Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2010, 11:14   #7
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Słońce krwawo zachodzi, z nim reszta nadziei...
Kolejny cytat wygłoszony przez Aucassina spotkał się z mało przychylnym powitaniem w wykonaniu tejże samej osoby, co poprzednio, czyli Molossa.
- Nie wiem, czy cię tylko w zadek kopnąć, czy lepiej od razu udusić - powiedział tropiciel krzywiąc się przy tym z niesmakiem.
- A co? - oburzył się bard. - Nie mam racji? - spytał, wskazując krwisto czerwone słońce kryjące się z wolna za szczytami gór.
- Nie o rozbieżność twych słów z faktami chodzi, tylko o związki przyczynowo-skutkowe - padła odpowiedź.
Wygadanego zazwyczaj barda zatkało. Wzrokiem pełnym braku zrozumienia spojrzał na łowcę.
- Nie udawaj - Moloss pokręcił głową - że nie wiesz, co oznacza takie niebo. A jeśli nie wiesz, to ci powiem. Gwałtowną zmianę pogody na dużo, dużo gorszą - tłumaczył rzeczowo i bez pośpiechu. - A ponieważ to Pustkowie, to można się spodziewać wszystkiego najgorszego - gwałtownej ulewy, gradobicia, pokazu bijących z nieba piorunów. Albo i wszystkiego naraz.
- Wiem, wiem. Czytałem - powiedział Aucassin. - Ale co to ma wspólnego ze mną?
- Tutaj dziwnie łatwo spełniają się przepowiednie. - Moloss wykrzywił się złośliwie. - Jeśli coś się stanie złego, to będziemy wiedzieć, czyja to wina.
- Oj tam, oj tam... - Aucassin rzucił kolejnym cytatem, lekceważącym machnięciem reki zbywając zarzuty towarzysza wędrówki.
- Może jednak trzeba cię było utopić za młodu - powiedziała nagle Thyone, wskazując kłębowisko czarnych chmur, które nagle wychynęło zza postrzępionej grani. Błyskawica, niczym złote ostrze, przeorała czerń. Po niej przyszła druga i kolejne..
- Na demony... - zaklął Kallid, rozglądając się w poszukiwaniu miejsca nadającego się na przeczekanie burzy. - To ci się udało, Aucassin.
- Właśnie awansowałeś na stanowisko nadwornego proroka - dorzucił Tilney.
- Boicie się odrobiny wilgoci? - zdziwił się Aucassin. - Poszukiwacze przygód i skarbów, a strach was ogarnia...
Przerwał, wpatrując się zdumiony w ciemne kształty, które wyłoniły się nagle z niezbyt odległej ciemności, z rykiem i łoskotem uderzających o ziemię kopyt pędząc galopem w ich stronę.


- Na wielkie cycki Rahis... - wyszeptał Kallid, nie zwracając uwagi na niestosowność używania takiego słownictwa w obecności kobiet. Żadna z nich nie marnowała jednak czasu na zwracanie mu uwagi. Kallid nie skończył jeszcze mówić, gdy wszyscy zerwali się, ruszając biegiem w stronę znajdującej się kilkadziesiąt metrów od nich kępy drzew. Na szczęście nie był to byle zagajniczek wątłych sosenek, tylko kilkanaście dobrze zbudowanych, choć niezbyt wysokich pseudo-platanów.
Oczywiście wiedza o tym, że podczas burzy należy trzymać się z dala od wszelkich drzew nie była im obca, jednak każde z nich wolało wybrać w tej chwili mniejsze zło. Burza nie musiała potraktować ich piorunem, natomiast stado nie miałoby dla nich żadnych względów.

Okazało się za chwilę, że niepotrzebnie się trudzili wspinaniem na rozłożyste gałęzie. Stado, choć biegnące w wyraźnej panice, ominęło drzewa w bezpiecznej dla jednej i drugiej strony odległości.
- Co je mogło spłoszyć? - Mark na głos wypowiedział nurtujące wszystkich pytanie.
Setka, na oko, osobników różnej płci i wielkości, zbrojna w długie rogi i ciężkie kopyta, powinna była w stanie stawić czoło każdemu drapieżcy.

Gniewne warknięcie rozległo się ciszy, jaka zapanowała po przebiegnięciu stada. Wielkie czerwonawe kocisko, o zębach nieco zbyt długich, jak na zwykłego przedstawiciela gatunku kotowatych, dopadło jednego z drzew i - nie zważając na bliskość ludzi - wdrapało się na gałęzie.


- A ten czego się przestraszył? - spytał szeptem Tilney, na którym zdecydowanie większe wrażenie wywarła jedna kicia, niż całe stado trawożerców.
Kotek, widać przez naturę obdarzony świetnym słuchem, obrzucił mówiącego wzrokiem przypominającym spojrzenie kota na zbyt bezczelną mysz, a potem leniwym susem przeskoczył na bardziej od ludzi oddalone drzewo, po czym wspiął się na wyższą gałąź.
- Albo coś jeszcze większego, albo jakiś żywioł - powiedział po chwili Mark. - Przed trzęsieniem ziemi na drzewo by nie uciekał. I nie wygląda na takiego głupiego, by się tu chować przed pożarem. Poza tym pożar byśmy zobaczyli...

Woda szła.
Wysoki na dobrych kilka metrów wał wody sunął równiną w tempie galopującego wierzchowca.
- Do góry! - wrzasnęła Fradia, starając się przekrzyczeć narastający wciąż huk nadchodzącego żywiołu. Osobiście dawała już dobry przykład reszcie towarzyszy, wspinając się na wyższą gałąź. Zamiar był, teoretycznie przynajmniej, słuszny, ale w praktyce zdecydowanie spóźniony.
- Trzymać się! - krzyknęli równocześnie Mark i Walter. Ułamek sekundy potem fala uderzyła.

 
Kerm jest offline