Szajel walczył ze swym przeciwnikiem w powietrzu. Zamaskowany arlekin unikał zwinie wszystkich ciosów elektrycznego bata. Wyglądało to jak jakiś szalony podniebny taniec, ciosy bicza mijały jego ciało czasem jedynie o milimetry, mimo to żaden cios póki co nie zahaczył o jego ciało. Gentz zerknął tylko na Shakti jednak póki co nie miał jak jej pomóc, bowiem bat skutecznie ograniczał jego mobilność. Zielone oczy przeszyły przeciwnika spod maski, a dźwięczny głos, tak niepasujący do toczącej się walki zabrzmiał w powietrzu.
- Nie mogłeś mieć ciekawszej broni prawda? Ta jest taka bez głębi... Taka nudna....
Między jednym smagnięciem a drugim Szajel wystrzelił do przodu jak torpeda. Jednak przeciwnik nie dał się zaskoczyć i skręcił bicz tak, że różowowłosy musiał zniżyć lot. Aż poczuł nieprzyjemne mrowienie na skórze, gdy małe wyładowanie elektryczne na nią przeskoczyło.
Skrzydlaty wygiął się w łuk i patrząc do góry posłał ostrze przyczepione do łańcucha wprost w dłoń wroga. Chciał zranić go tak by ten wypuścił ten irytujący bicz.
W tej pozycji tancerz widział też i niebo, niebo które zaczęło się zmieniać... Czarne chmury zakrywały nieboskłon, a atmosfera robiła się dziwnie ciężka. Umysł tancerza to zarejestrował i
otworzył odpowiednie drzwiczki w poplątanym świecie odczuć i uczuć Gentza. Zmrużył swe zielone oczy i mruknął sam do siebie.
- Coś się zbliża, coś niezwykłego, ale i potężnego...
Ciało zareagowało instynktownie i postanowiło jak najszybciej zakończyć walkę. Teraz poza sztyletem, którego celem było przebicie dłoni oponenta tancerza, w stronę wrogiego nieskończonego podążała i szczupła noga należąca do Gentza. Kopniak wycelowany w pierś miał dać Szajelowi sposobność do kolejnych szybkich ataków. |