Shakti tym czasem napierała na swojego przeciwnika pełna energii i dziwnego niepokoju. Musiała zakończyc wreszcie walkę, to trwało zbyt długo i było męczące, jak nic co do tej pory robiła. Z wyjątkiem jazdy konnej.
Unikała kija, inicjowała własne ciosy, pchnięcia dosłowni mijały przeciwnika o milimetry, a uderzenia znikały obok niej ze świstem, czasami od jej uniesionymi nogami, czasami nad schyloną głową. Jedna ręka sprawnie pracowała nad wyprowadzaniem ciosów, obie dzielnie trzymały i blokowały ataki. Wymianie nie było końca, dziwne działania, swoista przepuchanka zbliżała się do końca.
Shakti traciła siły, nie była w stanie wiecznie odpierac tak silnych ciosów. Postanowiła, że zrobi jedyną dobrą rzecz. Uniosła się w górę, upozorowała kolejny atak szpadą, a kiedy przeciwnki chciał się obronic, opadła w dół i łokciem naparła na jego brzuch. Pchneła z całej siły, kopnęła przy okazji w piszczel. Czekała teraz na reakcję. Gotowa uniknąc każdego ciosu. |