Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2010, 22:59   #31
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Tyle słów, taki popis elokwencji, tylko po to, by dojść do prostej i zwięzłej konkluzji. Mianowicie, nie wiemy nic. Przynajmniej w sprawie, która nas naprawdę interesuje. - zamyślił się, potarł sztywny zarost. - Jak już wspomniałem, o kulcie nie mogę, póki co, powiedzieć nic ponad to, co rzekłem. Możliwe nawet, że i to było nadto. Osobom usilnie dopatrującym się w tym mej złej woli proponuję kupno słownika i porównanie znaczeń wyrazów ‘chcieć’ i ‘móc’, co powinno wyjaśnić sprawę.
A teraz konkrety. Kult nie jest powiązany ani z morderstwem w szpitalu, ani z porwaniem tamtejszej kapłanki, ani z kradzieżą eliksiru. Tego jestem całkiem pewien. Wiem natomiast, kto owo morderstwo zlecił i jutro, jeśli Pani Fortuna pozwoli, będzie w moich rękach. Jeśli jednak Tymora, zupełnym przypadkiem, nie spojrzy na mnie przychylnym okiem, albo zgoła odwróci się plecami, informuję, że to kupiec, członek kultu. Personaliów nie znam i to niestety problem, w razie gdybym rozstał się z tym światem, nim sobie z nim pogadam. Ale coś wymyślę.
Co zaś się tyczy tajemniczych najemników z włości di Grizzów, najwyraźniej bardzo im zależy, by tę tajemniczość utrzymać. Tak bardzo, że zabili najemnika Silverwater, którego wysłał tam Hawkwood. Samo to o czymś świadczy. Jeśli dodamy do tego fakt, że ta di Grizzi jest podejrzewana o coś na kształt zdrady stanu...
- zawiesił głos. - Dobrze więc się złożyło z tym balem. Świetna sposobność, by trochę tam powęszyć. A może i trafi się okazja, by pogawędzić z panem radcą, tak nam nieprzychylnym. Z chęcią poznam powody jego antypatii. Jak również jego mocodawcę.

- Bez powoływania się na Ttymorę i resztę szacownego ppanteonu. Morderstwo w leccznicy przyświątynnej Ilmatera było wwyraźnie końcem zlecenia mmorderstwa ojca przez jego chciwwego ssynalka. O którym wsppominałem chwilę wcześniej. Można więc przyjąć, że kult sam z ssiebie tego nie zainicjował. Co do reszty wywodu... Zapewne, masz rację cco do di Grizz. Radcę Wisborna ja z kkolei bym sobie całkiem odppuścił - rozwiązanie problemu di Grizz rozwiąże i jego problem. Oficjalne wwejście na przyjęcie niczego nie da - zapewne każdy z zzaproszeniem pałacu dostanie ossobistego sługę, czytaj ochronniarza, żeby za dużo nie zzobaczył i nie zwęszył...

- To akurat nie będzie problem.
- stwierdził lekceważąco. - Zaś zabójstwo w szpitalu jest, jak mniemam, nie rodzinnymi porachunkami, a zwykłą fuszerką. Celem był druid, ale zamachowcy spieprzyli sprawę. Czy tak było, mam zamiar wyciągnąć ze wzmiankowanego kupca.

- Cieszę się, że ddoszedłeś do wniosków, które przedstawiłem już rano
- kręcenie się w kółko zaczynało być nużące dla Igana. - Prawda jest taka, że jjest to mało istotne, czy było to zamierzone, czy nie. Efekt - dla nas - jest taki sam, z Druidem nnie można porozmawiać, nie wiemy więc nic o działaniach ddi Grizz. Rozumiem, Ramsay, że chccesz się zajmować sprawą, którą podobno nie mmusimy się zajmować?

- Nie wiem, co przedstawiałeś rano.
- odparł spokojnie. - Byłeś, zdaje się, zajęty wybijaniem okien. Druida musimy chronić nim nie wróci do stanu używalności, bo póki co nie wiemy, czy to on był celem. A jeśli był, znaczy to, że wie coś, za co warto zabić.
O planach bądź działaniach di Grizzi możemy dowiedzieć się czegoś uczestnicząć w tym balu. To okazja, której nie można zmarnować, mimo, że również jestem dość sceptyczny w tej kwestii. Jednak jeśli będzie tak, jak mówisz, to i tak będzie to stanowiło pewną poszlakę. Skoro trzymają gości krótko, mają coś do ukrycia. Co? Może tylko zwykłe, szlacheckie machlojki. A może coś innego. Tak czy siak, nic na tym nie stracimy.

- Wczoraj rrano... Ah, faktycznie, nie było cię... kkup sobie koguta, może bbędziesz przychodził punktualnie... Zdecyduj się Ramsay - mmówisz, że to driud był celem, tylko po to, aby w następnej swojej wwypowiedzi stwierdzić, że nie wiesz cczy to on był celem. Więc był czy nie był?
- Igan zawiesił głos wcale nie licząc na odpowiedź. Nabierał coraz większego przekonania, że Ramsay jest jednym z tych “wojowników bajkopisarzy” mocnych tylko w gębie i opowieściach. - Ffaktycznie nic nie ma do stracenia pprócz życia.

- Raz matka rodziła.
- mruknął sentencjonalnie. - Co do druida, to jestem przekonany, że to on był celem, ale dopuszczam możliwość, że się mylę i to kupiec miał być i został ofiarą. W pewnych kręgach określa się to mianem hipotezy.

- To się kupy nie trzyma.
- Odezwała się kapłanka. - Mamy kradzież i powiedzmy podejrzanych. Wersję z udziałem di Grizzi, przynajmniej moim zdanie, di Grizzi i Wisborna uprawdopodobniają wypadki z dzisiejszego ranka. Czyli wyznawcy Bhaala to coś co wyszło przez przypadek. To z kolei oznacza, że radca nie jest wyznawcą. Czyli Igan musi coś wiedzieć na jego temat, coś co jest niebezpieczne do Wisborna. Igan i Rhistel. Od tego ostatniego nic się raczej już nie dowiemy. - Uśmiechnęła się smutno.
- To lub po prostu jego mocodawca kazał się nas pozbyć.
- Czyli
- spytał Orlamm - jak rozumiem, na razie wiecie, co robić. Cóż, powidzenia, zaś lady Yllaatris, jestesmy umówieni na rano, prawda? Będziemy czekać. Aha, to jest miksturka - podał kapłance naczyńko. - Jeśli nie będzie potrzebne, po prostu proszę zwrócić.
-Orlamm??
- Złapała maga za rękaw i zbliżyła swoją twarz do jego, tak by tylko on mógł ją usłyszeć. - A ta druga sprawa??
- To jutro po porodzie, jak sądzę. Będzie chwila czasu więcej oraz trochę spokoju
- niechętnie spojrzał na Kennetha.
- Dobrze. - Puściła jego rękaw. - Do jutra. - Dodała już głośniej.
- Dziękuję. To dla mnie ważne - powiedział cicho. - Do jutra.
“Nie wątpię. Nie wątpię.”
- Dodała już w myślach
- Ale to coś, to zabierzcie mi z domu. - Kapłanka wskazała na związanego wyznawcę Bhaala.
- Ale co mam z nim robić? - zdziwił się Misc.
- Nie wiem. - Odparła kapłanka z rozbrajającą szczerością. - Śmieci mi proszę w domu nie zostawiać.
- Ona ma rację, Minsc
- stwierdziła Aerie.
- A w zasadzie wiem. Zanieście Jaherze. Ona z pewnością będzie wiedziała co z tym zrobić. - Złośliwość była aż nadto wyczuwalna w głosie.
- Dobrze, bierzemy go, Minsc oraz Boo biorą tego łajdaka. Do Jahery nie, Misc doskonale wie, ze by się nie ucieszyła. Spróbował swego czasu. Wrzucę go do jakiegoś koryta.
- Tylko go może przesłuchajcie najpierw. Chociaż wątpię, żeby powiedział coś nowego.
- Eee, Minsc wziął go dla was, skoro nie chcecie, to on się nie zna na przesłuchiwaniu. Boo także nie. Dobranoc
- rzucił przez drzwi.
- To na czym się znacie?? - Spytała ironicznie zamknięte drzwi.

Gdy goście, po krótkim pożegnaniu, wyszli i w pomieszczeniu została tylko trójka - lady Yllaatris, Ramsay i Igan, ten ostatni powiedział podchodząc do stołu:
- Aby ukraść eliksir ktoś musiał dużo wiedzieć o tym co się dzieje w pałacu. Radca Wisborn jest doskonałym kandydatem na szpiega w pałacu. Wysoko postawiony, ustosunkowany i szerzej nieznany... Ponieważ zaczęliśmy się zajmować sprawą kradzieży postanowił wyeliminować zagrożenie dla swojej osoby. Rozpracowanie zagadki kradzieży jest dla niego niebezpieczne.

- Nie sądzę, by działał na własną rękę. Bardziej skłonny byłbym
przypuszczać, że ktoś trzyma go na krótkiej smyczy i radca jedynie wypełnia polecenia tego kogoś.

- Ramsay, ty nie ssłuchasz, nie rozumiesz, czy się przekkomarzasz?
- zapytał Igan przegryzając jabłko - Bo mam probblem ze zrozumieniem ttwoich gadek. Szpieg z natury swojej praccuje dla kogoś...

- No patrz, a ja myślałem, że szpieg ze swej natury szpieguje, a jak dalej wykorzysta to, co wyszpieguje, czy dla siebie czy kogoś innego, to już inna sprawa. Jak to dobrze, że są wśród nas tak światłe umysły, gotowe wyjaśnić na pniu wszelkie niejasności, jakie by nie były.

- Mam rozzumieć, że to ty jesteś w tej ddrużynie ten tępy ffizol? Dobrze, zapamiętam. Lady Yllaatris mamy coś jeszcze ddo omówienia?


- Oj, zamknijcie się obaj!! - Yllaatris powiedziała od niechcenia. - Co to jest?? Koncert kto jest lepszym i wytrawniejszym szpiegiem, zabijakom i chulakom?? - Przyjrzała się uważnie obu mężczyzną, następnie wskazała głową drzwi do ogrodu. - Jeżeli macie coś do załatwienia, to tam. Ale szybko. Tylko potem nie płakać mi tu z powodu siniaków. Hmmm...?? - Z niemym zaptaniem wpatrywała się w obu.

- Chętnie, aaczkolwiek chyba nie mamy nna to czasu. Chyba spprawa zaczyna się kręcić wwokół di Grizz. Moim zddaniem powinniśmy iść na bal w dwu gruppach. Pierwszej oficjalnej, która będzie mmiła, grzeczna i uczynna i ddrugiej nieoficjalnej. To dopiero za trzy ddni... Co z resztą... drużyny? - dokończył z wyraźnym wahaniem.

- Ile razy mam to powtarzać?? - Spytała poirytowana. - Nie wiem. Nie wiem. Zniknęli. Zadowolony??

- Aaaaha.
- Tym razem to Igan zbaraniał. To wszystko zaczynało się już kupy nie trzymać - Czyli do rozwiązzania całej sprawy zostaliśmy wwe trójkę? Czy ktoś z tej całej bandy, kktóra się tu przetoczyła... NNieważne. Spróbuję się dowiedzieć co z innymi... Chociaż to może być kłopottliwe...

- No wreszcie załapałeś, że zostaliśmy we trójkę.
- Uśmiechnęła się krzywo. - Mam nadzieję, że ty też?? - Równie krzywo spojrzała na Ramsaya. I tak przerzucając wzrok z jednego na drugie ciągnęła. - I jak ma w takim układzie wyglądać ten podział na dwie grupy??
Po chwili ciszy dodała jakby do siebie - W sumie to było pytanie retoryczne. - I pod tą maską kryje się elokwentny, elegancki i dobrze wychowany mężczyzna. Hmmm...?? - W zasadzie wypowiedź ta mogła być skierowana do obu mężczyzn.

- Bez urrazy, ale nie z takiego bagna i nie z ttakimi kretynami na kkarku wychodziłem... - Odszczeknął Igan. To wszystko zaczynało mu naprawdę działać na nerwy. - Jak? Prosto. Zadne z was nie chodzi ppo ściannach, więc idziecie oficcjalnie. Skkoro nnikt się nie zzainteresował chhociażby tym co robi reszta i gdzie jest; to może przynajmniej bbędziecie ddobrze wwyglądać u ddi Grizz - dopiero gdy skończył zorientował się, że mówi za szybko i przez to jego wada jest bardziej widoczna. “Cholera” – pomyślał.

- Stanowczo zaprzeczam insynuacjom, jakobym był elegancki. Ale i tak pójdę oficjalnie. Co oznacza, że potrzebuję partnerki. - ciągnął, udając zamyślenie. - Ta elfka przyglądała mi się z wyraźnym zainteresowaniem. Pewnie da się zaprosić. Wybacz, lady, pewien jestem, że przygruchasz sobie kogoś godnego swojej osoby. - uśmiechając się kpiarsko opuścił pokój i ruszył za grupką, która dopiero co z niego wyszła.

- Hej tam, moment! - zatrzymał odchodzących korytarzem. - Chciałbym zamienić z panną słowo, jeżeli to nie problem. - zwrócił się do wyraźnie zaskoczonej elfki. - A ty co, octu się napiłeś? No, nie krzyw się wielkoludzie, przecież ci jej nie zjem. Tylko parę słów.
- Ja... idźcie dogonię was.
- zdecydowała się elfka. - O czym to chciałeś mi powiedzieć? - zwróciła się do Kennetha, gdy Orlamm, Minsc i Boo wolno ruszyli dalej. Dwaj ostatni co i rusz obracali głowy.
- Chciałem prosić pannę, by uczniła mi zaszczyt i udała się ze mną na ten bal. - wyszczerzył zęby, kłaniając się lekko, acz całkiem dwornie.
Elfka spiekła raka. Kenneth uśmiechał się łobuzersko. Minsc i Boo oglądali się podejrzliwie.
- Ale.. ale ja... my się w ogóle nie znamy! - wykrztusiła wreszcie.
- No, to będzie okazja, żeby się poznać. - mrugnął do niej.
Widać było, że elfka walczy ze sobą, nie bardzo potrafiąc się zdecydować.
- I... Nie mogę zostawić Minsca samego, on... trochę się denerwuje, kiedy się oddalam.
- Weź go ze sobą, jako ochroniarza.

Teraz wyglądała tak, jakby szukała w myślach czegokolwiek, co pozwoli odwlec jej moment wyboru.
- Jak więc będzie? - by pomóc w podjęciu decyzji, zbliżył się, spojrzał jej w oczy i ujął dłoń elfki. Mocno, ale delikatnie.
- Dobrze... - szepnęła wreszcie, spłoniwszy się jeszcze bardziej.
- Doskonale! - ucieszył się wcale szczerze Kenneth. - Spotkajmy się tutaj w dzień balu. Do zobaczenia. - mrugnął ponownie, po czym szybkim krokiem ruszył wzdłuż korytarza.
Co prawda nie do końca była w jego typie, wolał kobiety świadome, czego chcą. No, ale była ładna. To mu wystarczało.

Po powrocie do karczmy od razu udał się do swojego pokoju. Sprawdził i zamknął okna i drzwi. Po krótkim namyśle zablokował klamkę krzesłem, a pod oknem rozsypał szkło ze stłuczonej butelki.
Nie spodziewał się, co prawda, ataku lada chwila, ale sytuacja wyraźnie się zaostrzyła. Nic nie zaszkodzi choćby i taka prowizorka.
Potem od razu poszedł spać, schowawszy wpierw sztylet pod poduszką.
Miał co prawda ochotę się urżnąć, ale skoro jutro czekała go rozprawa z bhaalitami, postanowił wyjątkowo wyrzec się tej przyjemności.
 
Cohen jest offline