Wątek: [D&D +18] Limbo
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2010, 21:15   #8
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7QHOTzqGWKk[/MEDIA]



Profesor i Gabriel

Powoli i ostrożnie szliście przez miasto. Było tu cicho, nienaturalnie cicho... Wiatr nie poruszał listowiem, żaden szczur nie szurał ogonem po kamiennym podłożu, a owady nie zajmowały się swoimi sprawami. Poza zabudowaniami i roślinami nie było tu chyba niczego więcej. Mimo to zachowywaliście szczególną ostrożność. Wasze ciche kroki były jedynym odgłosem pośród morza opustoszałych domów. Uliczki skręcały co pewien czas, mimo to łatwo było odnaleźć te, które prowadziły w stronę świetlistej kuli.
W pewnym momencie byliście zmuszeni skręcić w prawo, w szeroką zapewne niegdyś targową ulicę. Gdy powoli posuwaliście się nią, otoczeni zniszczonymi domostwami, coś w powietrzu zawirowało i jak gdyby zgęstniało na chwilę. Kilka spróchniałych desek zaiskrzyło wieloma barwami. Profesor zdał sobie sprawę, że kolory te przypominały barwę płynu, w który zmieniła się mgła po schwytaniu w próbówkę. W ułamku sekundy świat się zmienił, a w wasze uszy uderzył niesamowity gwar. Nie staliście już na opustoszałej, starej drodze, lecz na zatłoczonej ulicy targowej. Ludzie tłoczyli się, śmiejąc głośno, dwymieniając się najnowszymi plotkami, inni zaś targowali się o lepsze ceny tkanin. Słońce zalewało ciepłymi promieniami piękne drewniane domy, a wiatr smagał was po twarzy. Staliście w centrum tego wszystkiego, niektórzy przechodnie was mijali, inni znowu potrącali lekko, narzekając pod nosem. Jednak nim zdążyliście wykonać jakikolwiek ruch, wszystko nagle znikło. Znowu staliście na zniszczonej uliczce targowej, a po osobach, które chwile temu przepychały się koło was, nie było śladu. Domy ponownie były stare i zniszczone, a zamiast nieba, nad wami rozciągała się liściasta kopuła. Tak samo znikły zawirowania powietrza jak i kolory, znowu było przeraźliwe cicho i pusto. Profesor zaś zdał sobie sprawę, że przez ten krótki moment gdy ludzie toczyli się w koło, kontakt telepatyczny z jego przyjacielem został przerwany, na szczęście teraz wszystko wróciło do normy, a naukowiec mógł spokojnie kontaktować się z druidem.


Xunthrae Maevir

Zwinnie jak kot przeskakiwałeś z dachu na dach, mimo to kilka razy zmuszony byłeś do zejścia na ziemie, gdyż spróchniałe deski były gruntem zbyt niepewnym dla dalszej drogi.
W czasie swej wędrówki nie dostrzegłeś nikogo, żadnych członków wyprawy, czy też elfki która wylądowała tu razem z tobą. Wskoczyłeś na dach, z którego wyrastało potężne drzewo o rozłożystej koronie. Pień drzewa jak i całą powierzchnię dachu pokrywał piękny zielony bluszcz o grubych pędach. Wypatrując kolejnego miejsca, na które mógłbyś przeskoczyć usłyszałeś cichy szmer. Było to o tyle niezwykłe, iż przez całą drogę, poza trzeszczeniem desek po których się poruszałeś, towarzyszyła ci jedynie cisza. Szmer zaś nasilał się bardzo szybko, a po chwili wiedziałeś już co go powoduje. Dziki bluszcz wił się delikatnie po deskach, kierując się w twoją stronę. Dopiero teraz zobaczyłeś, że pędy zaciskając się na twoich kostkach próbują Cię przewrócić...



Lairiel Do’viir

Twoje delikatne i ciche kroki były jedynym dźwiękiem, który towarzyszył Ci w drodze przez obumarłe miasto. Kręte uliczki, tak niepodobne do tych w twym rodzimym mieście ,prowadziły Cię do celu podróży. Kula światła była dobrze widoczna chyba z każdego miejsca w tym mieście, więc nie sposób było się zgubić. Przemierzając bogatą dzielnicę zerknęłaś do kilku domostw przez stare okna. Wszystkie budynki były równie puste i zakurzone jak ten, który odwiedziłaś jako pierwszy. Jednak wraz ze zbliżaniem się do świetlistej kuli, malała ilość roślin, a zewnętrzny wygląd dworków uległ zdecydowanej poprawie. Nie wszystkie dachy były już zapadnięte, a drewno wyglądało na mniej spróchniałe, mimo to domy wciąż były puste. Jednak przemieżając te ciche uliczki, twój wzrok przykuło jedno domostwo. Z wyglądu podobne do reszty, duże, mówiące o stanie finansowym byłego właściciela. Jednak to, co było w nim niezwykłego to uchylone drzwi, za którymi zobaczyłaś majaczącą w mroku komodę. Pierwszy mebel w tym dziwacznym mieście! Przystanęłaś łowiąc kolejne elementy widoczne zza lekko uchylonych drzwi. Twe oczy przystosowane do mroku szybko wypatrzyły drzwi do kolejnej izby. Czyżby ten dom wreszcie nie składał się jedynie z jednegoj zakurzonego i pustego pomieszczenia? Ciekawość dawała Ci się we znaki, a chęć zbliżenia się do domostwa rosła z każdym uderzeniem serca.


Graffen Valder

Wraz z Muńkiem kroczyłeś powoli przez miasto. Ciężkie kroki twego niedźwiedziego przyjaciela były swoistym lekarstwem na ciszę, dzięki nim czułeś, że masz przy sobie coś swojego, niezmiennego i pewnego. Jednak mimo obecności futrzaka, miejsce to napawało twe serce niepokojem. Rośliny wyrastały znikąd, i wbrew logice im bliżej byłeś światła, tym mniej ich zajmowało budynki. A budowle jak gdyby ożywały od promieni kuli, im jaśniej oświetlone były tym mniej zniszczone się wydawały. Drewno wyglądało na nowsze, a kamienie na mniej popękane. Było to doprawdy dziwne.
Idąc ulicami usłyszałeś nagle dziwne stukanie, dobiegało ono zza zakrętu. Brzmiało to tak jakby ktoś uderzał butem o kamienny bruk. Muniek zmarszczył noc, usilnie próbując coś wywąchać, jednak niczego nie wyczuł. Zaciekawiony wyjrzałeś delikatnie zza winkla, a to co ujrzałeś wprawiło cię w istne osłupienie.
Na środku drogi stał ludzki szkielet, lekko tupiący stopą o ziemie. Ubrany był w długie czarno palto, które poruszało się delikatnie, gdy ten tupał nogą. Na głowie miał cylinder z wetkniętym weń jaskrawym czerwonym piórkiem. Drogie eleganckie buty zdobiły jego nogi, a każde tupnięcie przebijało ciszę niczym strzała. Kościste palce zaciskały się na batucie, na której czubku zatknięta była kolejna czaszka, wyszczerzona w szaleńczym uśmiechu.


Za nim zaś rozstawione były krzesła, każde zajęte przez innych przedstawicieli kościanego zespołu. Niektóre szkielety trzymały skrzypce, inne bębny, jeden stukał pałeczkami delikatnie o własne żebra, sprawdzając jaki dźwięk wydają.


Dyrygent, który zniecierpliwiony tupał nogą o kamienną drogą, w końcu odwrócił się w stronę zespołu. Jeden z szkieletów powstał z miejsca i stanął z boku grupy. Gdy tylko wyszczerzona batuta ruszyła w ruch, kościeje zaczęły grać na swych instrumentach. Ten który zaś odszedł na bok, spojrzał na dyrygenta i otwierając szczękę zaczął śpiewać.
Koncert rozpoczął się na dobre...


[Media]http://www.youtube.com/watch?v=evvuZXSRFQI[/Media]

Cexeriel


Tętent twoich kopyt głucho rozbrzmiewał pomiędzy pozbawionymi życia ulicami. Galopując w głąb martwego miasta dostrzegłeś jedną, zadziwiającą zależność - im bardziej zbliżałeś się do sfery światła, tym ulice były mniej porośnięte i zniszczone. Ten osobliwy szczegół sprawiał, iż całe miasto wydawało się jeszcze bardziej tajemnicze.
Nad brukowaną uliczką, którą podążałeś w kierunku światła, unosiła się lekka mgła - już nie tak gęsta i przerażająca jak ta w lesie, a delikatna, ciepła... Sprawiała, iż z każdą chwilą rosła w tobie ochota aby stanąć i oddać się błogiej drzemce. Twoje myśli błądziły wokół tajemniczej aury tego miejsca, i gdyby nie ostrzegawcze warknięcie Karcha, nie zauważyłbyś jak przed tobą we mgle materializuje się coraz wyraźniej czyjaś sylwetka. Zwolniłeś swój galop, aby przejść w ostrożny trucht. Z każdym krokiem mgiełka opadała i rozrzedzała się, aż w końcu zniknęła, a ty znajdowałeś się na przeciwko osoby, którą widziałeś.


Był to dosyć wysoki, młody człowiek o długich, czarnych włosach spływających na jego plecy. Młodzieniec ubrany był w typowe dla maga, lekkie, jasne szaty, przepasany w pasie i lewym ramieniu fioletową szarfą, a w ręku trzymał kostur zwieńczony sierpowatą obręczą, z niebieskim kryształem na środku. Twarz człowieka była delikatna, młodzieńcza, pozbawiona skaz i niesamowicie gładka. Olśniewającegy wizerunek dopełniały oczy koloru lazurytu. Przyglądając się młodemu magowi, wydał ci się on znajomy.
- Ah! Już myślałem, że zostałem przeniesiony do jakieś nikomu nieznanej, martwej sfery! - łagodny głos młodzieńca rozbrzmiał z uniesieniem.
Dziwnie znajomy... Już wiesz, dlaczego. To przecież Sephir, młody adept magii, przyjaciel elfa Sylvana i świeżo upieczony skryba, który miał za zadanie... nosić wszystkie magiczne zwoje, ważne dokumenty i innego rodzaju bagaże. Lazurowe oczy maga spoczęła na twojej twarzy, czekając z wyczekiwaniem, aż wreszcie na jego twarzy pojawił się wyraz speszenia.
-Więc um... pewnie nie pamiętasz mojego imienia... (“Wszyscy je zapominają...”) Jestem Sephir Muron...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 18-10-2010 o 21:20.
Endless jest offline