Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2010, 22:25   #18
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
ZAMEK AMBER, POKÓJ FIONY
Fiona nerwowo krążyła po pokoju. Wydarzenia ostatnich godzin bardzo ją niepokoiły. Atak zaskoczył ją równie wielce, co postawa Benedykta i Corwina. Ich współpraca i dobre stosunki wyglądały nad wyraz podejrzliwie. Można było je tłumaczyć chęcią działania na rzecz Amberu, ale Fiona w to nie wierzyła. Wiedziała, że Corwin nigdy nie pogodził się z utraconą szansą na objęcie tronu. Włożył wiele wysiłku w przygotowania i wojny mające go doprowadzić do władzy w Amberze. Wydarzenia jednak ułożyły się zupełnie nie po jego myśli i musiał przyznać się do porażki. Fiona wątpiła, by to Corwin stał za zamachem i porwaniem. Wiedziała jednak, że jej brat w tym co się stało dopatrzył okazji dla siebie.
Poczciwy Benedykt zaufał staremu lisowi i pewnie nawet nie podejrzewa, że Corwin coś knuje za jego plecami. Nowy regent jest oczywiście doskonałym taktykiem i dowódcą, ale tylko jeżeli chodzi o pole bitwy. Gdy chodzi o dworskie intrygi, przypomina dziecko zagubione we mgle.
Fiona usiadła i rozłożyła talię Atutów przed sobą. Spojrzała na wizerunki swoich sióstr i braci. Każdy uchwycony w charakterystycznej dla siebie pozie i stroju. Jej talia była dziełem samego Dworkina i to jego kartę wzięła jako pierwszą do ręki.
Skupiła spojrzenie na twarzy starca, wykrzywionej w demonicznym uśmiechu.
Wizerunek na karcie zadrżał i Fiona otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Najwyraźniej udało się jej wywołać Dworkina.
Obraz na Atucie nadal drżał i falował niczym obraz w nienastrojonym telewizorze. Fiona jeszcze usilniej wpatrywała się w kartę. Wyczuwała obecność Dworkina, ale nie udało jej się nic ponad to.
- Na scenę wchodzą dawno nie widziani aktorzy - usłyszała nagle starczy, skrzeczący głos. Nie miała wątpliwości, że to Dworkin - A i kilku nowych szykuje się do debitu.
Po tych słowach pokój Fiony wypełnił się szaleńczy śmiechem starca.


ALEKSANDER, CONNLEY, LILAVATI
MIASTO AMBER, DZIEDZINIEC KOSZAR

Księżyc dopiero rozpoczynał swoją nocną wędrówkę, dlatego też na koszarowym placu było dość ciemno. Jedyni blask kilku pochodni umieszczonych na ścianach okalających plac budynków dawał blade światło.
Corwin przywiązał ostatniego konia do popręgu i czekał na tych którzy wyrazili chęć udziału w pościgu.
Cała trójka nadeszła niemal równocześnie. Na przodzie Aleksander syn Benedykta, a parę metrów za nim Connley, syn Fiony i Lilavati Chanicut, wysłanniczka Dworców Chaosu. Corwin uśmiechnął się pod nosem widząc młodych amberytów. Wyszedł im na przeciw i pokłonił się nisko przed księżną Chanicut.
- Witaj księżno! Cieszy mnie twoja obecność w tym miejscu. Widać, że mój syn wykazał się niezwykłym zmysłem wybierając właśnie ciebie na towarzyszkę i prawą rękę Mandora. Wierzę, że dzięki twojej obecności i pomocy szybko uda nam się odszukać autora spisku.
Corwin przywitał się również z kuzynami i poprowadził ich w stronę koni.
Przy popręgu stały cztery kare fryzyjskie rumaki. Każdy z nich stał równo i prosto niczym model. Ich sierść lśniła w blasku pochodni.
- To konie z mojej stadniny na Cieniu Ziemi. Są oswojone z podróżowaniem po Cieniach, jak i piekielnymi rajdami. To bardzo mądre i niezwykle wytrzymałe konie. Myślę, że to najlepszy środek transportu na tego typu wyprawę. - rzekł Corwin głaszcząc jednego z koni po pysku.
Cała czwórka wskoczyła na koń i ruszyła pomału wyludnionymi uliczkami Amberu. Po ataku większość gości i przyjezdnych opuściło miasto.
- Musimy wyjechać poza obręb lasu ardeńskiego i dopiero tam będziemy mogli rozpocząć poszukiwania. - rzekł Corwin po chwili - Z tego co udało mi się już ustalić, strzygi korzystały z portalu który pojawił się nad Amberem wraz z burzą. Udało mi się odnaleźć miejsce do którego prowadził ów portal. To rodzimy Cień tych stworów, jest ich tam pełno i chyba są jedynym gatunkiem zamieszkujący tamten świat. Osoba odpowiedzialna za porwanie, ruszał jednak dalej. Nasz pościg rozpoczniemy właśnie od Cienia zamieszkałego przez strzygi. Cała grupa wyjechała z miasta ku dolinie Garnath, którą kiedyś Corwin prowadził swoje wojska, by zdobyć koronę Amberu. Po kilkunastu minutach grupa dotarła do traktu prowadzącego przez las ardeński. Potęga drzew rosnących po obu stronach drogi nawet w amberytach wywoływała uczucie podziwu dla potęgi natury. Corwin zauważył, że księżna Lilavati nerwowo rozgląda się na boki i drży. Obserwował ją uważnie przez dłuższą chwilę i już miał coś powiedzieć, gdy za zakrętu wyłonił się jeździec ubrany w białą emaliowaną zbroję. Podjechał do Corwina i ukłonił się nisko wszystkim.
- Witajcie! Pozwolicie, że was odprowadzę?
Corwin odpowiedział skinieniem głowy na powitanie i położywszy rękę na sercu, bez słów podziękował Julianowi za zaoferowaną pomoc.
Mając strażnika ardeńskiego lasu za przewodnika ruszyli dalej. Jechali w milczeniu. Gdy po kilkunastu następnych minutach wyjechali po drugiej stronie lasu, Julian zatrzymał się i rzekł:
- Dalej możecie jechać już sami. Za tamtym zakrętem możecie rozpocząć wędrówkę poprzez Cienie. Bądźcie ostrożni. Gdybyście potrzebowali pomocy, wiecie jak się ze mną skontaktować.
- Dziękuję Juliannie. Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne. - Corwin pokłonił się i dodał - Strzeż Amberu, naszego króla i regenta.
Stojącym za Corwinem wydawało się, że ostatnie słowa wypowiedział on jakby ironicznie.
- Ruszajcie, szkoda czasu.
- Bądź zdrów Julianie. Za mną - krzyknął Corwin.

Gdy Corwin doprowadził grupę do zakrętu drogi o którym mówił Julian zatrzymał się i obejrzał za siebie. Upewniwszy się, że brat ich już nie obserwuje, powiedział:
- Poprowadzę nas do Cienia, który zamieszkują strzygi. Jeżeli ktokolwiek z was wyczuje, że Wzorzec prowadzi go gdzie indziej dajcie mi znać.
Corwin zamknął oczy i pochylił głowę. Przez chwilę siedział w takiej pozycji, by nagle i bez słowa ruszyć naprzód.
Koń ruszył kłusem. Amberyci uważnie obserwowali to co ich otacza. Przez kilka minut w krajobrazie Amberu nic się nie zmieniło. Dopiero po tym czasie zielona i niska trawa, zmieniła się nagle w wysokie łany zboża. Konie które dosiadali amberyci nawet nie drgnęły na tę gwałtowną zmianę. Księżyc, który do tej pory lśnił srebrnym blaskiem zniknął zupełnie. Teraz mieli nad głowami atramentową czerń. Corwin jadący na przedzie nie zmieniał tempa jazdy, co kilka chwil pochylał głowę jakby czegoś nasłuchiwał. Bujne pole zboża zniknęło równie nagle jak się pojawiło. Chrzęszczący pod końskimi kopytami żwir i zapach morza uzmysłowił im, że zbliżają się do kamienistej plaży.
Wzburzone ciemno szare morze pojawiło się za następnym zakrętem. Na odległym horyzoncie wisiały ciężkie chmury i gdzieś tam na pełnym morzu zapewne szalała wielka burza. Na szczęście nic nie wskazywało na to, że jest taka sama burza Cienia, jaka nawiedziła Amber. Corwin nie zwolnił i nie przyglądała się odległej burzy. Zmusił konia do skrętu w lewo i wspinaczki po stromy, kamienistym zboczu. Nagle niebo nad nimi zmieniło barwę na grafitową, a droga stała się jeszcze bardziej kamienista i grząska. Konie zwolniły, gdyż wspinaczka w takim terenie nie należała do najłatwiejszych. Droga robiła się coraz bardziej wąska, a po ich lewej stronie pojawiła się skalna ściana. Po następnych kilkunastu minutach ścieżka, którą podążali wiodła ich w coraz wyższe góry. Po ich prawej stronie pojawiła się głęboka przepaść. Fryzyjskie rumaki nie okazywały jednak strachu i jeden z drugim szły naprzód.
Gdy wjechali na płaski szczyt z którego rozciągał się widok na rozległą dolinę pokrytą szarym pyłem dolinę.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł Corwin - Jak widzicie Cień ten jest dość blisko Amberu. Musimy zjechać do doliny i spróbować odnaleźć trop porywaczy.
Corwin odszukał ścieżkę prowadząca w dół i ruszył przodem. Konie stąpały wolno po niepewnym gruncie. Wysoko nad głowami amberytów pojawiło się stado krążących strzyg. Kołowały ponad nimi niczym sępy. Zejście z wysokiego szczytu zajęło im ponad godzinę. Gdy w końcu znaleźli się w dolinie zauważyli, że jest ona pokryta setkami kości i czaszek najróżniejszych zwierząt. Cała dolina wyglądała na wymarłą i pozbawiona wszelkiego życia, nie licząc krążących nad nimi upiorów.
Corwin prowadził grupę wolno i uważnie obserwował otoczenie.
- Tak jak poprzednio - rzekł w końcu - niewiele wyczuwam. Jedno jest pewne, że tutaj się rozdzielili. Strzygi, które brały udział w ataku zostały w tym Cieniu i prawdopodobnie poleciały w stronę tamtej góry - Corwin wskazał ręką odległe szczyty na horyzoncie - A reszta... Może ty Connley'u ich wyczujesz.


CONNLEY
Connley nie wiedział, czy Corwin mówi prawdę on wyczuwał dwa wyraźne i świeże ślady. Aż nieprawdopodobne było, żeby Corwin ich nie czuł. Syn Fiony skupił się zamykając oczy i widział dwa tropy. Jeden faktycznie prowadził w stronę odległych góra, a drugi biegł poprzez dolinę i znikał gdzieś w kolejnym Cieniu. Ten drugi ślad był mocniejszy i świeższy. Można było przypuszczać, że to właśnie w tę stronę udał się ten kto przetrzymuje królewskiego syna.


LILAVATI
Chaosytka słuchała uważnie tego co mówi Corwin. Ona również miała wątpliwości co do szczerości ojca Merlina. Czyżby wystawiał on na próbę młodych amberytów. Na domiar wszystkiego ona wyczuwała ślad użycia Logrusa w tym miejscu. Ktoś kto tutaj przybył używał nie tylko Wzorca, ale również mocy Chaosu. Ślad ów prowadził dalej poprzez Cienie.


ALEKSANDER
Podczas gdy trójka jego towarzyszy skupiała się na poszukiwaniach śladów za pomocą Wzorca, on obserwował okolicę. Mimo ciągle kołujących nad nimi strzyg, było niezwykle cicho i spokojnie. Za spokojnie. Cichy jaka panowała zakłócały jedynie pojedyncze parsknięcia koni. Aleksander lustrował uważnie dolinę. Wokół nie widział nic podejrzanego, ale jego wyczulony instynkt podpowiadał mu, że powinien być uważny.
Nagle zobaczył, że kilka metrów przed nimi ziemia delikatnie drży. Odruchowo sięgnął po miecz, ale zamarł w bezruchu gdy zobaczył jak z ziemi wyłania się humanoidalna istota.
Jej ciało było szare jak pył wokół, a skóra przypominała swoją fakturą popękany kamień. Stanął wyprostowany jak struna przed grupą amberytów i rzekł bardzo powoli w języku thari:
- Szukacie tych którzy zniszczyli nasz świat - Aleksander nie wiedział do końca, czy jest to pytanie czy stwierdzenie.
Czekał więc spokojnie na dalsze słowa podziemnej istoty.
- Wiedzieliśmy, że przybędziecie. Król Gerard przewidział to i kazał wam udzielić wszelkiej pomocy.


ZAMEK AMBER
MORGAINNE

Młoda amberytka pracowała niestrudzenie całą noc nad antidotum. Dzięki wrodzonym talentom i długoletniemu doświadczeniu, jej praca przyniosła owoce. Wraz z pierwszymi promieniami słońca, trzymała w dłoniach próbkę odtrutki. Mimo, że była zmęczona nie czekała ani chwili. Ruszyła do pokoi zajmowanych przez Mandora.
Przed pokojem chaosyty stało dwóch wartowników. Na widok Morgainne wyprostowali się i strzelili obcasami. Morgainne zapukała i weszła do pokoju.
Lord Mandor leżał śpiący na łóżku, a obok niego na krześle siedział Mordad Jesby, jeden z posłów który pozostał na zamku.
Mordad Jesby przypatrywał się Morgainne, która pochyliła się nad chorym. Ręką sprawdziła jego czoło. Wyglądało na to, że nie ma gorączki. Spał a jego oddech był równy i spokojny. Kapłanka sprawdziła jego rany. Nadal były opuchnięte i zaczęły podchodzić ropą. Morgainna wyjęła skalpel z kuferka i przecięła bąble. Wypłynęła z nich gęsta, żółta ropa. Dopiero wtedy wyjęła fiolkę z antidotum i wylawszy jej zawartość na gazę zaczęła wcierać w rany. Pod wpływem mikstury rany zaczęły blednąć.
Patrzący na wszystko podejrzliwie Mordad Jesby, pokiwał tylko z uznaniem głową.
- Widzę, że zna się pani na rzeczy - skomentował, gdy amberytka skończyła zabiegi - Cieszę się, że Benedykt właśnie panią polecił na lekarza lorda Mandora. Chaosyta pokłonił się nisko kończąc przemowę.
Morgainne opuściła pokoje Mandora i wróciła do siebie. Mogła teraz resztę mikstury przekazać zamkowym balwierzom, by ci zajęli się pozostałymi rannymi. Sama musiała odpocząć po całonocnej pracy.
Usiadła w głębokim fotelu, a nogi położyła na pufie. Prawie natychmiast usnęła.


Śniło się jej morze.
Wzburzone fale rozbijały się o długie dzioby łodzi.
Za jej plecami szumiały wielkie żagle, wydęte pod wpływem silnego wiatru. Słyszała krzyki mężczyzn i bicie w bębny.
Przed nią na horyzoncie pojawiła się wielka armada okrętów na których żaglach widniał gotujący się do boju gryf.



Sen przerwało walenie do drzwi. Nie czekając na pozwolenie do pokoju wszedł Mordad Jesby.
- Pani szybko! Coś niedobrego dzieje się z lordem Mandorem.
Morgainne lekko zaspana wstała i ruszyła za chaosytom.
Ruszyli biegiem zamkowymi korytarzami. Straż przed pokojem stała przy otwartych drzwiach. Morgainne wbiegła do środka i stanęła przy łóżku. Mandor był rozpalony i trząsł się w drgawkach. Jego oddech był płytki i szybki. Co chwila otwierał i zamykał oczy. Amberytka otworzyła kuferek i odszukała sproszkowane kwiaty wortycza, zioła które szybko spędza gorączkę i ma działanie przeciwbólowe. Roztarła kwiaty w palcach i zaczęła nacierać proszkiem skronie Mandora. Lek zadziałał wręcz błyskawicznie. Chaosyta uspokoił się i spojrzał szeroko otwartymi oczami.
- Morgainne! - krzyknął - Pomóż mi!
I wyciągnął rękę w stronę amberytki. Ta chwyciła ją chcąc uspokoić rannego.
Nagle ściany pokoju zafalowały, a po chwili Morgainne i Mandora znajdowali się w zupełnie innym miejscu. Wokół nich rosła wysoka trawa w kolorze brudnej ochry. Z nieba lał się straszliwy żar. Leżący na ziemi Mandor znowu zaczął się trząść w gorączce.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 18-10-2010 o 15:36. Powód: poprawa imienia lorda z domu Jesby
brody jest offline