Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2010, 19:29   #20
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
- Pozwolisz pani zająć sobie piąty taniec? - spytała hrabina z uprzejmym uśmiechem - Wciąż jestem niebywale zainteresowana pani galerią, oczywiście tylko wtedy, gdy masz czas, żeby mi go poświęcić akurat teraz. - zastrzegła i zerknęła w stronę, w którą odszedł ostatni towarzysz baronessy.
Isabell uśmiechnęła się spokojnie.
- Z chęcią odpocznę od tańców i zajmę się rozmową, szczególnie jeśli to ma być rozmowa z Panią.
- Cieszę się bardzo. - odpowiedziała hrabina wstając i powoli kierując się w stronę, gdzie wisiały obrazy. - Muszę przyznać, że bardzo ciekawy ten bal, nie sądzisz pani?
- Zaiste i ciekawe osoby można na nim spotkać. Szczególnie interesujące jest towarzystwo przy naszym stoliku, nie sądzisz, Pani? - odparła.
- O tym jak bardzo będziemy mogły się pewnie jeszcze nie raz przekonać. Długo już pani mieszkasz w Cynazji?
Uwagę, iż nie raz będą się mogły przekonać, baronessa skwitowała delikatnym uniesieniem brwi, ale nie dopytywała.
- Trzynaście lat... - odpowiedziała z cichym westchnięciem. - Jednakże do tej pory nie bywałam na balach. Nie takich jak ten. - uśmiechnęła się leciutko.
Hrabina podeszła już do pierwszego obrazu.
- A skąd to westchnięcie? Źle się żyje w stolicy sztuki? Mogłabym przysiąc, że czujesz się tutaj pani jak ryba w wodzie. Interesujace światło. - dodała przyglądając się obrazowi.
- Wolałabym jednak matrańskie salony. - Isabell uśmiechnęła się lekko i również spojrzała na obraz. - Dziękuję i cień tutaj również dość ciekawie się kładzie... - wskazała dłonią.
- Jakie światło taki cień, jaka ziemia taki kwiat z niej wyrośnie. Każda z nas wolałaby matrańskie słońce i ziemie, ale musimy kwitnąć tam, gdzie nam nakażą. - Feresa spojrzała jeszcze ostatni raz na obraz i przeszła dalej. - A co uważasz pani o naszym dobroczyńcy?
- I kwietniemy, pani, najlepiej jak potrafimy. Nasz dobroczyńca? - malarka przystanęła przed kolejnym płótnem i wpatrzyła się w niego przez chwilę. - Sądzę, że jego dobroć może skoro kosztować...
- Obawiam się, że jest to osoba, której trudno będzie czegokolwiek odmówic. Masz pani swój ulubiony? - hrabina wykonała gest dłonią wskazując galerie.
- Krajobraz matrański. - Isabell wskazała obraz, na którym szuwary uginały się pod wiatrem, przechodząc później w dziki las.
Feresa widząc wskazany obraz uśmiechnęła się delikatnie, nostalgicznie.
- Doprawdy, aż dziw bierze, że tak kochamy ten kraj. - kiwnęła lekko głową do swoich myśli. - A jak, pani, myślisz, sprawa jest hrabiowska, czy królewska?
- Miłości nie można tłumaczyć, pani. - powiedziała baronessa jeszcze przez chwilę wpatrując się w obraz po czym zwróciła się do hrabiny. - Biorąc pod uwagę przemówienie Najjaśniejszej Pani. - uśmiechnęła się delikatnie. - Chyba hrabiowska, a Ty Pani co o tym sądzisz?
- Przemówienie - Feresa powtórzyła i zamyśliła się na chwile. - A co jeżeli miało dać hrabiemu czas? Może nie wszystko jeszcze zdąrzył przygotować, wszystkiego się dowiedzieć? Nie wszystkie asy schować do rekawa?
- Istnieje taka możliwość... - malarka pokiwała spokojnie głową. - Jak mniemam, Pani już poznała odpowiedni dla naszego dobroczyńcy czas?
- Dał sobie jeszcze dwa dni, niewiele jakby się zastanowić, ale... - hrabina nie dokończyła, a zaczęła oglądać kolejny obraz “Krajobraz z dworkiem w tle”.
- Może te dwa dni mają być również dla nas? By dobrze pojąć powagę sytuacji... A ten obraz inspirowany jest już Cynazją. - rzuciła Isabell.
Feresa uśmiechnęła się delikatnie na uwagę o pojmowaniu powagi sytuacji, ale nie skomentowała. Za to odwróciła się. Właśnie kończył się taniec.
- Powiadają, że cierpliwość, to cnota. - powiedziała rozgladając się bez zbytniego zainteresowania dookoła. - Zatem przez te dwa dni przyjdzie nam być niezwykle cnotliwymi kobietam, ale... Nie zatrzymuję, w końcu nie ma powodu marnować tak wspaniałego balu na płonne domysły.
- Nie uważam by rozmowa z Panią była płonna. - baronessa uśmiechnęła się spokojnie. - Ale nie będę dłużej zawracać głowy. - skłoniła z szacunkiem i odeszła.

***

Eltarie... jeden z tych tańców, które Isabell uważała za swoje ulubione. Był kwintesencją matrańskiej elegancji i gracji. Każdy jego krok miała dopracowany do perfekcji i zamierzała teraz pokazać hrabiemu jak wygląda prawdziwe Eltarie.

YouTube - Baroque Dance: Passacaille from Mozart's "Idomeneo"

Ukłon, kroczek w prawo, kroczek w lewo, uniesienie pięt, opuszczenie, przejście i tańczący znaleźli się na tyle blisko, by rozpocząć rozmowę.
- Zatem nadarza mi się okazja, by podziękować hrabiemu za zaproszenie. - delikatny uśmiech.
- To raczej ja winienem dziękować za przybycie i za wspaniałe obrazy. - odwzajemnił uśmiech. - Bardzo obawiałem się, że Pani odmówi. Tym bardziej dziękuję za podjęte ryzyko i wyrzeczenia. Czy nie będę nietaktownym, gdy spytam, jak przyjął Pani przyjazd małżonek?
- Pana nazwisko go przekonało, iż nic mi tu nie grozi i nie miał obiekcji.
- Doprawdy? - wyglądało na to, że hrabia był szczerze zaskoczony, choć starał się panować nad twarzą. - To stawia moją prośbę do pani w o wiele przychylniejszym świetle. Zechciała by pani umówić mnie z baronetem na rozmowę? O przyszłości królestwa i niepotrzebnym sporze pomiędzy markizem i markizą? Ta prośba pochodzi od samej królowej, która z niesmakiem patrzy na takie przepychanki, gdy dobro państwa na tym cierpi ...
Niewiele brakowało a pomyliłaby kroki z zaskoczenia, ona, która potrafiłaby zatańczyć Eltarie z zamkniętymi oczami. Zdziwienia na twarzy zamaskować tak dobrze jednak jej się nie udało. Znów odejście od partnera, uniesienie ręki, obrót dłoni i głowy, pięty w górę, w dół. Powrót do partnera.
- Jeśli dobro państwa cierpi należy coś z tym zrobić. - pokiwała delikatnie głową. - Sądzę, że będę mogła pana prośbę przedstawić Edwardowi.
- Będę bardzo wdzięczny, niezależnie od wyniku tych rozmów. To ... jak pani się zapewne domyśla, nie jedyny powód naszej rozmowy. Drugim są pani obrazy. Chciałbym zakupić je wszystkie. Wszystkie, których zgodzi się pani pozbyć. Proszę spokojnie zastanowić się nad ceną. Przyjmę taką, jaka pani poda. - Tu uśmiechnął się już pewniej, jakby stąpał po twardym i dobrze sobie znanym gruncie.
Pokiwała z namysłem głową.
- Przemyślę pana propozycję. - delikatny uśmiech. - Byłby pan zainteresowany również jakimiś obrazami spoza tej galerii?
- Jeżeli będę mógł je wcześniej zobaczyć, wtedy zdecyduję. Jeżeli są jednak choć w połowie tak dobre jak te
- biorę co do jednego.
Skinęła lekko głową przyjmując komplement.
- Sądzę, że wcześniejsze obejrzenie będzie można zorganizować.
- Doskonale. Została mi sprawa ostatnia, o której królowa zabroniła mówić. A ja, jako jej pokorny sługa
- muszę usłuchać. Zdradzę jedynie ogóły, by mogła się pani zastanowić. Otóż - odkryliśmy pewnie dzieło sztuki, podobne do matrańskich obiektów. I potrzeba nam kogoś, kto rzuci na nie okiem. Wiąże się to z niedługą podróżą i kilkudniowym pobytem na miejscu. Więcej mogę powiedzieć przy obiedzie za dwa dni w mojej rezydencji. Pozostałe panie już przyjeły to zaproszenie, więc liczę, że i pani nie odmówi. Jeżeli będzie chciała pani wysłać list do męża, oferuję moje prywatne sztafety kurierskie.
- Poleceń królowej należy przestrzegać. - pokiwała spokojnie głową. - Pana propozycja jest niezmiernie ciekawa lecz nie mam pojęcia jak mój mąż mógłby zareagować na taką wyprawę... - w oczach baronessy na chwilę pojawiła się niepewność. - Jednakże przyjmę zaproszenie, tylko prosiłabym nie oczekiwać ode mnie deklaracji już na spotkaniu. Z chęcią przyjmę także możliwość skorzystania z pana sztafety kurierskiej. - skłoniła głowę w podziękowaniu.
- Nie śmiałbym prosić pani o natychmiastowe deklaracje w takiej sprawie. Na pewno otrzymają panie czas na przedyskutowanie sprawy i konsultację z bliskimi. Wszak to może być nawet dwudziesto-dniowa absencja w domu.
Zamyśliła się na moment. Dzieło sztuki przypominające matrański obiekt? Intrygujące... Tylko czemu mam wrażenie, że moja obecność przy zaproszeniu pani de Chavaz będącej wszak naukowcem, nie byłaby w takiej wyprawie potrzebna...
- Zatem czekałaby nas dłuższa podróż... - odparła po chwili. - Cóż, o więcej szczegółów pytać teraz nie będę. - uśmiechnęła się lekko. Jak to hrabina stwierdziła musimy być cnotliwe przez dwa najbliższe dni. - Wszak królowa chciała byśmy się bawili, więc bawmy się.
Promenada, nóżka w lewo, nóżka w prawo, ukłon i uśmiech.
Bal trwał.

***

Minęło wiele tańców i większość z nich Isabell spędziła na parkiecie. Bawiła się doskonale choć żaden z kawalerów nie wydał się jej równie interesujący jak Gunther Felerhar. Tańce, rozmowy, uśmiechy, malarka czerpała z balu garściami balansując niemal na granicy przyzwoitości, ale bardzo uważała, by jej nie przekroczyć. A potem wszystko runęło...
Siedzieli przy stołach delektując się kolejnym posiłkiem, gdy przez salę przebiegł szmer rozmów. “Biją się.” Pani de Chavaz poderwała się i ruszyłą w stronę ogrodów. Baronessa uśmiechnęła sie lekko. Ciekawe, kto z kim? Wcześniej jednak dotarła do niej informacja, że to ona jest przyczyną pojedynku. Chciała wstać i pobiec, by powstrzymać tych szaleńców, ale powstrzymała ją dłoń hrabiny Denery. Isabell opanowała wzbierające emocje i podziękowała kobiecie skinięciem głowy. Wstały dystyngowanie i ruszyły spokojnie w tą samą stronę co przed chwilą pani de Chavaz. W głowie malarki kołatała się tylko jedna myśl: Edward mnie zabije... zabije...
Gdy dotarły na miejsce było już po wszystkim, ale zdołała przynajmniej opanować targające nią emocje. Ujrzała kapitana wchodzącego po schodach z takim samym kotylionem jak jej i zwijającego się na dole baroneta Hershteina. Zamarła, ale jej twarz pozostała maską spokoju.
Jak on mógł zrobić coś tak głupiego?!
W tym czasie hrabina stanęła przed nią i odezwała się porównując całą sytuację do doriańskiego romansu.
- Któż wie Pani, patrząc na pozostałe szaleństwa pana kapitana... - tu nastąpiła efektowna pauza i spojrzenie na kotylion Gunthera. - czego się jeszcze można spodziewać. Może i koń ukryty w ogrodzie się znajdzie? - słowa wypowiadane były spokojnym i opanowanym tonem lecz spojrzenie, którym baronessa obdarzyła kapitana mogło zamrozić. - Obawiam się jednak, iż romans niedługo zmieni się w tragedię, gdy przyjdzie do poniesienia konsekwencji swych czynów...
Była wściekła i wytłumaczenie pana Felerhara, iż musiał bronić swego honoru wcale jej nie uspokoiło. Co prawda oferował szersze wyjaśnienia, ale jak niby to sobie wyobrażał. Wywołał taki skandal, a ona jeszcze miała pójść gdzieś z nim na stronę, by wysłuchać tłumaczeń? Jakby plotek i niedomówien już teraz było mało. Była przecież mężatką! A on nie dość, że zdobył jej kotylion, to jeszcze się o nią pojedynkował. Szaleństwo...
Hrabina była chyba podobnego zdania, gdyż wytłumaczyła kapitanowi niczym małemu dziecku, jakie informację mogą dotrzeć do męża baronessy. Gdy jednak wspomniała, by kapitan może obronił godności Isabell przed jej mężem zareagowała od razu.
- To raczej nie będzie koniecznie, droga hrabino. - uśmiechnęła się do Feresy delikatnie po czym zwróciła się w stronę kapitana. - Swej godności bronić mogę sama i nie potrzebuję do tego niczyjej pomocy. A pana wyjaśnienia mnie nie interesują. - ponowny zwrot ku hrabinie.
- Chyba na tym możemy zakończyć, to przedstawienie?
Chciała stąd odejść i nie patrzeć więcej na kapitana. Jego poważniejący wzrok wcale nie pomagał.
A czego się spodziewałeś? Że rzucę Ci sią na szyję, panie Felerhar? Jestem mężatką! Nie robi się takich rzeczy zamężnej kobiecie...
Feresa skinęła głową.
- Słuszna uwaga, nie ma potrzeby marznąć więcej na zewnątrz. - mówiąc to ruszyła w stronę wejścia, a Isabell dystyngowanie podążyła za nią. - Mam nadzieję baronesso, że nie poczułaś się, jakbym ci pani matkowała.
- Ależ nie, wręcz przeciwnie, rada jestem Twej pomocy, pani.
- Cieszy mnie to, proszę mnie upomnieć, gdyby kiedykolwiek mi się zdarzyło. Swoja drogą - ściszyła odrobinę głos, uśmiechnęła się niemalże konspiracyjnie. - ciekawa jestem, co też biedak teraz z tym kotylionem pocznie.
Malarka uśmiechnęła się leciutko i odparła równie ściszonym głosem.
- Nie mam pojęcia, ale ja nie zamierzam z nim tańczyć. Poza tym... - tu ściszyła głos jeszcze bardziej. - Pojedynki na takim balu są chyba zabronione, czyż nie?
- Owszem, królowa raczej nie będzie zachwycona z tego zamieszania.
Isabell westchnęła smutno i zerknęła dyskretnie w stronę kapitana. Oby królowa Ci wybaczyła... szkoda by było takiego człowieka... Pokręciła lekko głową i weszła do budynku.

Wściekłość opuściła ją równie szybko jak się pojawiła. Pozostał nieutulony smutek. Świadomość, co ją czeka w domu, po tym wszystkim humoru wcale nie poprawiało.
Królowa porozmawiała z kapitanem na osobności, a potem wszyscy wrócili na salę, zatem panu Felerhar zostało wybaczone. Malarka uznała, że kapitan z pewnością uważał, że pojedynkując sie z baronetem bronił także i jej honoru. Mężczyźni...
Nieubłaganie zbliżał się czas tańca kotylionów. Isabell nie bardzo wiedziała co ma zrobić. Jeśli kapitan w ogóle zdecyduje się poprosić ją do tańca, to odmowa byłabym kolejnym skandalem. Wszak chyba jako jedyna nie pokłoniłaby się władczyni i pozostała w masce.
Jej wątpliwości rozwiała baronowa de Chavaz, która w krótkiej chwili przed tańcem szepnęła:
- Chyba zbyt dobitnie uniosłaś się dumą, baronesso. Kapitan nie sprowokował walki, został wyzwany przez tego drugiego. Sądzę też, że ktoś poprosił go o zamianę kotylionów. Walczył zaś... - Inez spojrzała na tłum, uśmiechając się, zupełnie jakby dyskutowały o najnowszych fasonach kapeluszy - ...bowiem chciał panią przed kimś chronić.
Po czym spojrzała na nią jakby oczekiwała pytania, co malarka teraz zrobi i ruszyła w stronę wicehrabiego Rubinsheia.
Isabell poczuła się niczym uderzona obuchem, nie miała jednak wiele czasu na przemyślenia, gdyż pan Felerhar stanął właśnie przed nią i ukłonił się milcząco. Orkiestra grała już wstęp do Kotyliona. Malarka ujęła podaną dłoń i ruszyli w szpalerze par. Dało się zauważyć, że po jej złości nie było już śladu. Teraz wydawała się raczej przygaszona.
- A zatem królowa wybaczyła panu ten incydent? - spytała cicho, bez cienia ironii gdy cisza się przedłużała.
- Owszem, to wszak królowa. Zwykła słuchać przed wydaniem wyroku. - odpowiedział równie cicho, ale nie wydawał się zły. Raczej - urażony zaistniałą sytuacją.
Pokiwała delikatnie głową, a na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Punkt dla pana kapitanie...
- Cieszę się wobec tego, że uniknie pan poważniejszych konsekwencji.
Po chwili dodała jeszcze ciszej.
- Chciałabym i ja mieć tyle szczęścia. - była przekonana, że Edwardowi nie będzie robić różnicy jakie były prawdziwe przyczyny zamieszania, liczył się sam ich fakt.
Gunther skinął głową i przez chwilę nie mówił ani słowa. Tylko prowadził w tańcu. Prowadził po agaryjsku, nawet za bardzo nie zwracając na to uwagi.
- Przykro mi, że przez ten kotylion sprowadziłem na baronessę kłopoty. Nie chciałem tego.
Na tym najwyraźniej zakończył wytłumaczenie bo znowu zamilkł.
Odetchnęła cicho. Skoro i tak po powrocie do domu mąż ją zatłucze
- Mi przykro, iż poniosły mnie emocje i nie pozwoliłam Panu niczego wytłumaczyć... - zamilkła na moment, by po chwili kontynuować. - I zdaje się, że źle oceniłam sytuację...
- Może przydarzyć się każdemu. - zastanowił się przez moment. - Właściwie ... to skąd Pani wie, że się pomyliła?
- Ktoś szepnął mi przed chwilą, że został pan sprowokowany... - spojrzała uważnie na kapitana. - Czy zgodziłby się Pan przedstawić mi swoją wersje wydarzeń?
- Dobrze ... pewnemu kawalerowi zależało na kotylionie który nosiłem. Zobaczył, że tańczymy razem i rozmawiamy, więc zaproponował mi w zamian, ten. Zgodziłem się, choć nie wiem, jak go zdobył. Przyznaję, ze skusiła mnie perspektywa jeszcze jednego tańca z Panią. Kwadrans później, baronet Hershtein znieważył mnie w sposób nielicujący się z godnością szlachecką. Zapowiedziałem, że wyciągne wobec niego konsekwencje i teraz chroni go gościna królowej. Zelżył mnie ponownie i wyciągnał rapier rządając natychmiastowej satysfakcji. Udzieliłem mu jej. Resztę historii widziała Pani.
Wyraźnie jakiś ciężar spadł mu z serca ... ale powiedział też dalece nie wszystko. Dla matranki dostrzeżenie tego nie było problemem. Jak również ocenienie, że nie splamił się kłamstwem. Zapewne pominął coś, jakieś wydarzenie albo nie podał jakiegoś domysłu.
Skłoniła głowę.
- Proszę zatem przyjąć moje przeprosiny. - uśmiechnęła się delikatnie. - I dziękuję, że mimo wszystko zdecydował się Pan ze mną zatańczyć.
Mężczyzna skinął głową i końcówka tańca minęła im w ciszy. Isabell nie miała zamiaru jej przerywać. Cokolwiek kapitan Gunther o niej myślał, nie dało się już tego zmienić. Zresztą nie powinno jej to obchodzić, powinna się martwić raczej tym co zrobi Edward, gdy wróci do domu.
Po tańcu Felerhar odprowadził ją do stolika, podziękowali sobie nawzajem i się oddalił.

Baronessa po północy zdecydowanie spuściła z tonu. Więcej czasu spędzała przy stole bądź spacerując po galerii. Uśmiechała się i dyskutowała swobodnie, ale wprawny obserwator mógł dostrzec, że w jej oczach nie było już takiego blasku co wcześniej.
Bal opuściła dopiero pół godziny po wyjściu królowej.

***

Następnego dnia skorzystała z propozycji hrabiego i wysłała list do małżonka za pomocą sztafety kurierskiej.

Drogi Edwardzie,

Hrabia Berlay zaprosił mnie na obiad w swej
rezydencji w dniu jutrzejszym.
Jak sam doskonale wiesz, kochany, nie należy
takiej propozycji odrzucić.
Wrócę do domu za dwa dni.
Uważaj na siebie.

Isabell


Nie mając zbyt wiele okazji na samotne przechadzki po Kindle, postanowiła trochę pospacerować. Gdy jednak zorientowała się, że nieświadomie wypatruje pewnej osoby, wróciła szybko do zajazdu.

***

Pod rezydencję hrabiego baronessa zajechała w swojej kolasce jeszcze udekorowanej balowo - błękitnej w białe rozwijające się róże. Ubrana była w zieloną suknię z żakietową górą, prostymi rękawami i lekko rozszerzającym się kloszem spódnicy.
Nie zwracała uwagi na przepych posiadłości, kroczyła wyprostowana patrząc prosto przed siebie.
 
Blaithinn jest offline