Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2010, 17:45   #64
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Mimo, że każdy ruch sprawia mu ból, chce walczyć. Tołoczko, Wagonow i wszystkie inne ruskie nazwiska w tym mieście będą musiały się z tym pogodzić.

-Nie, Teodorze. Tak nie może wyglądać koniec. Cokolwiek oni tu robią, zapłacą za to. Victor Prood gnije w psychiatryku, moja żona nie żyje, ty masz połamane nogi, syna Hiddinka... nie wiadomo, co z nim, teraz ja. Alexander i Angelina Duvarro też byli pewnie niewinni. Nie widzisz tego Teodorze?

Stypper siedział w fotelu z wyciągniętą na podnóżku nogą. Był ubrany w podomkę i wyraźnie podenerwowany stanem, w jakim znajdował się jego przyjaciel. Dłoń, mocno zaciśnięta na szklaneczce whisky, zdradzała dodatkowo frustrację swoją aktualną bezradnością. Ale to już tylko kilka dni do zdjęcia gipsu. –Walterze, usiądź wreszcie! Jesteś przecież wykończony.

Ale jak Walter miał posłuchać rady Teodora, skoro czuł się jak worek, w którym zawiązano wściekłego dobermana, który robi wszystko, żeby tylko z niego się wydostać i zacząć gryźć. Wziął, co prawda skromną kąpiel i skorzystał również z gościnnego wnętrza szafy przyjaciela, wybierając sobie wygodne spodnie i koszulę do kompletu, ale tak jakby nie zauważył tego wszystkiego. Myśli jego wciąż krążyły wokół Tołoczki i jego kompanów. Jak tylko zamknął oczy w wannie, zaraz pojawiała mu się powykrzywiana twarz i te dwukolorowe gały, świdrujące jego czaszkę. Nowe ubrania Teodora, mimo że świeżo wyciągnięte z szafy, przesiąknięte były zapachem benzyny. Nie mógł się od tego uwolnić. Ale dzięki temu, jego poszkodowane ciało dawało o sobie znać mniejszym natężeniem bólu – świadomość była zaprzężona do innej roboty.

Chodził w tę i z powrotem po pokoju. Papieros za papierosem zdawał się nie dawać rady z jego nerwami. Natomiast gdyby nie systematycznie wlewany alkohol do żołądka, byłoby zapewne jeszcze gorzej. Początkowo, wychodząc ze szpitala, myślał tylko o jednym – zadzwonić do Garretta, niech on powie, co ma robić. Niech weźmie odpowiedzialność za jego czyny – robi się zbyt niebezpiecznie – żeby nic więcej już nie zepsuć. Im bliżej był jednak mieszkania Teodora, im mniejsze było oszałamiające działanie morfiny, im bardziej realny stawał się ból, tym bardziej narastała w nim chęć zabijania.

To, co obserwował w łazienkowym lustrze u Styppera, przybliżało go zrealizowania krwawej wendetty. To odbicie, które widział, nie mogło być jego własnym – wolał nie ruszać świeżego opatrunku nosa, który założyli mu w szpitalu – nie wiadomo, co tam się jeszcze może kryć. Ale palec musiał odwinąć. Na ten widok mógł zareagować tylko skrzywieniem. Nie chciał więcej na to patrzeć, więc Teodor skacząc na jednej nodze pomagał mu założyć nowy bandaż. Całe ciało pokrywały siniaki i zaczerwienienia, a plecy pokryte były zadrapaniami spowodowanymi przez szarpanie się i ocieranie o twardą korę. Jedyne, z czego mógł być zadowolony, to, że nie miał połamanych żeber, choć na pewno były mocno poobijane, bo dawały się we znaki przy każdym ruchu. Teodor nie był więc zdziwiony, że Chopp chce mordować. Postanowił w tej sytuacji być głosem rozsądku i hamować zapędy księgowego. To dzięki niemu, Walter znów wrócił do koncepcji, że chyba najlepiej będzie powiadomić o wszystkim Dwighta. I tak prawda jest taka, że Chopp nie mógłby się raczej teraz nigdzie pokazywać, bo na pewno jest śledzony. Tym bardziej nie może sobie pozwolić na spotkanie z pozostałymi, żeby nie narazić ich na niebezpieczeństwo, ale przede wszystkim, żeby nie zawalić śledztwa, bo to, uważał, jest najważniejsze. Garrett pewnie by tylko potwierdził jego myśli, a jego pozytywne zdanie pomogłoby mu w miarę spokojnie znieść chwile urlopu w śledztwie.

-Trzeba zadzwonić do Hiddinka – powiedział Walter. – On powinien mieć nowojorski numer do Garretta.

Herbert próbował przekonać go, żeby wpadł do niego do biura, bo to nie sjest rozmowa na telefon. Po szybkim streszczeniu wydarzeń z lasu, przestał na to nalegać. Z rozmowy Walter dowiedział się o wizycie gula u wydawcy i spotkaniu Amandy z Wagonowem. Znowu naszła go chęć działania ich metodami. Czemu by nie porwać kogoś z tej całej ruskiej bandy i po prostu zacząć torturować. On z chęcią by się tym zajął na ochotnika. Opowieść natomiast o wizycie gula w domu Hiddinka nieco zbagatelizował. To znaczy zbagatelizował to, że gość nie był człowiekiem. W tej chwili dla Waltera najbardziej palący był człowieczy aspekt tej historii: Tołoczko. A te pieprzone dwa różne oka to za mało, żeby uczynić z niego demona.

Niemniej jednak, Hiddink nie miał namiarów na Garretta.

-Hej – olśniło nagle Teodora. –Przecież ja mam telefon do faceta, który wynajął Dwighta.

Nawet nie za długo czekali, aż centrala zrealizuje im połączenie z Nowym Jorkiem. Gdy telefon zadzwonił, słuchawkę podniósł Teodor, ale Walter tak się wyrywał do tej rozmowy, że Stypper musiał dać za wygraną i w końcu przekazać mu aparat. Ten wziął go trzęsącymi się rękami i usiadł na kanapie:

-Dzień dobry panu... z tej strony mówi Walter Chopp. Razem z Teodorem Stypperem i jeszcze kilkoma innymi osobami jesteśmy przyjaciółmi Victora Prooda.

-Witam Walter. Jason Brand z tej strony – Chopp był nieco zaskoczony bezpośredniością rozmówcy, który od razu przeszedł na „ty”, ale wziął to za dobrą kartę.

-Dzwonimy do ciebie, bo pilnie potrzebujemy skontaktować się z Dwightem Garrettem, a ty podobno wynająłeś go do sprawy Victora... Czyli też jesteś jego przyjacielem, prawda?

-Powiedzmy, Walterze – po krótkiej pauzie dodał: -Ale nie potwierdzam. Natomiast, jeśli potrzebujecie numeru pana Garretta, to mogę go wam podać, jest w końcu w każdej nowojorskiej książce telefonicznej.

-Z chęcią, ale chciałem również porozmawiać - Walter na chwilę zawiesił głos. -Z panem. To znaczy z tobą.

-Słucham.

-Prowadzimy śledztwo razem z Dwightem. Wszystkimi nami kieruje tutaj jedna myśl: chcemy pomóc naszemu przyjacielowi i cieszymy się, że możemy korzystać z pomocy zawodowca, czyli Garretta. Za to powinniśmy być wdzięczni głównie tobie. Ale ostatnio zaczęło wszystko iść nie tak. Do głosu zaczynają dochodzić niejakie gule... A mnie wczoraj o mało nie spalili żywcem w lesie. Ludzie o oczach różnego koloru - znowu zawiesił głos i zaczął kaszleć. - Przepraszam, ale wciąż dochodzę do siebie po wczorajszym. Jason - zmienił głos na bardziej przyjacielski - jeśli możesz nam cokolwiek powiedzieć na ten temat, co powinniśmy wiedzieć, żeby dłużej przeżyć i zniszczyć wszystkich za to odpowiedzialnych, to powiedz nam to teraz. Zanim będzie za późno.

-To nie jest rozmowa na telefon... Walterze. Zapraszam cię do Nowego Jorku. Codziennie odwiedzam Central Park i siadam w ogródku szachowym. Między 12 a 14.

-Czemu nie przyjedziesz do Bostonu? – odpowiedział Walter pytaniem.

-Nie lubię opuszczać Nowego Jorku. Poza tym to ty masz sprawę do mnie, a nie odwrotnie.

-To dlaczego wynająłeś Garretta? Rozumiem, że to nie zachcianka i tobie też na tym zależy. Nie wiem tylko, z jakiego powodu...

-Już wspomniałem: nie na telefon. Powiem szczerze, nie znamy się. Możesz być kimkolwiek. Jeśli chcesz porozmawiać, wiesz gdzie mnie znajdziesz. A teraz żegnam. I myślę, że do zobaczenia.

-Może i masz rację. Myślę, że rzeczywiście będę. Do widzenia.

-Tak myślę. Do zobaczenia zatem i bywaj. Aha, i nocą nie gaś światła. Taka dobra rada – dodał na koniec, ale Walter nie wiedział, czy to taki żart, czy autentyczna rada.

Księgowy przekazał treść rozmowy Teodorowi i stwierdził, że chyba rzeczywiście spakuje się i pojedzie. To rozwiąże przecież wiele spraw: zniknie z pola widzenia Tołoczki i ferajny, a jednocześnie dalej będzie brał czynny udział w śledztwie.

-On na pewno coś wie, Teodorze – mówił podekscytowany księgowy. –Mówił to wszystko takim tonem, jakby raz już przeżył to, co my. Teodorze, to może być coś. Jadę do siebie po rzeczy.

Wsiadł do taksówki i kazał się zawieźć na Arch Street. Do mieszkania Douglasa. „Dobrze, że ten szczeniak mieszka blisko mnie” – myślał sobie Chopp, który w tym momencie cholernie mocno chciał się dowiedzieć, czy udało się chłopakowi dotrzeć do Victora. Victor to kolejny element, który wydawał mu się teraz bardzo ważny, a zupełnie przez nich niedoceniany. Tylko Amanda wpadła, że wypadałoby porozmawiać z samym Proodem. On przecież najwięcej wie o sprawie. Widziała się z nim tylko chwilę, a następstw tego spotkania jest mnóstwo: a)że Duvarro Sprocket najważniejsze; b) że gule rzeczywiście istnieją; c) uważać na różnookich. I wszystko się sprawdziło. Co do joty.

Ale Douglasa i tak w domu nie było. „Nic straconego, zajdę do niego przed odjazdem”.

Dalsza droga do domu przebiegała nie tylko chodnikiem, ale również po twarzach wszystkich mijanych przechodniów. Walter dokładnie się przyglądał mijanym Bostończykom i wyszukiwał w nich ruskiego pierwiastka. Rozglądał się na boki, żeby przyłapać jakąś postać na chowaniu się za rogiem. Co jakiś czas zatrzymywał się nagle i odwracał za siebie, żeby nabrać pewności, że i tam nie ma ogona. Co prawda wszyscy mijający go ludzie przyglądali mu się mniej lub bardziej, ale to raczej ze względu na jego aktualną fizjonomię, a nie na jego zainteresowania. W każdym razie Walter nie znalazł rzetelnego dowodu na to, że ktoś go śledzi. To oczywiście nie zmienia faktu, że i tak był przekonany, że ciągnie za sobą ogon. „Ten wyjazd do Nowego Jorku to jednak był dobry pomysł. Uwolnię się na chwilę od nich wszystkich, a Tołoczko pomyśli, że się przestraszyłem i opuszczam Boston na dobre”.

Po dziesięciu minutach marszu, wszedł do cukierni w swojej bramie, gdzie Harry przywitał go kolejnym: -Jezu, Walter, co się stało? – ale nie miał nic przeciwko prośbie księgowego, żeby zadzwonił do Hiddinka z informacją, że zmiana planów, bo Chopp nawiązał kontakt ze zleceniodawcą Garretta w Nowym Jorku i w związku z tym wyjeżdża.

****

Obudził się o ósmej wieczorem. Czyli tak, jak sobie nastawił budzik. To w zupełności wystarczy, żeby się spakować, wykąpać, zapytać pani Higgins, czy nikt podejrzany się nie pytał o niego, zjeść dobrą kolację jak zwykle naprzeciwko i jeszcze zahaczyć o Douglasa. Ból oczywiście cały czas mu doskwierał, ale czuł się lepiej. Bo cały czas działał, nie wypadł z akcji. A do tego cały czas miał przemiłe wrażenie, że to on z nich wszystkich wniósł najwięcej do tego śledztwa. Na dowód tego dotykał się po obolałej twarzy. Że to on im pokazał. Zwykły, kurwa, księgowy. Bez konszachtów, bez życia towarzyskiego, bez obycia, ale z motywacją. Bo cały czas, jak przez mgłę, miał nadzieję na to, że na końcu tej całej historii, będzie czekała na niego Muriel z rozłożonymi ramionami. I znowu będzie mógł się do niej przytulić.

Na razie jednak stał pod drzwiami Leonarda i głośno pukał. W ręku trzymał niewielką walizeczkę, w której była koszula na zmianę. Do tego spodnie, trochę kosmetyków – głupoty. Najważniejsze, że za paskiem spodni na plecach tkwił sobie rewolwer, a do łydki miał przymocowany nóż do ryb.

Douglas zaprosił go do środka. Trochę przejął się wyglądem księgowego, więc od razu ruszył do kuchni, żeby coś przygotować, ale Walter zaoponował: -Nie kłopocz się Leonardzie, zaraz mam pociąg... – kierując się do pokoju, zmienił jednak zdanie: -Chociaż gorąca herbata dobrze by mi zrobiła.

Po chwili dołączył do niego chłopak. Przyniósł termos i rozlał gorący płyn do kubków. Chopp podniósł parujące naczynie do ust i nawet złamanym nosem poczuł, że herbata jest z wkładką. Leonard również upił łyk i zapytał: -W-wyjeżdża pan?

-Muszę na chwilę zniknąć i przestań wreszcie mówić do mnie pan – po kolejnym łyku herbaty, Walter poczuł, że jest gotowy kolejny już raz tego dnia opowiedzieć historię z Tołoczko.

-Ucieczka to c-chyba jedyne dobre rozwiązanie – głośno pomyślał Douglas po wysłuchaniu relacji. –D-dokąd pan wyjedzie?

-Jadę do Nowego Jorku, tam się spotkam ze zleceniodawcą Garretta. Może czegoś się dowiemy, ale powiedz mi, czy próbowałeś dotrzeć do Prooda – Walter szybko zmienił temat, bo właśnie tego chciał się dowiedzieć: co z Proodem i czy jest w stanie im pomóc jakimiś informacjami i zaleceniami. Chłopak na to pytanie wyraźnie spochmurniał i powiedział: -Tak...profesor nie wygląda zbyt dobrze, ale sporo s-się dowiedziałem.

-Byłeś u niego? Naprawdę? Opowiadaj! – księgowy teraz zrozumiał, że nie doceniał chłopaka.

-U-udało mi się do niego d-dostać pod przykrywką fotografa na zlecenie policji...p-profesor był nafaszerowany jakimiś lekami...według niego m-musimy odnaleźć zaginionego syna Hiddinka...p-profesor mówił, że Artur wie więcej...p-poza tym mówił o fabryce Duvarro...wspominał o w-wynikach ś-śledztwa jego i Angeliny...nie pamiętał zbyt dużo, ale w-wspomniał, że w-według niego w fabryce K-kuturb coś buduje...coś c-co ma zniszczyć cały świat....wiem, że brzmi to dość nierealnie, j-jednak po tym co p-przeżyliśmy...

-Kuturb coś buduje wewnątrz fabryki – Walter pomyślał na głos. –Duvarro Sprocket jest więc tylko przykrywką...

-U-udało mi się także z-zatrudnić w f-fabryce...s-spróbuję tam powęszyć, m-może coś znajdę, jakiś punkt z-zaczepienia, który poruszy n-nasze ś-śledztwo do przodu – kontynuował chłopak.

-Świetnie, tylko uważaj na siebie – powiedział księgowy, a w duchu poczuł zawiść: „Mi się nie udało tego dokonać. Przestań! Przestań Walter tak myśleć! Wszyscy działacie razem i tylko to się liczy. To nie są żadne pieprzone zawody”. -U Hiddinka był gul. W domu. Poturbował jego lokaja.

-Ch-cholera...- chłopak instynktownie wpakował rękę do wiszącej na krześle torby. –Sz-szukał kła...

-Kła? Tego wisiorka... no tak... A ja myślałem, że może właśnie Artura. Skąd wiesz, że kła?

-P-profesor...p-pokazałem mu go i zapytałem...t-to kieł ghula, p-profesor p-powiedział, że je przyciąga.

-Masz go u siebie?

-T-tak i na razie tak z-zostanie, póki nie będę w-wiedział do czego może im być p-potrzebny.

-Nie boisz się? Może powinniśmy go gdzieś zakopać...

-Jeśli go z-zakopiemy oni na pewno go znajdą, a p-póki nie dowiemy się do czego służy, lepiej nie ryzykować.

-Rozmawiałem przez telefon z tym Jasonem, który wynajął Garretta. Powiedział, żeby pod żadnym pozorem nie gasić w nocy światła. Początkowo myślałem, że to żart, ale teraz widzę, że może rzeczywiście nie powinieneś gasić na noc.

-J-już od czasu ry-rytuału nie gaszę światła – powiedział Leonard i skrzywił się na samo wspomnienie. Tymczasem Walter znowu zmienił temat: -Wracając do Prooda... Myślisz, że uda nam się go ocalić? Biorąc pod uwagę jego obecny stan?

-W-wiem, że musimy się spieszyć. Inaczej mo-mogą go wykończyć.

Walter siedział teraz i rozkoszował się chwilą. Było przytulnie, pili sobie herbatkę, rozmawiali. Co prawda, poruszane tematy nie należały do najprzyjemniejszych, ale Choppa opanował jakiś taki spokój, czyli coś, za czym miał prawo tęsknić od dobrych kilku dni. Niestety, chwili odejścia nie mógł odwlekać w nieskończoność. Za niecałą godzinę odjeżdża nocny pociąg do Nowego Jorku. Trzeba iść. -Dzięki za herbatkę. Muszę już lecieć, bo mam pociąg. Życzę ci powodzenia w Duvarro i uważaj na siebie.

-Dz-dziękuję i nawzajem...Nowy Jork to spore m-miasto, proszę się nie z-zgubić - uśmiechnął się, po czym uścisnął dłoń Waltera.

***

Stał na kładce nad torami.



Na razie nie wchodził na dworzec. Za dużo ludzi, a w każdym widzi potencjalny ogon. To by mogło doprowadzić go do jakiejś psychozy. A tutaj jest spokój. Na dworzec wejdzie przed samym odjazdem. Zajmie miejsce i postara się zasnąć. Pod warunkiem, że pozwolą mu na to jego myśli. Kuturb coś buduje w Duvarro... No proszę, poważne przedsięwzięcie, pewnie jest w to zaangażowana cała mniejszość rosyjska na trasie NY – Boston. Teraz młody będzie najbliżej centrum wydarzeń. Tylko, żeby się nie wygadał... „Im więcej wiemy, tym bardziej zaczyna mi się wydawać, że po prostu powinniśmy powymordowywać tych ludzi”

A siedząc już w pociągu, myślał o dwóch sprawach: pierwsza dotyczyła Dwighta. Walter myślał sobie: „Najpierw cały czas chciałem zadzwonić do Garretta, jako zawodowca. Żeby podejmował decyzje, bo jest niebezpiecznie. A skończyło się na tym, że radzę sobie sam. Co więcej, jadę na spotkanie z jego zleceniodawcą – a to wiąże się z nieinformowaniem go o tym, bo przecież jest drażliwy na tym punkcie. Jak napadł na mnie wtedy w szpitalu. Hm, ciekawe jak by się zachował, jak byśmy się niechcący spotkali w Central Parku na przykład...”. Druga sprawa była bardziej prozaiczna: „Cholera, jak mnie uwiera ten pistolet za spodniami. Muszę sobie sprawić fachową uprząż na tę broń. Taką na ramiona. Ale to jak wrócę, a może i w Nowym Jorku... Przecież będę tam o 6 rano, a Jason w Central Parku jest od południa...”
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline