Noc była gęsta i mroczna, nienaturalnie. Magowie po krótkiej naradzie ruszyli do spalonego miasteczka. Ze zgliszczy patrzyły na nich jarzące się, przekrwione ślepia ludzi żyjących na skraju wycieńczenia. Tu i ówdzie błysnął groźnie muszkiet czy zabrzęczała szabla, lecz wszyscy czuli się bezpiecznie. Jedynie Terry wyglądał jakby zaraz miał umrzeć. Znowu. W końcu magowie doszli do czegoś, co kiedyś było zapewne domem namiestnika. Na górze wystawała lufa muszkietu, która zapewne poniosła jednemu z magów śmiertelną kulę. Przed drzwiami nie było straży. Gdy Hrodgar popchnął drewniane deski, które miały udawać drzwi ukazało mu się całkiem miłe wnętrze. Nie było tu gobelinów, dywanów, ale w kominku palił się ogień. Przy ścianach stało kilka szafek, na nich zastawy, mapy, dokumenty, kusze i karabiny, obok pękate beczki z prochami, w kątach izby kule do armat (zwykłe i kartaczowe, czyli dwie połączone łańcuchami) oraz wiele innych przydatnych w konspiracji sprzętów. Prócz kominka źródłem światła był świecznik po przeciwległej stronie. Podczas gdy po prawo od wejścia był kominek, po lewo świecznik, to na wprost były kolejne drzwi, zamknięte i solidne. Na środku stał dość wysoki, drewniany stół zakryty mapami. Jeden z rogów dokumentu przyciskał pistolet, inne kamienie. Nad stołem pochylało się kilku mężczyzn. Obejrzeli się na chwilę gdy magowie weszli i zaraz powrócili do omawiania szczegółów mapy. Dwóch z nich ubranych było w stroje jakie nosili łowcy z głębi lasów i ciemne płaszcze, jeden wyglądał na średnio zamożnego szlachcica, u jego boku błyszczała szabla natomiast jeden był zapewne zawodowym żołnierzem (lub zwykłą hieną cmentarną lub ciurą obozową, okradającą ciała poległych). Gruba skórzana zbroja i zielona koszula pod nią, szabla u boku i pistolet za pasem. Ciemne spodnie z mocnego materiału i szary płaszcz zapewniały mu niewidoczność w lesie. Jego lekko kręcone, brązowe włosy opadały mu na ramiona. Wyraz jego twarzy gdy pochylał się nad mapą budził respekt u starych wyg wojennych. Po chwili podszedł do magów. - Albert już na was czeka, wejdźcie - wskazał na grube, drewniane drzwi na przeciw wejścia. Magowie ruszyli ku nim. Stało się coś, co mimo iż było tanią sztuczką budziło respekt u laików. Drzwi otworzyły się same. Kolejne pomieszczenie było wygodne i eleganckie. Kominek był rzeźbiony, elegancki i dawał dużo światła i ciepła. Podłogę pokrywał dywan, na ścianach były gobeliny ("ciekawe skąd tu gobeliny ?"). W czerwonym fotelu przy dość niskim stole siedział mag, który uleczył Terry'ego. Na przeciw siedziały jeszcze dwie osoby. Było jeszcze kilka wolnych krzeseł. Na mapie leżały różne mapy. - Witam. Jestem Albert z rodu Halskich - odezwał się tajemniczy mag - Co was, magów w takiej liczbie, sprowadza do tego zapomnianego przez wszystkich miejsca ?
__________________ Także tego |