Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2010, 22:26   #602
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
BIG POST PART 2 z 3 (składam ukłony Obce za współpracę ;])

Yue oblizała białe wargi z mleka.
- Ma pani pełną kontrolę nad siecią? Bardziej to wygląda jak sieć pająka czy sieć rybacka? - uniosła jedną brew, czego Willhelmina nie widziała.

Precyzyjna z natury Angielka starała się przez moment znaleźć najbardziej właściwą odpowiedź.
- W przypadku ifryta raczej będziemy łowić niż zastawiać pułapki, a niuanse warunkuje oczywiście forma jaką przybiera polowanie. W ogólnym porównaniu jest to jednak bardziej sieć rybacka i harpun łączący ofiarę z naczyniem.

- Raczej interesuje mnie to, czy pani sieć nie zblokuje moich nici, albo odwrotnie. -
neutralny ton przeszedł w zziębnięty i zmęczony.

- Po co pyta pani o coś, co dopiero będziemy sprawdzać? - wzruszenie ramion, lekki ruch dłoni podkreślony żarem papierosa. Nuta rozdrażnienia w głosie. - Przecież nie jest pani zwolenniczką bezpłodnych spekulacji.

Azjatka odwróciła w jej stronę głowę w agresywnym ruchu.
- A mi się wydawało, że lubi pani wszystko najpierw omówić - prychnęła mrużąc oczy. Wstała i przeszła się po trawie. - Kawa pani stygnie - rzuciła już spokojniej.

Hollward zacisnęła mocno zęby na filtrze papierosa. Rozpięła marynarkę, wcisnęła obydwie ręce do kieszeni spodni.
- To pani złość czy jego? Lubię wiedzieć kto mnie irytuje - sarknęła, z krzywym uśmieszkiem na ustach i przez chwilę przypominała Willhelminę z antykwariatu.

Yue przekręciła nieco głowę, rzuciła krótkie spojrzenie za siebie.
- Myślałam, że pani nie da się zirytować.
- Myślałam, że nie będzie pani odpowiadać oczywistymi kłamstwami.
- Nie skłamałam, uniknęłam jedynie odpowiedzi.
- Dlaczego?
- krótkie, proste pytanie, do którego dodała drugie, być może ważniejsze: - Po co?
- To nie było poważne pytanie, jedynie uszczypliwe
. - Yue spoglądała w mrok, odwrócona tyłem do towarzyszki.

- To było poważne pytanie - Angielka wypuściła kącikiem ust białą smugę dymu. - Uszczypliwe? Może. Zakłóciła pani dzisiaj spokój mojego przyjaciela - powiedziała bez ogródek. - Chciała pani barwników, choć nawet nie uściśliła jakiego rodzaju. Chciała ich pani >szybko<, stawiając na szali zaufanie do siebie samej, odwagę odwrócenia się do mnie plecami. Traci pani kontrolę i przedstawia pani sprawę jako kwestię czasu. Jest więc pani chodzącą bombą a ja obecnie znajduję się w zasięgu wybuchu.

- Nie musiałam uściślić, ponieważ Sung zrobił to za mnie wcześniej. -
cofnęła się w stronę konsultantki, materiał zafalował, feniks zdawał się machać skrzydłami. - >>Szybko<< to pojęcie niedokładne. Czego pani chce? Zbadać pod mikroskopem jak funkcjonuje moja więź ze... - zagryzła zęby na dolnej wardze.

<<Chciałaś skończyć zdanie “ze Stryjem” tak? Brawo. Tak krótko z tobą rozmawia a jesteś taka wylewna.>>

Jakby ktoś chciał zgnieść jej płuca. Wzięła głęboki oddech, który wbijał jej się tysiącem szpilek w świadomość. Hollward ją prowokowała. Testowała jej reakcje, jakby dalej toczyły rozmowę w samochodzie. Żądała otworzenia się. Nigdy.

- Nie mam zamiaru powiedzieć nic więcej niż jest to pani potrzebne. On tu nie ma nic do rzeczy. Do jutra nic pani nie grozi. Po polowaniu na ifryta wątpię, że będzie chciała ze mną współpracować, w końcu jestem taka niestabilna. - uniosła jedną brew. - Jeszcze jakieś nurtujące panią pytania, pani doktor Hollward?

- Zachowuje się pani jak dziecko -
podsumowała chłodno jej przemowę Angielka. - To pani robi raban wkoło tej sprawy, a potem sprawia wrażenie jakby miała innym za złe, że biorą poprawkę na pani pasażera. Nie życzy sobie pani o tym mówić? Pani wola. Ale proszę kolejnym razem nie tłumaczyć mi, że to sprawa życia i śmierci, mówić o zaufaniu i wadze upływającego czasu, o strachu przed samą sobą. Nie tylko pani ma głosy w głowie, które sprawiają problemy... - zacisnęła zęby na filtrze, przypominając sobie akcję karina. Mruknęła coś po arabsku, pokręciła głową z wyraźnym niesmakiem, z irytacją zgniotła papierosa w popielniczce.

Już za dużo tego było! Na co pozwala sobie ta biała wiedźma? Z jednej strony wścieka się, że odkryto jej tajemnice, z drugiej strony wścieka się, że inni nie chcą ofiarować swoich!!

- Dzieckiem?! Jestem rozpieszczoną księżniczką - Azjatka rozrzuciła energicznie ramiona na boki. - A to mój pałac! Tak lepiej? - warknęła, potrząsając głową. - Nikomu nie ufam. Z nikim nie rozmawiam. Nigdy o nim nie wspominam. A do tego nie znam pani! - zacisnęła dłonie w pięści, jej ramiona trzęsły się, feniks zdawał się migotać od drżenia napiętych mięśni w całym ciele. - Wiem tylko, że umie pani te swoje wschodnie czary mary! - krzyczała, a całe jej ciało rezonowało. - A pani mi tu wyjeżdża bezczelnie ze złośliwym pytaniem i jeszcze oczekuje, że się pokajam?! - Jej skóra przybrała blady odcień, jakby nabrała blasku. - Nie pytam o nic! Nie drwię z pani przyjaciela! Staram się, STARAM SIĘ CHOLERA!!

<<Ładne przedstawienie.>>

Nagle uprzytomniła sobie, co robi. Podniosła głos. Wszystkie czakry już miała półotwarte. Przyłożyła dłoń do czoła. Dwa wdechy. Uspokoić się. Uspokoić.

Hollward patrzyła na nią z dziwnym wyrazem twarzy, w którym gniew splatał się z rosnącym zrozumieniem. Westchnęła głośno i oderwała się od filaru, o który opierała się do tej pory.

- Niech pani siądzie - poprosiła spokojnie.

Za Willhelminą otworzyły się drzwi, obejrzała się przez ramię.
- Yue? - cały spokój i dystans zniknęły, Tom pełen niepokoju i zaaferowany krzykami wyłonił się z domu.
- WYJDŹ! - spojrzenie dziewczyny stało się ciemniejsze, rozpacz powoli zamieniała się ponownie w gniew. - JUŻ!

Widziała jakby przez krwawą mgłę.

<<Poniżające. Tak się zachowywać w towarzystwie. >>

Sekretarz cofnął się do domu bez słowa, zamykając za sobą ponownie drzwi. Azjatka po prostu opadła na ziemię. Schowała twarz w dłoniach.

<<Poniżające.>>
~~Milcz!

<<Poniżające.>>
~ MILCZ!

Hollward powoli wypuściła powietrze z płuc, przesunęła ręką po włosach i karku. Niech ten dzień się w końcu skończy... Popatrzyła na zamknięte drzwi, na Chinkę, na oleisty wir ciemności. Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść... Traktowała go jak psa, a on się na to godził. Sekretarz... Też coś... Skrzywiła się z niechęcią. Rozplotła czar - widziała już dość. Nie chciała więcej. Miała dość tego wszystkiego. Zdjęła marynarkę i przewiesiła przez oparcie krzesła.

Podeszła wolno do siedzącej na trawie dziewczyny i kucnęła obok machinalnie poprawiając kanty spodni.
- Będziemy musiały wyjaśnić sobie kilka rzeczy - powiedziała cicho, z jakąś znużoną, miękką nutą. - Potem. Za chwilę. Na spokojnie.

Yue opuściła ręce wzdłuż ciała, miała zamknięte oczy. Kiwnęła potakująco, ledwo dostrzegalnie głową. Słyszała delikatny szelest materiału, gdy Angielka podwijała rękawy białej koszuli. Jej miękki głos, gdy zaczęła wymawiać śpiewnie kolejne słowa - słowa, w których znikał angielski akcent, a których melodię dziewczyna już kojarzyła. Wędrówka po hebrajskim drzewie życia. Przez powieki przebijał się lekki, jasny blask, który zdawał się pulsować jak świetliste serce. Odbity po wewnętrznej stronie oka błękitniejącą aż do bieli czerwienią. Tym razem jednak wędrówka trwała dłużej. Hebrajskie słowa splotły się z łacińskimi i arabskimi, a potem zanikły w płynnej, falującej melodii, przypominającej leniwą mantrę, by rozpłynąć się w ciszy.

- Proszę dać mi rękę.

Yue wykonała polecenie. Całe jej ciało zdawało się pękać z bólu, jakby Stryj rozsadzał ją od wewnątrz. Nie miała już siły na opieranie się drugiej kobiecie.

To był dziwny dotyk, choć Angielka nie dotknęła jej skóry ani ubrania. Drżące w powietrzu linie odbiły się na jej dłoni przestrzenią, jakby dotknęła pustki pomiędzy gwiazdami. Magia, którą trzymała w ręce rozchodziła się łagodnymi falami po jej ciele, pełzała delikatnie łaskocząc nerwy, dostrajała do niej, wnikała w każdą komórkę.

Bu-bumm... Ona sama...
Bu-bumm... Wilgotna trawa pod jej stopami.
Bu-bumm... Poskręcane krzewy i drzewa ogrodu.
Bu-bumm... Pusty i cichy jak śmierć budynek.
Bu-bumm... Zimna ziemia.
Bu-bumm... Otaczające ją powietrze.
Bu-bumm... Pustka... Księżyc... Wszystko zestroiło się w jeden rytm. Jedną mantrę, którą słyszała każą komórką ciała, choć ogród pozostał tak samo cichy jak był.
Bu-bumm... Gwiazdy. Planety. Przestrzeń. Wciąż więcej i więcej. Aż do granic. Wszystko śpiewało. Wszystko było ruchem. Wszystko było muzyką, proporcją, harmonią. Wszystko było właściwe. Wszystko zdawało się znajdować na wyciągnięcie ręki, w odległości jednego uderzenia serca.

Bu-umm...

Trzymała w ręce muzykę sfer.

Nie była to magia Sunga - oplatający zapachem lawendy opar, który przynosi ze sobą spokój. Nie było żadnego odurzenia, nie było żadnego przymusu. Umysł Yue był wolny. Mogła zakończyć to w każdej chwili. Wstać, odejść, odsunąć rękę.

Za magią Sunga stała jego niespodziewana bliskość względem Yue, jego dotyk, jego czułość, chęć bycia z nią. Za magią Hollward stała... Cóż, Hollward właśnie - chłodna, zdystansowana czasem uszczypliwa, która teraz wstawała właśnie i odchodziła, zostawiając ją samą.

Świetliste linie figury wibrowały delikatnie, ulatywały z nich drobiny blasku, wyczerpując moc czaru. A ona czuła każdą komórką ciała. Słyszała dotykiem tą dziwną muzykę-nie-muzykę.

Świat stał się jednym, to zupełnie tak jakby słyszała świat skórą, a uszami go widziała. Nagle głos Stryja i jego gnuśne, złe emocje stały się takie małe i nieistotne. Mogła zespolić się z pustką. Jej ciało nagle mieściło cały wszechświat, nie ono było nim...

* * *

Willhelmina wstała i popatrzyła na twarz dziewczyny, odwijając rękawy koszuli. Podeszła do werandy, opadła z cichym westchnieniem ulgi na jeden z foteli. Zimną już kawę wypiła jednym, dużym łykiem. Skręciła papierosa, wysłała krótkiego smsa do Marlowa. Paliła powoli, patrząc na niewysoką sylwetkę Yue, w tej chwili siedzącą w powykręcanej pozycji na trawniku w mroku.

Potraktowała ją jak Nicka, uświadomiła sobie.
Nie ufała tej irytującej dziewczynie, nawet nie wiedziała czy ją lubi. Była rozpieszczoną księżniczką. A przede wszystkim rozpuszczoną, przyzwyczajoną do tego, że świat obchodzi ją na palcach. Wiedźma, pisali o niej ze strachem. O tak, Shen-Men miała problemy ze sobą. Willhelmina nie miała jednak zamiar skakać wkoło niej na paluszkach tylko dlatego, że dziewczyna ma demona w głowie. Jej demon, jej problem, myślała z irytacją. Każdy ma własnego.
A jednak potraktowała ją jak Nicka. Dała jej coś, czego nie dawała w zasadzie nikomu oprócz niego. I nawet nie miała jasności dlaczego.
Nie kaprys. Nie odruch.
Czemu?
Bo mogła ją do pewnego stopnia zrozumieć? Bo miała świadomość jak trudno by jej było, gdyby nie miała pełnej kontroli nad karinem?

Wyprostowała długie nogi, skrzyżowała je w kostkach i oparła łokieć o poręcz fotela a głowę na dłoni. A potem zrobiła rachunek sumienia i niechętnie przyznała sobie samej, że w jakiś irracjonalny, nielogiczny sposób Yue Shen-Men zdobyła jej sympatię.

Stłumiła ziewnięcie, wyciągnęła haftowane poduszki zza pleców stawiając niewygodę przeciwko narastającej senności.

Czekała.

* * *

Kiedy papieros dopalił się, Azjatka powoli uniosła się z ziemi. Przekręciła nieco głowę. Wolnym krokiem zbliżyła się do werandy, bez słowa podeszła do drzwi. Zawołała Toma papierowym głosem. Mówiła po angielsku, żeby nie urazić gościa.
- Herbaty. Dużo. Pani doktor? - spojrzała w stronę Willheliminy.
- Jeśli to nie sprawiłoby problemu: kawy. Dużo.
- Oczywiście
- Tom skłonił się nieco i ruszył po zamówienia.

Yue podeszła do fotela, usiadła zapadając się w poduszkach.
- Dziękuję - po chwili milczenia dodała. - Proszę pytać.

W pewien sposób traktowała to jako wyrównanie rachunków. Możliwe, że ten czar nic nie znaczył dla Angielki i rzucała go ot tak. Tylko że mogła zostawić Yue samą sobie. Nie podchodzić. Przywołać z powrotem Toma. To nie jej sprawa, że Shen Men ma ataki furii spowodowanie (jak ona to ujmowała) "pasażerem", byleby nie dostać rykoszetem.

Jednak pomogła jej.

Teraz Yue była jej coś winna. Duma i honor (ha!) nie pozwolą zapomnieć, że pomogła... W obecnej sytuacji prawda będzie najlepszym podziękowaniem za miły gest.

Hollward potarła nasadę nosa, obróciła z namysłem papierosa w palcach. Westchnęła. Było tylko jedno pytanie, na które chciała w tym momencie poznać odpowiedź.
- Dlaczego tutaj? Wiedziała pani, że potrafię czytać miejsca i przedmioty. Musiała zdawać sobie pani sprawę, że zauważę rzeczy, których nie da się nie zauważyć - nieznacznym ruchem podbródka wskazała w kierunku studni.

<<Wścibska, skąd mieliśmy wiedzieć, że ciekawość każe jej wszystko sprawdzać magią? Sama mówiła, że widzi podczas czarowania więcej. Czyli teraz też musi używać magii. Mówiłem ci, że jest niebezpieczna. Mówiłem, że trzeba się jej pozbyć. A ty ją przyprowadzasz do własnego domu.>>


Dziewczyna uspokoiła się na tyle, aby Stryj stał się wyłącznie nieprzyjemnym szeptem. Zresztą zdawała sobie sprawę, że to niebezpiecznie sprowadzać obcych do domu. Ale niezrozumiale może dla Stryja, szanowała Wilhelimnę. Do tego stopnia, że gotowa jej była w przyszłości zaufać.

- Chciała pani miejsca odosobnionego - odrzuciła włosy do tyłu. - Mogłyśmy pojechać na plażę, ale tak było łatwiej. Tutaj nikt się nie zapuszcza i zdrowych zmysłach. Ogród jest duży i zarośnięty. Wszystko inne nie ma znaczenia.

Kobieta milczała przez chwilę.
- A magowie? Często próbują wyrwać to miejsce pani rodzinie?

Pojawił się Tom z bardzo pojemnymi filiżankami. Przyniósł też niewielki taboret rzeźbiony w smoki, na którym zostawił parujące napoje. Zniknął równie szybko jak się pojawił.
- Nazwisko mego rodu chroni to miejsce przed nieproszonymi gośćmi.

Filiżanka z kawą błyskawicznie znalazła się w ręce Hollward. Upiła łyk, parząc sobie wargi, odchyliła głowę do tyłu, opierając potylicę o brzeg oparcia.
- Powinnyśmy niedługo zacząć - mruknęła niechętnie.

- Oczywiście. - Yue upiła dwa łyki herbaty. - Proszę spokojnie wypić kawę. - Po chwili dodała - Czy mogłaby o coś panią prosić?

Angielka skinęła głową, lekko obróciła twarz w stronę Chinki.

- Gdyby Sung ponownie pojawił się w Antykwariacie pani przyjaciela, proszę go nie wyrzucać od razu za drzwi. Beze mnie zachowuje się bardziej elegancko. - żaden mięsień w twarzy nawet nie drgnął.

- Nick... - skrzywiła usta z troską, cieniem zakłopotania. - Nick miał dzisiaj zły dzień. Ja miałam dzisiaj zły dzień - strzepnęła kolumienkę popiołu, z jakimś wyrzutem popatrzyła na kończącego się papierosa. - Pewne rzeczy nałożyły się na siebie, poplątały. Normalnie nie robię takich rzeczy. Nie muszę. Antykwariat Nicka to antykwariat Nicka. Nie mój. Trafiliście tam po prostu w złym momencie.

Kiwnęła głową, że rozumie.
- Cóż chyba dla nas wszystkich dzisiejszy dzień nie był zbyt udany. - Yue zanurzyła usta w herbacie. - W jego szaleństwie jest coś niesamowitego. Chociaż w każdym coś takiego jest. Mam nadzieję, że mój pasażer, jak go pani określiła, nie wyrządził za dużych szkód.

- Nie wiem -
kobieta spochmurniała wyraźnie. - Nie sądzę - poprawiła się. - Nick czasem jest jak nieprzewidywalne sito. Zatrzymuje w sobie banalne, bezwartościowe rzeczy, podczas gdy te cenne przepływają przez niego jak woda przez pęknięte naczynie.

- To musi go męczyć. Ja raczej znam szaleństwo tylko ze strony braku kontaktu z rzeczywistością, a nie odbieraniem jej w zbyt dużych ilościach.
- Zamilkła. Zamrugała. Niewygodny temat. Ponownie napiła się herbaty.

- On nie jest szalony - Wilhelmina uśmiechnęła się krzywo. - Jego poprzedni psychiatra raczył określić jego stan jako temperament histeryczny ze skłonnościami do egzaltacji i mitomanii połączony z nadmiernym ekstrawertyzmem i chorobliwie wybujałą wyobraźnią - uśmiech przerodził się w niespodziewany, zaraźliwy śmiech, którego nie udało jej się powstrzymać. Dziwnie zabrzmiał w ciszy ogrodu. Zakryła dłonią usta, opanowała się.

Azjatka uśmiechnęła się delikatnie, jakby nagły napad śmiechu udzielił się i jej.
- Tak, nie ma jak diagnoza dobrego lekarza - pokiwała głową.

- Był z siebie bardzo dumny. Dopóki Nick nie podzielił się z nim swoimi przemyśleniami na jego temat. Bardzo lubię to wspomnienie - odstawiła filiżankę na tacę. Sięgnęła do kieszeni stojącej przy fotelu torby i wyjęła niewielką kamienną kulę wielkości piłeczki do ping-ponga, opasaną stalowymi obręczami pokrytymi misterną koronką arabskich znaków. Obróciła ją w palcach, pokazała Yue. - To nasz obiekt ćwiczebny na dziś. Niewielki, słaby dżjinn w formie węża. Relatywnie szybki, zdecydowanie jadowity.

Dziewczyna pochyliła się, zmrużyła oczy, aby lepiej się przyjrzeć zaprezentowanemu przedmiotowi.
- Dobrze - odstawiła swój pusty kubek na prowizoryczny stolik. - Jak na zwierzątko do testów wystarczy.

- Będzie musiał.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 21-10-2010 o 23:05.
Latilen jest offline