Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2010, 17:24   #36
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
To nie moja wina i powtórzę to tyle razy ile będzie trzeba.
Skąd niby mogłem wiedzieć, że ten śmieć ma w kanistrze ostatnie resztki benzyny z tej zasranej stacji. Zresztą, przecież celowałem w niego, nie w to co dźwigał, ja kul nie noszę, nie? Nie moja wina.

Sprawdziłem cały budynek i nie znalazłem niczego, co choćby w najmniejszym stopniu mogłoby się okazać przydatne. Siedzieliśmy więc tak po środku pustyni i nawet się do siebie nie odzywaliśmy, nie było o czym gadać, wszyscy byliśmy jednakowo przybici. Co prawda w kanistrze ostało się jeszcze trochę benzyny, ale starczyłoby tego na parę kilometrów dla jednej maszyny. Sprawdziłem mojego niezawodnego gnata, załadowany Colt Python był groźnym narzędziem w rękach początkującego strzelca, ale w moich stawał się prawdziwą maszynką do zabijania.



Zastanawiałem się czy nie powinienem pozbyć się w tej chwili tych dwojga, Sherry była fajną dupą i miałem masę marzeń z nią związanych, ale w tym stanie była mniej atrakcyjna niż rosnący w pobliżu kaktus. Równie dobrze mogłem zadowolić się ręką. Natomiast jeśli chodziło o Maurica to miałem wobec niego niespłacony dług, uratował mi życie tam w Alice Springs, z drugiej jednak strony minęło już od tego momentu sporo czasu, sytuacja powoli zaczęła umykać z mojej pamięci i właściwie podobnie działo się z moją do niego sympatią. Gdybym teraz wstał i szybko się odwrócił ze spluwą w łapie, byliby zbyt zaskoczeni by zareagować, wystrzelał bym ich jak kaczuszki i nie mieliby nic do powiedzenia. Zabrał bym resztkę paliwa i być może udałoby mi się dojechać do innej stacji. Zdaje mi się, że kilka kilometrów stąd jest jeszcze jedna, tylko w którym kierunku?

Butelka alku zrobionego przez Maurica w innych okolicznościach pewnie dodała by mi otuchy, łyk gorącej wody i człowiek od razu staje na nogi, ale tym razem było inaczej. Z każdą chwilą coraz bardziej irytowała mnie Sherry i na prawdę miałem teraz ochotę coś jej odstrzelić.

- Daj mi pistolet - powiedziała, sam nie wiem czemu, ale zrobiłem jak chciała.

Wiedziałem, że tego spróbuje, już kiedy poprosiła mnie o gnata wiedziałem, że prędzej będzie chciała zabić siebie niż nas. Dobrze zrobiłem wyciągając wcześniej wszystkie pociski, które teraz trzymałem w kieszeni kurtki, chyba jednak w gruncie rzeczy nie chciałem jej śmierci. Było mi jej żal, żal mi było siebie, siedzieliśmy po uszy w tym samym gównie, co teraz powinniśmy zrobić? Łatwiej było przeżyć samemu czy w grupie?

Patrzyłem jak mota się, wrzeszczy, jak ze wściekłością wylewa z siebie swe żale, nie był to ciekawy widok. Najgorsze było to, że w końcu rzuciła mi się do stóp i błagała żebym ją zabił, żebym oszczędził jej męki. Dawno już się tak nie czułem, pustkowie zmienia człowieka, obdziera go z sumienia i honoru, pozbawia godności, wiem bo tak było ze mną. Kiedy jednak patrzyłem w te jej cholerne, załzawione oczy to zaczynałem rozumieć przez co przechodziła. Nie mogłem znieść tego widoku, gdybym wpatrywał się w nie jeszcze przez chwilę pewnie najpierw zastrzeliłbym ją, a potem wepchnął bym sobie lufę do ust i bez zastanowienia pociągnąłbym za spust.

Starałem się nie reagować, ale ona nie przestawała, mówiła coraz więcej, wyrzucała z siebie wszystkie te odrażające wydarzenia, w których brała udział. Skąd mam kurwa wiedzieć co to znaczy być zgwałconą czy zgwałconym, kurwa los mi tego oszczędził, ale się kurwa domyślam... Maurice na to nie reagował, miał łatwiej bo jemu ta suka nie wbijała pazurów w nogi.

W końcu Sherry nie wytrzymała i rzuciła się na mnie, nawet nie wiedziałem czy powinienem się bronić czy nie, może lepiej było dać jej te naboje? Potem to już ja nie wytrzymałem, kiedy ten sukinsyn pieprznął Sherry, wstałem na nogi i rzuciłem się na niego, po policzkach spływały mi łzy, sam już nie pamiętam kiedy ostatnio coś takiego miało miejsce. Czułem się jakbym był w jakimś amoku, najpierw zaszarżowałem na czarnucha, a potem razem wyrżnęliśmy o ścianę stacji. W bójkach byłem dobry, dwa szybkie ciosy w szczękę i Maurice wylądował na ziemi, a ja na nim, gotowy by dopełnić dzieła. Już miałem posłać mu cios między oczy kiedy nagle coś do mnie krzyknął.

- Czekaj. Gdzie sztywniak?

Rozejrzałem się gwałtownie, zresztą po chwili obaj zaczęliśmy go szukać, trupa po prostu wcięło, a wierzcie mi, żaden trup tak po prostu nie znika na środku pustyni. Chyba obaj już wiedzieliśmy co się właśnie stało, tylko w jednym przypadku ciało tak szybko potrafi rozpłynąć się w powietrzu - kiedy kanibale ruszają na żer. Tamten śmieć był dla nich niczym szwedzki stół, ale nie miałem zamiaru czekać na ich reakcję i to kiedy zobaczą świeże mięsko. Nie dam się tutaj wpierdolić.

Błyskawicznie wstałem z Maurica i pędem rzuciłem się w kierunku motocykli, po drodze jeszcze jakimś cudem udało mi się zgarnąć moją spluwę i teraz za żadne skarby nie mogłem wcisnąć do niej kul. Kilka z nich wylądowało na piasku, ale w końcu udało mi się, więc odwróciłem głowę na moment by zobaczyć za sobą Maurica z kanistrem oraz Sherry, następnie nieco na oślep
zacząłem strzelać za siebie, tak by czasem nie ściągnąć czarnucha. On był mi jeszcze potrzebny, Sherry wreszcie mogła dostać to czego chciała, ja chciałem jeszcze jakiś czas pożyć.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline