Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2010, 18:46   #66
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Podwórko na tyłach Teatru Magicznego przypominało studnię o ścianach tu i ówdzie urozmaiconych niewielkimi okienkami łazienek i dnie pokrytym krzywymi kocimi łbami. Pośrodku tej studni stał obecnie pewien samochód oraz, w oddaleniu dwóch-trzech kroków, trójka ludzi przyglądająca się mu w milczeniu, jakby to była najnowsza nowojorska ekspozycja sztuki współczesnej.



Grupka składała się z wyraźnie zaspanego faceta w eleganckim garniturze i monoklu, starszego gościa z petem w zębach, w kraciastej marynarce i krzywo nałożonym kaszkiecie, oraz "dobrze zachowanej" kobiety w okolicach czterdziestki, odzianej w prostą spódnicę i żakiet, a także rzucającą się w oczy, krzykliwą, czerwoną apaszkę. Kobieta zaciągnęła się długim, cienkim papierosem i pomału wypuściła obłok błękitnego dymu.

- To taksówka. - panna Dabrowsky w końcu przerwała ciszę spoglądając z niesmakiem najpierw na gościa w kraciastej marynarce, a potem ponownie na wiekowego Forda. Nie można było odmówić uroczej asystentce scenicznej Lafayetta racji. Była to taksówka jakich tysiące w Bostonie. Pospolita i zwyczajna. - zapraszamy śmietankę towarzyską Bostonu i Nowego Jorku, a ty do ich transportu wynajmujesz TAKSÓWKĘ?

- W zasadzie to prosiłem o coś nie rzucającego się w oczy... - Vincent nieśmiało wziął w obronę wiekowego konserwatora i mechanika, Bernarda Lupina, któremu zlecił organizację logistyki.

- I uważasz, że Otylia Callahan zechce zjawić się tutaj, jeśli zaoferujesz jej przejazd... TYM?

Znów zapadła dłuższa cisza.

- Dobra, wrócimy jeszcze do tego - westchnęła i odhaczyła coś na trzymanej w ręce liście - Czeka nas jeszcze rozmowa z dzielnicowym. Jeśli nie chcemy tu skandalu na całe zachodnie wybrzeże, pies jak zwykle musi dostać swoją kiełbasę. Mogę to w sumie wziąć na siebie, tylko zostaw mi z setkę i jakieś wejściówki. Aa.. i dzwoniła ta twoja... jak jej tam - Gordon.

- Dzwoniła Amanda Gordon? Kiedy? Teraz mi mówisz?

- Gdybym ci powiedziała od razu, znów nic bym z tobą nie załatwiła. Zamknęlibyście się w twoim gniazdku na górze, albo polazłbyś gdzieś i zaś nie wrócił na noc. Och, nie patrz tak na mnie, nie jestem twoją matką, ani tym bardziej żoną, twój cyrk twoje małpy - naburmuszona mina i wyraźnie zaakcentowane ostatnie słowo zdawały się mówić co innego - po prostu chcę, żeby cały ten dom wariatów jakoś się kręcił, podczas gdy ty...

- Na litość boską, mówiłem ci, że to ważne sprawy natury...

- Jassssne. Posłuchaj no panie Mistrzu Iluzji i Palce Pianisty, wiem że różnie było i trudno znaleźć taką, której wszystko jedno, życzę ci i tej dziewczynie jak najlepiej, ale...

- Marry, do diabła! Mój przyjaciel siedzi w więzieniu! Ile razy mam ci tłumaczyć... O co ci właściwie chodzi? Bo nie uwierzę, że jesteś zazdrosna!

Trzask damskiej dłoni o gładko wygolony policzek poniósł się echem po ścianach ciasnego podwórka.

- Zamknij się i daj mi skończyć. Życzę wam jak najlepiej... cokolwiek usiłuje osiągnąć wasza dwójka i jeszcze to nastoletnie ciasteczko. Twoja sprawa, nie wnikam. Po prostu się o ciebie martwię. O ciebie i twój cholerny magiczny grajdołek, który daje nam wszystkim utrzymanie i w który władowaliśmy kilkanaście lat życia. Obudź się Vincent! Znikasz gdzieś na całe noce, morfinę ładujesz w siebie, jakby to była cholerna herbata, twoja lewa dłoń wygląda, jakby ktoś na niej grał w kółko i krzyżyk żyletkami. Wcześniej zwinąłeś z kasy sto dolców jak jakiś cholerny dzieciak - zaczerpnęła oddechu - Nie zrozum mnie źle, też lubię czasem zabalować w szemranym towarzystwie, ale to ci się już kompletnie wymknęło spod kontroli! Dziś ledwie wstałeś, już zdążyłeś się naćpać, a przypominam ci, że dopiero wypuścili cię ze szpitala. Mało nie umarłeś kretynie!

Znów zapadła cisza. Tym razem bardzo długa. I pomyśleć, że zaczęło się od niewinnej taksówki. Stojący między Vincentem a Marry konserwator Lupin nie bardzo wiedział co zrobić z rękami, więc zdjął kaszkiet i zaczął bezmyślnie miąć go w dłoniach. Najchętniej zapadłby się pod ziemię. Miał minę jak dziecko przy kłócących się rodzicach - Wyraz twarzy zdecydowanie zabawny u człowieka dobijającego sześćdziesiątki. Vincenta zatkało, co zdecydowanie nie zdarzało mu się często.

- No leć. Prosiła, żebyś oddzwonił. Ogarnę resztę na dzisiaj, tylko wypisz wreszcie te cholerne zaproszenia. - powiedziała niemal szeptem. Po czym podjęła normalnym głosem - i wpadnij do biura po występie, wisisz mi romantyczny wieczór ze świecami, winem... i zdaje się Pennywisem z Tygrysich Lilii, bo chciał omówić, pożal się Boże, program. Sama i na trzeźwo tego nie zniosę. Acha, przyda nam się parę wodewilowych tancerek, trzeba by zrobić jakiś rajd po kabaretach przez najbliższe dwa dni.

Vincent zdążył wysłać ostatnie zaproszenia piętnaście minut przed ich spotkaniem, ale nie uznał za bezpieczne wspominanie o tym w tej chwili.

- Jasne. A co do tego, o czym mówiłaś wcześniej...

- Błagam, zamilcz! Powiedziałam już co miałam do powiedzenia, twoja sprawa co z tym zrobisz, jestem twoją asystentką, nie matką. A ty Lupin zabieraj mi stąd ten plebsowóz. To, bądź co bądź, nadal teatr, a nie szrot! - posłała ostatnie nienawistne spojrzenie Bogu ducha winnej taksówce, następnie przeciągnęła spojrzeniem po obu mężczyznach i energicznym krokiem ruszyła w stronę zaplecza teatru.

- Palce pianisty... - zarechotał cicho Lupin i poklepał Lafayetta po ramieniu.

- Błagam, zamilcz! - odrzekł ten ze śmiertelną powagą. Znów chwila ciszy, po czym obaj parsknęli śmiechem. Umilkli dopiero pod piorunującym spojrzeniem odwracającej się na pięcie Marry Dabrowsky. Gdzieś w kąciku zaciśniętych w groźną kreskę ust również błąkał się uśmiech. A może coś innego.


***


- Witaj Amando - rzekł gdy usłyszał znajomy głos z drugiej strony słuchawki - wybacz, że tak późno, tej nocy znów sporo się działo. Podobno chciałaś się spotkać?


- Dzień dobry Vincencie. Tak, tylko mam mały problem. Jak by to powiedzieć... Nawiązałam bliższy kontakt z Wagonowem. Tak, wiem, to nie było mądre z mojej strony i teraz mam na karku "opiekuna", który obserwuje mój dom. Gdybyś zatem zechciał mnie odwiedzić, to skorzystaj proszę z tylnego wejścia od ogrodu...

- Hmm.. to zdecydowanie nie są sprawy na telefon. Będę za dziesięć minut. Albo poczekaj... - niecodzienny pomysł trafił go nagle jak grom z jasnego nieba - nie mamy pewności, czy z drugiej strony domu nie masz drugiego opiekuna. Za dwadzieścia minut od tyłu twojego domu podjedzie taksówka - opisał model i numery samochodu - wsiądź do niej, obiecuję, że nie zabiorę ci zbyt wiele czasu.

- W porządku, będę na nią czekać.


***

Jakiś czas później w tylną uliczkę za domem panny Gordon wjechała pospolita taksówka marki ford. Za kierownicą siedział niedogolony facet, którego twarz tonęła w cieniu sporego daszka kaszkietu.

- Nie umiem ocenić, czy mamy ogon, więc proponuję przejażdżkę na jakieś małe zakupy na drugim końcu miasta - rzekł kierowca znajomym głosem Vincenta gdy tylko ruszyli - później, jeśli będziesz chciała, mogę zawieźć cię z powrotem. Po drodze mamy dość czasu, by spokojnie porozmawiać. Zaaatem: zanim ponownie zacznę o demonach i upiorach, co to za historia z Wagonowem?

Amanda była pod wrażeniem improwizacyjnych umiejętności Lafayetta.
- To dłuższa historia. - Amanda opowiedziała Vincentowi o spotkaniu z Wagonowem, o dzisiejszym zaproszeniu na wyścigi hartów i rozmowie z Herbertem.

- To na co natknęliśmy się w nocy z Douglasem wydaje mi się przy tym facecie dziecinną zabawą. Igrasz z ogniem Amando, nie wiem czy ten wyścig to najlepszy pomysł. Zwłaszcza, że ewentualne powiązania z siostrami Callahan dużo bezpieczniej będzie wyciągnąć od samych sióstr Callahan. - zamyślił się przez chwilę - Ten człowiek ma naturę łowcy, ale jest też arystokratą starej daty, jeśli twoje krótkie "nie", które powinien usłyszeć na tych wyścigach, nie pomoże... cóż, kiedyś mieliśmy podobny problem z moją uroczą asystentką Marry. Podałem się za wkurzonego narzeczonego i posłałem natrętowi sekundantów, przeszło jak ręką odjął.

- Sama już nie wiem Vincencie. Myślę, że na wyścigach mogę się czuć w miarę bezpieczna. Po prostu nie dam mu się ponownie zwabić do domu, ani nie zaproszę do siebie. - potem ze zmarszczonym czołem dodała - Ocenię sytuację po dzisiejszym spotkaniu...

Kierowca chwilę milczał, jakby coś rozważając.

- Może masz rację. Jak dotąd zdawałaś się wykazywać najwięcej rozsądku z całej naszej wesołej kompanii - w lusterku mignął lekki uśmiech - Tylko... uważaj na siebie. Pomysł Hiddinka z przyjaciółką wydaje mi się dobry. Ten samochód mam jeszcze wynajęty na jakiś czas, będę się kręcił w pobliżu obserwując wychodzących, gdybyś potrzebowała szybkiej ewakuacji. Ooo.. a tu jest twój sklep. Najlepsza cukiernia w całym Bostonie! No nie patrz tak na mnie, jeśli Wagonow mieszka tu dłużej niż miesiąc powinien w pełni zrozumieć, że targałaś się dla niej na drugi koniec miasta. W drodze powrotnej opowiem ci, gdzie przybiegło to coś, co spotkał Hiddink.


***

Po odwiezieniu Amandy do domu, krążył po mieście jeszcze jakiś czas, następnie wyjechał na obwodnicę i po chwili jazdy zatrzymał się na poboczu. Udając, że majstruje przy kole, sięgnął do ukrytego pod tanią marynarką rewolweru, jednak go nie wyciągał. Spod daszka lustrował otoczenie. Czekał. Jeśli domniemany ogon nie odczepił się do tej pory, miał zamiar się z nim skonfrontować i wziąć z zaskoczenia.

Później, tak jak obiecał Amandzie, pojedzie krążyć wokół miejsca gdzie miały się odbywać wyścigi hartów. W najgorszym razie trzymając ogłuszony i związany "ogon" w bagażniku. Pomyślał, że jeśli starczy mu czasu i nikt się teraz nie napatoczy, zahaczy jeszcze o firmę taksówkarską i wymieni wóz pod pretekstem kolejnej jazdy próbnej (oczywiście za odpowiednią opłatą). Uznał, że lepiej będzie, jeśli ludzie Wagonowa nie będą zbyt często oglądać tej samej taksówki w swoim otoczeniu.

Po wszystkich tych podchodach zaplanował krótką drzemkę, a następnie pierwszą noc przygotowań i poszukiwań świrów godnych wystąpienia w sobotni wieczór. Przy okazji dobry pretekst by spędzić trochę czasu z Marry i naprostować trochę ich stosunki, faktycznie mocno nadszarpnięte przez ostatnie szalone dni.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 18-10-2010 o 20:25.
Gryf jest offline