Stojący po środku pustkowia, sam jak palec, starzec chodził w tę i z powrotem po kilkumetrowym odcinku. Zawracał energicznie i zamaszyście, co jakiś czas mrużył oczy wypatrując wyimaginowanego zagrożenia. Gdy takowego nie widział- wracał spojrzeniem do asfaltowego krateru. Wilczego dołu w który wpadli jego towarzysze.
~Co robić..?- retoryczny klin nie pozwalał ustać.
Nagle zboczył z toru i biegiem ruszył w stronę wraku auta. Pasażer siedział tak jak go zostawiłi kwadrans temu, kurczowo zaciskając palce na broni i magazynku. Henry z niewielkim trudem wydarł zdrętwiałym dłoniom Sauer'a, coś gruchnęło, ze skórzanej kurtki denata posypały się kawałki szkła. Trupia ręka dalej zaciśnięta na kolbie spoczywała w dłoniach stojącego koło auta Bavoushe. Prawie zwymiotował, ale powstrzymał odruch i z obrzydzeniem zabrał się za rozciąganie paluchów.
Ruszył z powrotem do krateru.
~Może być pomocny później, ale na teraz nic nie zmienia. -spojrzał na zabójczą stal, załadowaną, zabezpieczoną i wsadził pistolet do torby.
-Co znalazłeś?!- krzyknął w dół, gdy dotarł do pułapki.
Nie słysząc odpowiedzi rozdrażniony znowu siłował się z myślami. Przypomniał sobie słowa Josepha, zdesperowana twarz skierowała się na walające się dookoła kawałki asfaltu. Nie wierząc w samego siebie uklękł i podniósł gruz wielkości pięści do ust. Zacisnął mocno powieki i gryzł. Ku jego zaskoczeniu ani to, ani połykanie asfaltu nie wiązało się z żadnym dyskomfortem, ot jakby to były chrupiące ciasteczka. Jeden za drugim kawałki asfaltu i inne przedmioty lądowały w ustach Henrego. Ten z niepokojem czekał na efekty.
-Gdzie oni do cholery są...?!- klął pod nosem żując żwir i smołę. |