Wątek: [D&D +18] Limbo
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2010, 22:59   #7
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Droga w nieznane, około tydzień wcześniej



Stary drewniany wóz toczył się powoli, ciągnięty przez dwie szkapy bo ciężko było nazwać te wychudłe konie inaczej. Był to już któryś z kolei dzień ich podróży do celu, którego to Verna mimo jej próśb nie chciała zdradzić. Drowka znała ją bardzo słabo mimo iż podróżowały przez kilka ładnych miesięcy razem, ku przeznaczeniu które owiane było tajemnicą. Lairiel Do’viir bo tak na imię miała mroczna elfka nabierała coraz to większych obaw co do całej tej wyprawy. Czemu matka kazała jej opuścić rodzinne podziemne miasto i bez podawania konkretów wyruszyć z ludzką kobietą? Może chciała się jej pozbyć? Znudzenie nieustanną wędrówką powoli ustępowało podnieceniu gdyż pora roku prawie zatoczyła pełen okrąg od momentu gdy jej oczy pierwszy raz ujrzały słońce. I choć pierwsze jego ujrzenie przeżyła bardzo boleśnie, myśląc że to już koniec i krzycząc z ziemi że straciła wzrok, świat zewnętrzny nie licząc jaskrawej bijącej w oczy kuli światła zdawał się być bardzo ciekawy. Teraz po roku zbliżała się do celu swojej podróży, a może celu Verny?
Jej mama była kapłanką domu Do’viir, miała władzę, siłę i swoje nieznane nikomu plany. Przeciwstawienie się woli matki byłoby wyrokiem śmierci i chociaż zawsze się jej słuchała ta nigdy tego nie doceniała. Powodem była niechęć córki do Pajęczej Bogini – Lolth, a za sprawą tego całkowita niechęć i do wszelkiej próby przekonania jej do drogi kapłaństwa. Zamiast tego dziewczyna uciekła w przeciwnym kierunku, ćwicząc ciało i dochodząc do perfekcji w akrobacji. Verna zaś była typową wojowniczką, choć doświadczoną przez życie i strasznie poważną. Kruczoczarne włosy, sylwetka dwa razy większa od elfki i jeszcze na dodatek sporo blizn na ciele. Okazała się mało przyjazna, jakby to co robiła było dla niej karą. Opiekowała się drowką, zachowując pewien dystans. Obu kobietom to pasowało. Zazwyczaj jechały same, konno jednak na jednym zwierzęciu gdyż Lairiel ni jak nie mogła przywyknąć z początku do tego zwierzęcia którego przecież w podmroku nie było. Widząc klacz mrużyła nerwowo oczy i obdarzała ją nieufnym spojrzeniem jakby ta miała zaraz odgryźć jej rękę. Czemu tym razem jechały wozem? Elfka nie miała pojęcia. W jej głowie krążyły myśli o ucieczce jednak nigdy do niej nie doszło. Na powierzchni była zagubiona niczym mała dziewczynka, nie wiedziała ani gdzie mogłaby uciec, ani co dalej. Jedzenie i picie zapewniała jej Verna która nigdy nie pozwoliła jej wejść do żadnej z wiosek mówiąc dosłownie „Taką jak ty zabiją tu gdy tylko zobaczą, w najlepszym wypadku zgwałcą. Twoja rasa nie jest mile widziana na powierzchni tego świata”.
Mimo to z każdym dniem poza domem, Lairiel czuła się coraz lepiej. Każdy kolejny uczył jej czegoś nowego, a podziemne miasto, jej ojczysty dom coraz mniej kusił powrotem. Gdyby jeszcze mogła być niezależna. Odciąć się od swojej matki, Verny i... poznawać ten pełen dziwactw niespotykanych pod ziemią świat!

Rozmyślała o tym cały czas gdy tak jechali, milcząc i spoglądając zza kaptura na coraz gęstsze drzewa, kwiaty i rośliny. Wzrokiem szukając dotąd nie znanych zwierząt i nasłuchując pisku ptaków. Siedziała z tyłu razem z Verną, na przedzie zaś za pomocą lejc kierował stary, siwy, opłacony przewoźnik, lekko capiący potem do którego Lairiel zdążyła się już właśnie z tego powodu zniechęcić. Obok zaś siedział drugi, całkiem młody mężczyzna o blond włosach, zdawało się że syn woźnicy.
Wcześniej bardzo zainteresowany był obiema przewożonymi kobietami, jednak miecz Verny kazał mu się za siebie nie oglądać. Taka już była, tak samo ostra. Nie pozwalała Lairiel ani się odzywać w towarzystwie innych, ani wychylać choćby trochę nosa spod kaptura. W pewnym momencie jednak i Verna znudzona ciszą podczas wielogodzinnej podróży odezwała się.

- Młody, zagraj nam coś nim umrzemy tu z nudów.

Prawie warknęła wojowniczka dotykając ramienia chłopaka obok woźnicy. Ten zaś najwyraźniej poczuł się wyjątkowo niezręcznie jakby ta dłoń miała zaraz wydrzeć mu kawałek skóry z pleców. Lairiel uniosła nieco wzrok, co dostrzegł i chłopak zerkając niby przypadkiem pod kaptur tajemniczej pasażerki której ciało, nawet okryte płaszczem sprawiało że nagle stawał się żywszy. Nim jednak zdążył zaspokoić swoją ciekawość dostał po łbie od Verny.

- Au! Za co?!

- Nie oglądaj się!

Chłopak sięgnął po gitarę, przez chwilę strojąc ją. Po czym jego dłonie ruszyły delikatnie, a muzyka rozbrzmiała w mroku wieczoru skrywającego leśny trakt dookoła nich.




.


Lairiel słuchała piosenki jak zahipnotyzowana, a jej słowa rozbijały się w głowie niczym echem. Z jednej strony drowka zawsze miała słabość do sztuki i piękna, z drugiej zaś od pewnego czasu jej myśli krążyły wokół jej własnego życia, wolności i przyszłości. Cały czas była bardziej ciekawa niż powinna i czuła się niespełniona. Każdy dzień na powierzchni uświadamiał ją że jej egzystencja w ojczystym Guallidurt ograniczała ją i że to nie tego w życiu szuka. Być może była po prostu słabo przywiązana do własnego domu i życia jakie kręciło się wokół dominacji.
W pewnej chwili Lairiel poczuła coś co rozpaliło jej ogień w duszy. Nagle poczuła się... wolna. Choć cały czas pod uważnym okiem Verny i wciąż niezbyt zaradna, a jednak ta myśl była jakby iskrą która odmieniła jej sposób patrzenia na świat. Świat który chciała poznawać i do którego chciała się dostosować. Myśli o powrocie do podmroku odeszły zupełnie w niepamięć, a serce zbuntowało się przeciw woli jej matki. Pytaniem było jak poradzić sobie w tym obcym świecie, zupełnie go nie znając? Dłoń jej rodzicielki zdawała się cały czas za nią podążać i choć w duchu narodził się bunt to póki co musiała stłumić swoje uczucia. Nie była gotowa by uciec od wyznaczonej jej przyszłości i zacząć tworzyć ją sama. Jeszcze nie.

Gitara ucichła, a ciszę nocną zagłuszały jedynie świerszcze i... delikatne oklaski małych, otulonych rękawicami dłoni drowki, za co Verna wyraźnie skarciła ją spojrzeniem. Jej jednak nic to nie obchodziło, przerwała dopiero gdy wojowniczka złożyła jej dłonie na kolana. Na twarzy Lairiel wymalował się złowrogi grymas, położyła się na boku i zebrała do snu nucąc pod nosem tekst piosenki.

- A mury runą, runą, runą

- I pogrzebią stary świat...




Skraj Zimnej Puszczy, czasy obecne.



Niemal roczna wędrówka dobiegła wreszcie końca i obie kobiety znalazły się niedaleko obozu śmiałków którzy zjechali ze wszystkich stron świata by rozwikłać zagadkę przeklętego lasu. Nie były już na wozie. Od dwóch dni szły pieszo, a sypiały w namiocie który targała ze sobą Verna. W międzyczasie opowiedziała Lairiel o Aronie i jego klątwie. Drowka patrzyła na to z przymrużeniem oka, legendy legendami lecz nie wiedziała jeszcze jaką rolę ma odegrać w tym całym przedstawieniu. W pewnym momencie jednak Verna kazała się jej zatrzymać i wręczyła list. Papier był, drogi, a na wierzchu widoczny był na laku odcisk pierścienia jej matki. Bała się go otworzyć, kto wie czy nie skrywał w sobie jakiejś nasączonej nienawiścią magii, z drugiej strony dziewczyna nie wierzyła że matka włożyłaby tyle wysiłku tylko po to aby teraz ją zabić. Przecież miałaby milion okazji wcześniej. Czego więc znów od niej oczekiwała? Ostrze sztyletu zerwało lak, a oczy drowki wbiły się w tekst listu, który jak się okazało zbyt długi nie był.

„Dumna córo Do’viir. Ja, twoja matka zdaję sobie sprawę z tego jak trudne zadanie przed tobą stawiam. Jednak tylko ty jesteś w stanie je wypełnić, czyż nie tego pragnęłaś? Wyzwań, przy okazji z twoją ciekawską naturą poznając świat? Odnajdź bohatera imieniem Aron, bez względu na to co będzie trzeba zrobić by tego dokonać i dowiedz się wszystkiego o jego losie jak i o nim samym. W poszukiwaniu odpowiedzi wyrusza także mała grupa wszelakiego motłochu, dołącz do nich i wykorzystaj swoje doświadczenie by pomogli Ci go odnaleźć. Jeśli wypełnisz moją wolę twoje zdanie będzie liczyć się jak każdej kapłanki domu, zaś ty dostąpisz zaszczytu prowadzenia go przy moim boku. Nie bądź głupia, nie daj się zabić i nie zmarnuj szansy którą otrzymałaś. Władza Pajęczej Królowej! Laelice Do’viir.”

Słowa te ni jak nie przemawiały do młodej Do’viir. Przesycone kłamstwem, sztucznym zainteresowaniem jej losem i pragnieniami. Nie zależało jej ani na wspinaczce po drabinie hierarchii i walce o pozycje w mieście, ani zadowoleniu jej matki. Nie wspominając już o Bogini Lolth której nauk nie znosiła. Potajemnie oddawała cześć innej drowiej bogini o imieniu Shaenali która patronowała nocy, tajemnicom, dyskrecji, kradzieży, kłamstwie, samotności i śmierci. Była jednak także podobnie jak Lolth opiekunką kobiet, różnica była jednak taka iż Shaenali nie traktowała mężczyzn z pogardą dając im szansę na stanie na równi z kobietą.

Lairiel chciała schować liścik do kieszeni, lecz zaraz po przeczytaniu ten rozsypał się w popiół. Myśląc o zaistniałej sytuacji drowka ruszyła dalej, w pewnym momencie zauważając że brak przy jej boku Verny. Odwróciła się, a kobieta ciągle stała w miejscu w którym przekazała jej list, opierając dłonie na ostrzu nagiego miecza opartym teraz o ziemię.

- Verna? – zapytała nieco zmieszana elfka.

- Tutaj nasze drogi się rozchodzą, zrobiłam co miałam zrobić ty zaś musisz iść w kierunku ognisk których dym widzisz na niebie. – odparła wojowniczka.

- Ale... przecież...

- Poradzisz sobie, niech pajęcza suka ma Cię w opiece.- dodała nieco kpiąco – Ah i jeszcze jedno. Nie idź za mną.

Verna ruszyła przed siebie jeszcze chwile patrząc na stojącą elfkę, po czym odwróciła się przed siebie. Lairiel zaś patrzyła to na zmniejszającą się postać kobiety to na dym ognisk w dali. Dopiero po chwili doszło do niej że znienacka została sama sobie w obcym świecie. Pośród chaszczy i dzikiej natury, nie wiedząc co jest tu jadalne, co zaś nie. Przysiadła.
Strach i niepewność sparaliżowały ją zupełnie. Zerwała się i szukała wzrokiem sylwetki kobiety, jednak nie widziała jej. Pobiegła w tamtą stronę, by w końcu dysząc zatrzymać się i złapać oddech. Nie znalazła już Verny. Czerwone oczy uniosły się w górę spoglądając na unoszące się kominy dymu niczym na nieuniknione fatum. Ruszyła w ich kierunku.

Rzeczywiście las o którym mówiła Verna był dziwny, linia drzew wyrastała znienacka, a jego głębi nie dało się dostrzec gdyż spowijała je blada mgła. Przed samym lasem przy czterech ogniskach siedziało wielu mężczyzn, a każdy z nich był inny. Drowka zaś obserwowała ich dyskretnie z pewnej odległości, ukryta za ścianą roślinności. Zmysły kobiety były nieco otumanione ilością zapachów które się tu ze sobą mieszały. Więc to z nimi miała wyruszyć według słów matki, a może za nimi? Przez chwilę zastanawiała się czy podejść do mężczyzn, ale kto wie co mogliby jej zrobić. Podobno Ci z powierzchni boją się drowów niczym ognia, teraz jednak to ona się bała. W końcu ich było znacznie więcej. Spośród wyraźnie wyróżniających się postaci dostrzegła centaura, istotę o których słyszała tylko w legendach. Pół mężczyzna – pół koń. Podobno byli bardzo waleczni, choć elfkę zawsze zastanawiało to jak ciężko musi być takiej istocie dbać o higienę.
Jej rozmyślenia w pewnym momencie przerwało jednak powstanie jednej z postaci która nagle odezwała się głośno na cały obóz, wtedy pierwszy raz w życiu Lairiel zobaczyła jasnego elfa który nie był skatowanym, zakutym w kajdany niewolnikiem. Dumny, pewny siebie jednocześnie tak podobny i inny. Odruchowo dłoń dziewczyny powiodła po skórze jej policzka, gdy mu się przyglądała.

- Dziś jest ten dzień, dzień który zapisze się w historii tego świata! To dziś wkroczymy do tego przeklętego lasu, by rozwikłać jego tajemnice! Nieważne co tam znajdziemy, nie ważne co za demony stoją za tymi zniknięciami, poradzimy sobie! Każdy z nas wie jakie jest ryzyko i zdaje sobie również sprawę jakie zaszczyty spłyną na nas, jeżeli jako pierwsi powrócimy z tego lasu. A więc za mną!

I ona miała iść razem z jasnym elfem? Z tą zdegenerowaną rasą? Popielato skóra elfka zwątpiła w misję zleconą jej przez matkę. Pokręciła przecząco głową nie mając zamiaru ruszyć za nimi bo niechybnie któreś z nich spotkałaby śmierć z ręki drugiego.
Przez sto lat uczono ją w podmroku nienawiści do swoich jasnych „braci”, tego nie dało się o tak wymazać jednego dnia.
Mężczyźni siedzący przy ogniskach unieśli się i zaczęli podążać za przywódcą grupy. Nagle uwagę Lairiel przykuło coś czego wcześniej nie widziała, a dokładniej ktoś. Nie widziała dokładnie kim on był, lecz jego skóra była czarna niczym węgiel. To był inny drow, tutaj, na powierzchni! Nie rozumiała tylko jakim cudem elf Sylvan nie naciągał już cięciwy swego łuku by go ustrzelić. Wojna ras trwała przecież od pokoleń, bynajmniej tego ją uczono. To była jej szansa, jej nadzieja. Ten podziemny elf mógł wprowadzić ją w życie na powierzchni, mógłby nauczyć ją wielu rzeczy o przetrwaniu. Tylko wiedza mogła ją uratować i dać szansę odzyskania wolności.

Postaci szybko jednak znikały we mgle zaczarowanego lasu, nie mogła pozwolić sobie teraz na niezdecydowanie, zerwała się i pobiegła za nimi. Upewniając się że jej kaptur skutecznie ukrywa twarz. Wpadła w objęcia mgły podążając w kierunku w którym ostatnio widziała idącego drowa. Kilka zaskoczonych spojrzeń zatrzymało się na niej, nikt jednak nie potraktował jej jak zagrożenia. Mgła robiła się coraz gęstsza. Gdzieś niedaleko niej przez chwilę dostrzegła zarysy krasnoluda, niezwykle ciężko opancerzonego. Zaraz potem usłyszała nawoływanie kogoś szukającego swych towarzyszy. Chwilę później mgła zrobiła się tak gęsta iż nie było widać już nikogo. Wszelkie głosy ucichły, a chłód jaki tu panował sprawił że idąc kobieta potarła dłońmi ramiona. W pewnym momencie rozglądania się zgubiła kierunek i zaczęła ogarniać ją lekka paranoja.

,,Gdzie ja jestem? Gdzie reszta? W co ja się znów wpakowałam..?"


Strach sprawił że przyspieszyła kroku, prawie biegnąc przez las, nikogo jednak nie było widać.

,,To niemożliwe, przecież oni muszą gdzieś tu być."

Wymijając kolejne chude, o ostrych gałęziach jakby półmartwe drzewa elfka w końcu zupełnie straciła poczucie kierunku. Serce zaczęło bić jak szalone, gdy dopiero teraz sobie uświadomiła w jak wielkim zagrożeniu jest jej życie.

,,Ten drow, był tam!"

Przez chwilę zdawało się jej że widziała go we mgle, nim znowu zniknął. Była też druga strona medalu. A co jeśli to tylko jej umysł sprawia jej figle? Nie, chciała się teraz nad tym zastanawiać, po prostu pobiegła przed siebie, pobiegła za nim.



[media]http://www.youtube.com/watch?v=NjfDby7O5Q4[/media]


W pewnym momencie wypchnięta przez mleczny opar okrywający las upadła prosto na jakieś spróchniałe schody. Oddech Lairiel przyspieszył, gdy to co się z nią działo przestało być zrozumiałe dla rozumu. Zaskoczona nie zdążyła zrobić zbyt wiele poza zasłonieniem się dłońmi przed upadkiem. Te były wpisane w życie akrobatki, złodziejki i zabójczyni które prowadziła w podmroku tak więc umiała uderzyć w taki sposób by zrobić sobie jak najmniejszą krzywdę. Kiedyś w ramach ćwiczeń, grupy przestępczej do której należała jej znajoma nagle wypchnęła ją z drugiego piętra budynku. Wtedy jeszcze nie była tak dobra, skończyło się to bolesnym siniakiem.


- *Umhh..* - jęknęła cicho dziewczyna absorbując siłę uderzenia na lewy bok i dłoń.

Elfka nie była zbyt niska. Na oko miała ze sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i bardzo zgrabną figurę którą doskonale podkreślał jej kombinezon.


Czarny, matowy, solidny a jednocześnie cienki materiał który ściśle przylegał do jej długich nóg zakończonych sięgającymi nieco za połowę łydki miękkimi butami. Okrywał także cały tułów i drobne kobiece dłonie w tego samego koloru rękawicach. Jej plecy zakrywała krótka do pośladków peleryna z grubszego i ciepłego materiału podobnego do koca, choć o głębi tak ciemnej iż nie odbijała prawie w ogóle światła. Z tego samego materiału zrobiony był też kaptur który Lairiel miała na głowie. Ukrywał on w mroku twarz dziewczyny i jej szpiczaste uszy których ani trochę nie było widać, a uwiązany był tak by nie spadał z głowy. Jakby tego było mało nos i całą dolną część twarzy zakrywała jej maska wykonana z utwardzonej pajęczej chityny która została użyta także aby zabezpieczyć ramiona przed orężem. Całość wyglądała dość dziwnie, bo jaka kobieta z powierzchni ubierałaby się w ten sposób? Kombinezon zapewniał sporo anonimowości gdyż nie widniały na nim żadne symbole i służył wyłącznie za ubranie i pancerz w jednym. Po dokładniejszym badaniu można było by stwierdzić że materiał z którego go wykonano był skórą zerwaną z odwłoka pająka, w każdym razie musiał to być stawonóg po spotkaniu którego raczej już się nie wracało z życiem. Stworzenia z zaklętych lasów bądź głębin podziemi. Jeśli o samą zaś sylwetkę dziewczyny chodzi to była ona bardzo atrakcyjna, w stylu klepsydry. Najbardziej rzucały się w oczy zgrabne nogi, krągłe biodra, delikatne dłonie i całkiem spory biust, zamknięty pod czarnym, elastycznym pancerzem. Gdyby udało się komuś zajrzeć pod kaptur, dostrzegłby rubinowo czerwone tęczówki jej oczu i w przeciwieństwie do części drowów jej skóra nie była stricte czarna, tylko dość jasno popielato-szara. Od kącików oczu za maskę w dół policzka spływał fioletowej barwy wąski i ostry tatuaż. Wszystko inne pozostawało tajemnicą.

Lairiel rozejrzała się na wprost, w nowej sytuacji i przekręciła na plecy, unosząc się dłonią do pozycji siedzącej. Znajdowała się w jakimś zapomnianym mieście, które jak zdawało się, wymarło. Odruchowo zasłoniła oczy przed światłem bijącym od unoszącej się w dali kuli będącej jej źródłem.

- Cholerna magia. - syknęła pod nosem w swym ojczystym - drowim języku dotykając dłonią swego boku jakby upewniając się że wszystko z nim w porządku. Wtedy nagle zobaczyła kątem oka czyjąś stopę i zorientowała się że po drugiej stronie schodów leży jeszcze jedna osoba! Niespodzianka ta sprawiła że mroczna elfka aż drgnęła wtulając plecy do ścianki schodów. Tą osobą był mroczny elf którego dane jej było zobaczyć już przed wejściem w objęcia lasu. Czym prędzej zdjęła i założyła ponownie pierścień na swoim palcu, za sprawą jego magii nagle znikając z widoku. Schody zaskrzypiały głośno gdy jej drobne stopy stawały na ich stopniach. W jednej chwili była już na ich szczycie i tam oparła się o nadbudówkę obserwując drowa. Mimo że szukała go i potrzebowała to jednak mroczne elfy nie obawiają się nikogo tak bardzo, jak samych siebie. Sam fakt iż spotkała na powierzchni innego przedstawiciela jej rasy był ciekawy, jednak nie to przykuło jej uwagę. Wydawał się jakiś taki... znajomy, a oceniając sylwetkę szczupły i umięśniony.

-Ta magia... jakkolwiek nie cholerna, to wyjątkowo potężna. I to mnie niepokoi... – odezwał się drow, pozwalając sobie co dziwne zupełnie zignorować jej obecność i nawet odwrócić w jej stronę plecami.

Ostatecznie nikt jednak nie odpowiedział mrocznemu elfowi, bo mimo iż Lairiel zdawała sobie sprawę iż on wie o jej obecności to uważała że dla jej bezpieczeństwa ta powinna zostać niewidoczna. Mężczyzna mógł być przecież zagrożeniem, a budowanie zaufania było im całkowicie zbędne. Wiadomym przecież było że sobie nie zaufają.
Czerwone oczy dziewczyny powiodły w kierunku w którym patrzył i on. Kula światła była rzeczywiście wyjątkowym zjawiskiem, drowka jednak odruchowo, nerwowo odwróciła wzrok. Nie potrafiła długo na nią patrzeć.
Nie była przyzwyczajona do tak jaskrawych źródeł oświetlenia, a oczy wciąż raziła ich obecność. Tutaj w głębi lasu i tak było lepiej niż na słońcu, pośród polan. Jak zdarzało się jej podróżować z Verną.

,,Mnie też niepokoi wiele rzeczy kotku, ale pozwolę sobie nie mówić Ci o nich gdy nie będzie potrzeba. Powinieneś pamiętać by nie odwracać się do nikogo plecami..."

Pomyślała drowka, cofając spojrzenie z mężczyzny i unosząc się z murku. Zanim wyruszy w stronę tego świetlika wolała zbadać swoje położenie. Pociągnęła za klamkę... drzwi nie były zamknięte na zamek. Dom „udekorowany” dziką roślinnością nawet się jej podobał. Z każdym dniem uczyła się czegoś o życiu powierzchniowców, w końcu dopiero rok temu opuściła podmrok. Odwróciła się dla upewnienia że nie zmierza w jej kierunku po czym weszła do środka budynku. Dłoń ostrożnie, a może nawet w pewien sposób czule wysunęła sztylet zawieszony przy pasie, ale widok który zastała był zupełnie inny niż się można było spodziewać.
Wnętrze domostwa było całkowicie puste, nie było tu żadnego mebla, obrazu czy nawet dywanu. Kurz pokrywał podłogi, bardzo gruba warstwa kurzu, sięgał on niemal po kostki. Co najdziwniejsze nie było też drzwi do dalszej części tego budynku, tak jakby ten wielki dom składał się tylko z jednej pokrytej kurzem izby.
Lairiel przeszła jeszcze kilka kroków dotykając ścian chcąc upewnić się że jej wzrok nie kłamie, nie znalazła jednak żadnych drzwi. Było tu coś nie tak, coś co nie dawało spokoju, a rozsądek mówił by długo nie zostawać samotnie wewnątrz.
Elfka obróciła się na pięcie by wyjść z budynku, była niewidzialna a jednak jej stopy wyraźnie odznaczały się w kurzu na podłodze. Wtedy zobaczyła jego twarz, tylko przez chwilę nim mężczyzna wspiął się na dach i gdzieś zniknął.

,,To niemożliwe. To nie może być on, ale.. te białe oczy."

Ostatnim razem ich drogi skrzyżowało morderstwo. Czy ją jeszcze pamięta? Czy pamięta jak zabiła jego kochankę? Gdy przyłapał ją w momencie gdy zatopiła sztylet w sercu tamtej kobiety. Wtedy ledwo udało się jej uciec, ale.. myślała że on zginął. Przecież wrobiła go w zabójstwo tej kapłanki...nikt nie uwierzyłby mężczyźnie.

,,Co jeśli się dowie?"

Czarne buty delikatnie stawiały kroki w stronę wyjścia, drzwi otworzyły się jednak elfa nie było w pobliżu. Lairiel niewidzialna ruszyła przez miasto, nierealne w jej twierdzeniu miasto. Jeśli dotarł tu i ten drow, to jest szansa że nie tylko on. Szła w stronę w którą jak się spodziewała udadzą się wszyscy którzy tu dotarli. Niczym ćma do światła, choć w jej wypadku porównanie to niezbyt pasowało.
Z każdym krokiem przemyślenia coraz bardziej ciążyły na sercu. Wszystko komplikowało się bardziej niż przypuszczała. Czy chciała od życia tak wiele, by napotykać takie przeszkody? Podobno nadzieja jest matką głupich. Gdyby nie ona jednak, możliwe że nigdy nie spróbowałaby sięgnąć po więcej niż jej dano.


,,A jednak zrobiłam ten pierwszy krok, wbrew krzykom rozsądku poszłam tu za nimi..."



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 18-10-2010 o 09:14.
Kata jest offline