Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2010, 16:17   #277
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Z mieszanymi uczuciami obserwowała śmiejącego się Matsu. Z rozczarowaniem, że jego furia znalazła ujście inne niż dobycie miecza; z gniewem, że jej słowa nie trafiły wystarczająco mocno, wystarczająco celnie; gdy otworzył oczy i popatrzył na nią – z niechętnym podziwem dla jego woli, która potrafiła nałożyć kaganiec na wściekłą burzę emocji. W końcu zaś, z krótkim ukłuciem jakiegoś smutku, że powinna ów kaganiec zedrzeć.

Za plecami Lwa czarny punkt zyskiwał kontur i kształt jeźdźca nachylonego nisko ponad końskim grzbietem.

Co mogły dostrzec jego bystre oczy? Czy widział jak Matsu śmieje się głośno? Jak odrzuca głowę do tyłu, jak jego ramiona drżą? Jak gwałtownie ściąga lejce? Czy widział jej własne ręce ściskające wodze? Daleko od broni?

Co mogły dostrzec a co zobaczyły? Matsu szydzącego ze Szmaragdowej? Śmiejącego się jej w twarz i zaraz potem wycofującego się? A może zwykłą rozmowę zwieńczoną przyjacielskim rozstaniem?

Co mógł dostrzec, co zobaczył i co zapamięta?
Dowie się tego za kilka krótkich minut.

Czy jeździec zechce stanąć w jej imieniu? W imieniu jej ojca? Nie wiedziała. Nie mogła pokładać całej nadziei w zbliżającym się jeźdźcu, nie mając nawet pewności, że to bushi. Kim był? Jak wprawnie walczył? Za kim jedzie i od kogo? Nie wiedziała. Tylko głupiec zawierza niewiadomej, dzikiej karcie.

Dlatego im bardziej Matsu gasł, tym bardziej ona się zapalała. Nie mogła pozwolić sobie na przegraną. Nie mogła pozwolić odjechać mu po tym, kiedy sprawa zaszła tak daleko. Z takim mniemaniem o jej ojcu. I o niej samej.

Dlatego, gdy powiedział „Daidoji”, Keiko cała wibrowała już gniewem. I był to jednocześnie bezradny gniew córki Akodo, która tak bardzo chciałaby sama sięgnąć po miecz, by zakończyć sprawę tu i teraz, do pierwszej lub ostatniej krwi, i był to wściekły, ukierunkowany gniew uczennicy Raishina, widzącej, że strzały jej słów chybiły celu.

Daidoji...”
Konkursem łuczniczym...”
Akodo Ichizo...”
„...on jest osiągalny...”

Dosyć.

Wyprostowała się w siodle, zacisnęła zęby, długie palce na wodzach zbielały.

Myśl o ludziach jako instrumentach, Yanagi”, powiedział jej rok temu Raishin. „Z szacunkiem dla ich brzmienia i kunsztu wykonania, ale też świadoma ich użyteczności. Myśl o nich, jak o biwie, na której tak lubi grać twoja siostra”. Keiko pamięta dokładnie, że uśmiechnął się wtedy tak, jak nigdy nie uśmiechał się do niej. Z podziwem, prawie czułością. Pamięta, że pomyślała wtedy z nagłą przykrością, że nawet on nie potrafi ukryć sympatii do Michiko, choć ta nigdy nie była jego uczennicą, choć nie znał jej tak dobrze jak znał Keiko. Widząc jej minę, sensei uśmiechnął się wtedy szerzej. Na tyle szeroko, że popatrzyła na niego podejrzliwie i zaczęła się zastanawiać na ile nie potrafił ukryć, a na ile pozwolił jej go zobaczyć. „Widzisz?”. Skinęła głową. Widziała. Zrozumiała lekcję. „Jedziesz z ojcem na ziemie Lwa”, bardziej stwierdził niż spytał potem. I gdy przytaknęła, popatrzył na nią poważnie, taksująco. „Jeśli chcesz być naprawdę przydatna dla klanu, naucz się tego jak najprędzej. Nasz klan nie potrzebuje instrumentów a muzyków, rozumiesz to, prawda?”. Rozumiała. Tak, oczywiście, że rozumiała.

Ale nawet teraz, po roku, nie była pewna czy posiada talent do takiej muzyki.

Pozwoliła jednak strumieniowi słów płynąc swobodnie. Kierując się instynktem, szukając w oczach Matsu szczeliny, w którą mogłaby trafić, śledząc wyraz jego ust, drgnienia jego palców, napięcie na ściągniętej twarzy.

Wiedziała, że jest zbyt porywcza, zbyt niespokojna, często zbyt niecierpliwa. Że wciąż zbyt mało w niej spokoju, zbyt mało kontroli, dyscypliny. Ale były momenty, w którym ten wewnętrzny ogień mógł zapewnić jej przewagę.

Jak na szept odpowiada się odruchowo szeptem. Jak mimowolnie pojawia się uśmiech w odpowiedzi na cudzy. Jak dołącza się do czyjegoś zaraźliwego śmiechu. Czyż nie tak samo jest z gniewem? Gdy odbija się w cudzych oczach, rezonuje, narasta.

- A nie pomyślałeś nigdy, panie, że miano jakie nadały Akodo Ichizo-sama Osy nie zostało nadane bez powodu? - spytała chrapliwie. - Tak, gorzki ma ono smak, prawda? Ale wierz mi, rozczarowanie też było gorzkie i gorzka była strata. Nie pomyślałeś nigdy, panie, że jedną z osób, które dały powody do takiego miana była sama chui? - wbijała w niego intensywne, rozpalone spojrzenie, jakby chciała przybić go nim do ziemi, uniemożliwić mu odwrócenie wzroku, ucieczkę, wycofanie. Jakby rzucała mu wyzwanie. - Nie było cię tam, więc w tej niewiedzy nie ma twojej winy. Ale podążasz za jadem, który ktoś wsączył w twoje uszy na ślepo, jako strzała cudzej nienawiści.

Nie, nie było go tam, ale ona była. I słychać to było w goryczy przebijającej spod wściekłych nut. Ona była tam tamtej nocy. Widziała „honor” Lwów. Widziała „honor” Skorpionów. Tak, w jego niewiedzy nie było winy. Była za to w jego zaślepieniu. W jego pogardzie. W jego niechęci.

Spod zmarszczonych nad wąskim nosem brwi, obserwowała twarz Matsu, kątem oka łowiąc poruszenia jego dłoni i ciemną sylwetkę jeźdźca za jego plecami. Zaciskała palce na wodzach coraz mocniej, do bólu – jakby i w ten sposób mogła wpłynąć na reakcje mężczyzny, jakby w ten sposób mogła zmusić go do wybuchu. Próbowała wygrać na nim melodię dobycia miecza, wybuchu gniewu lub przynajmniej sformułowanie oskarżeń, które pozwoliłyby jej go wyzwać.

- Mój ojciec nie musi się niczego wstydzić. Przeciwnie. To >chui< kazała zabić mojemu ojcu Tsuruchiego-sama. Kazała zdradzić – skrzywiła wargi w nieładnym grymasie, który mówił wszystko, co sądzi o takich poleceniach i tych, którzy je wydają. - I to >chui<, gdy ojciec odmówił wykonania tego... rozkazu, kazała swoim ludziom go zabić. I to >chui< w końcu rzuciła się na niego z obnażonym mieczem. Ona. Tak, ofiarował jej śmierć samuraja. Powinieneś być, panie, wdzięczny za to.

O tak, powinien być wdzięczny. Gdyby jej śmierć zależała od Keiko, nie zginęłaby w walce, od miecza. Współczucie? Zrozumienie? Nie potrafiła mieć go dla tych, którzy odebrali jej dom.

Gdy mówi o chui, nie udaje się jej zamaskować cienia starej, pełnej złości nienawiści splecionej z ciemnym rozbawieniem, cieniem niedowierzania. I dumą. Jej rozkaz, jej oczekiwania były niedorzeczne. Wystąpić przeciwko swojemu daimyo? Podnieść broń na tego, którego przysięgało się chronić? To nie była droga Akodo. Czy nie wiedziała do kogo mówi? Tak, Ichizo roześmiał się jej w twarz. I niewyraźne echo tego śmiechu brzmiało teraz w jej głosie.

Wierność zawsze była cnotą bushido, którą zawsze rozumiała najlepiej.

- Twoje sugestie więc, panie. Myślisz, że można nazwać je błahymi? Jeśli to tylko słowa w twoich ustach, które nie mówią prawdy - wycedziła, wysuwając do przodu trójkątny podbródek. - Ale wymawiasz je przede mną. A ja nie mogę pozwolić, by ktoś obrażał głos mojego daimyo na tych ziemiach. Znieważał imię jego posła. Honor Akodo Ichizo-<sama> - podkreśliła, wściekła na niego za wcześniejszy brak honoryfikatora, brak nazwiska. „Ichizo”, kim był ten Lew, że tak mówił o jej ojcu? – jest bez skazy. On sam nie zboczył ze ścieżki wyznaczonej przez Pierwszego Akodo ani razu. Nigdy! A jednak ty oskarżasz go. Żądasz krwi. Za co? Nie chcesz powiedzieć. Nie chcesz? Boisz się? A może nie wiesz? Jeśli jest winny, dlaczego kluczysz? Dlaczego krążysz? - rzuciła mu w twarz jego własne słowa. - Dlaczego unikasz odpowiedzi? Spytaj ojca, mówisz, panie. Ale dlaczego mam pytać ojca o niesłuszne oskarżenia, miotane ku niemu przez szlachetnego Lwa, który nawet nie podał swojego imienia?
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline