Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2010, 16:39   #103
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wyskoczył z kradzionej taksówki i pobiegł na górę za Lolą. W boku kamieniczki ziała wielka dziura, pył i dym wdzierał się do ust i nosa, skracał oddech. Kurwa mać, tylko nie to! Tylko nie CG… Długa lufa rewolweru omiotła korytarz, chwilę potem samo mieszkanie, a Gary zamarł w progu. Leżała w powiększającej się szkarłatnej kałuży… Dolores przypadła do niej, jej szloch słyszał jakby spod wody, zniekształcony, dudniący w głowie dziwacznym echem. Nie mógł się ruszyć, bezwład sparaliżował jego ciało przyzwyczajone do milisekundowych reakcji, do działania jak pieprzony nakręcany mechanizm. Ironia losu… Dopiero gdy Lola krzyknęła aby zorganizował pomoc, adrenalina kopnęła go w dupę. Przyskoczył do telefonu i wśród szumów i trzasków zdołał się wreszcie dogadać z dyspozytorem i dyżurnym Ministerstwa. GSRy i karetka w drodze…
Ruiz od razu zaczęła swoje cuda. Gary widział szaloną determinację i skupienie na jej twarzy, pot sperlony na czole. Nagle jęknęła i opadła na ziemię tuż koło CG. Triskett odchodził od zmysłów, nie miał pojęcia co robić, nie umiał im w żaden sposób pomóc. Krew i śmierć wokoło. Po kilku minutach długich jak całe wieki usłyszał wreszcie sygnały wozów z odsieczą. Bał się ruszać CG, bał się że może jej zrobić więcej krzywdy niż pożytku znosząc ją na dół. Ułożył Lolę obok niej i wydarł z mieszkania by pogonić lekarzy.

Kiedy znalazły się wreszcie bezpiecznie w karetce, Gary skoczył do taksówki Angusa. W uszach brzmiały mu jeszcze słowa sierżanta grupy szybkiego reagowania. Kopacz, MR, odprawa, potrzebują wszystkich… Kurwa mać, zrozumie go! Musi, są ważniejsze sprawy. A jak nie to kij jej w nery, depnął i ruszył za karetką. Facet za jej kierownicą znał się na swoim fachu, no i miał koguta do pomocy. Gary kolebał się w samochodzie wchodząc ciasno w zakręty i próbując za nim nadążyć, aby samemu nie musieć przedzierać się przez korki. Teraz szło pięknie, jak akcja skrzydłem z dobrym blokującym Giantsów – karetka torowała drogę, a on leciał za nią.
Już pod szpitalem zatrzymał się koło budki telefonicznej. Wykręcił numer kolegi z wydziału zabójstw. Tam gdzie ją spotkał po raz pierwszy, tam gdzie oboje mieli znajomych. Nie chciał odrywać sił ministerialnych od roboty, nie teraz, gdy wojna się jeszcze nie rozpoczęła na dobre. Zaczekał na nich pod budynkiem, kiedy upewnił się że Dolores, która odzyskała jednak przytomność w karetce da rady zająć się wszystkim. Ala go zaskoczyła. Dbała o swoich ludzi, ekipa wikkańskich kapłanek dotarła jeszcze przed kumplami z glinowa. Gary przywitał się z porucznikiem Willowem i poprosił o pomoc w pilnowaniu CG i obstawieniu szpitala. Stary zwierzchnik Lawrence tylko skinął głową i rozlokował trzech swoich chłopaków pod drzwiami
- Mocno oberwała?
Triskett tylko pokiwał głową, zdeptał peta i ruszył po schodach na intensywną terapię.
- Wyliże się. – Co miał innego powiedzieć?
Nie wpuścili go dalej mimo że machał legitymacją i kurwił tak ze uszy więdły. Stara lampucera pielęgniarka o mentalności zapory przeciwczołgowej wytrzymałaby atak pułku piechoty zmechanizowanej, a nie jednego wkurwionego eksmęża. Czekał, nawet nie wiedział ile. Mignęła mu twarz Firestartera pochylającego się nad dziewczyną na noszach…

***

Zamienił parę słów z facetami stojącymi przed salką CG, po czym wszedł do środka. Spojrzał z zaciekawieniem na rękę CG przykutą do łóżka.
- Jak się czujesz? – Podszedł i przyglądnął się tym wszystkim maszynom, rurkom, kroplówkom - Mike oberwał. Po radiu gadają że zaatakowali w całym mieście.
Zerknął na Ruiz i przysunął sobie taboret.
- Jak się czuję? Jakbym się dowiedziała, że mój były mąż wymaglował moją dziewczynę. Swoją drogą, dzięki Triskett. Dzięki, że dobrałeś się do dupy jedynej panience na tym pieprzonym świecie, której nie powinieneś był tykać - mimo ostrych słów głos Lawrence był spokojny jak księdza na ambonie.
- Panience, CG? Serio? – Ruiz prychnęła z irytacją.
Lawrence zerknęła na latynoskę spod ściągniętych brwi. - Nie łap mnie za słówka Ruiz. Jesteś tak samo winna jak on.
Gary – sarenka złapana w oślepiające światła nadjeżdżającej ciężarówki, zamarł w połowie ruchu i bezwiednie popatrzył na Dolores. Już wypaplała, do jasnej cholery…
Milczał i popatrzył spode łba na CG.
- Tak wyszło. – Dwa słowa za dużo. Świetnie mu szło, nigdy kurwa nie wiedział kiedy się zamknąć. Przecież nie oczekiwała odpowiedzi.
- Wiedziałeś, że CG ma raka? - w skierowanym do Gary'ego pytaniu pobrzmiewała nutka jadu.
- Naćpałaś się znowu tego proszku ze zdechłej rybki z kolcami? – Spojrzenie na CG spowodowało że od razu zmienił ton. – O czym ty mówisz do ciężkiej cholery?
- Co to kurwa, tydzień szczerości? - CG poruszyła ręką aż zadźwięczały kajdanki. - Rozmawialiśmy o was. I o jebanym nożu, który mi wbiliście pod żebra. Tak, Triskett. Nie dość, że mam guza w mózgu wielkości pocisku do CKM-u to dwie najbliższe mi osoby wyruchały mnie bez mydła. Dajcie mi po prostu znać co z tego wynika. Planujecie świetlaną przyszłość? Chcecie razem zamieszkać? Domek z białym płotkiem i gromadka kaszkojadów?
Ruiz rozłożyła ręce, gestem wskazując, że odpowiedź ma Triskett przed sobą.
- Nie mam na to siły - rzuciła opadając na fotel opodal łóżka. - Nie mam, kurwa, siły.
Lawrence spojrzała na umęczoną, bladą twarz Ruiz.
- Witaj w moim jebanym świecie.
Triskett patrzył to na jedną to na drugą. Co się tutaj właśnie stało? One kurwa nie żartują? Ruiz zrezygnowana, wciśnięta w fotel. To prawda?
- Daj spokój, CG. Wiesz dobrze, że to tylko… No kurwa tak wyszło. – Wstał i podszedł do okna. Przeczesał włosy w zdenerwowanym geście, zaczynało do niego dochodzić. Nie powiedziała mu, ale to akurat nic nie znaczyło. Ale nie powiedziała jej… siostrzyczce.
- Ile masz czasu…
- Nie ma. Prawie mi rozerwało głowę! –
wściekła nie na żarty Ruiz podniosła głos.
- Błagam... Porzućcie ten melodramatyczny ton. Przecież to jeszcze nie koniec - znów szarpnęła uwiezioną ręką. - Ruiz, bądź tak miła i mnie uwolnij. Mamy robotę. I chciałabym ją skończyć nim wyciągnę kopyta - wykrzywiła usta w krzywym uśmiechu i przekrzywiła głowę to na prawo, to na lewo. - Tik tak, tik tak. Sami mówiliście, że czas mi depcze po piętach jak pieprzony poborca podatków. A ta rozmowa jest kurewsko jałowa.
- Jeśli się zaraz nie zamkniesz, to nie zdążysz umrzeć na tego raka, uprzedzam.
– Ruiz nakręcała się coraz bardziej
- Dlaczego mi… - urwał w połowie. Zapominał ciągle, że nie może od niej niczego wymagać. Nie te czasy, dobrze już było. Rwała się do roboty… Pomyślał co on by zrobił gdyby miał na sobie wyrok. Ile trzeba wypić aby się utopić w gorzale? Spore wyzwanie…
- Chcesz wracać do tego? Ja wiem, że leżeć na Bahamach to nie w twoim stylu, ale… Nie myślałaś aby jebnąć tym wszystkim? Odpocząć wreszcie?
- Myślałam Triskett... -
poddała się. Przetarła dłonią zmęczoną twarz i westchnęła ciężko. - Głównie żeby jebnąć sobie w palnik. Żeby wreszcie przestało boleć - spoglądała to na Lolę, to Garego, i mocno zaciskała usta. - Ale to mój problem. Mój i dostawcy moich piguł na "anemię". Byłabym wdzięczna gdybyśmy tej wersji się trzymali wobec reszty świata. I jeśli skończyliście popołudniową dawkę dobrych rad to może zmienimy temat
- Chętnie. Już mnie nie ma.
- wyraźnie wkurwiona Dolores wytoczyła się z pokoju, ciągnąc za sobą stojak z kroplówką.
CG westchnęła cicho patrząc za nią. Milczała chwilę, a potem spytała.
- Brasi żyje?
Jak się czuje gówno przylepione do podeszwy? Chyba jednak lepiej. Jednego się spodziewał, przeleciał w końcu jej kobietę… Ale to? Stał pod oknem dochodząc do siebie. Popatrzył w końcu na nią.
- GSRy mówiły że oberwał. Rozwalili go w mieszkaniu. Duża grupa, broń maszynowa…
- Wróci -
skwitowała Lawrence. - Raz już wrócił więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Triskett, możesz zdjąć ze mnie te cholerne obrączki? Ruiz trochę poniosło.
- Może masz rację - Triskett kiwnął głową - Co do łaka, rzecz jasna. Kajdanki zostają. Poleż trochę świat się bez ciebie nie zawali przez pół dnia. Do jasnej cholery, ja wiem że vudu Loli i te całe druidki zdziałały cuda, ale to była bomba! Pieprzona bomba! Dość spora, sądząc po tym co zostało z mojego mieszkania. - Triskett odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią.
- A co z Johnem? On jest tam zakotwiczony. Myślisz, że… Był tam przecież po wybuchu. Widziałaś go?
- Nie martw się. Jemu bomba raczej nie zaszkodziła. Zresztą, jak tylko stąd wyjdę upewnię się, że nic mu nie jest. Triskett...
- jej ton odrobinę złagodniał. - Możesz mi coś obiecać?
Podszedł do niej i usiadł na łóżku.
- Co tylko chcesz.
- Nie będę do ciebie żywić urazy. Tylko zaopiekuj się nią, dobrze? W tym pieprzonym mieście ona nie ma nikogo poza naszą dwójką... To świetna dziewczyna. A i w tobie jest jeszcze cień dawnego uroku, choć usilnie temu zaprzeczasz. W zasadzie... Mógłbyś sobie z nią ułożyć życie. Ale poczekaj do mojego pogrzebu nim znowu ją przelecisz, ok? - zaśmiała się wymuszenie. A później położyła dłoń na policzku Trisketta i niespodziewanie, objęła go mocno jedną wolną dłonią. Głos jej się lekko łamał. - Będzie mi ciebie brakowało Gary... - pojedyncza krnąbrna łza popłynęła z kącika oczu.
Szlag… Już by wolał jakby wyciągnęła Derringera spod poduszki i zaczęła walić do niego jak do tarczy.
- Przestań, proszę. CG… Nie mów tak, jakbyś… Wścieknij się, sklnij mnie. Nie przebaczaj mi. - Objął ją mocno ramieniem, przytulił, starł łzę z jej policzka. - Nie żegnaj się ze mną do cholery… Żyjemy w popierniczonym świecie cudów. Nie poddawaj się jeszcze, słyszysz...
- Ja też cię kocham Gary - zwolniła wreszcie uścisk i uśmiechnęła się gorzko. - Mogę ci obiecać jedno. Nie pozwolę by to się skończyło tak jak Johnem. Na pewno nie będziecie mnie oglądać w takim stanie. - wślizgnęła się głębiej pod kołdrę i wbiła głowę w poduszkę. - Pozwól teraz, że trochę się prześpię. A ty możesz pobajerować pielęgniarkę żeby wstrzyknęła mi jeszcze trochę morfiny. Byłby z ciebie wreszcie jakiś użytek mendo. - puściła mu oko i wyciągnęła się na łóżku.

***

Jechali do Mru a wściekłość wciąż to taiła się to wybuchała od nowa. Było już dawno po odprawie, ale złapali z Lolą Emmę na korytarzu i dowiedzieli się wszystkiego. Grupa terrorystyczna. Jasne… Coś dobrze to zgrali w czasie, coś dobrze wiedzieli gdzie dokładnie i jak przywalić. I akurat teraz jak zaczynali do czegoś dochodzić. Za dużo tych przypadków. Wszyscy do roboty, wracać do śledztw. Nawet nie mógł się za bardzo wkurwiać na Alę, bo miała w sumie rację. Podziękował Emmie i uśmiechnął się do niej, wypytał jak z pierwszego starcia wyszli inni i jak ona sama sobie poradziła. Wracać do śledztwa… oczywiście. Akurat wtedy gdy miał ochotę rozpierniczyć cały Rewir. Sądząc po jej tonie, Emma nie miała by nic przeciwko, Firestarter pewnie też nie. A tak Rewir na razie przetrwa, w przeciwieństwie do Uda. Wyspał się w Komorze, odpoczął – pora mu wkręcić jaja w imadło.

Poszedł jeszcze do chłopaków z technicznego i wyszedł z niewielkim woreczkiem z azotanem srebra. Lapis infernalis, technicy sami mu to wcisnęli do rąk i powiedzieli jak używać jak tylko wyłuszczył z jaką sprawą przyszedł. Rozpuścić w gorącej wodzie i gotowe. Solidarność zawodowa rządzi, nawet podpowiadali na wyprzódki gdzie najlepiej płynnego srebra naleć temu skurwielowi w Komorze. A nieuświadomiony Gary chciał po prostu posrebrzany, stolarski młotek pożyczyć...

Lola została na zewnątrz a Gary miał jej zrobić wejście. Tłumaczył dokładnie i obrazowo, co mu zrobi Regulatorka Ruiz która osobiście tymi ręcami demona w kiblu spuściła. Tłumaczył, że dwóch jego koleżków spaliło się na popiół więc nie ma wyjścia jak gadać. Próbował odmalować wizję, że inaczej obwiozą go po całym Rewirze w papamobile z emblematami MRu, tak by każdy zdechlak mógł go sobie obejrzeć a potem uścisną mu obie dłonie i go puszczą. To albo gada i może przesiedzieć w celi cała zadymę.
Nic. Uśmiechał się czasami, czasami kilka słów powiedział. Potem do dzieła przystąpiła Dolores. Mamiła, obiecywała, przymilała się nawet pokazując niby przypadkiem ranę na szyi, w którą skurwysyn się wgryzał nie tak dawno temu. Ale Udo milczał. Kij i marchewka zawiodły, dobry i zły glina też, więc Gary pożyczył wiaderko, wsypał srebrzysty proszek do środka i zalał wrzącą wodą z czajnika. Powtórzył dokładnie opis działania lapisu Udowi, technicy byli dość malowniczy, więc nie pomijał żadnych szczegółów. Zanurzył najpierw jego dłoń. Smród palonej skóry i mięsa wypełnił szybko celę. Udo zaczął wrzeszczeć jak tylko ciecz dotknęła jego dłoni. Gary nie czuł nic. Żadnych wyrzutów. Czasy pobłażania i chodzenia na paluszkach wokół skurwysynów zamieszanych w tą sprawę skończył się tam, w progu mieszkania CG. Trzymał rękę wampira w wiadrze i wyobrażał sobie że następny tam znajdzie się łeb tego czarnookiego skurwiela, barona jego mać Gabryiela.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 16-10-2010 o 16:55. Powód: literówka
Harard jest offline