Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2010, 19:36   #31
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Był wtedy szarawą pustką, gdzieś pomiędzy istnieniem a sennym majakiem.
Przysiągłby, że gdyby tylko nie te prochy, to riposta w stronę Swena poszłaby mu w pięty. Stwierdził, że pierdoli, że woli już znosić swoją paranoję i że stan, do którego się teraz przyprowadził, był po stokroć gorszy niż koszmar jego zwykłego życia. Chyba normalnie brzmiałoby to jak parsknięcie ogarniętego furią wariata, jednak teraz, kiedy ledwie miał jakieś połączenie z zewnątrz, wszystko przybrało po prostu komentarz podszyty ironią. Albo zgrzyt metalu zardzewiałej puszki.
- O czym ty gadasz...? - Radcliffe nie wiedział, że jednym ze składników leku było opium, które zwęziło jego źrenice do małych kropek, a także zwolniło bicie serca, a przez to dostawę tlenu do mózgu. - Gdzie chcesz przeczekać? Nie łapiesz, żeby uciec, to znaczy przebić się przez kordon i kwarantannę? Oni tutaj przyjdą i przeszukają każdy kąt.
Nie mówiąc już o fakcie, że ktoś sprytny może po prostu nacisnąć guzik, a cała sprawa z wirusem zakończy się wybuchem nuklearnym. Miał dziwne wrażenie, że nie byli wcale tak daleko od osiągnięcia takiego rozwiązania – bo kiedy żołnierzom sprawy wymkną się spod kontroli, to zaczną spadać bomby. Może całkiem duże.
I tak nie było czasu.
- Jedźmy na razie dalej – rzucił.

*

- Swen, coście wy tu przyprowadzili, do jasnej...
- Dobrze, że jesteście!
- Prospekt oberwał w biodro od wojska
- Pierdolone skurwysyny!

Magazyn stał w środku lasu. Plan Swena miał jakieś plusy – ostatecznie, gdyby tą ruderę trochę pozmieniać, to może nadałaby się do czegokolwiek. Z niejakim rozbawieniem spoglądał, jak poczynają sobie harleyowcy – niby groźne bandziory, a tak naprawdę takie samo rozkrzyczane stado małp, co tamci z Everett. Szczególnie ten ich niby- szef, który miotał się jak dureń.
Kiedy Jorgensten zdzielił go w głowę, odetchnął.
- Nie, nie mam kajdanek – powiedział po prostu. - Ja tutaj nie z więzienia, a z budki strażniczej. Więc broń mam. I drugą, i trzecią.
Spojrzał Jorgenstenowi w oczy.
- Nie wiem, coście tu planowali z tym waszym szefem, ale chyba wam nie wyszło. Szczególnie ta część z vanem i... Jak mu tam? Trigger? O, cyngiel. Posłuchaj, Swen. Powiedzmy, że ci wierzę, że bywał z niego równy gość.
Rzucił jedną paczkę dziwacznych tabletek w stronę Swena.
- Ale teraz wam się stary trochę wkurwił. I nie wiem, czy nie byłoby lepiej mu przycynglować tak, żeby już nie wstał.
Zamierzał zapalić, ale przyszło mu do głowy, że wyrzygałby się na Swena, Gorana i jeszcze by trochę starczyło, żeby zasyfić ich czyściutkie harleye. Było mu niedobrze i miał wrażenie, że cokolwiek złego przyjdzie, zmiecie go, a on się już nie pozbiera do czasu, gdy proszki przestaną działać.
- Niby to wasz szef. Może mu przejdzie, a może jebło mu na główkę tak, że już nie zdoła przejść. Nie wiesz.
I ja też nie wiem, przyznał się w myślach. Z powodu holocaustu, który ostatnio urządził ludziom w Darrington, prześladowała go myśl, że najlepszym sposobem na pozbycie się problemów jest po prostu zabijać. Tak jak: Twoje dziecko na wycieczce boli noga? Zabić. Bolą cię zęby? Kula. Ktoś cię męczy? Cyngiel. Jakiś cyngiel się wkurwia? Cynglem go. Nie możesz znieść samego siebie? Na co czekasz?
- Daj mu te tabletki teraz. Jak się obudzi, to będzie znośniejszy. Tak jak ja.
Była to poniekąd prawda: Co prawda miotał pomysłem eutanazji na lewo i prawo, a jednak nie dolewał do tego żadnych emocji. Mógłby przerabiać ludzi na mydło z takim samym, monotonnym szumem krwi w uszach, a gdyby wrzaski zabijanych zirytowały go, to wsadziłby sobie w uszy empetrójkę. Albo lufę, żeby się przycynglować.
- Nie umiem naprawiać vana – dalej mówił niemal mechanicznie. - Swen, weź tego swojego tatulka do wozu. Chyba nie będzie aż taki zły, co nie? A z helikopterem to wyczekać trza. Zostaw ten maszynowy, przyda się, jak wojaki przyjadą.
Powoli zmieniał swój własny plan.
- Jak nie odpalimy vana, to trzeba przeładować sprzęt do terenówki! Co wy na to?
- Ładujmy! - krzyknął, zaskoczywszy sam siebie. - Niech cała reszta ruszy dupy i zbierze to, co najważniejsze. Żarcie, broń. Sami wiecie. Swen, ty zakręć się przy tym vanie, może coś uda ci się naprawić. I niech ktoś weźmie się za kaema, jak przyjadą zieloni, strzelać.
Pomógł Swenowi ze skrzynią.
- Jeśli macie miny w tej waszej dziurze, to porozkładajcie – syknął w stronę Swena.
Wyjechanie leżało w interesie Radcliffe'a – właściwie, to zdziwiła go naiwność harleyowca. Gdzie on, do diabła, myślał, że przeczekają epidemię? W górach? W chatce Puchatka? A może w bunkrze, który zostawili specjalnie dla nich? Fakt, góry to góry, mogli się w nich bronić miesiącami, ale wątpił, żeby wojsko zapędzało się tak daleko, żeby kogokolwiek oblężyć. Jak dla niego, im dalej byli od Everett, tym było lepiej. I przeczuwał, że ma rację: Że gdziekolwiek zajdą, tam okaże się, że nie mogą zostać. I tak w kółko, aż w końcu przyjdzie im opuścić kontynent.
Pozostało tylko jedno, dręczące pytanie -
Co, jeśli to szaleństwo dotknęło nie tylko Waszyngtonu? Jeżeli także dotknęło inne, sąsiednie stany, a kwarantanna jest o wiele większa, niż mogli się spodziewać?
Bo przecież bzdurą byłoby zakładać, że wirus nagle objął całe Stany – albo, co gorsze...
Prawda? Prawda?
 
Irrlicht jest offline