezpieczne miejsce przy przylegającego do nich ścianie. Oparła się o nią i zakryła uszy.

Nie zamierzała wsłuchiwac się w dźwięki przełodowywanej broni, która już kilka razy nie mal ją sięgnęła. Woła odciąc się i zniknąc. Co innego walczyc z nieuzbrojonym, a co innego w pełni wyposażonym, który miał nad nią miażdżącą przewagę. Może nie było to zbyt uczciwe, ale sprawiedliwe, no przynajmniej jej zdaniem.

Dłonie nie ustrzegły jej uszu przed hukiem, który nastąpił przed pojawieniem się wielkiej dziury w drzwiach.

To koniec! pomyślała nagle i zaciesnęła powieki.

Helen nie wyobrażała sobie tej chwili zbyt często. Za każdym razem kiedy się do tego skłaniała okazywało się, że wolała romantyczną śmierc, a nie jakieś marne zabójstwo i rozrzucenie jej kawałków w wszystkie strony świata. Z przerażaniem spojrzała na to, co się działo. Akcja tego filmy, jakby trochę zwolniła, ruchu stały się ospałe i niemrawe. Głos jakiś dziwnie stłumiony, urywany, zanikał jak przy słabnącym sygnale komórkowym. W pierwszej chwili pomyślała, że straciła słuch przez ten wystrzał, ale to nie było to. Przerażona oddychała ciężko, wiedząc, że kolejny oddech miał się stac jej ostatnim. Zupełnie jak wtedy... Może podobnie będzie w tej styuacji? Stanie się coś niemożliwego i uratuje jej tyłek właśnie...

To nie działo się w tej chwili naprawdę. Ocalała. Ktoś uratował jej życie. Na podłodze leżały trupy. Przed nią stał obcy. Zupełnie obcy, pewnie jeden z napastników. Ostrożnie wysunęła się do przodu, żeby lepiej go widziec. Zawsze mogła się rzucic w dzikiej furii. Paznokci nie miała zbyt ostrych, ciosy raczej też nie należały do powalających, ale jakieś rozwiązanie to było. Spoglądała na niego nie ufnie.

Odezwał się pierwszy, ale niewiele jej to dawało. Spojrzała na niego podejrzanie, ale odpowiedziała. Ich rozmowa była cokolwiek dziwna. Nie ufała mu, a niby jak mogła? Przecież wtargnął do jej mieszkania. Zabił jej przeciwników, ale co to właściwie zmieniało? Przecież równie dobrze, sama w końcu by sobie poradziała albo raczej oni z nią. Miała wobec niego mieszane uczucia. Uratował ją, ale może po prostu czekał na to, żeby zostali sami. Wolał nie dzielic się ofiarą. Nie miała pojęcia, co kłębi się w ich głowach. W końcu nie do końca funkcjonowały sprawnie.

Rozmowa przebiegała topornie, uwaga o psie dziwnie zadziałała na tego... gościa. Mike'a? Nie istotne. Zaraz się ktoś pojawi. Zawsze się zjawia, kiedy jest najmniej potrzebny. Znała aż za dobrze to wszystko z doświadczenia. Wysłuchała przestrogi Nieumarłego, nie przywiązując do niej szczeólnej wagi. Ramię bolało ją strasznie, piekło i krwawiło, ręka już cała była we krwi, ubranie przesiąknęło nia błyskawicznie, przez chwilę nawet obawiała się, że straciła jej zbyt wiele.

Byli już w środku. Zamierzała powstrzymac celującego, rzuciła się nieprzytomnie w jego stronę i warknęła. Uderzyła się chyba przy tym w rękę, zachaczyła o coś wystającego z podłogi i zachwiała. Sukces jednak odniosła. Ten który celował odruchowo odwrócił się do niej, nie bardzo wiedział, czy ma ją łapac czy strzelac, ostatecznie zdecydował się na ostatnie wyjście. Szczęście jego. Gdyby pozwolił jej, żeby roztrzaskała sobie nos, znalazłaby go, ale wtedy biada mu. Marne pogróżki jakie rzucała w ich stronę nie robiły wrażenia na przybyszach. No bo niby dlaczego? Słaba, blada, ledwie trzymająca się na nogach łowczyni nie mogła im zrobic praktycznie nic.

Zgodnie z zaleceniami jakie otrzymali odgórnie mieli zabrac ją do szpitala. Podobno. Takie rozkazy. Pokręciła zrezygnowana głową, ale pozwoliła się poprowadzi, ciągnięta za zdrowe ramię. Oczywiście... Jakże mogłaby odmówic. Zapewne nie byli zbyt zachwyceni, że pozwoliła uciec jednemu z Nieumarłych, ale miała to poprawdziwe głęboko w nosie. Zależało jej jedynie na ciepłym łóżku. Marzenia będą musiały jednak poczekac.

W szpitalu widziała Audrey. To był zaledwie ułamek sekundy, widziała ją z drugiego końca korytarza, ale zawsze to było coś. Wiedziała, że żyje, z tego co zdołała wciągnąc z jej jakże uroczych rozmóców, którzy chyba trenowani byli w półodpowiedziach, jakiś niezidentyfikowanych mruknięciach i mrożących krew w żyłach spojrzeniach, dowiedziała się, że tak było wszędzie. Głównie rozmwawiał z ją ten, który opatrzyła ramię. W szpitalu pocieszyli ją, że to nic poważnego, żadnego zakażenia, uszkodzenia naczyń, kości ani innych podobnych. Tylko niby w jaki sposób miało to byc pocieszające? Miała leżec, odpoczywac, nie forsowac ramienia, tak łatwo się mówiło, gorzej zawsze było z wykonaniem.

Ale, ale... najlepsze spotkało ją później. Okazało się, że mimo poważnych ran jakie odnieśli, no może nie ona, ale inni, których widziała w szpitalu podczas nie małego zamieszania, krzątajacych się lekarzy, Siostrzyczek, Ojculków wszelkiej maści i rzecz jasna samych rannych, nie wyglądało to na pojedyńcze ataki, kazano im wracac do śledztwa. Podobno. Ktoś na korytarzu, gdzie czekała na swoją kolejkę do opatrzenia wyzywał na wszystkie diabły, do czego to dochodzi. Jej nie pozostawało nic innego, jak przyznac rację temu głoszącemu najszczerszą prawdę osobnikowi.
 
Idylla jest offline  
Stary 17-10-2010, 15:31   #105
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nasłuchiwałam przyklejona do drzwi. Cholerne GSRy się nie spieszyły. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że ktoś mógłby się już od dawna dobijać do mojego mieszkania a ja przez drzwi od sypialni i tak nic nie usłyszę. To zmusiło mnie do wyjścia do salonu i podejścia do drzwi wejściowych. Najpierw zapaliłam światło, bo pokój nadal po opuszczeniu żaluzji był pogrążony w ciemnościach. Rzeczywiście słychać było łomotanie w drzwi i ktoś wykrzykiwał moje imię i nazwisko. GSRy? A może zamachowiec? Zaczęłam odkrzykiwać z mojej strony drzwi, ale jeszcze ich nie otworzyłam. Krzyczeliśmy tak sobie każde po swojej stronie aż w końcu facet się zamknął i wówczas dopiero usłyszał mój głos. Wtedy zażądał żebym otworzyła drzwi. Na co ja zażądałam żeby się wylegitymował. On powiedział, że zrobi to jak otworzę drzwi. Ja powiedziałam, że nie otworzę póki nie będę miała pewności, kim jest. Mieliśmy impas. Hmm. Próbowałam coś wykombinować, bo jak dalej tak będzie szło to mnie tu zastanie Boże Narodzenie.

- To może podaj jakieś hasło – zasugerowałam.
- Jakie hasło? – padła odpowiedź.
- No przecież nie mogę ci powiedzieć, jakie bo wtedy już się nie będzie do niczego nadawało – trafił mi się jakiś „bystrzak”

Usłyszałam jakieś szepty. Na mój słuch pod drzwiami stało dwóch facetów. I oni myśleli, że ich tak po prostu wpuszczę do mojego mieszkania. Imbecyle. Przysłuchiwałam się jeszcze przez chwilę. Chyba któryś zaklął. W końcu inny głos powiedział:

- No, ale musimy ustalić jakieś pewne podstawy do tego hasła.
- Masz rację. Może po prostu podajcie nazwę grupy operacyjnej, do jakiej zostałam przydzielona – to wydawało mi się sensowne, zamachowiec nie powinien tego wiedzieć ani tym bardziej nie miałby szansy tego sprawdzić
- Eee. Mamy jechać do MRu żeby się tego dowiedzieć? To trochę może potrwać – drugi głos w tle wyraźnie rzucał mięsem.
- Nie – westchnęłam – na dole jest budka telefoniczna. Po prostu zadzwońcie. Albo jeszcze lepiej idźcie na pierwsze piętro i zapukajcie do pierwszych drzwi po prawej. Pani Murdoch na pewno jest w domu i użyczy wam swojego aparatu – to wcale nie była zemsta na pani Murdoch za zużywanie całej ciepłej wody. Po prostu kobiecina na pewno była o tej porze w domu.

Po dłuższej chwili czekania usłyszałam zza drzwi:

- Rzeźnia. Jest pani w grupie Rzeźnia – w tle ktoś chyba dodał: Oj tak.

Założyłam łańcuch na drzwi. Tak, mam jeszcze solidny łańcuch na drzwiach i otworzyłam je tak żeby ktoś nie mógł do mnie strzelić przez powstałą szczelinę.

- Mogę zobaczyć legitymacje obu panów? – oczywiście to nie była prośba.

Jak je już dostałam to zamknęłam drzwi i po chwili dzwoniłam do MRu. Poprosiłam żeby mnie połączyli z kimś, kto właśnie NIE dzwoni i NIE ostrzega innych Łowców przed zamachami. Nie chciałam mieć nikogo na sumieniu. Połączyli mnie z jakimś gościem z archiwum, który bardzo szybko i z wielkim entuzjazmem sprawdził dla mnie obu mężczyzn z GSRu, widocznie praca w archiwum jest bardzo nudna i wszelka nawet chwilowa odmiana jest tam mile widziana.

W końcu otworzyłam drzwi i wpuściłam obu facetów: starszego, który gadał jako pierwszy i młodszego, który się okazał bardziej cierpliwy. Kto by się spodziewał? Zakładałabym, że powinno być odwrotnie. Na ich szczęście obaj byli ludźmi, co wyczułam już przez drzwi. W przeciwnym wypadku żadna legitymacja ani nawet królowa angielska nie zmusiłaby mnie do wpuszczenia ich do środka. Z resztą i tak by nie dali rady wejść.

- Znaleźliście go? Tego, który do mnie strzelał? – wywaliłam zamiast dzień dobry.
- Jeszcze nie – odparł ten młodszy, starszy chyba się obraził za to całe sprawdzanie, bo się do mnie nie odzywał.
- Reszta ekipy szuka – dodał młody.
- To w takim razie może się napijecie kawy – zaproponowałam.

Nie najlepiej się zaczęła naszą znajomość i chyba powinnam zrobić coś żeby zadośćuczynić im moją obsesyjną podejrzliwość. O dziwo obaj chętnie przyjęli po filiżance mocnego i aromatycznego naparu. Po chwili starszy odebrał jakiś meldunek przez krótkofalówkę i postanowił przerwać bojkot mojej osoby, bo zwrócił się do mnie:

- Znaleźliśmy zamachowca. A raczej to, co z niego zostało – powiedział - Na pobliskim dachu. To jakieś zombie, ale ktoś ... urwał mu głowę. Zabezpieczamy szczątki. W związku z nadzwyczajną sytuacją mamy panią odeskortować do Ministerstwa.

- Rozumiem. Dokończcie kawę a ja wezmę swoje rzeczy. Jak to ktoś urwał mu głowę?! To znaczy, że ktoś załatwił mojego zamachowca?! – dopiero po chwili do mnie to dotarło.

- Na to wygląda. Ciało zostało, więc napastnika będzie można przepytać – wyjaśnił to, co już wiedziałam.

- Ale to niecodzienna sytuacja, prawda? – nie wytrzymał młodszy z GSRów – z tym że ktoś pani pomógł, no wie pani usunął tego zombiaka – wyraźnie się zmieszał kiedy razem ze starszym z GSRów spojrzeliśmy na niego.

- Masz rację Jonathanie. Mogę do ciebie mówić na ty, prawda? Mów mi Emma. Z resztą obaj możecie. Ty też Robercie – zwróciłam się do drugiego z mężczyzn, podczas gdy Jonathan się zarumienił jakbym mu, co najmniej zaproponowała pójście do łóżka a nie przejście na ty – Bo wychodzi na to, że drugi strzał, który mógł mnie trafić poszedł tak wysoko nad moja głową nie, dlatego ze zamachowcowi puściły nerwy, ale dlatego że ktoś go zaatakował. I jeżeli to żaden z moich sąsiadów wracających z porannych zakupów nie natłukł go bochenkiem chleba a potem oddzielił jego głowę od reszty ciała to kończą mi się pomysły, kto to mógł być.

- Ale... – zaczął Jonathan ale uniosłam dłoń i mu przerwałam kontynuując mój wywód.

- Wiem, że musiał go załatwić jakiś inny Nieumarlak, bo nikt inny nie miałaby tyle siły, ale to bez sensu, bo Zombiak musiał się czaić na tym dachu jakiś czas i jeśli ktoś miał z nim jakieś porachunki to zaatakowałby go od razu a nie czekał aż ten zacznie do mnie strzelać. To, że zaatakował dopiero jak ten oddal pierwszy strzał sugeruje, że zabójca, jeśli w tym kontekście można mówić o zabójcy, zombiego chciał mnie chronić a ja nie mam przyjaciół wśród Nieumarłych i żaden z Nieżywych nie ratowałby mi życia. Fakt, że jakiemuś Zdechlakowi zawdzięczam życie jest jeszcze bardziej niepokojący niż to, że ten zombie do mnie strzelał.

GSRzy odeskortowali mnie do vana a później zawieźli do Ministerstwa a ja podczas drogi roztrząsałam różne możliwe scenariusze tego, co się wydarzyło na tym dachu. Faceci z Grupy Szybkiego Reagowania nawet mi pomagali podrzucając coraz to nowsze pomysły. Oczywiście to było tylko próżne gadanie, bo póki zombie nie zostanie przesłuchany to nikt nie będzie w stanie potwierdzić żadnego z naszych domysłów, ale ta rozmowa uspokajała mnie i sprawiała, że nie dopatrywałam się zabójców na każdym mijanym dachu.

Robert z Jonathanem odprowadzili mnie aż do pokoju, w którym jak się dowiedziałam miała się odbyć odprawa u Kopacz. Pożegnałam ich z żalem, bo ich obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Zerknęłam na zebrane towarzystwo. Ze wszystkich nowych, którzy razem ze mną zaczęli wczoraj pracę tylko Egzekutorzy poradzili sobie ze swoimi napastnikami bez problemu, bo brakowało wszystkich osób innych profesji. Nie było nawet Williama. Egzekutorzy i ja. Jeszcze wyjdę na jakąś cholerną twardzielkę.

Zjawiła się Kopacz cała odziana w skórzane wdzianko, które miało chyba mówić, jaką to ona jest bezkompromisową twardzielką. Moim zdaniem jej image był całkowicie chybiony, bo większość obecnych na odprawie to faceci i ich jej strój raczej skłoni do rozmyślania, jaką to ona musi być ostrą babką w łóżku a nie jak to ona potrafi komuś dokopać. No chyba, że ktoś lubił łączyć te dwie rzeczy. Vorda bez żadnych wstępów zaczęła swoja perorkę. Mówiła, nerwowo chodząc po sali i przyglądając się pustym miejscom z niepokojem.

- Atak był dziełem grupy terrorystycznej obsadzonej przez Martwych. Tak.. Dobrze słyszycie. Terrorystów. Zgniłków walczących o tak zwane prawa innych zgniłków. Jakkolwiek debilnie to nie brzmi. Planowany od dawna atak mający pokazać nam, jak to jest, gdy ktoś poluje na łowców. Właśnie trwają zakrojone na szeroką skalę działania policyjne. Aresztujemy spiskowców. Wszystkie gazety będą miały, co pisać przez najbliższe pół roku. A pewnie większość z nas jest mocno wkurwiona, więc i przez rok damy im powody do pisaniny.

Spojrzała na wszystkich na sali.

- Jednym słowem, niezależnie od tego, że ktoś od nas wsypał nas wszystkich i wystawił zgniłkom na atak, my dalej robimy swoje. Właśnie zdechlaki storpedowały sobie szansę na prawa wyborcze i inne gówno, które im się nie należy i pokazały, czego można się po nich spodziewać. Zatem wracamy do swoich spraw i łapiemy martwiaki, które łamią prawo, a potem posyłamy je tam, gdzie ich miejsce. Jakby nic się nie stało.

Uciszyła szum podniesiony przez niektórych łowców obecnych na sali odpraw uniesieniem dłoni.

- Wiem. Ja też o mało nie oberwałam, a mój facet leży w szpitalu i walczy o życie, jednak nie poddam się. Nie będę kierowała zemstą. Jeszcze nie. Najpierw dowalę tym, którzy łamią prawo, bo to właśnie takie gnoje brały udział w zamachach na nasze dziewczyny i naszych chłopaków. A potem ... – zawiesiła głos. – Potem zobaczą, co znaczy zadrzeć z londyńskimi regulatorami.. Tak ich podregulujemy, że na długo będą chodzić jak w pierdolonym, szwajcarskim zegareczku. A teraz wracajcie do pracy. A terrorystów i kreta zostawcie mi i innym.

Pod koniec gadki Fantomki zjawił się Southgate, co mnie osobiście ucieszyło i zaczął się dopytywać jak wygląda sytuacja. Oględnie zrelacjonował mi, co widział w szpitalu. Podobno wszystkie trzy blondynki ze swieżaków zdrowo oberwały. Zatrzęsło mną na takie wieści i zaczęłam się zżymać nad pieprzonymi Umarlakami i ich pretensjami do życia. William zaczął się domagać ode mnie decyzji, co do planów na przyszłość dotyczących naszej sprawy. Ja tu nadal roztrząsałam całą tę sprawę z zamachami a on przeskakiwał ot tak z powrotem do naszego zadania. Ale może tak właśnie trzeba było zrobić. Nie myśleć o przeszłości tylko iść naprzód. Tyle, że nigdy wcześniej nikt do mnie cholera nie strzelał. Być może Żagiew miał więcej doświadczenia w tej sprawie. W sumie z tą jego twarzą... Kiedy poszedł zająć się swoimi zadaniami zabierając po drodze pana X dotarło do mnie że nie zapytałam się dlaczego właściwie był w szpitalu. Nie wyglądał na rannego i potrzebującego lekarskiej pomocy. Najwidoczniej coś mi umknęło.

Złapałam Kopaczkę jeszcze zanim wyszła z sali:

- Gustowny strój pani Vorda. Taki profesjonalny. Mam szybkie pytanie z dziedziny wiedzy o Nieumarłych. Jeżeli ktoś na polecenie demona zabija dla niego ludzi tak by ów demon mógł się pożywić ich duszami, to czy dany demon musi się przy ciałach zamordowanych pojawić in persona sua zakładając, że przy ciałach nikt nie wyrysował żadnych okultystycznych symboli?

- Nie – odpowiedziała Kopacz po chwili namysłu. – Demon może karmić się duszami poświeconych mu ofiar, lecz zazwyczaj jest to związane z rytuałami ku jego czci. A jak wiemy, odprawienie rytuału wiąże się z wyrysowaniem inskrypcji. Jakby zakodowanego imienia demona. Inaczej raczej przybędzie osobiście.

- Dzięki wielkie. O to właśnie mi chodziło – skinęłam głową Fantomce.

Wychodząc z sali napatoczyłam się na Egzekutora i tą małą, drobną Siostrzyczkę, która poprzedniego wieczora popędziła kota abishaiowi. Zdałam im relację z tego, co mówiła Kopacz na odprawie. Wracali ze szpitala. Okazało się, że ta filigranowa blondyneczka Egzorcystka CG otworzyła paczkę z bombą i mocno oberwała. Zastanawiałam się, dlaczego w ogóle otwierała anonimową przesyłkę. Oczywiste, że nie spodziewała się ładunku wybuchowego, ale to i tak było ryzykowne żeby dotykać czegoś nieznanego pochodzenia. Pamiętam, że kiedyś moja matka podczas swoich wojaży po Europie wpadła na genialny jej zdaniem pomysł przesłania mi paczki z jakimiś luksusowymi produktami z Francji. Mój znajomy na moją prośbę wywiózł pakunek na wysypisko i wysadził go w kontrolowanym wybuchu czy jak to się tam nazywa. Awantury urządzane mi przez moją rodzicielkę po jej powrocie ciągnęły się tygodniami a nawet miesiącami. Ale to ona sama zachowała się tak jakby nie chciała żebym tą paczkę przyjęła podpisując się jako nadawca: mama. Każdy się może podpisać mama. Z resztą nie ma, czego żałować, to w końcu było francuskie żarcie. Teraz przy tej sprawie z CG przyszło mi do głowy, że chyba nie wszyscy w takich sprawach myślą tak ja. Czy może na odwrót? Ja nie myślę tak jak wszyscy.

Udało mi się złapać też Egzekutora od Trojaczek. William sugerował żeby odłożyć rozmowę z nim, ale uznałam, że w tym całym pierdzielniku może być później trudno go złapać, więc od razu zagadałam. Poszliśmy na kawę obgadać sprawę i wymienić się informacjami. Jak tak dalej pójdzie to się przyzwyczaję, że mam obstawę w postaci brygady GSRu albo jednego Egzekutora co pewnie jest równoznaczne i będę chciała żeby mnie wszędzie prowadzać za rączkę. Zapomnij dziewczyno i weź się w garść.

W kawiarni kupiłam paczkę dobrej herbaty i angielskie bułeczki i po pożegnaniu się z Timem ruszyłam do cel Ministerstwa porozmawiać z zatrzymaną. Na miejscu zaparzyłam dwie herbaty i zorganizowałam stolik. Dziewczyna w moim mniemaniu była ofiarą, mimo że teoretycznie była obecnie po tej drugiej stronie a miała być w przyszłości sądzona za ataki na ludzi. Miałam nadzieję, że sąd będzie dla niej łagodny. W końcu sposób, w jaki zginęła i to, że później mało nie straciła duszy mogło budzić sporo gniewu.

Dziewczyna była przykuta za ręce długimi łańcuchami i prawdopodobnie odurzono ją jakimś uspokajaczem. Na stoliku stojącym przed nią ustawiłam herbatę dla niej i dla siebie a także talerz bułeczek. Rozłożyłam notes i usiadłam.

- Witaj Emily – miałam też ze sobą jej dane osobowe- jestem pracownikiem Ministerstwa Regulacji i nazywam się Emma Harcourt.. Wybacz te środki bezpieczeństwa – wskazałam łańcuchy - ale ostatnio byłaś dość niespokojna. Wiesz, co się z tobą stało? Wiesz, że umarłaś i powróciłaś jako tak zwany loup garou? Twój duch zamieszkał w zwierzęciu wymuszając na nim przyjęcie posiadanego prze ciebie za życia kształtu – dziewczyna pokiwała głowa na znak, że rozumie – Gdybyś miała jakieś pytania w tej kwestii ja albo inny z pracowników MRu postarała się ci na nie odpowiedzieć. A teraz jak się pewnie domyślasz chciałabym zadać ci pytania odnośnie okoliczności twojej śmierci. Jesteś teraz w stanie mi o tym opowiedzieć? Jeśli tak zacznij proszę i opowiedz własnymi słowami, co się wtedy wydarzyło. Nie będę ci przerywać a jeśli będę miała jakieś pytania zadam ci je jak już skończysz. Dobrze? – podsunęłam jej herbatę i bułeczki wychodząc z założenia że takie przyziemne sprawy pozwolą jej się skupić na istocie którą kiedyś była i być może powstrzymać jej gniew. Każdy prawdziwy Brytol skapituluje przed dobrą herbatą i angielskimi bułeczkami.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 17-10-2010, 21:21   #106
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Podniósł ostrożnie ranną w nogę Audrey i wziął kobietę na ręce. Przeciwnicy leżeli martwi za nimi, nie zamierzał ich przeszukiwać, niech ekipy techniczne i „jak zwykle spóźnieni” GSR zajmą się tym co zostało z jej mieszkania. Wyszedł na ulicę, a za nimi płonął budynek. Bez oglądania się na chłopaków od ciężkiego wsparcia i strażaków, ruszył z ranną w kierunku karetki, ciągle cicho do niej mówiąc. Kontakt psychiczny w takich sytuacjach był najważniejszy. Sanitariusze i lekarz, zabrali się za opatrywanie ran jego partnerki, a gdy zatrzasnęły się za nią drzwi karetki, ruszył Defenderem za nią. Zamierzał dopilnować, żeby dotarła bezpiecznie do szpitala, miał teraz w głębokim poważaniu rozkaz natychmiastowego stawienia się u Kopacz.
Półgodziny później Masters leżała już na oddziale. Wymienił z nią pożegnalne spojrzenia i ruszył na dół w kierunku parkingu.

Po drodze spotkał Hellen, szczerze ciesząc się na jej widok . Była trochę poobijana, ale poza tym wszystko grało. Przyjrzał się towarzyszącemu jej mężczyźnie… rozpoznał w nim regulatora Hartmana – garou. Skrzywił się na jego widok, nadal wściekły z powodu ataków, ręka odruchowo podążyła w stronę kabury przy pasie. Egzorcystka zauważyła zawczasu jego złość i uspokoiła go gestem, tłumacząc :

- Spokojnie Tim, on uratował mi życie.

Tyle mu wystarczyło, choć gniew nadal buzował w nim jak rozżarzony węgiel. Nigdy nie przepadał za Nieżywymi, a teraz po tak nikczemnych atakach, po śmierci tylu funkcjonariuszy furia zemsty huczała mu w głowie. Z trudem powstrzymywał wybuch złości i agresji. Potrzebował się uspokoić… i przestać myśleć o rannej Audrey.

*****

Na dużej Sali odpraw siedziało wielu Łowców… jeszcze więcej było pustych miejsc… niezajęte krzesła straszyły pustką i obrazowały wstrząsający rozmiar i skuteczność zamachów. Siedział obok Hellen i wysłuchiwał tego co ma do powiedzenia Kopacz. Miał nadzieję, że nikt z postronnych nie zauważył jak na rękach ściskających drewniane oparcia foteli, bieleją kłykcie.

Podczas służby w SAS, był przyzwyczajony do dyskrecji, nikt nie mógł wiedzieć, gdzie pracuje, co robi… i tak dalej. Traktowani byli jako operatorzy pierwszego stopnia, używani przez rząd brytyjski w ostateczności. Ochrona kontrwywiadowcza czasami przybierała rozmiary paranoi… ale tak musiało być dla ich bezpieczeństwa i bezpieczeństwa kraju. Nie takie standardy jednak panowały w MR-e. Mieli kreta w swoich szeregach, ktoś przekazał zgniłkom namiary na ich miejsca zamieszkania, a cała akcja była przeprowadzona na tak szeroką skale, że ktoś wysoko i dobrze usadowiony we władzach Ministerstwa zapewniał im osłonę wywiadowczą. Nie było możliwości, by nikt nie wiedział o planowanych atakach.

Wyjaśnienia Vordy tylko trochę go uspokoiły, najdziwniejsze było jednak polecenie wrócenia do swoich spraw bieżących, zamiast natychmiastowe ukaranie terrorystycznej organizacji stojącej za zamachami. Jednak jego zadaniem było wykonywanie rozkazów, nie zamierzał wiec uzewnętrzniać swoich wątpliwości.

Po skończonej odprawie podszedł do kopacz i poczekał aż skończy rozmowę z Emmą – Łowczynią od Rzeźni. Potem zagadał do niej:

- Szefowa, chciałbym otrzymać dotychczasowe ustalenia i analizy informacji, które dostarczyliśmy do Ministerstwa. Chciałbym także otrzymać pełnomocnictwa polecające urzędnikom odpowiedzialnym za ewidencję ludności, pomoc w ustaleniu liczby i miejsc zamieszkania trojaczych rodzeństw urodzonych w Londynie lub okolicach. I jeszcze interesuje mnie co spece od analizy ustalili w przypadku tego zombie Bane, którą odstawiliśmy do placówki wczoraj wieczorem.

- Dobrze Egzekutorze –służbowym jak zwykle tonem odezwała się ich przełożona. – Pełnomocnictwa otrzymacie od reki, a co do raportu, powinien w godzinach popołudniowych czekać na waszą grupę. Co u agentki Audrey?

- Ranna, ale powinna szybko wrócić do zdrowia. Poparzenia i rana postrzałowa, na szczęście tylko tak się skończyło.


Skłonił się odwrócił w kierunku wyjścia. Zauważył, że Regulatorka, która przed nim rozmawiała z Kopacz, czeka na niego przy wyjściu.

- Cześć. nie wiem czy mnie kojarzysz jestem Fantomem przydzielonym do grupy "Rzeźnia". nazywam sie Emma Harcourt.

Uścisnął wyciągniętą w jego kierunku rękę. – Tim MacDouglas, grupa Trojaczki.

- Wydaje mi się ze powinniśmy porozmawiać bo być może nasza grupa zdobyła pewne informacje co do waszej sprawy, zamordowania tych sióstr Trojeczek.

- Informacje? Jakieś konkretne? Czy to ma zawiązek z kimś lub czymś nazywającym się Mythos?

- Mythos? Wiec jest ci znane to imię?

- Nie wiem czy kojarzysz o co chodzi w naszej sprawie wiec cie szybko wprowadzę.


- Dobrze, ale może zrobimy to w jakimś innym miejscu? Może przy jakiejś kawie, bo po tym co się stało, straciłem nieco zaufania do tej instytucji.

Poszli do knajpki na wprost, Ka Mate zamówił dwie kawy, a Emma kontynuowała.

- Szukamy morderców ośmiu młodych kobiet, skrwawionych na Rewirze. Dowiedzieliśmy sie te nasze ofiary zostały wymordowane właśnie jako ofiary dla demona o imieniu Mythos. Miał sie pożywić ich duszami I prawdopodobnie to zrobił. Znalazł się powiedzmy informator który chce nam pomóc dopaść Mythosa w zamian za pewne zobowiązanie.

- Jakie zobowiązanie? – zaciekawił się Egzekutor.

- Ten informator tez jest demonem i chce wchłonąć esencje Mythosa.

Tim aż westchnął na tą wiadomość.

- Wiem ze wierzenie demonowi nie jest no cóż zbyt zdrowe, ale powiem ci co on nam powiedział. W każdym bądź razie ten informator twierdzi ze można się dobrać do Mythosa poprzez siostry Trojaczki.

Na wspomnienie trojaczków, Egzekutor wyciągnął z kieszeni bluzy zdjęcie znalezione na miejscu zbrodni. Podał je Emmie i wskazał namazane krwią słowa. Przez chwilę oglądała z każdej strony makabryczną "pocztówkę" a potem powiedziała:

- Ten drugi demon powiedział coś takiego że żeby dopaść Mythosa trzeba znaleźć Trójcę, zjednoczyć ja i przeciwstawić mu ją i ze ta Trójca jest kluczem do prawdziwego imienia Mythosa. I ze ta Trójca to jego dzieci. Nie wiem jak to jest możliwe ale podobno Mythos spłodził dzieci, trojaczki z jakaś ludzką kobietą i ze te dzieci są jego Kotwica czyli czymś co może zatrzymać go w tym świecie. Znalezienie tych dzieci pozwoli podobno odnaleźć Mythosa. Zastanawialiśmy sie nad tym i doszliśmy do wniosku że takich dzieci, dziewczynek trojaczek nie może być znowu tak wiele i możliwe że ktoś właśnie poprzez Trojaczki próbuje dobrać sie do Mythosa i ze istnieje możliwość ze ten nasz informator jest w to zamieszany.

Przerwała na chwilę pociągając łyk czarnej kawy i zapytała:
- To zabójstwo trojaczek było jakimś rytuałem, tak?

- Czyli te nasze zabite trojaczki, mogą być po prostu świadectwem metodycznego mordowania w celu unicestwienia Mythosa – konkludował Tim. Potem odpowiedział na pytanie rozmówczyni: - Nie wiem czy to do końca był rytuał, ciężko powiedzieć, czy ktoś je ukrzyżował na ścianie był łatwiej było je skrwawić, czy po prostu był to jakiś obrzęd. Na pweno było to odrażające. W ich ciałach nie została kropla krwi, ktoś ją wypił albo zabrał. Może taka krew jest potrzebna do odprawienia jakiegoś innego rytału?

- Albo może próba wywabienia go, znaczy Mythosa? – dodała Emma. - Na miejscu zbrodni nie było żadnych wyrysowanych symboli?

- Był, symbol, który utrzymywał w tym miejscu poltergeista zrodzonego z szału i wściekłości duchów dziewczynek.
– zreferował Tim.

- Jeśli ktoś sobie wymyślił ze metodyczne mordowanie sióstr trojaczek pozwoli mu wywabić Mythosa z kryjówki i skłonić do działania w obawie ze ktoś uśmierci jego dzieci to możliwe ze to zabójstwo to był dopiero początek. A co z rodzicami tych dziewczynek? byli w domu kiedy dokonano zabójstwa?

- Byli ale zostali zabici. Ciał już nie było, zabrała je policja.

- To może dusze rodziców dałoby się przywołać żeby z nimi pogadać . Próbowaliście tego ?


- Nie ale chyba powinniśmy, ja się na tym nie znam, ja wiem jak zabijać nieumarłych, nie jak ich przyzywać... czasami to jest wada. Jednak to dobry pomysł, wrócimy tam i spróbujemy czegoś dowiedzieć się od duchów rodziców. Może ustalimy jakiś sposób komunikacji i wymiany informacji?

- Piszę raporty ze wszystkich swoich działań. Mogę je wam podrzucać do zapoznania się bo widzę ze nasze sprawy łączy ten cały Mythos.


- Ok. Możliwe ze albo my albo wy natrafimy na cos co sie tez przyda tej drugiej grupie. Jak znajdziemy coś ciekawego to podrzucę Ci materiały.

- My mamy sie jeszcze spotkać z tym informatorem wiec może spróbuje go pociągnąć za język w sprawie tych trojaczek. Wybadać czy mógł być w to w jakiś sposób zamieszany.

- Dobrze czekam na info jakby co.


- Ok , dzięki za rozmowę. Teraz już nie mogę dłużej tego odwlekać i muszę juz pogadać z ta łaczką

- Nie ma za co. nowe informacje zawsze mile widziane, poza tym miło jest pogadać z kimś, kto się nie rozkłada, albo nie straszy po nocach
- zażartował.

Egzekutor zapłacił za kawę i wyszli kierując się do Ministerstwa.
Po krótkim spacerze korytarzami budynku odnalazł Hellen i odebrał nakaz udzielenia im pomocy przez urzędników z ewidencji ludności. Pomógł nieco poobijanej Egzekutorce przy wsiadaniu do wozu i ruszyli. Zaproponował, że najpierw odwiedzą urząd, a potem może przeszukają domy Bane i tej wiedźmy, którą zatrzymała Audrey. Miał namiary na oba domostwa od wiedźm z „Kotła Mojry”. Bane była pewnego rodzaju fenomenem, a nie wierzył, że stanęła na ich drodze przypadkowo, a wiedźma wspomagała poletrgeista, no i stawiała opór. Póki Audrey nie poczuje się lepiej nie mieli możliwości zabrania się za duchy rodziców trojaczek, postanowił więc, ze będą badać pozostałe tropy.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 18-10-2010, 10:38   #107
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Zamieszanie trwało nadal. Londyn wypełniły szybkie akcje odwetowe przeprowadzone przez łowców z Ministerstwa Regulacji. Grupy Szybkiego Reagowania prowadziły zakrojone na szeroką skalę aresztowania podejrzanych i sympatyków Frontu Ponownie Narodzonych. Ulice Londyny wypełniły odgłosy strzałów, nieliczne eksplozje oraz zdominowały ryki syren policji i służb ratowniczych. Zwykli ludzie zostali sprowadzeni jedynie do roli biernych obserwatorów tych przerażających zmagań.

Nie wszyscy Łowcy mogli jednak wziąć udział – tak, jak zapewne by chcieli – w tych akcjach. Nie mogli wpaść z automatyczną bronią wypełnioną srebrnymi pociskami i miotaczami ognia do gniazd zasiedlonych przez zamieszane w sprawę wampiry. Nie mogli wziąć udziału w dynamicznym pościgu po dachach kamieniczek za zbiegłym wilkołakiem. Jeszcze nie.

Musieli powrócić do prowadzonych śledztw . Do żmudnego przeglądania zakurzonych książek w starej bibliotece lub przesłuchiwanie świadków zbrodni. Byli źli lecz swoją złość musieli ukierunkować na inne sprawy.

Nie wiedzieli jednak, że w ostatecznym rozrachunku to na barkach tej małej grupy spoczną losy tysięcy potencjalnych ofiar. Jeśli nawet nie milionów, które wszak – jak niedawno zauważyła jedna z tych osób – zamieszkują Londyn.



Nie tylko oni byli niezadowoleni. Pewna istota stała przy oknie swojego schronienia i wpatrywała się czerwonymi oczami w dym pożarów. To, co zrobili terroryści z Frontu Ponownie Narodzonych było nieprzemyślane, nierozważne i niepotrzebne. Wprowadzało zbyt wiele chaosu.
- Zajmij się tym – rzucił czerwonooki do kogoś stojącego za jego plecami.
- Tak, mistrzu – wyszeptał ów ktoś niewyraźnie.

A kiedy czerwonooki odwrócił się, po szepczącym nie było już śladu.



GRUPA „RYTUAŁ”



Mike Hartman

Ucieczka przez krzaki z gołym tyłkiem nie była najprzyjemniejszym pomysłem, jednak nie chciałeś zmieniać się w psa. Za mało jeszcze panowałeś nad nowym „nosicielem”. W końcu jednak dotarłeś do domu.

Pies, którego ciało opętałeś wcześniej, nadal leżał w salonie z rozwaloną czaszką. Po napastnikach nie pozostał nawet ślad. Poza ulotnym zapachem zgnilizny, który mógłbyś tropić, lecz zapewne i tak za chwilę zgubiłbyś go w innych odorach miasta.

Miałeś inne problemy. Szybko skorzystałeś z łazienki doprowadzając się do względnego porządku i jednocześnie napychając sobie usta jedzeniem.

Ubrany wsłuchiwałeś się w odgłosy miasta. Niepokojące odgłosy toczonych zmagań i karetek.

Pchany dziwną siłą ruszyłeś w stronę szpitala. Za zapachem, który dobrze znałeś. Oznaczyłeś ją swoją śliną. Polizałeś po pliczku. To oznacza, że teraz, gdziekolwiek nie pójdzie i ile kąpieli nie weźmie zawsze będziesz potrafił ją wytropić. Helen Butler.

Twoja dawna pani. Dobra dla ciebie. Dająca jedzenie i drapiąca za uchem. Ten kontakt fizyczny rozpalał inne potrzeby. Pochodzące od innej osoby. Od mężczyzny w ciele zwierzęcia, lub może od zwierzęcia w ciele mężczyzny.

W biegu zjadłeś ostatni batonik, czując jak słodki karmel rozpływa ci się w ustach. Szpital był niedaleko. Dla biegnącego loup – garou wszystko w promieniu dziesięciu mil wydaje się być niedaleko.

W szpitalu ledwie opanowałeś swoją przemianę. Zapach krwi i śmierci drażnił twoje zmysły. Napływał zewsząd powodując, że z trudem panowałeś nad zmianą kształtu.

Helen siedziała na ławce w poczekalni. Przywitałeś się i potem pojawił się kolejny Łowca, który na twój widok sięgnął dłonią po broń. Helen powstrzymała go wyjaśniając całą sytuację.

Potem odjechała z nim a ty zostałeś sam.

Lecz wtedy poczułeś inny znajomy zapach. Pośród krwi, bólu i strachu oraz wyrywających się z ciał dusz. Znajomy zapach.

CG Lawrence. Grupa „Rytuał”. Przypomniałeś sobie, że masz inne obowiązki. Przełamując chęć pobiegnięcia za Helen ruszyłeś korytarzem kierując się ulotną wonią ciała CG.




Dolores Ruiz i Garry Trisket

Normalnie krzyki palonego żywcem człowieka, bo tak wszak wyglądał Udo, mogłyby nawet zrobić na was wrażenie. Ale wtedy przypominaliście sobie pokrwawioną CG leżącą w zrujnowanym pokoju i wszelkie odruchy empatii gasły w was, niczym płomyk zapałki na wietrze.

Komorę – betonową piwnicę z wymalowanymi na ścianach zaklęciami ochronnymi i zamykającymi – wypełniły wrzaski Udo i swąd palonego mięsa.

Trzeba skurwielowi przyznać, że trzymał się naprawdę długo. Pękł dopiero przy twarzy.

I zaczął mówić.

A to co mówił było mocno niepokojące.

Sugerował, że Hammer i Kristof wcale nie zginęli. Że to baron, z którym rozmawialiście był odpowiedzialny za nasłanie demona. Że tak naprawdę jest on czymś więcej, niż wampirem. Że jest strzygoniem. Strzygoniem, który ma nad sobą jakiegoś stokroć gorszego pana. Mythosa.. Że razem z nim i innymi nieznanymi Udo ludźmi brali udział w rytualnym zabójstwie na cmentarzu. Mythos nosił maskę, ale Udo wie, że skurwiel ma białe włosy i czerwone oczy. Zdaniem Udo ten Mythos to jakiś naprawdę trefny gość i kurewsko potężny. Błagał, byście go więcej nie torturowali i że on, Udo, poda wam wszystkie ważne adresy – wskaże kryjówkę Kristofa i Hammera. Podpisze wszystkie zeznania za cenę ułaskawienia.

Z twardziela i mrocznego drapieżnika w dymie palonej skóry zmienił się w rozdygotaną galaretę. Tchórzliwą i żałosną.

Zajął wam jednak naprawdę sporo czasu i popsuł apetyty na cały dzień.



CG Lawrence

Położenie Egzorcysty w szpitalu, gdzie odsetek zgonów jest zatrważająco duży to mniej więcej tak, jakby położyć cierpiącego na ostre migreny człowieka w pokoju, gdzie ktoś obok prowadzi właśnie remont połączony z wyburzaniem.

Znieczulona morfiną nie czułaś bólu, lecz za to słyszałaś wszystko „ z drugiej strony” tak wyraźnie, jakbyś miała na uszach słuchawki od i-poda.

Każdy szept zabłąkanej duszy, każdy wrzask nie pogodzonej ze śmiercią ofiary gwałtownego zejścia z tego świata. Co gorsza, miałaś wrażenie, że całe to gówno ciągnęło do ciebie, kiedy tylko Ruiz opuściła pokój, niczym muchy do padliny.

W twoim pokoju panowało wręcz arktyczne zimno, a kilka Bezcielesnych stało w rogach pokoju, zauważalne jedynie kątem oka, nieśmiało zastanawiając się co dalej robić. Na szczęście większość z Bezcielesnych było bezradnych, zagubionych i słabych. Nie stanowiły najmniejszego zagrożenia.

Poza jedną osobą.

Kilkunastoletnią dziewczyną w poszarpanym i pokrwawionym dresie. Połowa twarzy nastolatki była jedną wielką, poczerniałą skorupą krwi. Spomiędzy zmasakrowanych warg widziałaś białe, równiutkie zęby, z których mogła być bardzo dumna za życia. Reszta ciała również była zmasakrowana. Dres wisiał na niej w strzępach odsłaniając wiele ran zadanych jakimś zapewne ostrym narzędziem. Pokrwawione spodnie w okolicach pachwiny dawały niepokojący obraz tego, co mogło ja spotkać przed śmiercią.

Duch kipiał nienawiścią. Gniew buzował w niej, niczym para w czajniku. Szukał ujścia i – z niejasnych powodów – ty mogłaś stać się obiektem tego ataku.

Inne dusze gromadzące się w pobliżu patrzyły obojętnie, lecz ta jedna- to nieszczęśliwe dziewczę – musiało umrzeć niedawno i nadal nie potrafiło poradzić sobie ze swoimi uczuciami.

Wtedy, gdy sytuacja stawała się mocno napięta, do sali wkroczyli lekarze wioząc jakąś śpiącą osobę. Dziewczynę o pięknych, miedzianych włosach i zgrabnym ciele odznaczającym się pod cienką, szpitalną kołdrą. Młoda kobieta. Troszkę powyżej dwudziestki.

Okrwawiony duch dziewczyny uśmiechnął się drapieżnie i jak tylko lekarze opuścili wasz pokój skoczył. Jego cel był niezwykle prosty.

Zamordowana nastolatka chciał ukraść ciało tej miedzianowłosej.

W tym samym momencie drzwi do waszego pokoju ponownie się rozwarły, lecz zamiast lekarzy ujrzałaś Hartmana – waszego drużynowego Zmiennokształtnego.






GRUPA „RZEŹNIA’


Emma Harcourt

„Tchórzofretka” wyglądała jak przeciętna dziewczyna, która wyszła z wieku nastolatki i dopiero co wkroczyła w dorosłość. Cechy zwierzęcia, które opętał duch człowieka, widać było w nieco zbyt wydłużonej twarzy i przerośniętych siekaczach i trzonowcach.

Na dostarczony poczęstunek rzuciła się łapczywie, pochłaniając go w zatrważającym tempie. Potem dość głośno beknęła zasłaniając jednocześnie usta i rumieniąc się ze wstydu.

- Przepraszam – wydukała, jak już złapała oddech. – Miałam straszną ochotę na bułeczki. Jakbyś czytała mi w myślach.

Potem wzdrygnęła się i wyraźnie posmutniała:

- Co z moją mamą? – zapytała z nie udawaną troską w głosie.

- W porządku – odpowiedziałaś, bo poza lekkim wstrząsem mózgu i ranie na dłoni matce dziewczyny nic nie było.

- Wystraszyłam się i ... i .. i ... potem nie byłam już sobą.

Dałaś jej się wygadać. O tym, jak bardzo się bała. Jak chciała wrócić do rodziny, do mamy i taty. Jak chciała znów ich ujrzeć. Jak nie wie co tak naprawdę się wydarzyło, kiedy leżała na podłodze w swoim pokoju u rodziców. A potem był strach i panika. I gryzła ... do krwi.

- Jak zginęłaś? – zadałaś potem te najważniejsze pytanie.

Pytanie, które przyciągnęło cię na spotkanie z tym ... czymś w ciele zasmarkanej dziewczyny. Nie mogłaś ufać temu czemuś, chociaż mogłaś ufać samej Emily.

- Więc ... – dziewczyna spojrzała ci w oczy z poważną miną i jakby wyczytała w nich to, jak bardzo ci zależy.

- Wiec ... – powtórzyła pewniej. – Pamiętam imprezę w pubie. Piłyśmy i oglądałyśmy tych zajebistych facetów przy rurach. Nieźle się bawiłyśmy. I wtedy Patti rzuciła propozycję, byśmy zmieniły lokal. Mówiła, że jest lepszy. Że ludzie i inne robią .. no wiesz co .. na oczach publiczności. Byłam nieźle zachlana, bo inaczej pewnie bym się na to nie zgodziła. Lecz Patti tak zachwalała „Sztolnię Demona”, że dałam się namówić. Zresztą byłam już tak pijana, że niewiele mi było trzeba.

Wzdrygnęła się.

- Sztolnia nie przypadła nam jednak do gustu. Było tam naprawdę paskudnie. Więc Patti wyprowadziła nas stamtąd i ruszyłyśmy na powrót do tego lokalu, gdzieśmy balowały wcześniej .... Potem.... potem....

- Przypomnij sobie, proszę – siedziałaś jak na szpilkach licząc, że dziewczyna powie coś konkretnego.

- Nie pamiętam niczego – powiedziała spoglądając ci prosto w oczy. – Nie pamiętam niczego.

- Przypomnij sobie, Emily. Twoje koleżanki nie żyją. Ty też zostałaś zamordowana. To ważne.

- Cała dziewiątka. Wszystkie? – wychrypiała szeroko otwierajac oczy.

Wiedziałaś, że zaraz zacznie płakać.




Xaraf Firebridge i William Southgate

Xaraf – Yvonne odeszła bez słowa posyłając ci jedynie jedno spojrzenie. Chyba bardziej rozbawione, niż zaintrygowane. Ale kto wie? Potem odprawa u Kopacz zepchnęła marzenia o jej zgrabnej figurze nieco dalej. Skoro na widoku pojawiła się rudowłosa i zielonooka sztuka w obcisłym, skórzanym uniformie, trudno było skoncentrować uwagę na czymś innym.

* * *

Archiwum.

Aby się tam dostać pięć razy musieliście wylegitymować się uzbrojonym strażnikom, skorzystać z kilku check – pointów, jak byście wchodzili do pieprzonego Fort Knox.

A potem stanieliście przed wielkimi drzwiami z drewna z napisem „ARCHIWUM BIBLIOTECZNE” nad wejściem.

Wprost zajebiście. Kiedy wy marzycie tylko o tym, by skopać kilka zdechłych tyłków na Rewirze Emma każe wam szperać w tonach śmiecia, wśród zakurzonych półek uginających się pod ciężarem książek oraz oprawionych przez introligatorów tomiszczy z zebranymi gazetami i innymi pierdołami.

Człowiek może przesiedzieć tutaj całe życie, zdechnąć i powrócić tutaj jako Bezcielesny a i tak nie zdoła przeczytać tego wszystkiego, co Ministerstwo zgromadziło w swojej bibliotece.

Jedną ze ścian zastawia wielka, wielopiętrowa konstrukcja – szafa skatalogowanych fiszek. Niestety, samo korzystanie z niej jest równie skomplikowane, co wyszukanie właściwego tytułu.

Na szczęście nie musicie sami wyszukiwać interesujących was informacji.

Jak spod ziemi pojawił się mocno juz posunięty w wieku mężczyzna w znoszonym garniturze i spojrzał na was przez grube szkła okularów w wielkiej oprawce.



- Witam panowie – powiedział suchym, starczym głosem. – Jestem Victor Danford. Główny archiwista wydziału. Panowie są nowi. Poproszę panów o legitymacje służbowe i numery odznak. Każde wejście do archiwum jest skrzętnie odnotowywane. Uprzedzam też panów, że w pomieszczeniach nie wolno palić, spożywać posiłków poza wyznaczonymi do tego miejscami i należy zachowywać ciszę ułatwiającą skupienie innym użytkowników zawartej tutaj wiedzy. Czy to jest jasne?

Poczekał, aż potwierdzicie fakt zrozumienia jego słów.

- Zatem pokaże panom, na czym polega system katalogowy, najnowocześniejszy w całej Anglii, a kto wie, czy nie na świecie, od kiedy padły elektroniczne bazy danych. Stworzony na podstawie uniwersalnego katalogowania dziesiętnego zawiera blisko dwieście tysięcy haseł numerycznych, skatalogowanych w sposób nadzwyczaj precyzyjny, skrupulatny ....

I tak dalej przez blisko pięć minut. Suchy, usypiający wykład, z którego absolutnie nic nie zrozumieliście.

- Więc – zakasłał staruszek – Czy wszystko jasne? Czy mogę w czymś panom pomóc?



GRUPA „TROJACZKI”



Helen Butler

Szpital jest miejscem, w którym czułabyś się najlepiej, jednak nie miałaś specjalnego wyboru. Ze świeżym, pachnącym ziołami opatrunkiem na ramieniu wysiadywałaś niewygodną ławeczkę z niebieskiego plastyku czekając na pracownika GSR-u, który ma cię odeskortować do Ministerstwa Regulacji.
Minuty mijają leniwie odmierzane przez zegar wiszący na ścianie poczekalni, a ty siedziałaś wpatrując się w chaotyczną bieganinę pielęgniarek, rannych i lekarzy. Twój zmysł śmierci wył jak szalony. Stare i nowe śmierci naznaczały takie miejsca jak szpitale przytłaczającą egzorcystów intensywnością doznań. Emanacje Bezcielesnych docierają do ciebie zimnymi powiewami, echami krzyków rozbrzmiewających zarówno w świecie realnym jak i przebijającym się ze świata umarłych.

W końcu przybył funkcjonariusz GSRu – postawny i groźny przez cały bojowy osprzęt jaki miał na sobie.

Chwilę potem jednak pojawił się także Mike – loup – garou, który ocalił cię w domu przed atakiem zombie. Już ubrany i odświeżony wyglądał mniej ... wyglądał inaczej. Było w nim jednak coś znajomego, coś, co powodowało, że wzbudzał u ciebie ufność. Może dlatego, kiedy w szpitalu pojawił się również „Ka Mate” i sięgnął po broń wyczuwając Zmiennokształtnego stanęłaś w jego obronie.

Potem, razem z Timem wróciliście do MR-u w samą porę, by załapać się na odprawę Kopacz.



Timothy „Ka Mate” Mac Douglas


Okazało się, że nadzwyczajna sytuacja w mieście spowodowała ogromny chaos kadrowy i organizacyjny. Szedłeś korytarzami niezwykle hałaśliwego Ministerstwa Regulacji wysłuchując fragmentów rozmów. Pracownicy – zarówno urzędnicy, jak i Łowcy – wspominali coś o ustawie utajnienia. Do tej pory Łowców traktowano jako urzędników lub policjantów drogówki. Nikt nie starał się ukryć ich danych personalnych przed opinią publiczną! Kompletna głupota.

Minister Regulacji i zarazem najstarszy i najbardziej szanowany łowca, Sir Ethan Umbridge od dawna próbuje sforsować ustawę, która ma zaszeregować Łowców jako „tajniaków operacyjnych” a nie zwykłych „policjantów” z całą procedurą ochrony personaliów. Teraz zdechlaki włożyły mu poważny argument przetargowy do rozmów z Radą Kraju.



Timothy „Ka Mate” Mac Douglas i Helen Butler

Wraz z Helen mieliście troszkę „związane ręce” w śledztwie. Pozostała do wykonania jedna sprawa, którą oczywiście mundurowi zaniechali. Odwiedziny na wsi. W domach Bane i wiedźmy postrzelonej przez Audrey. Oba adresy zdobyłeś będąc w „Kotle Moiry”

Pojechaliście we dwójkę twoim samochodem.

Na ulicach panował chaos i zatrzymywano was aż dwa razy do kontroli. Najwyraźniej Ministerstwo Regulacji i każde inne zajęte sprawą zamachów postawiło sobie za punkt honoru nie pozwolić uciec sprawcą z miasta. Godne podziwu, lecz rychło w czas. Gdyby byli dobrzy, jak teraz, nie dopuściliby do tych ataków. Chyba że ...

Odrzuciłeś tą myśl, mimo że coraz bardziej cię niepokoiła. Chyba że samo Ministerstwo w jakiś sposób pozwoliło na te działania....

Pod „Kocioł Moiry” dojechaliście znacznie szybciej niż wczoraj. Znałeś drogę a poza tym było jasno.

Minąłeś pub dla wiedźm i pojechałeś najpierw do domu zatrzymanej wiedźmy, bowiem dom Bane był jeszcze dalej, prawie na odludziu. Samotny budynek postawiony na wzniesieniu pośród zielonych łąk.

Dom wiedźmy okazał się być zwykłym, niewyróżniającym się niczym szczególnym domostwem.



Małe podwórko – nieco zapuszczone. Nad wejściem wieniec z ziół mających okultystyczne znaczenie. Okna zasłonięte roletami. Na drzwiach wyrysowane farba kolejne znaki ochronne. Podobne na szybach, progu, zewnętrznych parapetach i na furtce. Widać było, że mieszkająca w środku osoba nie bardzo życzy sobie wizyty obcych, szczególnie takich, którzy już raz opuścili ten świat.

Helen - stojąc przed wejściem do domu twój zmysł śmierci wyczuwa obecność Martwych w środku. Najprawdopodobniej jakiś Bezcielesny. To dość logiczne, że Wiedźma łamiąca prawo i zaklinająca zjawy tak, by atakowały ludzi, mogła załatwić sobie podobnego „ochroniarza” w swoim własnym domostwie.

Timothy – tu również czujesz, jak włoski jeżą ci się na karku. W domu coś jest. Coś, co może stanowić zagrożenie. I co najgorsze to coś znów pewnie nie będzie miało ciała, w które dasz radę władować parę gram srebra i ołowiu – jak należy. Cholerne Wiedźmy i ich duchy.





Audrey Masters

Obudził cię gwar głosów i jakieś jęki.

Ktoś obok ciebie przeraźliwie i boleśnie pojękiwał i wrzeszczał na przemian.
Czułaś ból pleców. Piekący, paraliżujący, promieniujący ból poparzeń.
W pokoju o odrapanych ścianach pojawiło się kilka osób w fartuchach personelu medycznego. Doskoczyły do jęczącego człowieka obok i w ekspresowym tempie wrzeszcząc coś o „kodzie czerwonym” wywieźli rannego z pokoju.

- Niezły pieprznik no nie – głos dochodzący zza twojej głowy powoduje, że gwałtownie ją odwracasz

Dopiero teraz czujesz zimno i charakterystyczne zawirowania eteru. Bezcielesny. Wygląda niemal, jakby zmorfował, lecz wiesz, że to „ciało” jest zwykła projekcją. Że gdybyś spróbowała go dotknąć, twój palec zanurzyłby się jedynie w lodowate powietrze.

- Sporo was tutaj dzisiaj, łowcy – w rękach ducha pojawia się widmowy papieros i zapalniczka, lecz zapach tytoniu jest prawdziwy.



Patrzysz na niego zdumiona.

- Wielu przekonuje się, co jest po drugiej stronie bariery. Jestem Finch O’Hara. I będę miał do ciebie prośbę, śliczna.

Milczysz, próbując zebrać myśli.

- Widzisz, słodziutka – duch zaciąga się papierosem. – Potrzebuję na chwilę jakiegoś ciała. I mam nadzieję, że taka Wiedźma jak ty, zgodzi się być przez chwilę moim płaszczem. Co ty na to? Muszę zrobić coś ważnego. I nie bój się, słodziutka, jestem łowcą, podobnie jak i ty. To jak? Zgadasz się?
 
Armiel jest offline  
Stary 21-10-2010, 23:09   #108
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jeśli ktoś myśli, że bieganie nago po mieście to zajebista frajda to się grubo myli. Sprzęt się majta a ludzie pokazują cie palcami, uwierzcie że to żadna przyjemność dla względnie normalnego człowieka. Poza tym Mike nie biegał dla przyjemności tylko w konkretnym celu, dostać się jak najszybciej do swojego domu i to bynajmniej po tabliczkę czekolady, którą leżała nieruszana od miesięcy a na którą miał wielką ochotę. Nie chciał zmieniać formy, na psa nikt by nie zwrócił uwagi, ale gra nie była warta świeczki. Względny spokój za cenę ryzyka nieodwracalnej zmiany. To już wolał pokazywać środkowy palec nabijającym się z golasa przechodniom ewentualnie puszczać oczko do gwiżdżących na jego widok kobiet. Tak, takie też się zdarzały.

Wparował z warkotem przez drzwi wywalając je kopniakiem. Miał nadzieję, że sprawcy jeszcze nie zdążyli się ulotnić. Zdecydował, że nie będzie się certolić tylko zrobi wjazd i porządek. Sam się oszukiwał, wiedział doskonale, że minęło zbyt wiele czasu, nawet kompletni amatorzy nie by ryzykowali a ci do takich na pewno nie należeli. Czuł jeszcze ich zapach, swąd gnijącego ciała. Warczał krzywiąc się w grymasie rezygnacji. Nie było sensu, zbyt słaby trop a pewnie nie targali się tutaj z bronią pod pachą na piechotę. Odpuścił mimo, że byłby gotów przebiec wiele mil z nosem przy ziemi byleby zanurzyć kły… . Cóż, nie tym razem.
Zwłoki leżały na łóżku. Wokół psiego łba wykwitła kałuża czerwonej posoki. Wyszczerzone zęby i wywalony jęzor, oczy szeroko, bez wyrazu, biedna psina. Zbliżył się i ukucnął przy nim. W gardle rosła wielka gula, z trudem powstrzymał napływające do oczu łzy.

- Cholera co jest?! - potarł twarz rękoma.
Bądź co bądź spędzili razem wiele parę miesięcy.
Podniósł go delikatnie, wziął w ramiona i zaniósł do kuchni. Wygrzebał jakieś stare pudło i umieścił w środku.
W ogródku wykopał dół i pochował psa. Wahał się przez chwile czy nie umieścić prowizorycznego krzyża, ale doszedł do wniosku że to byłaby już przesada. W końcu to tylko psisko. Zdecydowanie puszczały mu nerwy skoro zachowywał się tak nieracjonalnie. Przypomniał sobie o czekoladzie i pognał do kuchni. Znalazły się jeszcze jakieś batony. Pochłonął większość w mgnieniu oka i poszedł się wykąpać.

Kompletował garderobę zbierając ją po całym domu pogwizdując jakby nic się nie wydarzyło. Pościel oczywiście powędrowała do prania. Nie żeby bałagan mu przeszkadzał, krew, zapach nie pozwalał mu się skupić, ale teraz już było ok.

A gdzie Pańcia? Co? – zdziwił się bo wraz tą myślą pojawił mu się obraz białowłosej, którą poznał rano. Dziwne pieczenie na języku i ten wyraźny trop, jakby po nitce prowadził na zewnątrz i dalej tam gdzie i ona. Musiał sprawdzić czy z Pancią wszystko w porządku. Wstał chwycił ostatniego ocalałego smakołyka i wybiegł z domu. Miasto pulsowało przyspieszonym rytmem. Dziwne poruszenie i natłok wycia syren pobudził jego niepokój. Morfował do postaci długonogiej kreatury z wydłużonym pyskiem i przyspieszył biegu.
Niepokój wzmógł się kiedy dotarł do szpitala. Już w swojej postaci przepchał wszedł zdecydowanym krokiem do budynku aby za chwile wybiec z paniką na zewnątrz. Oddychał głęboko z trudem powstrzymując przemianę. Warknął na jakiegoś gościa w białym kitlu, który położył mu dłoń na ramieniu pytając czy wszystko w porządku. Druga próbą była łagodniejsza, wiedział czego się spodziewać, ale mimo wszystko wszechobecny zapach krwi i odór śmierci tak bardzo znajomy, ale w takim natężeniu spotykany chyba tylko na Rewirze, wyprowadzał go z równowagi. Chwiejnym krokiem przedarł się przez zatłoczona izbę przyjęć i pognał już luźniejszym korytarzem do schodów. Wbiegł na drugie piętro i szybo znalazł się tuż przy niej.

- Jestem - wysapał - To ja – uśmiech nie schodził mu z twarzy. Była trochę zaskoczona, ale co tam, cała i zdrowa.
Czemu nie głaszcze? – pomyślał zatroskany
Patrzyła na niego już trochę inaczej niż rano, chyba się go nie bała, albo po prostu nie wyczuwał strachu w kakofonii szpitalnych zapachów.
Najchętniej usiadłby bardzo blisko albo nawet złożył głowę na jej kolanach czekając na pieszczoty gdyby nie nieproszony gość, który rwał się do rozwiązań siłowych. Pojawił się znikąd i bez zdania racji sięgnął po broń. Włosy zjeżyły mu się na karku kiedy wyczuł niebezpieczeństwo. Świat znów stał się jednowymiarowy, jak on to lubił. Bez rozterek, wahań, za chwile skręci temu typowi kark, kimkolwiek był.
Był egzekutorem, nazywał się Tim czy jakoś tak i zabrał mu gdzieś Pancię. Ta swoją drogą nie oponowała, wytłumaczyła narwańcowi co i jak i po prostu poszła. Miał ochotę wyć i jeść, niekoniecznie w tej kolejności.
To jak i wszystko inne musiało poczekać bo na scenie zdarzeń pojawiła się kolejna znajoma postać. Przez wszystkie te ohydne wonie przebiła się jedna, znajoma i całkiem przyjemna. Nogi same go poniosły podążając za nosem. Stanął w drzwiach i spojrzał na CG.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 21-10-2010, 23:26   #109
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Siedziałam i słuchałam tej, jeszcze nie tak dawno temu, młodej dziewczyny, której ktoś odebrał wszystko w jednym sukinsyńskim ataku. Jednym zrywie Nieumarłego cielska rzucającego się do jej gardła. Chyba nie muszę opisywać jak się we mnie gotowało? Teraz dziewczyna sama była jedną z Nieżywych, ale nadal było w niej coś bezbronnego i zagubionego. A na dodatek możliwe, że będą chcieli ją wyeksmitować z powrotem na tamten świat za zaatakowanie własnej matki i Regulatorów. Pokręcone to wszystko.

Czekałam nie zadając zbędnych pytań aż Emily sama dojdzie do punktu swojej opowieści, który interesował mnie najbardziej, do tej pechowej nocy, kiedy ona i jej siedem koleżanek straciło życie w tak okropny sposób. Już nawet nie pamiętałam dobrze, który ze Zdechlaków był odpowiedzialny za jej śmierć. Jeden z trójki wampirów, łak czy strzyga? Miałam nadzieję, że Emily sama mi opowie. Ale się przeliczyłam. Prawdopodobnie to szok związany z napadem i umieraniem sprawił, że pokrzywdzona nie potrafiła sobie przypomnieć samego momentu śmierci. Nie mogłam mieć do niej o to żalu, ale naprawdę liczyłam na coś więcej.

- Zaraz, zaraz – nagle jedno słowo wypowiedziane przez Emily zaalarmowało mnie i postawiło w stan ekscytacji – co ty powiedziałaś? Dziewiątka? Było was tam dziewięć?

- No tak – wyjąkała dziewczyna.

- Poczekaj chwilę zaraz coś przyniosę, dobrze?

Po tych słowach już pędziłam po zdjęcia ofiar. Wybrałam te, które pokazywały tylko ich twarze i usunęłam zdjęcie samej Emily. Nie powinna oglądać, nawet na zdjęciach swojego martwego ciała.

- Emily – spojrzałam jej prosto w oczy – mam tutaj zdjęcia twoich zamordowanych koleżanek. Dasz radę je przejrzeć i powiedzieć mi, kogo brakuje? Bo widzisz znaleźliśmy tylko osiem osób, nie dziewięć. To bardzo ważne. Zrobisz to?

Dziewczyna walczyła ze sobą, chwilę to trwało, ale wzięła się w garść i otworzyła teczkę ze zdjęciami. Widziałam wyraźną ulgę na jej twarzy, kiedy spostrzegła, że ma do obejrzenia same twarze i nic poza tym.

- To Abbie Metcalfe – rozpoznała pierwszą osobę a ja szybko notowałam sobie jej słowa porównując czy tożsamości dziewczyn zgadzają się z tym, co ustalił MR.

- Katherine Humphreys – kolejna z ofiar.

- Freya Barker. Oh nie! Tylko nie Freya – po niej Emily musiała zrobić sobie chwilę przerwy i dopiero po dłuższej chwili mogła kontynuować.

- Isabel Ford – wymieniała dalej a ja notowałam.

- Molly Thomas – kolejne nazwisko.

- Melissa Hyde. To na jej wieczorku panieńskim byłyśmy – wyjaśniła – Biedny Ralf. Nie wiem jak on to zniesie.

- No i Zoe Duncan – skończyła i odłożyła zdjęcia – do tego jeszcze ja.
- Emily Newton – dodałam, na co dziewczyna się lekko wzdrygnęła.

- Nie ma...- zaczęła.

- Patti – dokończyłam za nią – Patti, która namówiła was na zmianę lokalu z „Potu i krwi” na tą „Sztolnię Demona”.

Wszystko układało się dla mnie aż nazbyt oczywiście. Wieczorek panieński, czyli wypad zaplanowany z wyprzedzeniem. Patti dokładnie wiedziała, którego wieczora jej osiem koleżanek uda się na Rewir. Wszystkie sporo piły tylko Patti mniej, a potem dziewczyna namówiła je żeby opuściły bezpieczne jak na Rewir miejsce, czyli lokal Kantyka. Bezpieczne, bo baron dba o to żeby ludziom na jego terenie nie działa się krzywda. Patti zaprowadziła je w jakiś podły zakątek Umarlakowa a kiedy postanowiły zwinąć się stamtąd i wrócić do porządniejszego lokalu ktoś na nie napadł. To, że ciało Patti nie leżało tam z innymi mogło wynikać z wielu powodów, ale ja przede wszystkim stawiałam na jeden. Dziewucha je wystawiła. Sprzedała swoje koleżanki bandzie wykolejeńców, którzy rozerwali je na strzępy. Przebrzydła suka.

Naturalnie nie podzieliłam się z Emily swoimi przemyśleniami. za to dopytałam dokładniej o owa tajemniczą Patti. Patricia Wallin, drobna, niewysoka dwudziestodwuletnia brunetka o włosach sięgających łopatek, lekko kręconych. Lubi ubierać się na czerwono i ma dość charakterystyczny lekko schrypnięty głos. Emily nie potrafiła powiedzieć czy Patti piła mniej niż cała reszta ani niestety nie znała jej adresu, bo Patricia nie była jej szczególnie bliska. Przyjaźniła się za dość mocno z Melissą, czyli niedoszłą panną młodą. Wypytałam jeszcze Emily o wszystko, co uznałam za istotne i pożegnałam się z nią obiecując zajrzeć do niej później. Rzuciłam kilka poleceń ludziom, którzy pilnowali łaczki i już biegłam do telefonu.

Po dość sporej ilości wykonanych telefonów zdarłam sobie gardło po tym jak musiałam pokrzyczeć na kilka zbyt moim zdaniem opieszałych osób po drugiej stronie słuchawki ale miałam wypisanych dziesięć adresów różnych Patrici Wallin w mieście. Mogłam tylko mieć nadzieję, że Patti nie zaplanowała tego wszystkiego dużo wcześniej i nie zawarła znajomości z Melissą posługując się fałszywym imieniem. No i że nie zamieszkiwała gdzieś na lewo, bo wtedy te adresy na nic mi się nie przydadzą. Wtedy trzeba będzie grzebać gdzieś po rzeczach Melissy próbując znaleźć jakiś notatnik z adresami lub coś, co pozwoli namierzyć Wallin.
Kiedy czekałam aż sekretarz jakiegoś MRowskiego szychy załatwi mi podpis szefa pod nakazem rewizji przy pomocy planu miasta nakreśliłam optymalną trasę tak żeby w najkrótszym czasie obskoczyć wszystkie adresy bez nadkładania drogi.

Potem udałam się po moich dzielnych pomagierów, którzy powinni właśnie przekopywać się przez grube tomy. Już z daleka widziałam, że obaj humory mieli nieciekawe. Szczególnie Southgate tryskał negatywnym nastawieniem. Chyba popełniłam poważny błąd wysyłając ich do przekopywania archiwum. Mam nadzieję, że mają tutaj zabezpieczenia anty- Żagwiowe, bo szkoda by było tej całej zgromadzonej wiedzy. Z początku chciałam zabrać tylko jednego z nich a drugiego zostawić dalej przy papierach, ale zmieniłam zdanie i zgarnęłam obu. Przemyślałam sprawę i uznałam że tak będzie lepiej. Posłaliśmy Firebridge’a po potrzebny sprzęcior a sami z Williamem odbyliśmy sobie małą pogawędkę. Potem załadowaliśmy się do wozu tego samego, którym jeździliśmy ostatnio a pan X znowu musiał usiąść za kółkiem i zaczęliśmy zabawę w domokrążców.

- Jesteśmy z Ministerstwa Regulacji. Regulatorzy Harcourt, Firebridge i Southgate – trzymałam wyciągniętą legitymacje i po raz kolejny klepałam tą sama formułkę – Czy moglibyśmy rozmawiać z Patricią Wallin.

Niestety ten czwarty z kolei już adres też okazał się nie trafiony. Tym razem powitała nas spora blondyna, dobrze zachowana pięćdziesiątka lub przedwcześnie podstarzała trzydziestka albo wyglądająca na swój wiek czterdziestka, która przyznała się do bycia Patricią Wallin. Nawet okazała nam swój dokument tożsamości potwierdzający, że jest Patricią Wallin, tylko, że nie tą, której szukaliśmy. Oczywiście na wszelki wypadek zadałam jeszcze standardowe pytanie zadawane także wszystkim poprzednim odwiedzonym przez nas Paniom i pannom Wallin:

- Czy zna lub znała pani Melissę Hyde?

Po otrzymaniu negatywnej odpowiedzi ruszyliśmy dalej. Cztery Patricie Wallin i żadna nawet odrobinę nie przypominała tej poszukiwanej. Przy piątych drzwiach niespodzianka, nikt nie otworzył. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jakie wcześniej mieliśmy szczęście, że za każdym razem ktoś był w domu. Nie chciałam tu później wracać, więc postanowiłam przepytać sąsiadów. Może dzięki ich pomocy dałoby się ustalić czy to tutaj mieszka ta Wallin, której szukamy. U większości sąsiadów też nikt nie otwierał, ale w końcu piętro niżej udało mi się znaleźć jakiegoś staruszka. Szczęście nam dopisało, bo okazało się że dziadek kojarzy swoja sąsiadkę z góry, Patricię.

- Tak, oczywiście, że znam Patti – odpowiedział trzęsącym się głosem – to taka miła i urocza, młoda osóbka.

Opis brzmiał zachęcająco, więc kontynuowałam rozmowę żeby dowiedzieć się czegoś więcej.

- Czy mógłby pan ją dokładniej opisać? Kolor włosów, wzrost i tak dalej.

- Oczywiście kochanieńka. Jest niewysoka. O taka – pokazał dłonią – Ma kruczoczarne włosy – dokończył.

Czyżbym widziała rumieniec na tym wiekowym obliczu? Najwidoczniej dziadek bardzo lubił ową Patti. Pozostała tylko jedna rzecz do doprecyzowania i prawdopodobnie mieliśmy naszą zgubę.

- Jest pan w stanie określić ile dokładnie lat ma Patricia?

- Och kochanieńka któż to może wiedzieć ile lat ma dokładnie kobieta – uśmiechnął się – a ja nigdy nie pytałem, bo to nieelegancko.

- To może mógłby pan zgadnąć- zasugerowałam.

- Ciężko będzie, bo wygląda tak kwitnąco, ale myślę, że nie więcej niż sześćdziesiąt pięć – widocznie się rozmarzył.

- A- ha – na chwilę odebrało mi mowę – rozumiem – dodałam po chwili.

Pożegnałam dziadka i ruszyliśmy dalej. W samochodzie zadumałam się nad tym jak subiektywne może być postrzeganie młodości. Dla niektórych jak dla tego starszego pana młodym jest ten, kto ma mniej lat niż on sam. No cóż dalej byliśmy daleko w polu z naszymi poszukiwaniami. Aż do momentu, kiedy zapukałam do drzwi Patrici Wallin numer sześć.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 21-10-2010, 23:58   #110
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
hesus&liliel

CG wpatrywała się tępo w eteryczną zjawę. Leki buzowały w jej żyłach, otumaniały równie skutecznie co maczuga, którą ktoś wali rytmicznie po głowie. Tylko nie to - pomyślała zrezygnowana. - Nie mam kurwa siły. Nie można odłożyć tego na później?

Zerknęła bezpośrednio na kłąb ektoplazmy i szepnęła niemal błagalnie.
- Odejdź siło nieczysta - w przypływie wisielczego humoru Lawrence skrzyżowała dwa palce tworząc święty gówniany znaczek. Symbol, który nic dla niej nie znaczył. Bez wiary nie da rady - pomyślała. - W filmach się czasem sprawdzało, ale kurwa naszej widmowej bohaterki zupełnie nie ruszyło...
Nie miała ochoty babrać się w śmierci. Była wykończona i zapał z niej uleciał. Ale życie zazwyczaj zmusza nas do rzeczy, na które nie mamy ochoty.


Przyglądała się dziewczynce.
Ofiara zabójstwa, bez dwóch zdań. Ślady krwi na ubraniu, skołtunione włosy przysłaniające zmasakrowaną buzię, mocno zaciśnięte pięści. Gniew. Wściekłość otaczała ją gęstym woalem niczym łuna szalejąca wokół ogniska.

- Marnie wyglądasz Blada - usłyszała gdzieś z boku znajomy głos. W progu stał Brasi i jego potężne gabaryty przysłoniły całkowicie widok korytarza. Oparł się o framugę w pozie beztroskiego rewolwerowca i leniwie przeżuwał snickersa.
- Słyszałem co się stało - ciągnął. - Dolores i Gorzała cali?
- Cali - CG podniosła się na łokciu. - Ale nie czas na pierdoły. Podaj mi harmonijkę, dobrze? Jest w szafie, w marynarce.
Posłuchał choć, może na złość, się strasznie opierdalał. Spacerowym krokiem doszedł do szafy, włożył snikersa do ust i przeszukiwał kolejne kieszenie.
- Łap - rzucił instrument w jej kierunku. - Naszła cię ochota na granie Blada?
- Jasne. Możesz postepować do rytmu. - Przytknęła harmonijkę do ust i zagapiła się w niewidoczny punkt przed sobą. Po czym dodała gwoli wyjaśnienia. - Zjawa. Złodziej ciał.

Brasi nerwowym ruchem schował batonik do kieszeni. Jakby co najmniej baton to była spluwa a kieszeń robiła za kaburę. Rozejrzał się czujnie dookoła w nadziei, że dostrzeże intruza ale oko nie zarejestrowało niczego niepokojącego.
Włos zjeżył mu się na karku przy pierwszych dźwiękach melodii. Warknął odruchowo i cofnął się w kierunku drzwi.
- Pomóc Ci jakoś? Gdzie ta cholera?

Grymas niezadowolenia przebiegł po twarzy wilkołaka, kiedy CG zignorowała go ostentacyjnie i kontynuowała rzępolenie. Pozostało czekać. Przypadł do ściany i odmierzał czas do końca irytującego koncertu. Znajoma urocza kakofonia...

Lawrence grała dłuższą chwilę a na jej czole począł perlić się pot dając znać jak dużo wysiłku musiało ją to kosztować. Ale wreszcie ostatnia piskliwa nuta zwisła w powietrzu i rozeszła się bezpowrotnie pozostawiając za sobą błogą ciszę. Egzorcystka zapatrzyła się przed siebie i rozpoczęła dialog. Jednostronny dialog, trzeba dodać. Z czymś czego Mike nie miał szansy dostrzec.
- Kto ci to zrobił?... Kiedy?... Dlaczego?...

Z jej ust wypadały kolejne krótkie pytania a kiedy wyczerpała listę pomysłów westchnęła ciężko obracając w palcach chłodny instrument.
- Nie możesz tu zostać - powiedziała w końcu. - Twój gniew czyni cię nieobliczalną. I niebezpieczną. Przykro mi.

To było takie proste. Powziąć decyzję, stanowić o życiu i śmierci.
I znów zaczęła grać. Melodia trwała kilka minut ale z każdą kolejną nutą kobieta bladła coraz bardziej. Na koniec, jakby podkreślając jej kiepski stan, z nosa poczęły kapać pojedyncze kropelki krwi.

- Skończyłam - wychrypiała w końcu. - Możesz mi odpiąć te cholerne kajdanki?

- Kajdanki? - Mike cedził słowa przez zaciśnięte zęby. Już w pierwszych chwilach, kiedy dobiegły go dźwięki, miał ochotę wyjść. Cholera wie czemu tego nie zrobił, może po prostu nie chciał jej zostawić samej. Coś mogło pójść nie tak i jak by się wówczas wytłumaczył? “Wyszedłem, bo nie podobało mi się jak grała”? Co z tego, że czuł się jakby ktoś szorował mu pumeksem po języku albo borował mózg bez znieczulenia, musiał zostać i tyle. CG, o ile to możliwe, pobladła jeszcze bardziej. Koncert dobiegł końca a ona wyglądała na skrajnie wyczerpaną. I jeszcze ta krew. Cholerna czerwona strużka, od której nie mógł oderwać oczu. Z odrętwienia wyrwała go dziwna prośba Bladej.
- Kto Cię do cholery przykuł do tego łóżka? - wprawnym ruchem rozerwał ogniwa łańcucha. Już miał cofnąć dłoń, ale ta go nie posłuchała jakby nie podzielała woli właściciela. Palec musnął jej wargę ścierając smugę krwi i samoistnie powędrował do ust. Smakowało, oj smakowało. Przymknął oczy delektując się smakiem, prawie mruczeć zaczął.
- Coś mówiłaś? - otrząsnął się niechętnie i spojrzał jej w oczy.
- Smacznego - skwitowała Lawrence i roztarła obolały nadgarstek. - Może ci nalać na spodeczek?

Zwlokła się z łózka i bez słowa podreptała do szafy. Wyłowiła z niej sfatygowane ubranie.
- Mógłbyś się odwrócić? - powiedziała dla formalności ale nie czekała czy spełni prośbę. Zrzuciła z siebie szpitalne wdzianko i zaczęła zakładać białą koszulę. W pierwszej kolejności, zupełnie wbrew logice, założyła kapelusz. W nim zawsze lepiej jej się myślało.

Gdy kazała mu się odwrócić spojrzał za siebie instynktownie. Jakby spodziewał się, że ktoś właśnie wszedł, ale po chwili załapał, że to się jego tyczyło. Bez ceremoniałów zrzuciła to co miała na sobie i podreptała boso do szafy. Zawiesił, nie do końca wbrew sobie, wzrok na jej krągłościach. Gdyby się nad tym zastanowić, to spodziewał się, że będzie koścista i wychudzona. W końcu trawiła ją chorobą, wyczuwał to od niej na milę. Tymczasem jego oczom ukazała się zgrabna, jędrna... Dość. Odwrócił się dochodząc do wniosku, że lepiej nie kusić losu. Już był przy drzwiach ale pozwolił sobie na ostatni rzut oka.
- Ładny kapelusz - powiedział na odchodne. - Będę na korytarzu.

Dołączyła do niego po paru minutach. Rozluźniła krawat jakby ciężko jej było oddychać.
- Popolowali sobie sukinyny. Ale widzę, że ty się jakoś wywinąłeś. Czy nie? To ten sam psiak czy już kolejny?
Zmrużył oczy spoglądając na nią podejrzliwie.
- Ptaszki ćwierkają, co? Czy masz nosa do zmieniających skórę garou? Tak, kurwa, zmieniłem pieska i wcale mi się to nie podoba. - Nastrój wyraźnie mu się pogorszył na wspomnienie ataku. - Tak jak i to miejsce, za dużo tu... - urwał. - Chodźmy stąd, głodny jestem - nie czekając na aprobatę ruszył korytarzem psiocząc coś pod nosem.

Głodny loup garou nie jest przesadnie wybredny. Opuścili szpital głównym wejściem, przeszli na drugą stronę ulicy i weszli do pierwszego baru szybkiej obsługi, jaki wpadł Mikowi w oko. Kelnerka w żółtym fartuszku, z wyszytym na piersi imieniem “Mandy” spisywała ich zamówienia z takim zapałem jakby co najmniej odsiadywała dożywocie w Saint Quentin. Brasi zamówił ogromną porcję jakiegoś tłustego paskudztwa od którego CG skrzywiła się ostentacyjnie. Sama wzięła tylko czarną jak smoła kawę. Ostatnio apetyt miała jedynie na swoje painkillery. Zagryzła jeden, bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby bo morfina nadal otumaniała i przytępiała wszelkie odczucia ciała.

- Wkurwia mnie to Brasi - powiedziała z nosem zawieszonym nad parującą filiżanką. - Wkurwia mnie ta cała sprawa. Czuję, że błąkamy się na oślep i brakuje nam informacji. Mam nadzieję, że wycisnęli z Udo jakieś rewelacje bo nie mam pomysłu na najbliższy krok.
Wybełkotał coś z pełnymi ustami. Uśmiechnął się przeżuwając kawałki mięsa.
- Nie obraź się Blada, ale nie wyjeżdżaj mi tu teraz ze śledztwem. Wyglądasz jak siedem nieszczęść, no może poza momentem w szpitalu kiedy zrzuciłaś łaszki, ciało masz ekstra - puścisz jej oczko. - Nic nie jesz, łykasz jakieś piguły mimo, że lekarze nafaszerowali cię totalnym gównem bo źrenice masz wielkie jak pięćdziesięciopęsówki. Prawdopodobnie zaśniesz w drodze do MRu, dlatego proponuje chodźmy do lepszej knajpy, zeżresz coś wypijesz porządną kawę i dowiemy się co wyciągnęli z Udo. Co? Ja zapraszam - posłał jej rozbrajający uśmiech.

- Niech będzie Brasi - skinęła potulnie głową. - Dzwoń do Triskeeta a ja skoczę do łazienki przypudrować nosek.

Podczas gdy jej towarzysz korzystał z barowego aparatu Lawrence sterczała nad umywalką i gapiła się w swoją zmęczoną twarz. Chwilę pogadała z dziewczyną w lustrze, grunt to być szczerym ze sobą samym. Przepłukała się zimną wodą i wróciła do stolika ze znacznie lepszym nastawieniem. Chciała doprowadzić to śledztwo do końca. Znaleźć winnych zanim wsiądzie do pociągu zaopatrzonego w pieprzone logo kostuchy. Czas uciekał. Czuła, gdzieś w środku, że pociąg ów wjeżdżał powoli na wyznaczoną stację. Słyszała jego gwizd sączący się z oddali niczym zła wróżba.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 22-10-2010 o 00:08.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172