Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2010, 13:48   #102
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Swoje granice Dolores Esperanza Ruiz określiła już kilka lat temu, jeszcze w Wielkiej Ameryce. Każdą z linii wyrysowała osobiście, praktyka nauczyła ją na ile może sobie pozwolić. Ile może oddać, ile bólu może przyjąć z powrotem. Była doświadczoną uzdrowicielką. Gruntowne wyszkolenie medyczne stanowiło konkretne podwaliny jej nadprzyrodzonych umiejętności. Znajomość zachodzących w ludzkim organizmie procesów niezwykle ułatwiała pracę. Potrafiła przejąć i utrzymać kontrolę nad silami witalnymi innych w każdych prawie okolicznościach.
Względem CG pomyliła się. I to grubo.
Zagłębiła się w jej wzór ze zbyt dużą pewnością. Z każdą chwilą jej własne ciało robiło się coraz słabsze i słabsze. Nieoczekiwanie szybko. Nie spodziewała się. Przez myśl jej nie przeszło, że organizm CG jest w tak złym stanie. Zanim zdążyła złapać się rzeczywistości, osunęła się w dół jak pięciolatek po zjeżdżalni.
Z ciemności ocknęła się dopiero w jakimś małym pomieszczeniu. Zachłannie wciągnęła haust powietrza, jak niedoszły topielec wyciągnięty z wody. Ze strachem w oczach poderwała się do pozycji siedzącej. To było niczym wybudzenie z koszmaru. Czyjeś silne ręce przytrzymały ją w miejscu.
- Spokojnie, jest pani w karetce.
Jedną ręką trzymał jej ramię, w drugiej dzierżył torbę z kroplówką. Plastikowa rurka kończyła się wenflonem wbitym w żyłę na wierzchu lewej dłoni Dolores. Uspokoiła się nieco i pozwoliła sobą zaopiekować. Gdy stwierdzono, ze nie jest z nią tak źle, jak mogło się zdawać, pozwolono jej posiedzieć w pokoju wciąż nieprzytomnej CG. Nie wiedziała ile czasu minęło, gdy od strony szpitalnego łózka dobiegło jej uszu ciche „kurwa!”. Otworzyła oczy i w milczeniu przyglądała się uważnie CG. Jej głos nie zdradzał żadnych emocji.

- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć?
- Powiedzieć o czym? - wychrypiała CG rozchylając pozlepiane powieki. Rozlany przed oczami obraz zaczął nabierać ostrości. Ujrzała bladą twarz Loli, ciemne smugi biegnące pod oczami. Forma Loli pozostawiała zdaje się wiele do życzenia.
- O tym raku, który Cię zeżarł prawie na wskroś.
- Wyglądasz jakbyś miała za sobą ciężki poranek - Lawrence podniosła się do pozycji siedzącej. Pytanie Loli zignorowała zupełnie.
- Zaatakował nas wilkołak. Nie udawaj głuchej.
- Mnie, dla odmiany, wybuchnęła przy uszach bomba. Mają prawo niedomagać. Możesz mi podać ubranie?
- Nie - powiedziała krótko. - Nie mogę. Jesteś poważnie chora. Nigdzie się nie wybierasz w najbliższym czasie.
CG opadła na poduszki, roztarła dłońmi oczy.
- Posłuchaj Ruiz... Możesz nie zrozumieć, masz prawo się wściekać. Zrobiłam to co uznałam za słuszne. Nie chciałam cię tym obciążać.
- I nawet przez myśl Ci nie przeszło, że może chciałabym wiedzieć? Coś Ty w ogóle myślała?! Cokolwiek? W ogóle? Czy może zaplanowałaś sobie angielskie wyjście i sądziłaś że nie zauważę, że UMARŁAŚ?!
Lawrence zaczęła klepać się po pasie i piersi w poszukiwaniu papierosów. Ale zdała sobie sprawę, że ma na sobie biały szpitalny fartuszek.
- Czasy się zmieniły Ruiz - cały czas jej ton był opanowany, wyprany z emocji. - Owszem, umrę. I to niebawem. Ale wrócę. Może trochę za bardzo roztrząsasz sprawę?
- Spałam z Triskettem.
Przez jeden krótki moment jej powieki się zwęziły a na twarz wypełzła cała gama uczuć. Ale zaraz się rozpłynęły. CG odsunęła z siebie kołdrę i opuściła nogi na podłogę.
- I co to było? Wyrównanie rachunków? Teraz jest 1:1? A może mam ci podziękować za szczerość? Widzisz... Może niektóre rzeczy warto właśnie przemilczeć. Żeby nie rozpieprzyć tego co ma się w garści.
Zakołowało jej się w głowie i musiała podtrzymać się oparcia łóżka. Ale zaraz ruszyła w kierunku szafy aby wyłowić z jej wnętrza swoje osmolone, śmierdzące spalenizną spodnie.
- Czy Ty jesteś kompletnie GŁUPIA?! MOGŁAM CIĘ LECZYĆ! Próbować... Wracaj do tego pierdolonego łóżka! - Lola zaczęła wrzeszczeć, ujawniając latynoską żyłkę do awantur. Podniosła się z fotela i ruszyła w kierunku CG.
- Ruiz... Przecież próbowali. Myślisz, że jesteś jedyną siostrzyczką, którą znam w Londynie? To moje jebane miasto, zapomniałaś? Prawdę mówiąc obskoczyłam przez ostatnie miesiące tylu uzdrowicieli, że chyba z wszystkimi już jestem na "cześć".
CG pokręciła głową ale posłusznie odłożyła spodnie do szafy. Za to zwinęła z marynarki paczkę papierosów i zapalniczkę. Gdy wróciła na wygrzany materac odpaliła bez słowa. Faktycznie nie miała jeszcze siły aby stąd wyjść. Poza tym Ruiz by jej nie pozwoliła. Prędzej przykuje ją do ramy.
- Uduszę skurwysyna - jęknęła wypuszczając chmurę bladobłękitnego dymu.
Wolała się nie domyślać, komu odgraża się CG. Wpatrywała się w nią intensywnie, z każdą sekundą jej spojrzenie robiło się coraz smutniejsze.
- Jak mogłaś sądzić, że tak to zostawię?
- Jak mogłaś sądzić, że cię tym obarczę? Posłuchaj Lola - rzadko mówiła jej po imieniu. W zasadzie używała tylko nazwisk, wolała trzymać z ludźmi bezpieczny dystans. Nawet z tymi najbliższymi. - Wiesz jak to było z Johnem? To ja zajmowałam się ojcem Trisketta... Pod sam koniec. To ja karmiłam go łyżeczką, kąpałam i zmieniałam prześcieradła. Ja z nim byłam, widziałam aurę śmierci i smutku i nic nie mogłam zrobić. Podczas gdy Triskett chodził na wódę i dziwki i całe to gówno zrzucił na mnie. Wiem jak to jest, rozumiesz? Kiedy patrzy się komuś w oczy i czuje jedynie zależność i bezsilność. Pamiętam wzrok Johna, jego... wstyd. Nie obarczę cię tym. Nie chcę... - przyłożyła dłonie do oczu. Papieros dymił ściśnięty pomiędzy trupiobiałymi palcami. - A w zasadzie nie tyle nie chcę. Nie życzę sobie tego. Nie chcę żeby to co do mnie czujesz przerodziło się w litość.
- Zwariowałaś - usiadła na brzegu szpitalnego łóżka. Ujęła jedną z dłoni CG i przytuliła do siebie. - Jeśli sądzisz, że mogłabym być z Tobą jedynie z litości czy nawet szeroko pojętej przyzwoitości, to powinnaś się jeszcze raz zastanowić. Są przecież wyjścia. Radykalne, ale istnieją.
- Myślałam o nich - na ustach Lawrence zamajaczył krzywy wymuszony uśmiech. - Darować sobie fazę zależności i bólu i zawczasu strzelić sobie w łeb. Nie dziwię się, że mnie to czasem chodzi po głowie ale nie spodziewałam się, że ty też to zaproponujesz.
- Przepraszam - powiedziała, w mgnieniu oka przykuwając blade ramię CG do ramy łóżka. - To dla twojego bezpieczeństwa. Musisz tu spędzić chociaż kilka godzin, muszą obserwować jak reagujesz, a ja w tej chwili nie mogę dać z siebie więcej - Zatrzymała się na moment, poważnie patrząc w oczy swojej ukochanej - Nie o tym...


Przerwał jej Gary. Jego pojawienie się w szpitalnej sali jeszcze bardziej zagęściło atmosferę. Skuliła się w fotelu. Och, oczywiście, że patrzyła na niego inaczej niż wczoraj o tej samej porze. Dobę temu relacje obecnej tu trójki, choć pokręcone, nie były jeszcze skomplikowane. 24H zmieniły naprawdę wiele. Rozmowa potoczyła się w kierunku, który absolutnie nie pasował Dolores. Postawa CG irytowała ją coraz bardziej. Lawrence nigdy nie była łatwa w obyciu, ale w ostatnim czasie osiągała szczyty. Odpychała Lolę coraz bardziej i bardziej i... fakt, że wylądowała w łóżku z Garym można by w zasadzie uznać za naturalną konsekwencję tego procesu. Nie miała pojęcia jak trafić do kochanki, każde kpiące zdanie padające z jej ust, budziło w Latynosce coraz większy gniew. Całe szczęście, że zdążyła się ewakuować z pokoju chorej zanim doszło do rękoczynów. Ciągnąc za sobą wózek z kroplówką, wypadła na korytarz. Jeden zakręt, drugi, wyjście ewakuacyjne. Znalazła się na wymalowanej na zielono klatce schodowej szpitala. Ręce jej się trzęsły ze złości, gdy wyciągała z kieszeni paczkę papierosów. Dopiero po kilku buchach uspokoiła się na tyle, żeby zastanowić się co dalej. Nie odnoście CG, rzecz jasna, w tej kwestii nadal nie miała żadnych pomysłów. Powinni pojechać do MR-u i działać jak najszybciej, tymczasem tkwiła w szpitalu z objawami zaawansowanego raka. Przydepnęła niedopałek i wróciła do oficjalnej części szpitala. Korytarze zaludnione były gęsto, liczba zamachów musiała być naprawdę wysoka, bo co chwilę wśród uwijających się jak w ukropie ludzi, wyławiała znajome twarze.

Zbawienie znalazło się przed jej nosem nieoczekiwanie. Porzucony chwilo w korytarzu wózek pielęgniarki był jak fatamorgana na pustyni. Rozejrzała się wokół – nikt nie zwracał na nią uwagi, skrzynia skarbów czekała. Plastikowa szuflada wysunęła się z łatwością. Poustawiana w równiutkich rządkach buteleczki posłusznie odbiły jarzeniowe światło. Sięgnęła w głąb, wyławiając garść ampułek z adrenaliną i mocnymi środkami uśmierzającymi ból. Jeszcze strzykawka i napędzana chemią Siostrzyczka gotowa jest wrócić na pole walki. Lek zadziałał szybko, serce załomotało i zabrało się do roboty z nieco większym entuzjazmem, na twarzy Loli zakwitł rumieniec. Trzeba brać się do roboty.

- Zaczekaj na mnie na dole, ok? - zwróciła się do Gary'ego. Nie trzeba mu było powtarzać. Gdy wyszedł, blada jak trup rekonwalescentka zwróciła się do niej
- Połóż się koło mnie.
- Wszystko się popieprzyło - burknęła żałośnie, przytulając się do CG. Lawrence odgarnęła jej z czoła niesforne ciemne kosmyki i pocałowała w usta.
- Wiem, że rzadko mówię o tym co czuję. Nie potrafię zgrabnie dobierać słów. Ale wiesz, że mi na tobie zależy, prawda?
Lola odwzajemniła jej pocałunek, w końcu czując ulgę. Objęła ją w pasie na tyle mocno, na ile pozwalały jej pozycja i forma fizyczna.
- Kocham Cię, CG. Choroba tego nie zmieni.
- Ja też... - słowa ciężko przechodziły przez gardło. - Też cię kocham. Jeśli jestem wrzodem na dupie to tylko z troski.
Gładziła jej szyję, przygryzła płatek ucha i szepnęła z lekkim rozbawieniem.
- Dobra Ruiz, albo odepniesz mi te kajdanki albo przykuj do kompletu drugi nadgarstek bo mam na ciebie kurewską ochotę.
Lola uśmiechnęła się w odpowiedzi promiennie, wsuwając jednocześnie dłoń pod
szpitalną koszulę CG. Gładząc jedną z jej piersi, dokonała fachowej oceny.
- Nie da rady. Tkanka jest jeszcze zbyt delikatna, te wikkanki obdarły by mnie ze skóry. Musimy to przełożyć. Powiedzmy... na wieczór.
- Myślę, że wytrzymam do tego czasu - puściła jej oko i opadła znów na
poduszki.


Wybiegła ze szpitala z lżejszym sercem. Słońce wychynęło zza chmur, przynajmniej na jakiś czas. Nadal wyglądała dosyć żałośnie, ale było jej lżej. Lola należała do osób, których stan psychiczny szybko i bezpośrednio znajdował odbicie w formie fizycznej.
Spojrzała na czekającego przy aucie mężczyznę i pomyślała, że gdyby to był normalny świat, a oni byli zwykłymi ludźmi to może przywitali by się pocałunkiem a potem pojechali na lunch do jakiegoś modnego w sezonie lokalu, a potem do domu, gdzie długie i leniwe godziny spędziliby w łóżku. Ale zastana rzeczywistość, jak to zwykle bywa, różniła się od wyobrażonej. Mężczyzna był byłym mężem kobiety, którą kochała. Mimo przyciągania, którego istnieniu dali dowód w nocy, nic z tego nie wynikało. Większość droższych lokali była wciąż pozamykana, bo wraz z Fenomenem Noworocznym obumarły w ludziach gust i apetyt. Nie mieli także domu, do którego mogliby pojechać, bo wybór między mieszkaniem bez drzwi wejściowych a mieszkaniem bez ściany, to – tak naprawdę – żaden wybór.

- Będziesz próbować? - Gary zapytał jeszcze zanim wsiedli do samochodu. Odpalił fajka i poczęstował Dolores. Może i CG się z tym już pogodziła, ale jemu było do tego na razie daleko.
- Jest tylko jedno wyjście. Absolutnie ostateczne - Odpaliła papierosa, zaciągnęła się i zaniosła kaszlem, aż w oczach zalśniły jej łzy. - Nie wiem, czy bardziej boję się tego, że CG mogłaby skorzystać z tej opcji, czy tego, że mogłaby ją odrzucić.
W pierwszej chwili nie zrozumiał. Spojrzał na Ruiz, po czym otworzył drzwi i wsiedli do auta. Demon... Jakiś pieprzony pakt z ciemnością. To była cena?
- Cholera... To chyba jej decyzja. - Ciężko mu było to mówić, gdy wspomniał ich rozmowę po wyjściu Loli - Tyle, że gdyby chciała podjąć złą... Powinniśmy, powinnaś... - Gary plątał się trochę. Za dużo naraz, wszystko to spadło jak grom z jasnego nieba. - W każdym razie możesz na mnie liczyć. Cokolwiek postanowisz, pomogę ci.
Przez chwilę macała dłonią w poszukiwaniu pasa. Poprzedni wieczór udowodnił jej, że zapinanie pasów ma solidne zdroworozsądkowe podstawy. Odchyliła głowę, mrużąc zaczerwienione oczy. Jęknęła.
- Problem w tym, Gary, że nie wiem. Nie wiem, co powinnam. Co ja mam zrobić? A jeśli przejście w skórę zwierzęcia jest faktycznie lepszą opcją? Zachowujesz przynajmniej duszę... Jak mogę podjąć za nią taką decyzję? No jak?
- Wiem. Tylko że to CG... ona nie poprosi o pomoc, nawet jak jej będzie potrzebowała. - Spojrzał na Ruiz. Podkrążone czerwone oczy, nie tylko od dymu. Wiedział że wiele kosztowało ją ratowanie Lawrence w mieszkaniu. Sprawienie że iskra znowu drgnęła w niej gdy już wypłaszczyła wykres w
pewnym momencie. Im bliżej do MRu tym bardziej wkurwiony stawał się Gary. Zaczynał skupiać się na przyczynach. Na tym co zapoczątkowało ten cały burdel. Wojna i ataki na łowców. Wściekał się na siebie, za to że rzucił się niemalże na nią nie myśląc o niczym innym. Wściekał się na nią, za to że przyszła, że mu pozwoliła, że ziemia się zatrzęsła.
- Nie umiem jej wyleczyć - odpowiedziała cicho, jak zgrana płyta. - Prawie się zabiłam, bo skoczyłam głową w dół. Nic mi nie powiedziała, ani jednego pieprzonego słowa. Mogłyśmy umrzeć obie, wiesz? Tylko dlatego, że to CG.
W głosie Dolores pobrzmiewała kakofonia emocji. Strachu, złości, goryczy. Pragnęła normalności. Kawałka neutralnej ziemi, gdzie mogłaby być kimś więcej niż obcojęzyczną znachorką. Potrzebowała bliskości, choć niechętnie się do tego przyznawała przed samą sobą. Uczucie do CG
stworzyło w niej na nowo zapotrzebowanie na ludzkie gesty. Jakim potworem trzeba być, żeby myśleć o własnych mało znaczących bolączkach, gdy wokół szaleje wojna?
- Dlaczego jej powiedziałaś? - warknął Gary i zerknął na nią przez chwilę odrywając wzrok od ulicy.
Drgnęła pod ciężarem pytania. Naprawdę musiała mu mówić, że te wspólna
noc jednak coś w niej poruszyła?
- Nie umiem kłamać, Gary. Ani udawać. Wcześniej czy później zauważyłaby, że coś jest inaczej. I dodała dwa do dwóch.
Kurwa mać! Zacisnął ręce na kierownicy i starał się opanować. Jeszcze na początku próbował jakoś racjonalizować. Uderzenie hormonów, zaiskrzyło tak że nie było wyjścia. Ale ona miała po prostu rację. Coś było inaczej. Nie tylko dlatego, że wchodził z butami w ich prywatne życie,
że znowu mieszał. Ale dlatego że było inaczej.
- Masz rację. - wściekłość parowała powoli. Co z tego że nie powinien tego robić, że lepiej było przykuć się do kaloryfera. Nie panował nad sobą. - Masz rację. Potem byłoby tylko gorzej, a zauważyłaby na pewno.
Przedłużająca się cisza pomiędzy nimi rodziła lekkie napięcie. Gary czuł, że to wszystko popierniczy się jeszcze bardziej i to szybciej niż przypuszcza. Zerknął szybko na nią i zmienił temat:
- Musicie się wynieść z mieszkania. Skurwiele znają adres, mogą próbować dokończyć... Zresztą i tak wszystko rozpieprzone. - Tyle dobrego że CG uspokoiła go co do losów Johna.
- Moja walizka stoi nierozpakowana. O ile przetrwała wybuch. Gorzej z CG. Powinna spędzić jeszcze jakiś czas w szpitalu. Mogę to przeczekać w Ministerstwie.
Pogrzebał w kieszeni prochowca i wyjął pomiętą ulotkę reklamową warsztatu kumpla.
- Ja będę tutaj. To bezpieczne miejsce. Jimmy ma oczy naokoło głowy i paru kolegów w okolicy. Duży dom na uboczu, CG wie gdzie. Zastanów się jeszcze, może warto trzymać się razem - odchrząknął bo w kontekście ostatnich zdarzeń zabrzmiało, jak zabrzmiało - Dla bezpieczeństwa. Po wyjściu ze szpitala CG możecie tam się zabunkrować. Zawsze to lepiej niż włóczyć się po hotelach.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do niego uśmiechem jasnym jak szpitalna jarzeniówka. Przecież to było jasne, ze w końcu tam wyląduje. Nie miała dokąd pójść. Jej pierwsze od dawna mieszkanie utraciło dziś jedną z czterech ścian i do czasu remontu zdecydowanie nie nadawało się do użytku. Znów była bezdomna, a Gary znów oferował jej dach nad głową. - Wchodzi Ci to w nawyk. Gdyby nie okoliczności mógłbyś zostać moim własnym Supermanem.
- Nie ma za co - Triskett uśmiechnął się krzywo - Nie podziękowałem ci jeszcze za odsiecz przy wilkołaku, co?
Zerknął znowu na nią. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Miał tylko lekkie pojęcie jak działa to całe jej voodoo. Leczenie CG zdaje się wykończyło ją bardziej niż myślał.
- Zameldujemy się w MR-ze Ali, zapalimy grunt pod dupą wampirkowi w Komorze a potem zagęścimy świat Jimmiemu. Na pewno się ucieszy – zaśmiał się cicho, ale zaraz spoważniał - Ciekawe ilu naszych oberwało... Pora skończyć się pierdolić z tą sprawą. Czarny brzydal z klubu, ten błyskawiczny musi coś wiedzieć. Palą jego podwładnych, demony hasają w jego podwórku i dziwnym trafem zamachowcami są zdechlaki...
- Wygląda na to, że mamy plan. A, już wiem, chciałabym wyskoczyć na Rewir póki jest widno, poszukać śladów przyzwania demona. Nie jest to może najmądrzejsze, ale możemy zyskać konkretny trop.
Gary zastanowił się chwilę.
- Dobra. Może uda się załatwić ciche wsparcie GSR-ów. Jakiś nie
oznakowany van z panami z karabinkami szturmowymi. Nastroje mogą być
nerwowe, mimo że to dzień.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 16-10-2010 o 21:46. Powód: drobne poprawki krawieckie
hija jest offline