Wątek: [D&D +18] Limbo
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2010, 20:52   #10
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Nieznane miasto w Zimnej Puszczy, bogata dzielnica.





Zabójczyni i zwiadowczyni, takie były jej role w rodzinnym mieście. Guallidurt było sporym miastem w podziemnym świecie. Przypominało wielką grotę z zimnego, ciemnoniebieskiego kamienia. Kopuła była naprawdę ogromna, a przecinały ją gigantyczne stalaktyty i stalagmity, o wiele większe niż jakakolwiek wieża zbudowana na powierzchni lądu. Większość ze stalagmitów świeciła słabym purpurowym blaskiem, delikatnie rozpraszając ciemności. Na brzegach jaskini i wokół niektórych z nich za pomocą najwyższej wytrzymałości pajęczych sieci stworzono coś na kształt balkonów o rozmiarach wystarczających by zawierały na sobie kilka ulic. Samych w sobie sieci nie było już od dawna widać. Utrzymujące konstrukcję pajęcze „liny” pokryto warstwą kamieni z dna jaskini, tak samo balkony. Przylepiły się one do ciasnej konstrukcji pajęczyn tworząc stabilne podłoża. Sama zaś sieć była na tyle mocna że wytrzymywała naprężenia i obciążenie kamiennych domów, pałaców i wież budowanych na jej podstawie. Ciemne kamienne zabudowania rozciągały się wszędzie na dnie jaskini i piętrzyły na jej wyższych, sztucznie stworzonych poziomach. Grota była pełna dróg mniej lub bardziej uczęszczanych, niżej lub wyżej, jednak od miasta prowadziło ich całe setki w różnych kierunkach podmroku, niczym tunele do mrowiska. Najbogatsze pałace mogły pozwolić sobie na dodatkowe podpory mające zapewnić większe bezpieczeństwo, a także dodatkowe zdobienia. Hierarchia była tu podobna jak w większości drowich miast. Miastem rządziła wiara w okrutną pajęczą królową – Lolth. Nie była jednak jedyna, było wiele pomniejszych religii wyznawanych przez wiele silnych domów. Oficjalnie jednak każda mroczna elfka czy elf zobowiązani byli służyć pajęczej bogini i stawiać ją ponad swych bogów.
Najsilniejsze domy znajdowały się na najwyższych partiach groty i na największych stalagmitach. To właśnie ich kapłanki dyktowały miastu swoje warunki. Podczas gdy najbardziej wstrząsające i efektywne mordy i intrygi trzęsły górną częścią miasta, na niższych partiach także trwała nieskończona wojna o dominacje by dom za domem przesuwać się wyżej w kierunku władzy. Lairiel nie była jednak tylko narzędziem w rękach swojej matki. Potajemnie dołączyła do grupy nazywanej „wspólnotą” zajmującą się głównie kradzieżami i manipulacją w polityce między domami. Pozwoliło to młodej Do’viir wreszcie zacząć pracować na własny rachunek i doskonalić swoje umiejętności bez udziału w tym wszystkim najwyższej kapłanki jej domu.

Teraz gdy szła przez to dziwne, obumarłe miasto tak niepodobne do jej rodzinnego Guallidurt czuła jak przeszłość ciąży jej na sercu. Czy ograniczana przez innych wolność zrujnowała jej życie? Tyle lat, spędzonych na pracy nad sobą by być kimś, kogo potrzebował ktoś inny. Zamiast tego mogła tak wiele poznać i nauczyć się, a zaczęła dopiero teraz w wieku stu sześćdziesięciu ośmiu lat. Choć dla elfów ten wiek był dopiero okresem wchodzenia w dojrzałość, to jednak było to sto sześćdziesiąt osiem wiosen. Dwa lub trzy razy więcej niż przeżyłby człowiek.
Nieprzyjemna konieczność zerkania wprost na kule światła upewniała drowkę że zbliża się w jej kierunku. Idąc jednak sprawdzała przy okazji mijane apartamenty. Pierwszy, drugi, trzeci, piąty. Wszystkie były takie same. Puste, bez drzwi, jakby to był tylko dziwny sen. Jedyną rzeczą jaką można było znaleźć w środku był kurz. Z tego powodu zrezygnowała z sprawdzania kolejnych domostw. Nie sposób było jednak nie dostrzec zależności gdy podczas zbliżania się do centrum miasta gdzie unosiła się kula światła budynki jakby wyglądały lepiej, a roślin trawiących je było mniej.

W pewnym momencie jednak popielato-skóra elfka kątem oka dostrzegła drzwi jednego z apartamentów które w przeciwieństwie do innych były uchylone. Za nimi zaś znajdowała się dalej komoda – pierwszy mebel który zobaczyła w całym mieście. Zatrzymała się, a jej rubinowe źrenice powiększyły się spoglądając w toń wnętrza budynku. Wewnątrz były i jakieś drzwi. Odkrycie to zaciekawiło drowkę, a drobne podniecenie sprawiło że serce zabiło szybciej. Podobnie do Profesora, dziewczyna lubiła poznawać i odkrywać by pojąć i zrozumieć. Różniło ich tylko to że ona zbierała wiedzę tylko dla własnej mądrości i satysfakcji, nie interesując się sławą czy aprobatą innych. W końcu miała setki lat na poznawanie świata, a może nawet sfer poza nim.
Czy to mogło być miasto Arona? Czy po prostu magia ogłupiała ich zmysły? Może za jej sprawą wszyscy teraz leżą na brzegu lasu i śnią? Drowkę zastanawiało źródło światła do którego zmierzała. Coraz więcej pytań i brak odpowiedzi na nie tylko podsycało ciekawość.

Ostrożnie i zgrabnie weszła po schodkach apartamentu podchodząc do szyby i wtulona w ramę okna zajrzała do środka. Nie licząc komody jej oczom ukazał się stary dywan i jakiś obraz na ścianie. Oczywiście wszystko pokrywała ta sama irytująca lekko gruba warstwa kurzu. Dłoń elfki powiodła po ścianie budynku jakby chciała za pomocą dotyku poznać wszystkie jego tajemnice. Nieco niepewnie stopa dziewczyny stanęła wewnątrz, a zakryta maską twarz ciekawie rozglądała się po wnętrzu. Komoda była pierwszym celem Lairiel. Jak się zaraz okazało nie znajdowało się w niej nic poza potłuczonym szkłem, jakby z jakiejś ozdoby i wazonem. Kamienny, duży i ciężki który także jednak przypominał nieporęczną starą ozdobę. Drowka zostawiła ją tam gdzie znalazła i stanęła naprzeciw zawieszonego obrazu. Ostrożnie dmuchnęła by kurz nie wybił się jej na twarz i delikatnie go przetarła. Obraz także niewiele jej mówił. Przedstawiał pejzaż skąpanego w słońcu zboża, zdawało się że to zwykła ozdoba. Elfka podeszła do drzwi, pochylając się i zaglądając przez dziurkę od klucza. Choć widok był mocno ograniczony pomieszczenie zdawało się być kiedyś salonem ze sporym stołem i wielką dębową komodą. Póki co wydawało się że nie ma tu żadnego zagrożenia tak więc Do’viir postanowiła otworzyć drzwi które lekko zaskrzypiały przerywając ciszę. Stół mógł pomieścić co najmniej dziesięć osób, był spory i także wykonany z dębu. Krzeseł było już nieco mniej bo tylko pięć. Komoda zaś skrywała wewnątrz kolejne potłuczone szkło, tym razem były to kieliszki najróżniejszego rodzaju. Kilka z nich wciąż dumnie stało nienaruszone, czekając tylko by napełnić je winem. Także dywan sprawiał wrażenie bogatego. Ponadto w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze troje kolejnych drzwi. Dwa odrzwia z prawej strony izby, trzecie natomiast w jej głębi. Cały budynek był dość spory, zwiedzanie go musiał więc zabrać elfce chwilę czasu. Okazało się że dwójka pokoi była zupełnie pusta. No prawie zupełnie bo był tam jeszcze wszędobylski kurz. Co ciekawe jedne z drzwi prowadziły do korytarza, który prowadził... no właśnie, donikąd. Lairiel szybko zorientowała się jednak że w tych pomieszczeniach warstwa kurzu była wyraźnie większa niż w pokojach umeblowanych.

- *Hmmm...* - mruknęła pod nosem nieco zdezorientowana kierując swoje kroki ku pozostawionym w głębi drzwiom. Pusty korytarz prowadził do schodów na piętro, ale po obu jego stronach znajdowały się drzwi do kolejnych pomieszczeń.


Pierwszy pokój okazał się sypialnią. Wielkie dwuosobowe łoże zajmowało lwią część izby, wyglądało na wygodne, a dobrej jakości pościel zachęcała do tego by rzucić się na nie i zasnąć nie przejmując niczym. Pod ścianą stała spora dębowa szafa, elfka oczywiście musiała ją otworzyć by ujrzeć dwa eleganckie, czarne fraki które musiały należeć do jakiegoś wysokiego mężczyzny. Spodnie niestety były już tylko jedne, niżej walały się pomieszane z połamanymi deskami i kurzem wieszaki. Obok szafy znajdowało się jeszcze lustro które mogło objąć całą sylwetkę patrzącej weń osoby.
Cały dom wyglądał w ten sposób że nie licząc kilku jakby ocalałych przedmiotów nie miał w sobie nic poza kurzem i pustką. Żadnych drobiazgów, żadnej butelki wina na zimne wieczory, czy portretu.
Po przeciwnej do szafy stronie znajdowały się kolejne drzwi, które prowadziły do małego gabineciku. Biurko stało pod ścianą, a potłuczona lampa olejna leżała na ziemi. Wyglądała tak jakby nikt nigdy jej nie używał. Próżno było szukać tu jakichkolwiek dokumentów, nie było nawet kawałka pergaminu. Szuflady świeciły pustkami, a otwieranie kolejnych zaowocowało tylko kilkoma kaszlnięciami z powodu unoszącego się z nich kurzu który zaczął robić się coraz bardziej irytujący.

Lairiel wróciła jeszcze do ostatnich drzwi przed schodami na piętro. Pomieszczenie które znajdowało się za nimi wyglądało identycznie jak poprzednie z różnicą braku drzwi do gabinetu. Zaciekawiona otworzyła szafę, ciesząc się z ulgą że dalej miała na twarzy maskę i tumany kurzu opadającego z drzwiczek nie spadły jej prosto na nos. Wewnątrz wisiała tylko jedna, jedyna biała, wykwintna balowa suknia. Co ciekawsze wyglądała tak jakby ktoś dopiero przyniósł ją od krawca, była w idealnym stanie i imał się jej wszelki brud. Była czymś czego elfka nigdy nie miała okazji założyć. Nie chodziła też nigdy na żadne bale, a o kobietach tak ubranych słyszała tylko z opowieści. Czym prędzej dłonie dziewczyny delikatnie ujęły materiał, porywając suknię na łóżko gdzie przysiadła kładąc ją na sobie. Zdawała się ona pasować na drowkę w sam raz, była odpowiednio długa i skrojona.

Dłonie elfki uniosły się do twarzy, grzebiąc przy wiązaniach kaptura i prędko zdejmując go razem z maską, oswobadzając za chwilę z ich oków.


Twarz Lairiel nie wyglądała groźnie, miała delikatne rysy i miękką skórę. Od dużych czerwonych oczu po policzku spływał niczym łza fioletowy tatuaż. Wąskie, ostre, białe brwi i tak samo śnieżnobiałe miękkie włosy. Gładkie, nieco lśniące usta kusiły swoim prostym pięknem. Nosek miała zaś lekko sterczący i niewielki. Elfka nie była jednak umalowana, gdyż mimo iż lubiła dbać o swój wygląd to najzwyklej nie miała okazji podczas swojej długiej podróży. W lesie zaś który miał przynieść jej śmierć, malowanie się nie miało najmniejszego sensu, nie po to tu przyszła. Nawet bez tego jednak jej twarz wyglądała niezwykle uroczo i kobieco.
Teraz jednak oczy świeciły się jej w podnieceniu, gdy dłonie przez rękawice badały materiał sukni. Chociaż rozum mówił „nie” to coś w duchu szeptało „tak”. Szept okazał się zbyt kuszący i mimo iż znajdowała się w jakimś paranoidalnym, zaczarowanym, bezludnym mieście. Mimo iż mogło czyhać tu jakieś nieznane zagrożenie i powinna czym prędzej odszukać resztę uparła się. Jak zawsze.
Chciała choć na chwilę zobaczyć się w takiej sukni gdy była okazja. Wiedziała że nie będzie miała okazji jej użyć tak jak powinna, ale przymierzyć czemu nie?

Drowka położyła suknie obok na łóżku sama zaś zdjęła ostrożnie buciki. Zsunęła czarne rękawiczki odsłaniając drobne białe pazurki jej paznokci. Dłonie powiodły po zapięciach jej kostiumu który z lekkim oporem opadł z jej nagiego ciała. Pancerz ustąpił, a dziewczyna siedziała teraz w samej bieliźnie na łóżku. Strach przed tym że jest teraz bezbronna dodatkowo podsycał podniecenie nieco zwariowanym pomysłem. W pokoju rozległ się cichy kobiecy chichot gdy Lairiel wsuwała na siebie suknie by za chwilę gotowa stanąć przed lustrem.


Kilka nierównych oddechów, odgarnięte subtelnie na bok włosy i dłoń badająca kształty jej stroju. Elegancki obrót przed lustrem i jej uśmiech na twarzy. Czuła się nieco niezręcznie, gdy ściśnięty pod nieco przy ciasnym materiałem biust unosił się lubieżnie przy każdym oddechu. Ten strój był czymś co zupełnie nie odpowiadało jej stylowi życia, akrobacji. Był troszkę jak bajka, piękna bajka w której to ona była królewną. Patrzyła na siebie, a widziała w odbiciu kogoś obcego. Dziewczyna przytknęła palce do kącików oczu, rozcierając kilka łez wzruszenia. Każda bajka jednak kiedyś się kończy, a ta nie miała odstępować od reguły. Lairiel ponownie się przebrała w swój śliski, pajęczy kombinezon. Suknię zaś odłożyła do szafy, uważając że na nic jej się tu nie przyda. Ponownie założyła maskę, kaptur i pierścień na palec. Nie było czasu, trzeba było iść dalej. Po schodach w górę, na piętro apartamentu.
Tam jej oczom ukazał się korytarz z dwójką drzwi po lewej i prawej stronie, a także jedne na jego końcu. Niestety te pokoje także okazały się puste, z wyjątkiem jednego. Drowka nie spodziewała się zobaczyć nic więcej niż kolejną porcję kurzu gdy otwierając jedne z drzwi nagle jej oczy uderzyła tęcza barw. Pokój ten był zupełnie inny od reszty, pełen różnego rodzaju zabawek! Konie na biegunach, drewniane pajacyki, szmaciane lalki i misie wszystko było stłoczone w jedną wielką nieporadną masę spod której wystawało ledwo widoczne łóżko. Było to coś niezwykłego, magicznego co ciężko było zrozumieć elfce w której kulturze nie istniały takie rzeczy, a dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej. Dziewczyna wzięła w dłoń jednego z misiów dotykając go i oglądając ciekawie. Pech chciał że zabawce urwała się nadszarpana duchem czasu główka.
Rozejrzała się tak jakby ktoś miał zauważyć jej występek i speszona tym faktem ostrożnie odłożyła misia i jego głowę na miejsce z którego został podniesiony, wychodząc prędko z pokoju. Nie potrafiła dostrzec zależności między tym w którym pokoju coś się znajdowało, a w których świeciła pustka. Wyszła, poprawiając pierścień na palcu. Szła szybko jak mogła by odwrócić swoją uwagę od niechcianych myśli. W końcu nie powinna rozpamiętywać przeszłości, czuła jednak że ta znów do niej wróci. Zawsze wracała...



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 21-10-2010 o 21:01.
Kata jest offline