Był wtedy szarawą pustką, gdzieś pomiędzy istnieniem a sennym majakiem.
Przysiągłby, że gdyby tylko nie te prochy, to riposta w stronę Swena poszłaby mu w pięty. Stwierdził, że pierdoli, że woli już znosić swoją paranoję i że stan, do którego się teraz przyprowadził, był po stokroć gorszy niż koszmar jego zwykłego życia. Chyba normalnie brzmiałoby to jak parsknięcie ogarniętego furią wariata, jednak teraz, kiedy ledwie miał jakieś połączenie z zewnątrz, wszystko przybrało po prostu komentarz podszyty ironią. Albo zgrzyt metalu zardzewiałej puszki.
- O czym ty gadasz...? - Radcliffe nie wiedział, że jednym ze składników leku było opium, które zwęziło jego źrenice do małych kropek, a także zwolniło bicie serca, a przez to dostawę tlenu do mózgu. -
Gdzie chcesz przeczekać? Nie łapiesz, żeby uciec, to znaczy przebić się przez kordon i kwarantannę? Oni tutaj przyjdą i przeszukają każdy kąt.
Nie mówiąc już o fakcie, że ktoś sprytny może po prostu nacisnąć guzik, a cała sprawa z wirusem zakończy się wybuchem nuklearnym. Miał dziwne wrażenie, że nie byli wcale tak daleko od osiągnięcia takiego rozwiązania – bo kiedy żołnierzom sprawy wymkną się spod kontroli, to zaczną spadać bomby. Może całkiem duże.
I tak nie było czasu.
- Jedźmy na razie dalej – rzucił.
*
- Swen, coście wy tu przyprowadzili, do jasnej...
- Dobrze, że jesteście!
- Prospekt oberwał w biodro od wojska
- Pierdolone skurwysyny!
Magazyn stał w środku lasu. Plan Swena miał jakieś plusy – ostatecznie, gdyby tą ruderę trochę pozmieniać, to może nadałaby się do czegokolwiek. Z niejakim rozbawieniem spoglądał, jak poczynają sobie harleyowcy – niby groźne bandziory, a tak naprawdę takie samo rozkrzyczane stado małp, co tamci z Everett. Szczególnie ten ich niby- szef, który miotał się jak dureń.
Kiedy Jorgensten zdzielił go w głowę, odetchnął.
- Nie, nie mam kajdanek – powiedział po prostu. -
Ja tutaj nie z więzienia, a z budki strażniczej. Więc broń mam. I drugą, i trzecią.
Spojrzał Jorgenstenowi w oczy.
-
Nie wiem, coście tu planowali z tym waszym szefem, ale chyba wam nie wyszło. Szczególnie ta część z vanem i... Jak mu tam? Trigger? O, cyngiel. Posłuchaj, Swen. Powiedzmy, że ci wierzę, że bywał z niego równy gość.
Rzucił jedną paczkę dziwacznych tabletek w stronę Swena.
- Ale teraz wam się stary trochę wkurwił. I nie wiem, czy nie byłoby lepiej mu przycynglować tak, żeby już nie wstał.
Zamierzał zapalić, ale przyszło mu do głowy, że wyrzygałby się na Swena, Gorana i jeszcze by trochę starczyło, żeby zasyfić ich czyściutkie harleye. Było mu niedobrze i miał wrażenie, że cokolwiek złego przyjdzie, zmiecie go, a on się już nie pozbiera do czasu, gdy proszki przestaną działać.
- Niby to wasz szef. Może mu przejdzie, a może jebło mu na główkę tak, że już nie zdoła przejść. Nie wiesz.
I ja też nie wiem, przyznał się w myślach. Z powodu holocaustu, który ostatnio urządził ludziom w Darrington, prześladowała go myśl, że najlepszym sposobem na pozbycie się problemów jest po prostu zabijać. Tak jak: Twoje dziecko na wycieczce boli noga? Zabić. Bolą cię zęby? Kula. Ktoś cię męczy? Cyngiel. Jakiś cyngiel się wkurwia? Cynglem go. Nie możesz znieść samego siebie? Na co czekasz?
-
Daj mu te tabletki teraz. Jak się obudzi, to będzie znośniejszy. Tak jak ja.
Była to poniekąd prawda: Co prawda miotał pomysłem eutanazji na lewo i prawo, a jednak nie dolewał do tego żadnych emocji. Mógłby przerabiać ludzi na mydło z takim samym, monotonnym szumem krwi w uszach, a gdyby wrzaski zabijanych zirytowały go, to wsadziłby sobie w uszy empetrójkę. Albo lufę, żeby się przycynglować.
- Nie umiem naprawiać vana – dalej mówił niemal mechanicznie. -
Swen, weź tego swojego tatulka do wozu. Chyba nie będzie aż taki zły, co nie? A z helikopterem to wyczekać trza. Zostaw ten maszynowy, przyda się, jak wojaki przyjadą.
Powoli zmieniał swój własny plan.
- Jak nie odpalimy vana, to trzeba przeładować sprzęt do terenówki! Co wy na to? - Ładujmy! - krzyknął, zaskoczywszy sam siebie. -
Niech cała reszta ruszy dupy i zbierze to, co najważniejsze. Żarcie, broń. Sami wiecie. Swen, ty zakręć się przy tym vanie, może coś uda ci się naprawić. I niech ktoś weźmie się za kaema, jak przyjadą zieloni, strzelać.
Pomógł Swenowi ze skrzynią.
-
Jeśli macie miny w tej waszej dziurze, to porozkładajcie – syknął w stronę Swena.
Wyjechanie leżało w interesie Radcliffe'a – właściwie, to zdziwiła go naiwność harleyowca. Gdzie on, do diabła, myślał, że przeczekają epidemię? W górach? W chatce Puchatka? A może w bunkrze, który zostawili specjalnie dla nich? Fakt, góry to góry, mogli się w nich bronić miesiącami, ale wątpił, żeby wojsko zapędzało się tak daleko, żeby kogokolwiek oblężyć. Jak dla niego, im dalej byli od Everett, tym było lepiej. I przeczuwał, że ma rację: Że gdziekolwiek zajdą, tam okaże się, że nie mogą zostać. I tak w kółko, aż w końcu przyjdzie im opuścić kontynent.
Pozostało tylko jedno, dręczące pytanie -
Co, jeśli to szaleństwo dotknęło nie tylko Waszyngtonu? Jeżeli także dotknęło inne, sąsiednie stany, a kwarantanna jest o wiele większa, niż mogli się spodziewać?
Bo przecież bzdurą byłoby zakładać, że wirus nagle objął całe Stany – albo, co gorsze...
Prawda? Prawda?