Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2010, 23:44   #33
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
John Green wpatrywał się w Swena z nadzieją, a kiedy ten wstawił się za nim, z twarzy Murzyna wyraźnie ustąpiła część napięcia. Odniósł niewielki sukces tam, gdzie spodziewał się większych trudności. Jedną z zasad negocjacji było uzyskiwanie „tak” od drugiej strony. Im więcej „tak” się słyszało przy stole podczas rozmów, tym mniejszą szansę miało usłyszeć się „nie” na ich końcu.
Green jeszcze nie znal stawki negocjacji, lecz wiedział, że będzie naprawdę spora. Na wagę życia lub śmierci. Czuł to przez swoją ciemnobrązową skórę.

Przez chwilę siedział i po prostu odpoczywał, a myśli kłębiły się w jego głowie, niczym stado niespokojnych ptaków. Zanosiło się na deszcz. To nawet dobrze. Będzie trudniej ich znaleźć. Bo tego, że będą ich ścigać Green był pewien jak diabli. Z powodu Marii.

Maria była pracownicą korporacji, która wyprodukowała śmiercionośny wirus. Mówiła, że pracowała nad szczepionką. John wierzył jej tak, jak sobie podczas negocjacji. Jeśli pracowała nad szczepionką to doskonale wiedziała, czym jest wirus, który teraz odpowiada za ten bałagan. Jeśli był tak zabójczy, jak wszyscy wokół mówią, to kobieta miała na rękach krew setek, jeśli nie tysięcy ludzi. Nie jest łatwo udźwignąć taki ciężar samemu. John Green wiedział, że taka wiedza da mu przewagę w przyszłych rozmowach z lekarką. Na razie postanowił jednak zachować ją dla siebie. Kolejną żelazną zasadą negocjacji i wszelkich rozmów perswazyjnych jest umiejętność „trzymania kart zakrytych”. A John Green był naprawdę dobry w te klocki. Świadczyły o tym jego wcześniejsze osiągnięcia.

W przerwie, kiedy nic się nie działo, Murzyn wyjął pistolet i sprawdził jego pojemność. Sześć kul. Na oko imponujący kaliber. Pewnie pistolet kopał jak diabli. Do tego Swen wręczył murzynowi pudełko z amunicją. Ta ilość pocisków niepokoiła. John nie zamierzał brać udziału w jakiejś wojnie. Nie lubił broni. Nie strzelał nigdy poza strzelnicą, a strzelanie było częścią terapii, której celem miało być przełamanie fobii po postrzałach, jakie otrzymał. A nie jakimś szkoleniem bojowym. Murzyn westchnął i schował broń.

Zaczęli się zbierać do drogi. Szybko. Ale pośpiech był jak najbardziej wskazany w ich sytuacji.

Wyznaczoną przez Swena rolę John przyjął z lekkim skinieniem głowy skierowanym do Swena i Gorana. Wyraz wdzięczności i szacunku. Nie wiedział, czemu po prostu go nie zostawili i nie olali. Ale cieszył się z sukcesu.

Odjechali. Opuścili rezerwat.

Młody Prospect leżał spokojnie, kiedy samochód podskakiwał na nierównej drodze. John obserwował na przemian to rannego, to las za oknem. Wsłuchany w szum silnika rozmyślał, o rodzinie, a co jakiś czas spoglądał na człowieka przy karabinie. Zdawało mu się, że inni wołali na niego David. Ale na razie nie zostali sobie przedstawieni, więc poza spojrzeniami nie szukał kontaktu ze współpasażerem. Murzyn był pewien, że wie, co tamten myśli. Oto czarny pielęgnuje białasa z gangu motocyklowego, który w innych czasach podziurawiłby jego murzyńską dupę przy pierwszej okazji.
Czyżby nie wiedział, że wspólne zagrożenie łączy? Zasada wprowadzona przez armię USA w Wietnamie w ubiegłym stuleciu. Mieszanie żołnierzy o różnym kolorze skóry wydatnie przyczyniło się do zmniejszenia zachowań rasistowskich. John Green nie miał uprzedzeń. Ludzi dzielił na tych, których szanował i tych, którzy byli mu obojętni. Tych ostatnich było, rzecz jasna, o wiele więcej. I była jeszcze rodzina, za którą wskoczyłby w ogień. Jego słabość i siła zarazem. To myśli o bliskich pozwalały Greenowi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy pełzał po podłodze we własnych flakach i gównie. Zacisnął zęby i spojrzał na rannego. Motocyklista drzemał. Tym lepiej.

To, że zjechali z przyzwoitej drogi poczuł, kiedy amortyzatory ledwie wyrabiały na wybojach, a gałęzie przydrożnych drzew ocierały się z przeraźliwym łoskotem po blachach samochodu. Prospect przebudził się z głośnym jękiem, ale John uspokoił go uśmiechem. Ranny znów zapadł w niespokojny i płytki sen. Murzyn uśmiechnął się do swoich myśli. Zastanawiał się, czy dostanie kurtkę członka gangu, jak go chłopaki polubią.

Najwyraźniej dojechali na miejsce, bo samochód najpierw zwolnił, a potem zatrzymał się.

- Nie wychodź – rzucił do Prospecta. – Zobaczę, co się dzieje.

A działo się sporo.

Najwyraźniej Swen nie spotkał się z takim przyjęciem, na jakie liczył. Niedobrze. Ale szybko uporał się z postawnym przywódcą gangu. Lepiej. John zastanawiał się, jak to wpłynie na ich dalsze plany.

Podszedł do Marii, która wyglądała przez okno samochodu obserwując sprzeczkę między motocyklistami.

- Mario – zapytał lekarki John Green stając tuz przy oknie. – Mogę ci zająć chwilkę?

Nic nie opowiedziała, lecz nie zamknęła okna i Murzyn wziął to za potwierdzenie.

- Możesz powiedzieć mi coś więcej na temat tego wirusa? – poprosił.

- Wszystko powiedziałam w rezerwacie. Reszty nie zrozumiesz.

Była chłodna, zdystansowana do Johna i jego pytań. Typ naukowca z laboratorium. Ale zaszczepiła ich. Wydawać by się mogło, że bezinteresownie. Nie mogła być tak zimna, jak udawała.

- Wiesz już coś na temat tego, co mi wstrzyknęli?

Spojrzała na niego na kilka sekund dłużej.

- Jeszcze nie – odpowiedziała, nie mówiąc mu jednak chyba całej prawdy. Przynajmniej tak to odebrał.

- Ale masz jakieś podejrzenia? – Spoglądał prosto w jej oczy.

Za ich plecami motocykliści zaczęli się bić.

Nie odpowiedziała. Zamknęła okno.

- Nie martw się, Mario – powiedział Murzyn głośniej, tak by zdołała go usłyszeć. – Każdy z nas popełnia błędy i za nie płaci. Takie już jest życie.

Musiała się domyśleć, ze nie miał na myśli siebie. Nie była głupia.

Hałas helikoptera Murzyn przyjął z pewną obojętnością. W końcu wojsko i inne siły szukały zbiegów. Śmigłowiec był logiczną kontynuacją działań rozpoznawczych. Zwykłą strategią wcielaną w życie w takich sytuacjach. Pogoda mogła okazać się ich sprzymierzeńcem, jeśli nie zrobią czegoś niemądrego.

Kiedy Swen zawołał go po imieniu John Green ruszył we wskazanym kierunku.

- Jeśli nie uda się naprawić rupiecia – odpowiedział motocykliście – zacznę przeładunek.

- Uważam, że powinniśmy znaleźć silne radio. Tak, byśmy dowiedzieli się jak daleko sięga kwarantanna. Może jakieś schronisko w górach. - zaproponował po chwili.

W duchu liczył na to, że uda mu się skontaktować z kimś znajomym na Wschodni m Wybrzeżu. Kimś, kto zobaczy, co dzieje się z jego rodziną.

Zabrał się do pracy oszczędzając jednak siły. Wszak nie był typem strongmena.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 21-10-2010 o 00:21. Powód: literówki i takie tam - 1 kosmetyka.
Armiel jest offline