Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2010, 19:49   #104
Idylla
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Nie za bardzo wiedziała, czego oczekiwała po swoich działanaich. Na początku miał to byc jedynie tymczasowy środek zaradczy. Ewoluował w szybkim tempie w jedyną możliwą i dostępną broń, aby wreszcie stac się wybawieniem od kłopotów, nawet jeżeli tylko połowiczny. Helen nie spodziewała się takiej zmiany w stosunkowo krótkim czasie, zwłaszcza z udziałem zwykłe kija od szczotki. Pomysł sam w sobie wydawał się absurdalny. Niestety pamięc zaodziła ją coraz częściej, szczególnie kiedy dotyczyła rzeczy, takich jak zabijanie innych Nieumarłych z użyciem ciężkiego sprzętu. Precyzując - wszystkiego, co nie było ładnie ułożoną formułką wiersza.

Wyczekiwała pod drzwiami na nadchodzących przeciwników. Z niepokojem ścisnęła mocniej kij. Wiedziała, że nie ma z nimi szans, ale liczyła na cud. Bardzo wyraźny i najlepiej, żeby jeszcze ukazał się w odpowiedniej chwili, nawet jeżeli miałby to byc moment tuż przed jej śmiercią. Najważniejsze to to aby pomoc nie pojawiała się zaraz po tym, jak wyzionęła by ducha. Takiej to w tej chwili nie potrzebowała. Bynajmniej.

Jej działania jednak okazały się całkiem udane. Inaczej nie dało się określic faktu, że zdołała powalic zombie kawałkiem prostego drewna. Niewyobrażalnie silnego i uzbrojonego typa, który zamachnął się na nią. Za nim jednak podążył nieco sprytniejszy kolega. Należało dac nogi za pas i schoronic się w bezpiecznym miejscu. Oczywiście w mieszkaniu obecnie takowe nie istniało, ale łazienka zdawała się idealna do tego celu. Przynajmniej jeżeli upadnie jest sznasa, że od upadku na twarde płytki dozna wystrczająco silnego urazu, aby ja zabił. Tak, świentnie, właśnie planowała okoliczności własnej śmierci. Pora najwyższa, żeby świat się skończył.

Helen wbiegła szybko do pomieszczenia, gdzie znajdował się prysznic i mała umywalka obsadzona przeróżnymi płynami. Zapach jak zawsze był mdły, ale nie przeszkadzało jej to w najmniejszym stopniu. Rozejrzała się szybko, czy aby na pewno zza drzwiczek kabiny nie wyskoczy kolejny przeciwnik. Zatrzasnęła za sobą oszkolone drzwi i zajęła bezpieczne miejsce przy przylegającego do nich ścianie. Oparła się o nią i zakryła uszy.

Nie zamierzała wsłuchiwac się w dźwięki przełodowywanej broni, która już kilka razy nie mal ją sięgnęła. Woła odciąc się i zniknąc. Co innego walczyc z nieuzbrojonym, a co innego w pełni wyposażonym, który miał nad nią miażdżącą przewagę. Może nie było to zbyt uczciwe, ale sprawiedliwe, no przynajmniej jej zdaniem.

Dłonie nie ustrzegły jej uszu przed hukiem, który nastąpił przed pojawieniem się wielkiej dziury w drzwiach.

To koniec! pomyślała nagle i zaciesnęła powieki.

Helen nie wyobrażała sobie tej chwili zbyt często. Za każdym razem kiedy się do tego skłaniała okazywało się, że wolała romantyczną śmierc, a nie jakieś marne zabójstwo i rozrzucenie jej kawałków w wszystkie strony świata. Z przerażaniem spojrzała na to, co się działo. Akcja tego filmy, jakby trochę zwolniła, ruchu stały się ospałe i niemrawe. Głos jakiś dziwnie stłumiony, urywany, zanikał jak przy słabnącym sygnale komórkowym. W pierwszej chwili pomyślała, że straciła słuch przez ten wystrzał, ale to nie było to. Przerażona oddychała ciężko, wiedząc, że kolejny oddech miał się stac jej ostatnim. Zupełnie jak wtedy... Może podobnie będzie w tej styuacji? Stanie się coś niemożliwego i uratuje jej tyłek właśnie...

To nie działo się w tej chwili naprawdę. Ocalała. Ktoś uratował jej życie. Na podłodze leżały trupy. Przed nią stał obcy. Zupełnie obcy, pewnie jeden z napastników. Ostrożnie wysunęła się do przodu, żeby lepiej go widziec. Zawsze mogła się rzucic w dzikiej furii. Paznokci nie miała zbyt ostrych, ciosy raczej też nie należały do powalających, ale jakieś rozwiązanie to było. Spoglądała na niego nie ufnie.

Odezwał się pierwszy, ale niewiele jej to dawało. Spojrzała na niego podejrzanie, ale odpowiedziała. Ich rozmowa była cokolwiek dziwna. Nie ufała mu, a niby jak mogła? Przecież wtargnął do jej mieszkania. Zabił jej przeciwników, ale co to właściwie zmieniało? Przecież równie dobrze, sama w końcu by sobie poradziała albo raczej oni z nią. Miała wobec niego mieszane uczucia. Uratował ją, ale może po prostu czekał na to, żeby zostali sami. Wolał nie dzielic się ofiarą. Nie miała pojęcia, co kłębi się w ich głowach. W końcu nie do końca funkcjonowały sprawnie.

Rozmowa przebiegała topornie, uwaga o psie dziwnie zadziałała na tego... gościa. Mike'a? Nie istotne. Zaraz się ktoś pojawi. Zawsze się zjawia, kiedy jest najmniej potrzebny. Znała aż za dobrze to wszystko z doświadczenia. Wysłuchała przestrogi Nieumarłego, nie przywiązując do niej szczeólnej wagi. Ramię bolało ją strasznie, piekło i krwawiło, ręka już cała była we krwi, ubranie przesiąknęło nia błyskawicznie, przez chwilę nawet obawiała się, że straciła jej zbyt wiele.

Byli już w środku. Zamierzała powstrzymac celującego, rzuciła się nieprzytomnie w jego stronę i warknęła. Uderzyła się chyba przy tym w rękę, zachaczyła o coś wystającego z podłogi i zachwiała. Sukces jednak odniosła. Ten który celował odruchowo odwrócił się do niej, nie bardzo wiedział, czy ma ją łapac czy strzelac, ostatecznie zdecydował się na ostatnie wyjście. Szczęście jego. Gdyby pozwolił jej, żeby roztrzaskała sobie nos, znalazłaby go, ale wtedy biada mu. Marne pogróżki jakie rzucała w ich stronę nie robiły wrażenia na przybyszach. No bo niby dlaczego? Słaba, blada, ledwie trzymająca się na nogach łowczyni nie mogła im zrobic praktycznie nic.

Zgodnie z zaleceniami jakie otrzymali odgórnie mieli zabrac ją do szpitala. Podobno. Takie rozkazy. Pokręciła zrezygnowana głową, ale pozwoliła się poprowadzi, ciągnięta za zdrowe ramię. Oczywiście... Jakże mogłaby odmówic. Zapewne nie byli zbyt zachwyceni, że pozwoliła uciec jednemu z Nieumarłych, ale miała to poprawdziwe głęboko w nosie. Zależało jej jedynie na ciepłym łóżku. Marzenia będą musiały jednak poczekac.

W szpitalu widziała Audrey. To był zaledwie ułamek sekundy, widziała ją z drugiego końca korytarza, ale zawsze to było coś. Wiedziała, że żyje, z tego co zdołała wciągnąc z jej jakże uroczych rozmóców, którzy chyba trenowani byli w półodpowiedziach, jakiś niezidentyfikowanych mruknięciach i mrożących krew w żyłach spojrzeniach, dowiedziała się, że tak było wszędzie. Głównie rozmwawiał z ją ten, który opatrzyła ramię. W szpitalu pocieszyli ją, że to nic poważnego, żadnego zakażenia, uszkodzenia naczyń, kości ani innych podobnych. Tylko niby w jaki sposób miało to byc pocieszające? Miała leżec, odpoczywac, nie forsowac ramienia, tak łatwo się mówiło, gorzej zawsze było z wykonaniem.

Ale, ale... najlepsze spotkało ją później. Okazało się, że mimo poważnych ran jakie odnieśli, no może nie ona, ale inni, których widziała w szpitalu podczas nie małego zamieszania, krzątajacych się lekarzy, Siostrzyczek, Ojculków wszelkiej maści i rzecz jasna samych rannych, nie wyglądało to na pojedyńcze ataki, kazano im wracac do śledztwa. Podobno. Ktoś na korytarzu, gdzie czekała na swoją kolejkę do opatrzenia wyzywał na wszystkie diabły, do czego to dochodzi. Jej nie pozostawało nic innego, jak przyznac rację temu głoszącemu najszczerszą prawdę osobnikowi.
 
Idylla jest offline