Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-10-2010, 22:59   #31
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Tyle słów, taki popis elokwencji, tylko po to, by dojść do prostej i zwięzłej konkluzji. Mianowicie, nie wiemy nic. Przynajmniej w sprawie, która nas naprawdę interesuje. - zamyślił się, potarł sztywny zarost. - Jak już wspomniałem, o kulcie nie mogę, póki co, powiedzieć nic ponad to, co rzekłem. Możliwe nawet, że i to było nadto. Osobom usilnie dopatrującym się w tym mej złej woli proponuję kupno słownika i porównanie znaczeń wyrazów ‘chcieć’ i ‘móc’, co powinno wyjaśnić sprawę.
A teraz konkrety. Kult nie jest powiązany ani z morderstwem w szpitalu, ani z porwaniem tamtejszej kapłanki, ani z kradzieżą eliksiru. Tego jestem całkiem pewien. Wiem natomiast, kto owo morderstwo zlecił i jutro, jeśli Pani Fortuna pozwoli, będzie w moich rękach. Jeśli jednak Tymora, zupełnym przypadkiem, nie spojrzy na mnie przychylnym okiem, albo zgoła odwróci się plecami, informuję, że to kupiec, członek kultu. Personaliów nie znam i to niestety problem, w razie gdybym rozstał się z tym światem, nim sobie z nim pogadam. Ale coś wymyślę.
Co zaś się tyczy tajemniczych najemników z włości di Grizzów, najwyraźniej bardzo im zależy, by tę tajemniczość utrzymać. Tak bardzo, że zabili najemnika Silverwater, którego wysłał tam Hawkwood. Samo to o czymś świadczy. Jeśli dodamy do tego fakt, że ta di Grizzi jest podejrzewana o coś na kształt zdrady stanu...
- zawiesił głos. - Dobrze więc się złożyło z tym balem. Świetna sposobność, by trochę tam powęszyć. A może i trafi się okazja, by pogawędzić z panem radcą, tak nam nieprzychylnym. Z chęcią poznam powody jego antypatii. Jak również jego mocodawcę.

- Bez powoływania się na Ttymorę i resztę szacownego ppanteonu. Morderstwo w leccznicy przyświątynnej Ilmatera było wwyraźnie końcem zlecenia mmorderstwa ojca przez jego chciwwego ssynalka. O którym wsppominałem chwilę wcześniej. Można więc przyjąć, że kult sam z ssiebie tego nie zainicjował. Co do reszty wywodu... Zapewne, masz rację cco do di Grizz. Radcę Wisborna ja z kkolei bym sobie całkiem odppuścił - rozwiązanie problemu di Grizz rozwiąże i jego problem. Oficjalne wwejście na przyjęcie niczego nie da - zapewne każdy z zzaproszeniem pałacu dostanie ossobistego sługę, czytaj ochronniarza, żeby za dużo nie zzobaczył i nie zwęszył...

- To akurat nie będzie problem.
- stwierdził lekceważąco. - Zaś zabójstwo w szpitalu jest, jak mniemam, nie rodzinnymi porachunkami, a zwykłą fuszerką. Celem był druid, ale zamachowcy spieprzyli sprawę. Czy tak było, mam zamiar wyciągnąć ze wzmiankowanego kupca.

- Cieszę się, że ddoszedłeś do wniosków, które przedstawiłem już rano
- kręcenie się w kółko zaczynało być nużące dla Igana. - Prawda jest taka, że jjest to mało istotne, czy było to zamierzone, czy nie. Efekt - dla nas - jest taki sam, z Druidem nnie można porozmawiać, nie wiemy więc nic o działaniach ddi Grizz. Rozumiem, Ramsay, że chccesz się zajmować sprawą, którą podobno nie mmusimy się zajmować?

- Nie wiem, co przedstawiałeś rano.
- odparł spokojnie. - Byłeś, zdaje się, zajęty wybijaniem okien. Druida musimy chronić nim nie wróci do stanu używalności, bo póki co nie wiemy, czy to on był celem. A jeśli był, znaczy to, że wie coś, za co warto zabić.
O planach bądź działaniach di Grizzi możemy dowiedzieć się czegoś uczestnicząć w tym balu. To okazja, której nie można zmarnować, mimo, że również jestem dość sceptyczny w tej kwestii. Jednak jeśli będzie tak, jak mówisz, to i tak będzie to stanowiło pewną poszlakę. Skoro trzymają gości krótko, mają coś do ukrycia. Co? Może tylko zwykłe, szlacheckie machlojki. A może coś innego. Tak czy siak, nic na tym nie stracimy.

- Wczoraj rrano... Ah, faktycznie, nie było cię... kkup sobie koguta, może bbędziesz przychodził punktualnie... Zdecyduj się Ramsay - mmówisz, że to driud był celem, tylko po to, aby w następnej swojej wwypowiedzi stwierdzić, że nie wiesz cczy to on był celem. Więc był czy nie był?
- Igan zawiesił głos wcale nie licząc na odpowiedź. Nabierał coraz większego przekonania, że Ramsay jest jednym z tych “wojowników bajkopisarzy” mocnych tylko w gębie i opowieściach. - Ffaktycznie nic nie ma do stracenia pprócz życia.

- Raz matka rodziła.
- mruknął sentencjonalnie. - Co do druida, to jestem przekonany, że to on był celem, ale dopuszczam możliwość, że się mylę i to kupiec miał być i został ofiarą. W pewnych kręgach określa się to mianem hipotezy.

- To się kupy nie trzyma.
- Odezwała się kapłanka. - Mamy kradzież i powiedzmy podejrzanych. Wersję z udziałem di Grizzi, przynajmniej moim zdanie, di Grizzi i Wisborna uprawdopodobniają wypadki z dzisiejszego ranka. Czyli wyznawcy Bhaala to coś co wyszło przez przypadek. To z kolei oznacza, że radca nie jest wyznawcą. Czyli Igan musi coś wiedzieć na jego temat, coś co jest niebezpieczne do Wisborna. Igan i Rhistel. Od tego ostatniego nic się raczej już nie dowiemy. - Uśmiechnęła się smutno.
- To lub po prostu jego mocodawca kazał się nas pozbyć.
- Czyli
- spytał Orlamm - jak rozumiem, na razie wiecie, co robić. Cóż, powidzenia, zaś lady Yllaatris, jestesmy umówieni na rano, prawda? Będziemy czekać. Aha, to jest miksturka - podał kapłance naczyńko. - Jeśli nie będzie potrzebne, po prostu proszę zwrócić.
-Orlamm??
- Złapała maga za rękaw i zbliżyła swoją twarz do jego, tak by tylko on mógł ją usłyszeć. - A ta druga sprawa??
- To jutro po porodzie, jak sądzę. Będzie chwila czasu więcej oraz trochę spokoju
- niechętnie spojrzał na Kennetha.
- Dobrze. - Puściła jego rękaw. - Do jutra. - Dodała już głośniej.
- Dziękuję. To dla mnie ważne - powiedział cicho. - Do jutra.
“Nie wątpię. Nie wątpię.”
- Dodała już w myślach
- Ale to coś, to zabierzcie mi z domu. - Kapłanka wskazała na związanego wyznawcę Bhaala.
- Ale co mam z nim robić? - zdziwił się Misc.
- Nie wiem. - Odparła kapłanka z rozbrajającą szczerością. - Śmieci mi proszę w domu nie zostawiać.
- Ona ma rację, Minsc
- stwierdziła Aerie.
- A w zasadzie wiem. Zanieście Jaherze. Ona z pewnością będzie wiedziała co z tym zrobić. - Złośliwość była aż nadto wyczuwalna w głosie.
- Dobrze, bierzemy go, Minsc oraz Boo biorą tego łajdaka. Do Jahery nie, Misc doskonale wie, ze by się nie ucieszyła. Spróbował swego czasu. Wrzucę go do jakiegoś koryta.
- Tylko go może przesłuchajcie najpierw. Chociaż wątpię, żeby powiedział coś nowego.
- Eee, Minsc wziął go dla was, skoro nie chcecie, to on się nie zna na przesłuchiwaniu. Boo także nie. Dobranoc
- rzucił przez drzwi.
- To na czym się znacie?? - Spytała ironicznie zamknięte drzwi.

Gdy goście, po krótkim pożegnaniu, wyszli i w pomieszczeniu została tylko trójka - lady Yllaatris, Ramsay i Igan, ten ostatni powiedział podchodząc do stołu:
- Aby ukraść eliksir ktoś musiał dużo wiedzieć o tym co się dzieje w pałacu. Radca Wisborn jest doskonałym kandydatem na szpiega w pałacu. Wysoko postawiony, ustosunkowany i szerzej nieznany... Ponieważ zaczęliśmy się zajmować sprawą kradzieży postanowił wyeliminować zagrożenie dla swojej osoby. Rozpracowanie zagadki kradzieży jest dla niego niebezpieczne.

- Nie sądzę, by działał na własną rękę. Bardziej skłonny byłbym
przypuszczać, że ktoś trzyma go na krótkiej smyczy i radca jedynie wypełnia polecenia tego kogoś.

- Ramsay, ty nie ssłuchasz, nie rozumiesz, czy się przekkomarzasz?
- zapytał Igan przegryzając jabłko - Bo mam probblem ze zrozumieniem ttwoich gadek. Szpieg z natury swojej praccuje dla kogoś...

- No patrz, a ja myślałem, że szpieg ze swej natury szpieguje, a jak dalej wykorzysta to, co wyszpieguje, czy dla siebie czy kogoś innego, to już inna sprawa. Jak to dobrze, że są wśród nas tak światłe umysły, gotowe wyjaśnić na pniu wszelkie niejasności, jakie by nie były.

- Mam rozzumieć, że to ty jesteś w tej ddrużynie ten tępy ffizol? Dobrze, zapamiętam. Lady Yllaatris mamy coś jeszcze ddo omówienia?


- Oj, zamknijcie się obaj!! - Yllaatris powiedziała od niechcenia. - Co to jest?? Koncert kto jest lepszym i wytrawniejszym szpiegiem, zabijakom i chulakom?? - Przyjrzała się uważnie obu mężczyzną, następnie wskazała głową drzwi do ogrodu. - Jeżeli macie coś do załatwienia, to tam. Ale szybko. Tylko potem nie płakać mi tu z powodu siniaków. Hmmm...?? - Z niemym zaptaniem wpatrywała się w obu.

- Chętnie, aaczkolwiek chyba nie mamy nna to czasu. Chyba spprawa zaczyna się kręcić wwokół di Grizz. Moim zddaniem powinniśmy iść na bal w dwu gruppach. Pierwszej oficjalnej, która będzie mmiła, grzeczna i uczynna i ddrugiej nieoficjalnej. To dopiero za trzy ddni... Co z resztą... drużyny? - dokończył z wyraźnym wahaniem.

- Ile razy mam to powtarzać?? - Spytała poirytowana. - Nie wiem. Nie wiem. Zniknęli. Zadowolony??

- Aaaaha.
- Tym razem to Igan zbaraniał. To wszystko zaczynało się już kupy nie trzymać - Czyli do rozwiązzania całej sprawy zostaliśmy wwe trójkę? Czy ktoś z tej całej bandy, kktóra się tu przetoczyła... NNieważne. Spróbuję się dowiedzieć co z innymi... Chociaż to może być kłopottliwe...

- No wreszcie załapałeś, że zostaliśmy we trójkę.
- Uśmiechnęła się krzywo. - Mam nadzieję, że ty też?? - Równie krzywo spojrzała na Ramsaya. I tak przerzucając wzrok z jednego na drugie ciągnęła. - I jak ma w takim układzie wyglądać ten podział na dwie grupy??
Po chwili ciszy dodała jakby do siebie - W sumie to było pytanie retoryczne. - I pod tą maską kryje się elokwentny, elegancki i dobrze wychowany mężczyzna. Hmmm...?? - W zasadzie wypowiedź ta mogła być skierowana do obu mężczyzn.

- Bez urrazy, ale nie z takiego bagna i nie z ttakimi kretynami na kkarku wychodziłem... - Odszczeknął Igan. To wszystko zaczynało mu naprawdę działać na nerwy. - Jak? Prosto. Zadne z was nie chodzi ppo ściannach, więc idziecie oficcjalnie. Skkoro nnikt się nie zzainteresował chhociażby tym co robi reszta i gdzie jest; to może przynajmniej bbędziecie ddobrze wwyglądać u ddi Grizz - dopiero gdy skończył zorientował się, że mówi za szybko i przez to jego wada jest bardziej widoczna. “Cholera” – pomyślał.

- Stanowczo zaprzeczam insynuacjom, jakobym był elegancki. Ale i tak pójdę oficjalnie. Co oznacza, że potrzebuję partnerki. - ciągnął, udając zamyślenie. - Ta elfka przyglądała mi się z wyraźnym zainteresowaniem. Pewnie da się zaprosić. Wybacz, lady, pewien jestem, że przygruchasz sobie kogoś godnego swojej osoby. - uśmiechając się kpiarsko opuścił pokój i ruszył za grupką, która dopiero co z niego wyszła.

- Hej tam, moment! - zatrzymał odchodzących korytarzem. - Chciałbym zamienić z panną słowo, jeżeli to nie problem. - zwrócił się do wyraźnie zaskoczonej elfki. - A ty co, octu się napiłeś? No, nie krzyw się wielkoludzie, przecież ci jej nie zjem. Tylko parę słów.
- Ja... idźcie dogonię was.
- zdecydowała się elfka. - O czym to chciałeś mi powiedzieć? - zwróciła się do Kennetha, gdy Orlamm, Minsc i Boo wolno ruszyli dalej. Dwaj ostatni co i rusz obracali głowy.
- Chciałem prosić pannę, by uczniła mi zaszczyt i udała się ze mną na ten bal. - wyszczerzył zęby, kłaniając się lekko, acz całkiem dwornie.
Elfka spiekła raka. Kenneth uśmiechał się łobuzersko. Minsc i Boo oglądali się podejrzliwie.
- Ale.. ale ja... my się w ogóle nie znamy! - wykrztusiła wreszcie.
- No, to będzie okazja, żeby się poznać. - mrugnął do niej.
Widać było, że elfka walczy ze sobą, nie bardzo potrafiąc się zdecydować.
- I... Nie mogę zostawić Minsca samego, on... trochę się denerwuje, kiedy się oddalam.
- Weź go ze sobą, jako ochroniarza.

Teraz wyglądała tak, jakby szukała w myślach czegokolwiek, co pozwoli odwlec jej moment wyboru.
- Jak więc będzie? - by pomóc w podjęciu decyzji, zbliżył się, spojrzał jej w oczy i ujął dłoń elfki. Mocno, ale delikatnie.
- Dobrze... - szepnęła wreszcie, spłoniwszy się jeszcze bardziej.
- Doskonale! - ucieszył się wcale szczerze Kenneth. - Spotkajmy się tutaj w dzień balu. Do zobaczenia. - mrugnął ponownie, po czym szybkim krokiem ruszył wzdłuż korytarza.
Co prawda nie do końca była w jego typie, wolał kobiety świadome, czego chcą. No, ale była ładna. To mu wystarczało.

Po powrocie do karczmy od razu udał się do swojego pokoju. Sprawdził i zamknął okna i drzwi. Po krótkim namyśle zablokował klamkę krzesłem, a pod oknem rozsypał szkło ze stłuczonej butelki.
Nie spodziewał się, co prawda, ataku lada chwila, ale sytuacja wyraźnie się zaostrzyła. Nic nie zaszkodzi choćby i taka prowizorka.
Potem od razu poszedł spać, schowawszy wpierw sztylet pod poduszką.
Miał co prawda ochotę się urżnąć, ale skoro jutro czekała go rozprawa z bhaalitami, postanowił wyjątkowo wyrzec się tej przyjemności.
 
Cohen jest offline  
Stary 23-10-2010, 18:10   #32
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Post wspólny...

- Znalazł się ten co to się zainteresował innimi. - Kapłanka odporwadziła najemnika wzrokiem. - Zresztą, gdyby nie Orlamm, to i ciebie nie wiadomo gdzie szukać - Igan.
- Nie ddostałaś informacji? To mniej ppretensje do swojej ssłużby. - spojrzał na lady Yllaatris - Jak mówwiłem już kilkkakrotnie - ja nie pójdę do kkicia.
- Masz na myśli kamień z liścikiem?? - Odwróciła się do niego. - Kontakt ze mną przez kuternogę?? - Puściła mimo uszu kolejną wzmiankę o więzieniu.
- Więc - mimo wszystko jja się nie zgubiłem.
- Nie mniej jednak, gdyby nie mag nie byłoby ciebie dziś tutaj. - Nałożyła sobie na talerzyk coś ze stołu, dolała wina do kieliszka. - Mam nadzieję, że zamknąłeś usta moim nocnym gościom?? Nie chcę mieć więcej problemów.
- Można tak ppowiedzieć. Jednego nie ma w mieście, a druggiego nie znajdą za szybko, choć coś jeszcze muszę z nnim zrobić. Pytanie cco robimy do czasu balu? I czy możemy na kogokkolwiek liczyć, poza sobą?
- Coś?? - Spojrzała na chłopaka pytająco. - Znaczy?? Z mojego punktu widzenia to coś powinno być, jak by to powiedzieć. Powinno uniemożliwić jego kompanom dotarcie do mnie. Ile??
- Co ile? - zapytał
- Ile mnie to będzie kosztował, że się tym zajmiesz?? Skutecznie??
- Na ile wyceniasz morderstwo?
- Z nas dwojga ty się chyba lepiej na tym znasz. Ile chcesz?? - Oczywiście wolałby żeby to słowo nie padło w ogóle w rozmowie, tak dla czystości jej sumienia.
- To mamy problem, bo nie jestem mordercą. - odparł spokojnie.
- To po co ich w ogóle zabierałeś stąd?? Teraz mam dodatkowy problem. - Chyba się jednak pomyliła oceniając fach chłopaka.
- Ponieważ ich znaleziennie w twojej piwnicy spowodowałoby dodatkowe zamieszanie i ddało powód do kolejnego areszttowania. A przeszukanie takie bbyło prawdopodobne.
- To co ty chesz z nim zrobić?? - Strała się jak najlepiej ukryć zmieszanie wywołane jego odmową zabicia członka sekty.
- Przekazać Straży miejskiej? - zabrzmiało to nawet dla niego samego dziwnie. Choć interesowała go reakcja kapłanki. W końcu mógł przynajmniej przez chwilę grać prawego obywatela. W tej drużynie nie było widomo z kim trzymać, a komu wsadzić kosę w plecy.
- Ha, ha, ha... - Zakrztusiła się winem. - Zmieniasz zawód?? Nie wiedziałam, że Wysoka Lady szuka nadwornego błazna. A tak na poważnie. - Ton głosu tez się zmienił, gdy zdołała już opanować kaszel związany z pojawieniem się płynów nie tam gdzie miały pójść. - Ja pytam poważnie.
- Ja mówię poważnie.
- Widocznie coś mi się pomyliło. - Wzruszyła ramionami. - Dla ciebie pewnie i tak nie ma znaczenia czy powieszą cię za jedno czy więcej zabójstw. - Już jakby zupełnie do siebie dodała. - W dzisiejszych czasach trudno znaleźć odpowiednich ludzi. Niezwykle trudno.
- Właśnie tutaj się różnimy. Mnie nie powieszą. Coś jeszcze? Bo temat rozmowy jakiś... dziwny.
- Dziwny?? - Westchnęła głośno. - Raczej dobór słów mało fortunny. - Uśmiechnęła się kwaśno. - Nie mam w prawy w szukaniu takich pracowników. - Wyraźnie zaakcentowała przedostanie słowo.
- Jednak... Wracając do sprawy eeliksiru?
- Nadal nic nie mamy konkretnego. Kilka domysłów. Żadnych poszlak. Nic. - Skrzywiła się lekko. - Gdybyś się jednak namyślił, to wiesz gdzie mieszkam. Tylko uprzedź, że przyjdziesz. Tym razem ktoś się będzie kręcił to tu, to tam. A kolejne trupy mi nie potrzebne.
- Czyli nic nie wiemy i nie mamy pomysłu na to gdzie szukać? - resztę wypowiedzi zignorował/
- Na to wygląda. Bo co do tej pory udało się ustalić?? - W zasadzie to Yllaatris liczyła, że podejmie drugi wątek, ale cóż. - Nic po za to, co przekazano nam na spotkaniu w “Północnym Sercu”. Ba, nawet doszły kolejne niewiadome. Tylko zastanawia mnie po co ktoś zamordował Rhistela i wrabiał ciebie?? Ktoś, kogo nazwisko pojawiło się wtedy??
- Niewątpliwie kktoś, kto wiedział, że obaj jesteśmy w grupie zajmującej się sprrawą. W pewne przypadki nie wierzę. I to zaczyna być już skomplikowane... Ktoś ze sppotkania? Ktoś od Wysokiej Lady? Ktoś, kto obserwował kkarczmę Jana? W zasadzie to o nnikim nic nie wiadomo...
- Czyli zakładasz, że wśród nas jest zdrajaca??
- Jest to moim zdaniem rozssądne sspostrzeżnie.
- Jakieś typy??
- Pani Detektyw... - stwierdził w pierwszej chwili nie podając swojego głównego typa - Ramsay... Jest tego niestety trochę. W zasadzie nie można wykluczyć nikogo. Nie, ja mogę wykluczyć Ciebie.
- A cóż jest powodem tego, że aż tak bardzo mi ufasz?? - Uśmiechnęła się ironicznie.
- Nie powiedziałem, że ci ufam. Mówię, że nnie uważam, że jjesteś szpiegiem.
- W zasadzie dałeś temu wyraz przekazując mi gdzie ciebie można znaleźć. Ciebie i Amblecrowna można również wykluczyć. Ale coś mi tu jeszcze nie pasuje. Ita mowiła, że widziała mężczyzn wynoszących coś ciężkiego ze świątyni. Zakładam, że to Unaatris. Ale nie byli to ci, których ty miałeś przyjemność później spotkać. znaczy oboje mieliśmy. Tym czasem stwierdziłeś, że za zabójstwo w świątyni odpowiadają jednak członkowie sekty. Ktoś dwa razy wchodził do tamtego pokoju?? [o którym pokoju mówisz?, no tym w światyni z chorymi]
- Wtedy wydawało się logicznym, że za porwanie odpowiadają sekciarze Bhaala. Jednak chyba po prostu to był zbiego okoliczności. SAmo porwanie ejst za zagadką - po co ktoś bawił się w porwanie skoro było kilka łatwiejszych sposobów na uciszenie druida. Po co komu kapłanka jeżeli w pakunku faktycznie była kapłanka???
- Gdzieś zniknęła, więc to ona tam musiała być. Może nakryła zabójców na gorącym uczynku??
- To się właśnie kupy nie trzyma. Jeżeli ffaktycznie morderca zostałby nakryty na gorącym uczynku to po prostu kapłankę też by zabił, zzamiast męczyć się z kłopotliwym porwwaniem. Do zabójstwa trzeba zresztą jednej osoby. Do porwania - minimum dwu. Ita mówwiła zresztą o kilku osobach, które coś wynosiły... - Zastanowił się przez chwilę - Chyba, że od ppoczątku chodziło o porwanie, a podczas szamotaniny kkupiec obudził się i go zabili, aby nie pozostawiać świadków...
- Chyba, że?? - Zamyśliła się na chwile kapłanka. - Najłatwiej byłoby wypytać tych najemników. Ale niestety nie mamy żadnego pod ręką.
- Nie mamy. Na dobrą ssprawę nie wiemy kim byli... Po co pporywać kapłankę? - zastanowił się na głos przegryzając znów coś ze stołu. Wyglądało na to, że normalnej kolacji dzisiaj nie będzie.
- Jedyne co mi przychodzi do głowy, to to, że miała ona poniekąd związek z grupą zajmującą się skradzionym eliksirem. Ona pielęgnowała tego druida?? A druid znowu miał szpiegować najemników. Nie udało mu się, ale przeżył. Ktoś jednak musiał im donieść kto go dogląda. A to z kolei prowadzi znowu do wniosku, że mamy zdrajcę wśród nas. - Patrzyła jak Igan posila się. Uśmiechnęła się pod nosem, w końcu ponad godzinę temu zaproponował mu posiłek. Odmówił. - Ponowię więc pytanie. Jesteś głodny??
- Jeżeli miała związek z kkradzieżą eliksiru. To wszystko to jest jeszcze barddziej bez sensu. Po co porywać swojjego człowieka?
- Swojego?? Nie rozumiem. Jak swojego??
- ZAkładamy, że to di Grizz jest odpowiedzialna za kradzież? Tak?- Pokiwała głową na znak potwierdzenia. - Druid szpiegował ludzi di Grizz... Skoro zzakładamy, żże porwania dokonali odpowiedzialni za kradzież to porwwali osobę z nimi współpracującą.
- Nie, nie to miałam na myśli. - Igan uniósł wzrok z niemym “A?” - Mówiąc, że Unaatris jest związana z grupą zajmującą się skradzionym eliksirem, miałam na myśli, z grupą starającą się wykryć sprawców. - Skrzywiła się gdy jej rozmówca zasugerował współpracę jej przyjaciółki ze złodziejami.
- To jeszcze niej się ttrzyma... Ile ludzi w końcu szuka ttego eliksiru i dlaczeggo o tym nie wiemy? To zawwody jakieś czy co? Stwórzmy kilku ggrup i zobaczymy która pierwsza znajdzie schowany przedmiot. Bez żartów. Dość już mnie wkkurza Jaheira i całe to towarzysttwo pojawiające się jjak spadające gwiazdy, wygłłłaszające głupawe komenttarze i nic nie robiące...
- Tak?? - Spytała ironicznie. - Tylko nie wiem co ci da to, że mi właśnie to powiesz?? Liczysz, ze doniosę im to tym co tobie się podoba a co nie??
- Nie, przedstawiam sswoje zdanie. Nie widzę sensu tego porwania... jeżeli chodziło o zzabicie druida.
- Jeżeli chodzi o zabicie go, to po prostu chcieli go dobić.
- Ale... Zabójca ma działać szybko i efektywnie. Pporwanie nie jest ani szybkie, ani efektywne. Dlattego... to mi nie pasuje. Choć nnie wiem kto mógłby być zainteressowany porwaniem kapłanki... Chyba ttego tteraz nie zgadniemy...
- Nie jestem zawodowym zabójcom. - Rozłożyła ręce
- Nie. - odparł bez wahania potwierdzając Miał nadzieję, ze rozmowa zacznie zdążać do końca. Bo z jednej strony niby straż nic na niego nie ma z drugiej list gończy pewnie cały czas był w mocy. A cała grupa, która wyszła, wiedziała gdzie jest...
- Widzę, że jak na razie nie prowadzi nasz dyskusja do żadnych logicznych wniosków. Odprowadzić cię do drzwi?? - Nawet nie starła ukryć się drwiny w głosie.
- Znajdę. - odparł ignorując ton jej głosu. Zaczynał być zmęczony tymi wszystkimi zagrywkami i rozgrywkami jakie w tej drużynie się wyrabiały - A jak twój towarzysz się czuje?
A to pytanie zupełnie ją zaskoczyło. W pierwszej chwili zaniemówiła. Gdy już odzyskała mowę odparła:
- Nieprzytomny. Przeżyje. Ale rekonwalescencja potrwa długo. Za długo. - Uważnie przyglądał się twarzy rozmówcy.
- Za długo? Co masz na myśli?
- Że dla mnie miesiąc to za długo.
- Myslę jednak, że z ochrroną nie będziesz miała probblemów. Jakieś towarzystwo - zamierzał powiedzieć “przyszwendało się”, ale ugryzł się w język - się pojawiło. Wyddaje mi się że jacyś znajomi Ramsay’a, ten jeden wwyraźnie się zdziwił widząc go tutaj.
- To kwestia zaufania, mój drogi. Kwestia zaufania. - Dodała podchodząc do drzwi.
- To, obawiam się jest ttowarem bardzo luksussowym...
- Obawiam się, że masz rację.

W chwili kiedy kapłanka wychodziła z pokoju Igan również zniknął w cieniach późnowieczornego wieczornego miasta.
 
Aschaar jest offline  
Stary 27-10-2010, 10:18   #33
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Marcus von Klatz

Las był dosyć rzadki, przynajmniej w okolicach parku. Potem natomiast okazało się, że najemnicy Flamii nie próżnowali poznając teren. Dlatego podróż przebiegała w miarę sensownym szlakiem. Niemniej, kilkanaście mil w nocy to bardzo solidna marszruta. Dlatego Marcus powoli odczuwał zmęczenie. Gdyby nie trening klasztorny, który nauczył go ignorować pewne drobne niedogodności oraz głuszyć je siłą własnej woli, nie byłoby wesoło. Znacznie lepiej szło elfowi. Niemniej, nawet niektórzy nowo poznani towarzysze narzekali, aczkolwiek pod nosem obawiając się podnieść głos, gdy Flamia, albo Pagas byli w pobliżu.
- Zobaczysz, jakie to wesołe, korniszonie – parsknął Edwin. - Uwielbiam zapach kuli ognistej o poranku – zacytował klasyczne dzieło dla sympatycznych czarodziejów.
- Wal się – odpowiedział mu równie uprzejmie Mizzrym.


Wybrane miejsce wydawało się idealne. Cała grupa pod dowództwem Flamii przyczaiła się niczym mysz pod miotłą. Nawet zwierzęta, które przychodziło do wodopoju nad rzeka nie przypuszczały, że niewiele metrów od nich czai się kilkanaście morderczych istot mających pyski równie wredne, jak zamiary, no, poza dowódczynią jedynie. Ktoś wlazł do dziupli, inny skrył się na drzewie, jeszcze inni wleźli w krzaki. Marcus przycupnął za wielkim, obrośniętym mchem głazem.

Cisza przerywana tylko odgłosem nocnego lasu. Aż wreszcie nadeszła jutrznia zwiastująca świt. Dobrze, gdyż inaczej Marcus nie widziałby nawet końcówki własnego nosa. Już zaczął się denerwować, szczególnie że krople rosy zaczęły gnieździć mu się za koszulą, już inni najemnicy zaczęli szeptać cichym głosem, gdy Pagas podniósł dłoń. Wszelkie dźwięki ucichły niczym przecięte klingą. Marcus wyjrzał zza głazu. Przez jakiś czas nie wiedział, co się stało, kiedy do jego uszu zaczął dochodzić jakiś szmer. Buty, to były buty, dużo butów, które gniotły poranną trawę. Zbliżali się. Marcus uścisnął mocniej w garści broń. Czekając na rozkaz zerkał na wyłaniających się z gąszczu nieprzyjaciół, którzy uformowali szyk przed przejściem na drugą stronę rzeki.


Najpierw wyszła piątka nieznajomych. Stali w półmroku leśnym. Nie widział ich dobrze, ale to było trzech mężczyzn i dwie kobiety, prowadzeni przez wielkiego barbarzyńcę władającego ciężkim toporem. Przez chwile ta grupka postała nad rzeką rozmawiając chwilę, po czym zaś weszli w sięgającą ud wodę, za nimi zaś inni. Łącznie przewyższali oddział Flamii o pięciu, czy sześciu wojowników. Pierwsza grupka przeciwników dotarła już na brzeg, gdzie czaili się najemnicy wynajęci przez lady di Grizz.
- Kiedy zaatakujemy? - zastanawiał się Marcus. Wtedy jednak padły pierwsze strzały. Zadźwięczały łuki, świsnęły pociski. Kobieta idąca przy barbarzyńcy z toporem zachwiała się i upadła trafiona w ramię. Dwóch innych runęło do wody barwiąc ją czerwienią. Jednakże strzały przeznaczone w dowódcę przeciwników nie doszły celu. Jedna nie trafiła, ledwie muskając okrywająca go skórę, zaś drugą odbił, po prostu odbił toporem. Marcus nie widział nawet wśród najlepszych nauczycieli walki tak błyskawicznego ruchu toporem.
- Atak! - obok pozostałych towarzyszy broni rzucił się do walki na zaskoczonego przeciwnika.

Kenneth Ramsay

Sztylet nie był potrzebny, a kilka stuków o jego drzwi okazało się pomyłką. Jakiś totalnie zawiany gość był święcie przekonany, że dobija się do własnej żony uparcie nazywając przez drzwi Ramsaya „swoją laleczką, której zaraz strzeli po tej głupiej oraz wyszczekanej mordzie, jeżeli nie otworzy”. Taktyka ignorowanie zdała egzamin, bowiem po jakims czasie pijany głos przyznał, ze chyba się pomylił oraz zaczął dobijać się do gościa obok.

Śniadanie smakowało wspaniale, szczególnie, że podszedł do niego jakiś żebrak prosząc o datek. Normalnie nie lubił żebraków, ale ten szepnął mu.
- Na lewo za domem siodlarza jest stara opuszczona szopa. Będzie czekać na ciebie. Bądź niedługo.


Szopa śmierdziała starym winem. Normalnie szlachetny trunek zyskiwał na wartości wedle upływu lat, ale niektóre sikacze zawierające więcej jakieś świństwa, po prostu jełczały. Jego znajomy bard tym razem miał nieco bardziej wojowniczy wygląd.
- Chodź – rzucił – musimy pogadać, ale nie tutaj. Nie lubię szczyn.
- Wolałbym załatwić sprawę od ręki. Nie podoba mi się, że za mną łazisz, jeszcze mniej mi się podoba łażenie za tobą.
- Słusznie – skrzywił się tamten. - Słuchaj więc, bo nie będę powtarzać. Oficjalnie potwierdzam zaproszenie. Wieczór, pewnie zacznie się koło szóstej. Potem sam wiesz. Dam ci znak. Powinno być tam kilkunastu palantów. Przeważnie to banda idiotów, nawet mających trochę pieniędzy oraz wynudzonych urzędasów. Doimy ich, ci zaś jeszcze kwiczą z radości, durnie. Jednak będzie też kilku takich, których trzeba ruszyć. Oni nie dadzą się lekko. Przede wszystkim Misty. Najlepiej ją ogłuszyć od razu, potem zaciukać, jeśli chcesz, ale to nie moja sprawa. Potem taki wielkolud Jelenie Oko. To przyboczny Misty. Barbarzyńca oraz jej człowiek. Jest jeszcze Kariba czarodziejka. Poznasz ją, bo przypomina dziwkę, tyle, za ma malunki na gębie. Jej siostra jest podobna, ale nieźle walczy szablą. Jeszcze Bored oraz Klergos. Będą dobrze uzbrojeni. Nie wiadomo, jak się zachowają, bo są zdrowo kopnięci. Reszta, powinna tylko zwiewać. Bezpośrednio przed wejściem podam ci, gdzie Misty trzyma grupkę uwięzionych.
- Jak właściwie to będzie wyglądać?
- Ciekawyś? Słusznie. Będzimy na dole. Tam jest taka sala. Dwa duże kamienie na środku, na nich będą rozłożone dwie osoby na ofiarę. Najpierw Misty nie będzie. Wszyscy śpiewają jakieś brednie, ale wystarczy, że będziesz mruczeć. Potem wchodzi Misty, coś tam bredzi, podnosi nóż oraz uderza. Pierwszy cios będzie obok ofiary, żeby go przestraszyć. To dla ciebie znak, żebyś ja załatwił. Potem wal, których wskazałem. Oprócz ciebie będę tłukł ja oraz jeszcze kolejny. Jakieś pytanka? Dawaj. Odpowiem, co wiem. Trzaśniemy ich, potem spadam gdzieś.

Igan Mardock

Ciemne ulice miasta są dla ludzi cienia czymś bliskim. Zaułki, placyki, przejścia kompletnie mroczne, lub tylko z rzadka oświetlone jakimiś pochodniami czy lampami w okolicach karczm zapewniały bezpieczeństwo. Osoby takie, jak Igan, mogły niekiedy się lękać dnia, lecz noc była ich naturalnym środowiskiem, niczym dżungla dla tygrysa. Kiedy Mardock szedł ściany opowiadały mu, co zdarzyło się podczas dnia. Rozlana krew, ślady taniego wina, zapach męskiego nasienia świadczący o tym, że jeszcze niedawno sprzedawała się pod tamtą baryłą jakaś tania dziwka. Może nawet ta niedaleko, młoda jeszcze, pewnie niedawno została gamratką.
- Panie, za srebrniaka zrobię ci tak dobrze, jako nie bywało. A dasz pięć, to rób ze mną, jak chcesz – próbowała naciągnąć mijającego ja Igana. To wyglądało zdecydowanie inaczej, niż czysty przybytek Lady Yllaatris.

Mardock szedł lekko klucząc. Cień będący jego przyjacielem szeptał mu bowiem, że ktoś za nim idzie. Oczywiście, mógł być to przypadek, dlatego na początku średnio się przejmował, tylko wydłużył trasę nieco klucząc uliczkami miasta. Ale kroki za nim nie umilkły. Szedł ktoś lekki, idąc szybko, ale dosyć drobnymi krokami, ponadto prawdopodobnie nie miał doświadczenia, gdyż nie kryl się zbyt dobrze oraz poruszał się stanowczo zbyt głośno, jak na osoby profesji Igana. Przez jakiś czas Mardock grał, jakby, bawiąc się, igrając ze śledzącym go cieniem oraz prowadząc na miejsce odpowiednie do zasadzki. To był bowiem jakiś kompletny żółtodziób. Jednak nawet żółtodzioby mogą narobić bigosu kompletnie niepotrzebnego, dlatego Igan zaczaił się w jakimś zaułku chcąc zobaczyć, kim jest ów szpieg – niedorajda, jeśli zaś zajdzie taka potrzeba, to także unieszkodliwić przeciwnika.

Nie czekał długo. Śledząca go osoba szła niepewnie, rozglądając się, jakby się bała, że straciła trop. Zresztą pewnie tak było. Była smukła, ubrana w suknię, kiedy zaś snop księżycowego światła rzucił blask na jej twarz Igan rozpoznał dziewczynę – to była urocza Elysys z przybytku kapłanki Yllaatris.

Lady Yllatris

Świt się zbliżał. Wstała ziewając kompletnie niezadowolona. Kto bowiem wstaje o tak wczesnej porze? Na pewno nie ona. Doliczając zaś ponadto sen, gdzie wyprawiała takie rzeczy, że nawet bezpruderyjna Elysys dostałaby rumieńców, niespodziewane przebudzenie przez Darsys nie było najmilsze. Cóż, trzeba się było szybko przygotować, Orlamm, raczej jego siostrzenica, czeka. Rodzące się dziecko nie zatrzyma się w łonie matki tylko dlatego, że kapłanka Sune ma ochotę: w najlepszym wypadku poswawolić w męskich ramionach, w najgorszym zaś poleniuchować wracając do sennego marzenia zdominowanego przez mocno erotyczne wstawki. Jednak spokojne, choć stanowcze nalegania pokojówki przynosiły rezultat tym bardziej, iż kapłanka sama wiedziała, ze tak naprawdę powinna się ruszyć. Koszmarnie ziewając wstała z łóżka, ciągle jeszcze rozpamiętując co bardziej perwersyjne kawałki snu oraz zastanawiając się, czy można by je ewentualnie wprowadzić do oferty prowadzonego biznesu.
 
Kelly jest offline  
Stary 31-10-2010, 22:04   #34
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Nie mam pytań, za to jedną uwagę. Jednym z obecnych będzie jakiś kupiec. Skurwiel może wiedzieć coś, na czym mi zależy. Misty nie chciała podać jego imienia, więc łapy z daleka od wyznawców, jasne? Rozwalimy tylko jej przydupasów.
Opuścił szopę i wrócił do karczmy. Do szóstej było jeszcze sporo czasu, ale miał co robić.

W pokoju wyjął i rozłożył na łóżku cały swój oręż, czyli miecz, mizerykordię, cztery noże do rzucania.
Najpierw oddzielnie i dokładnie obejrzał każdą klingę. Potem przetarł je szmatą nasączoną olejem lnianym i wreszcie zabrał się do ostrzenia.
Następnie sprawdził wyważenie noży, ciskając nimi po parę razy w ścianę, wywołując klątwy i okrzyki niezadowolenia sąsiadów.
Wreszcie sprawdził, czy miecz gładko chodzi i nie zgrzyta o okucia.
Brzmi prosto, ale staranne wykonanie tych czynności zabrało mu parę godzin.

Około piątej zszedł do sali karczmy, wypił przy barze szklankę whisky, po czym opuścił lokal.
Szedł niespiesznie. Będąc w połowie drogi wyciągnął niewielką fiolkę, otrzymaną od kwatermistrza Hedera i wypił połowę jej zawartości. Nim dojdzie, eliksir powinien zacząć działać.

Zatrzymał się przed wejściem do siedziby kultu i po raz ostatni sprawdził broń. Dociągnął pas z mieczem wiszącym u lewego boku, poprawił bandolier z nożami i schował go, zapinając kurtkę.
~ No, Tymoro, czas żebyś przypomniała sobie, jak bardzo mnie lubisz. ~

Sala była spora, więc mimo wysokiej frekwencji nie było ciasno. Kenneth rozpoznał paru ze wspomnianych przez barda goryli Misty.
Kwestię, jak rozpozna kupca, rzekomego zleceniodawcę zamachu, gdy zabije wiedźmę, zostawił na później. W końcu, nie ma co zawracać sobie głowy drobnostkami.

Zgromadzeni podjęli z początku cichy, ale z czasem narastający, rytmiczny, złowieszczy zaśpiew. Ramsay nie rozpoznawał słów, ale, za radą barda, zaczął mruczeć pod nosem.
Stopniowo, by nie ściągać na siebie uwagi, przesuwał się bliżej kamieni, by nikt nie stał między nim a wiedźmą.
Zaśpiew przyspieszył. Kenneth domyślił się, że oznacza to rychłe przybycie Misty.
Powoli rozpiął kurtkę, ale nadal trzymał jej poły razem.
 
Cohen jest offline  
Stary 05-11-2010, 23:28   #35
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Post wspólny...

Chodzenie po nocy, samotne chodzenie po nocy, zwłaszcza po biednej części miasta nie należało do najrozsądniejszych, a już na pewno gdy jest się kobietą. Rudowałosa była jednak zdecydowana. Przez dłuższy czas udawało jej się nadążyć za mężczyzną i nawet nie zostać zaczepioną przez nikogo. Szczęście ją jednak opuściło. Mardock zniknął jej nagle z pola widzenia. Miała nadzieję, że zaraz ponownie dostrzeże jego sylwetkę. Niestety, bogowie tym razem nie byli dla niej tacy łaskawi. Przystanęła więc na chwilę i bezradnie zaczęła się rozglądać.

- Chodzenie ppo nocy nie jest najlepszym ppomysłem... - Igan wyszedł z cienia, choć jego twarzy i tak nie dawało się dostrzec w nikłym świetle - Coś się stało?

Podskoczyła jak oparzona.
- Nie. - Odparła drżącym głosem. - Nic się nie stało. Ja tylko... - Nie zdążyła jednak dokończyć gdyż coś strasznie rozdarło się gdzieś w jakimś zaułku. Brzmiało to jak zawodzenie potępieńca żywcem obdzieranego ze skóry. Przynajmniej dla kobiety tak to musiało brzmieć, gdyż jej ruchy stały się jeszcze bardziej nerwowe. A może to chłód nocy sprawiał, ze drżała na całym ciele.
- To nic... Tylko koty... - odparł Igan zastanawiając się po co kobieta wychodziła w ogóle z domu. Następna tworząca problemy, jakby było ich mało.
- Koty?? - Powtórzyła za nim powoli. Po czym przysunęła się bliżej niego, nadal niepewnie rozglądając się po okolicy. - Tylko koty. - Uśmiechnęła się lekko. Uspokoiła się nieco. Przestała rzucać wystraszone spojrzenia i skupiła się na twarzy swojego rozmówcy.
- Byłeś dzisiaj u nas. - To z pewnością było stwierdzenie faktu. Może nawet zabrzmiała tam pewna nuta wyrzutu. - Myślałam... - Palcem zaczęła wodzić delikatnie po jego torsie. - Myślałam, że zajrzysz choć na chwilkę. Że będziesz miał czas na... - Znów na jej twarzy pojawił się figlarny uśmiech, coś jakby zaproszenie, jak poprzedniej nocy.
- Byłem dzisiaj u was. To ffakt. NIe wiem jak Ty, ale ja sppałem przez ostatnią dobę jakieś czttery godziny, a nie zapowiada się, abym położył ssię za chwilę... Przyjemności wwięc będą musiały poczekać. Prznajmniej do cczasu... Nieważne - zignorował jej uśmiech i zachętę. Teraz nie miał na to ani czasu, ani ochoty.
- Cóż. - Zabrała ręce od niego. Poprawiła włosy, odrzucając część z nich do tyłu. Westchnęła głośno. - Nie będę ci w takim razie przeszkadzała. - Uśmiechnęła się sztucznie. Odwróciwszy się na pięcie ruszyła przed siebie. Chyba tą samą drogą, którą tu przyszła.Chociaż nie była tego tak do końca pewna.
Igan patrzył przez chwilę jak kobieta się oddala, idąc niepewnie, z wahaniem. W końcu zaklął pod nosem i w ukryciu podążył za nią. W tym mieście poza kotami w nocy chodziło wiele istot...
Płomniennowłosa kobieta skręciła w niewłaściwą uliczkę, za chwilę skręciła ponownie i się zgubiła. Świadczyć o tym mógł fakt, iż co chwila przystawała i rozglądała się. Kilka razy nawet zawracała, jednakże nie mogła wrócić na właściwą drogę. Znać było, że tej dzielnicy nie zna w ogóle. Po dobrej pół godzinie takiego kluczenia i kręcenia się w kółko przystanęła na dobre. Znalazłszy jakąś rozpadającą się beczkę usiadła na niej z rezygnacją. Chyba przyjdzie jej tu spędzić resztę nocy. W ciągu dnia drogę znajduje się o wiele łatwiej.

Frante miał dzisiaj pecha, jak skurczybyk. Przyłapano go na kradzieży ziarna w młynie. Jakby, chuj strzelił, wszyscy nie kradli? Jednakże nie! Przyłapać musieli właśnie jego. Oczywiście młynarz dal mu kopniaka na drogę, tyle, że zlitował się oraz obiecał nie wzywać straży. Ale to był cały fart. Potem jeszcze dano mu po mordzie, kiedy zaliczał tawernę, wreszcie kumpel, który załatwiał mu zawsze robotę na drobnych kradzieżach sporządniał po ślubie, nie chcąc mieć więcej do czynienia z jakimś półświadkowym menelem.
- Kurwa! - klął pod nosem, gdy zobaczył rudowłosą siedzącą na beczce. - Kurwa? - Powtórzył, ale już pytając. Któż bowiem inny mógł się pałętać po nocy, jak nie jakaś tania dziwka? Dzielnica bowiem nie stanowiła najbezpieczniejszego salonu.

Podszedł do nie. Jakby to powiedzieć, jednak z bliska wydawała się jeszcze lepsza. Nieźle ubrana, młoda, nie taka, jak ta ropucha, którą jakiś czas temu chędożył za kilka miedziaków.
- Ej, cizia, ile chcesz za szybki numerek? - stwierdził, że trochę ostrej rozrywki dobrze mu zrobi.
Elisys ze zrezygnowaniem podniosła głowę i zlustrowała stojącego przed nią mężczyznę. I aż się skrzywiła z odrazą. Cała ta sytuacja na tyle ją zdenerwowała, że znalazła w sobie, większe niż się spodziewała pokłady odwagi.
- Nie dla psa kiełbasa. - Odparła podnosząc się ze swojego siedziska.

- Za dobra jesteś dla mnie? Tak, pierdolona dziwko? - wkurwił się na nią chcąc wreszcie wyładować cały pech tego pierdolonego dnia. - To jeszcze mi powinnaś płacić za takiego kutasa, jak mój, suko - podniósł rękę do uderzenia. Miał stanowczo dosyć, postanowił, że wypieprzy ją, potem zaś kopnie w ową krągłą dupę. Niech wie, kto to rządzi do zasmarkanego szczyla. dobrze, że się tu znalazła, uśmiechał się do swoich zezowatych myśli.
- Żeby go znaleźć pewnie musiałbym pożyczyć wszystkie okulary od tutejszych magów i nałożyć je naraz. - Odparła dopychając lekko mężczyznę czym utorowała sobie drogę w nieznane, przynajmniej dla niej.
Niestety, amant nie dał za wygraną. Chwycił ją za ramiączko od sukni i brutalnie przyciągną do siebie. Elisys pożałował w jednej chwili sowich słów. Trzeba było uciekać przed siebie zamiast wdawać się konwersację. Zaczęła szarpać się z napastnikiem usiłując mu wyrwać się. Odkryte w sobie tak niedawno pokłady odwagi gdzieś zniknęły, a jedyne co teraz czuła to strach. Chciała uciec z tego miejsca jak najdalej. Wyrwać się z łap tego śmierdzącego, obleśnego gada, który właśnie teraz postanowił ulżyć sobie i to jej kosztem.

Kurwa! Lubił to. Ten dźwięk dartego materiału rozchodzący się poprzez nocna przestrzeń, to przestraszone spojrzenie dziwki, która jeszcze przed chwila udawała twardą, ta chwilę, która niosła zapowiedź, że zaraz ją ostro przeleci.

Cięcie było precyzyjne, choć na pewno nie finezyjne. Sztylet przejechał po grzbiecie mężczyzny rozcinając ubranie i rzecz jasna ciało. Nie miało go to zabić, miało go zranić, dać do myślenia i zaskoczyć. Igan z powrotem wtopił się w cień za nim i czekał na reakcję.
Frante odwrócił się gwałtownie w stronę napastnika. Nie czuł bólu, jak na razie. Wprawdzie nie widział dokładnie kto go zaatakował, ale rzucił się w stronę ukrytego w cieniu napastnika
- Ty łajdaku. - W międzyczasie w jego dłoni pojawił się nóż, który przeciął powietrze koło młodzieńca. - Byłem pierwszy. - Chybił. wiedział, że chybił. I chyba stracił część pewności siebie. Zamachnął się raz jeszcze. - Możesz wziąć dziwkę po mnie. Dogadamy się. - Dorzucił gdy chybił po raz drugi. Tym razem jego głos brzmiał mniej pewnie.
- Spływaj. - Igan oskoczył ponownie pozwalając przeciwnikowi machać nożem. - Nie mam czasu.
Elisys przyglądała się temu przez chwilkę w milczeniu, właściwie to ją zamurował z przerażenia, a później wydała z siebie wysoki i przeraźliwy dźwięk.
- Aaaaaaaaaaaaaaaa... - Rozeszło się po okolicy
Ten dźwięk wybił Frantea z równowagi. Ponowinie wykonał gwałtowny zwrot o 180 stopni.
- Zamknij się zdziro. - Zamachnął się trzonkiem noża, żeby ją uciszyć.

Igan doskoczył i lewą ręką chwycił go pod gardło, prawą wbijając sztylet w plecy pod żebra. To znane wszystkim ludziom jego zawodu miejsce powodowało szybkie wykrwawienie, prawie zawsze równie skuteczne jak głębokie trafienie w pierś. Przeciągną mężczyznę do siebie z jednej strony wbijając ostrze jeszcze głębiej, z drugiej - nie pozwalając mu krzyczeć. Był gotowy, aby poprawić i zadać drugi cios jednak okazało się to zbyteczne. Mężczyzna osunął się na ziemię. Pewne odruchy u chłopaka były automatyczne - wytarł sztylet w koszulę zabitego i rozejrzał się. Jego zimne oczy spoczęły na kobiecie. Podniósł się i syknął:

- Stul dziób. - chwycił ją za rękę i pociągnął w kierunku najbliższej przecznicy z zamiarem wyprowadzenia na bardziej znane jej ulice.
W zasadzie posłuchała jego polecenia. Z tym, że gdy tylko jego dłoń dotknęła jej ramienia ona osunęła się na ziemię.
- Kurwa mać!!! - zaklnął pod nosem zarzucając sobie ciało na ramię. W zaułkach można było tak iść. Na ulicach, gdzie można było spodziewać się straży, albo spóźnionych przechodniów niósł ją na rękach udając zakochanych, w kierunku posiadłości Lady Yllaatris.
I poskutkowało. Nikt nie zaczepił pary kochanków. Przez pierwszych z dziesięć minut kobieta leżała bezwładnie w jego ramionach, ale później... coś jakby się zmieniło. A być może zdawało mu się, ze się lekko poruszyła. Że wtuliła się w niego. Nie otworzyła jednka oczu, nie odezwała się ni słowem przez cały, niemal pół godzinny, marsz do domu.

Mamrocząc coś przez całą drogę pod nosem dotarli w końcu do furtki przy domu kapłanki Sune i przeszli przez ogród do głównych drzwi. Igan nawet nie rozglądał się czy na posesji są jacyś strażnicy czy nie. Kilka solidnych kopniaków w solidne drzwi zdecydowanie pomogło Iganowi powstrzymać się od rzucenia “słodkiego ciężaru” na próg domostwa. Po chwili otworzyła zaspana dziewczyna, która zaprowadziła go do pokoju Elysys. Chwilę później chłopak wyszedł z domu kapłanki starając się nie stracić resztek opanowania. Całe łażenie w dwie strony po mieście spowodowało, że czasu na załatwienie czegokolwiek zostało niewiele. Przekleństwo po raz tysięczny tego wieczoru przeleciało przez jego myśli.
 
Aschaar jest offline  
Stary 21-11-2010, 00:31   #36
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Cisza. Spokój. To było to czego potrzebowali po tak forsownym marszu przez ciemny las. Powoli jednak miał już dość czekania. Mechanicznie poruszał zdrętwiałymi członkami, by przywrócić im krążenie. Włosy na karku stawały dęba od chłodu i rosy. Słońce niemrawo wychylało się zza widnokręgu, pozwalając Marcusowi dokładnie obejrzeć miejsce zasadzki. „Jeżeli przeciwnicy się nie zorientują, to będziemy mieli strategiczną pozycją, zaskakując ich jeszcze w czasie przeprawy przez strumyk.”
Nic nie zapowiadało się na to by zostali wykryci. Nawet zwierzęta ich nie dostrzegały jeżeli nie podeszły za blisko. Sam nie potrafił stwierdzić z pewnością gdzie kto się schował, mimo że przy tym był. Jedyne co skojarzył to, że Trench czai się gdzieś blisko strumienia, natomiast bracia Laveron i Verillon schowali się w koronach drzew z łukami. Dantiba, tylko jej mała sylwetkę był wstanie wyśledzić bo czaiła się tuż obok, przygotowała kuszę. Pierwszy atak z pewnością będzie zdradliwy. On sam czuł się niepewnie kiedy chodziło o ukrywanie się. Mizzrym zniknął zanim zamienił z nim jakiekolwiek słowo, więc postanowił schować się za wystarczająco dużym głazem, by zakryć jego sylwetkę. Mimo to nadal czuł, że jest łatwo widoczny i cały plan spali na panewce przez niego, ale czekał.

Robiło się coraz później, a najemnicy nie nadchodzili. Polanę wypełniły dyskretne szepty, które łatwo było pomylić z szelestem liści. Wtedy do tej harmonii dźwięków dołączyło coś jeszcze. Miarowy odgłos butów i to sporej ilości. Na gest Pagnasa wszystko ucichło. Z mroku lasu wyłoniła się najpierw piątka. Mnich nie był wstanie ujrzeć ich twarzy, ale prezentowali się nieźle. Wystawili jego cierpliwość na próbę. Kiedy weszli do wody, jego nerwy były jak postronki. Uspokajał się i powstrzymywał instynkt wojownika, by nie rzucić się na nich za wcześnie. Przypominał sobie postanowienie, jakie zawarł przed wyruszeniem. Musiał pamiętać dla kogo walczy. Najemnicy byli już po uda w wodzie. To była maksymalna głębokość. Idący z przodu olbrzymi mężczyzna powoli zbliżał się do brzegu. Zaraz stracą wymarzoną pozycję.
„ Na co oni do licha czekają” – pomyślał Mark i w tym momencie padł rozkaz do ataku. Momentalnie się wyprostował, podrywając kij z ziemi. Adrenalina została wypuszczona do organizmu. Wszystko na moment zwolniło. Dźwięk ryczących towarzyszy rozmył się i przeszedł w niski jazgot. Poleciało więcej strzał niż tylko trzy. Dwóch mężczyzn idących za główną grupą padło do wody bez życia. Idąca obok barbarzyńcy kobieta zachwiała się, gdy brzeszczot bełta utkwił w jej ramieniu i także zsunęła się do wody. Mnich uspokoił galopujące serce i spokojnie przeskoczył głaz. Świat wrócił do równowagi, w momencie w którym błyskawica przecięła powietrze i skierowała się w stronę czarodzieja. Edwin widać także nie próżnował. Przed atakiem przeciwników było więcej niż najemników Flamii ale pierwsza salwa wyrównała mniej więcej szanse. Teraz pozostało dobrze wykorzystać efekt zaskoczenia.

Wszyscy, poza braćmi którzy celnie razili z koron drzew, dobiegli do przeciwników i zaangażowali się w walkę. Mark szedł zaś normalnym tempem, nie spiesząc się zbytnio ale nie chcąc też być zbyt opieszałym. Lustrował pole bitwy, by dołączyć w newralgicznym punkcie. Zanim reszta wydostanie się na brzeg, on już będzie czekał. Trench doskonale radził sobie z dwójką przeciwników, tak samo jak Pagas, który zdawał się bawić z dzierżącym rapiera mężczyzną. Reszcie szło raz lepiej raz gorzej. Walka z pewnością nie była honorowa, tylko brutalna i prawdziwa. Nie było czasu na przestrzeganie jakiś wymyślonych reguł. Tutaj chodziło o życie. Nagle mnich przyspieszył, szybko pokonując ostatnie kilka metrów. Do zaaferowanego walką najemnika, był to bodajże Talving, zmierzał drugi przeciwnik, który dopiero co wyszedł na brzeg. Z opętańczym rykiem uniósł swój topór, chcąc wbić go w czaszkę zupełnie niespodziewającego się mężczyzny. Mark pojawił się przed nim i wykonał krótki wymach, zmuszając go do odskoku. Wojownik uśmiechnął się widząc nowe wyzwanie i polizał ostrze swojego topora. Jego wzrok był mętny, a fryzura w nieładzie. Typowy przykład maniaka. Talving oparł się o Marcusa plecami pod naporem ataku dwóch mieczy. Zaczynało im brakować miejsca.
- Padnij! – krzyknął nie myśląc. Nowy towarzysz najwyraźniej był przystosowany do różnych stylów walki i dziwnych rozwiązań, gdyż wykonał polecenie błyskawicznie. Mnich chwycił silniej swoją broń u nasady i wykonał kolejny zamach, tym razem nad kucającym sojusznikiem. Wojownik z dwoma mieczami, zaskoczony takim rozwojem wypadków, zdążył tylko wygiąć się do tyłu, pozostając na łaskę kucającego Talvinga, który wykorzystał okazję i wykonał szybkie pchnięcie. Jego miecz zostawił piekący ślad na udzie, kiedy został niemal w ostatniej chwili zbity z prawowitego toru. Pozwoliło to jednak mężczyźnie na odzyskanie pola i oddalenie się. Mark jednak tego nie widział. Zajęty był własnymi problemami. Tak jak przewidział, jego przeciwnik momentalnie wykorzystał to, że jest do niego odwrócony plecami i zaatakował. Trzonek topora został przechwycony tuż nad głową mnicha. Przeciwnik zawył z dziką uciechą i naparł z całych sił. Jego twarz poczerwieniała. Mistrz sztuk walki uczył, że czysta siła bez oleju w głowie to kiepska kombinacja. Nie było szans, by wygrał z zaprawionym w wysiłku mnichem. Wystarczyło tylko zrobić krok w bok i trzonek zsunął się po kiju, wbijając się w ziemię. Następnie krok na obuch, ciężarem własnego ciała zagłębiając go dalej w grunt i motylek zakończony kopnięciem w głowę. Zanim najemnik zorientował się co go trafiło, Mark złapał go za włosy i niemalże nadział na swoją pięść.
Mężczyzna cofnął się kilka kroków do tyłu, wycierając krew z kącika ust. Jego broń była wbita głęboko w ziemię. Za jego plecami Marcus dojrzał Dosty’iego, który właśnie wiercił ostrzem dziurę w brzuchu walczącej z nim kobiety. Wariat znowu ryknął, uderzając pięściami o ziemię. Bardziej przypominał teraz dziką bestię niż wojownika. Mnich gardził takimi ludźmi. Degenerat, tocząc krwawą pianę z ust, sięgnął za plecy po potężnego półtoraka, z jednym ząbkowatym ostrzem. Paskudna broń. Mark zrzucił z ramion swój płaszcz, który łagodnie spłynął mu po plecach na ziemie, pozostając jedynie w prostej koszuli. Potrzebował teraz pełnej swobody ruchów. Przez zgiełk bitewnych okrzyków i zgrzytającej stali przebił się wybuch. Czarodzieje również toczyli zacięty pojedynek. Berserk ruszył do przodu. Jego prędkość wzrosła. Mnich zakręcił młynki laską. Przy tak niskim kącie padania promieni słonecznych, jego ruchy rozmyły się. Zbił broń przeciwnika, puszczając go obok siebie. Robiąc obrót na jednej nodze odwrócił się twarzą w jego stronę . Kij obrócił w dłoniach. Nagłe szarpnięcie w okolicy szyi i ucisk na grdyce zatrzymało pędzącego mężczyznę. Mark przydusił go drzewcem do swoich pleców. Natężając mięśnie wykonał szybki przykurcz i przerzucił go przez bark. Najemnik nawet nie zdążył złapać oddechu. Ziemia rozbryzgnęła się w miejscu, w którym przed chwilą znajdowała się jego głowa. Udało mu się jednak odturlać. Marcus nie dawał odetchnąć. Szybko dopadł do niego i wymierzył kopnięcie w żołądek. Następnie doprawił w podbródek tą samą nogą, drugą z półobrotu. Dokręcając obrót, wymierzył jeszcze cios kijem z szerokiego zamachu, powodując że berserk wykonał niekontrolowaną śrubę w powietrzu i wylądował w wodzie. Kiedy obity i doprowadzony do stanu szału wyłonił się na powierzchni, mnich stał już na brzegu i patrzył na niego z wyższością. Wojownik mimo gorszej pozycji nie poddawał się. Spróbował zaatakować jeszcze raz, wkładając w to całą siłę jaką posiadał. Tym razem atak także zakończył się pudłem. Mark wybił się z obydwu nóg. Przeskoczył zarówno nad ciosem jak i wojownikiem. Nim najemnik zrozumiał co zaszło, rozległ się plusk. Uderzenie pod kolanem zmusiło go do uklęknięcia, a stopa, która błyskawicznie po pierwszym ataku znalazła się na jego szyi, wbiła go w kamieniste dno. Mięśnie brzucha zawyły, nie wytrzymując takiego nagłego naprężenia. Maniak nie poddał się. Jego szał i żądza krwi odcinały od jego umysłu wszelkie inne bodźce. Złapał za przyciskającą go stopę i wykręcił. Marcus stracił równowagę i runął do wody. Nie spodziewał się, że przeciwnik będzie miał jeszcze jakąkolwiek wole do walki. Berserk wskoczył na niego okrakiem i przytrzymał za chabety pod wodą. Oblizał wargi i mocniej przycisnął jego głowę do podłoża. Z prądem popłynęła mała strużka krwi. Mnich sięgnął ku twarzy najemnika i wcisnął mu kciuk w jeden z oczodołów. Ten ból był już zbyt wielki. Z gardła wydobył się wrzask z bólu i a ręce powędrowały do krwawiącego oka. Kiedy tylko głowa Marka pojawiła się na powierzchni i pierwsze łyki orzeźwiającego powietrza dostały się do jego płuc, wyprowadził dwa szybkie ciosy. Jeden w klatkę, a drugi w bok. Mężczyzna poleciał do tyłu i stracił przytomność. Zawisł bezradnie na brzegu, a z jego ust ciekła szkarłatna krew. Miał najprawdopodobniej naruszoną szczęką, pęknięty mostek i złamane przynajmniej dwa żebra. Najgroźniejszą raną był krwawiący oczodół, ale powinien przeżyć, przynajmniej do zakończenia walki.
A była ona już niezwykle krwawa. Trawa na polanie i woda w strumieniu zmieniała stopniowo swoją barwę na szkarłatną. Wszyscy, którzy jeszcze mogli, walczyli z pełnym zaangażowaniem i zacięciem na ich twarzach. Chyba nie było nikogo kto nie upuścił by krwi. Ziemia wsiąkała ich gniewem, bólem i podnieceniem. To był ich żywioł. Żywioł najemników. Mark widział to już wiele razy, gdyż sam należał do tego świata. W czasie wielu lat podróży utwierdził się w przekonaniu, że tak właśnie jest. Gdzie toczy się jakaś bitwa, tam zawsze ujawniają się prymitywne instynkty i demony wojny. Pośrodku takiego świata on i jego bracia stali niczym posągi, odcinające się od tego wszystkiego. Spokojni wojownicy, których oblicze było chłodne niczym rzemieślnika tworzącego kolejne wspaniałe dzieło. Tak, wojna była ich rzemiosłem, jednak najemnicy podchodzili do tego zupełnie inaczej. Dosty z sapnięciem wyjął topór z kolejnego pokonanego przeciwnika i łapał oddech. Cały czas zachowywał ostrożność by dzisiaj nie był jego ostatni dzień. Mizzrym wykonywał swoimi sztyletami ataki z prędkością błyskawicy, zmuszając walczącego z nim do coraz głębszej defensywy. Jego twarz także była spokojna, jakby był pewien swojej strategii. Trench wywijał swoim młotem śmiejąc się rubasznie i stojąc na ciele jednego z pokonanych. Miał zaledwie kilkanaście draśnięć i wybity ząb. Drugi z którym walczył trzymał się poza zasięgiem jego potężnej broni. Jedna z jego rąk była dziwnie wygięta w łokciu. Dantibia miała poharatany strój i najwyraźniej straciła czucie w lewej ręce, po której obficie spływała krew, jednak jej przeciwnik nie był w dużo lepszym stanie. Jej styl bardziej przypominał żywiołowy taniec, który był przerażający a jednocześnie piękny. Ale co innego zwróciło uwagę mnicha. Flamia i barbarzyńca, który odbił strzałę toporem. Dopiero teraz doszło do niego jaki potrzeba mieć refleks by dokonać czegoś takiego. Nie zawsze wychodziło to nawet największym mistrzom z jego klasztoru, a on dokonał tego bez mrugnięcia okiem. Teraz, to co widział dziwiło go jeszcze bardziej. Kobieta i mężczyzna szaleli jak tajfun. Ich ciosy następowały po sobie tak szybko, że z trudem mógł się połapać co się działo. To było coś co jeszcze nigdy nie było dane mu oglądać. Oboje stanowili zupełnie inny poziom niż jego umiejętności, a przecież on sam przekroczył te charakteryzujące zwykłego człowieka. Musieli posiadać jakieś specjalne…
Mark zareagował instynktownie. Ten kto skradał się do niego poruszał się bezgłośnie, mimo że robił to w wodzie. Odwrócił się błyskawicznie i zszedł z drogi ostrza. Przed nim stała kobieta z strzałą wbitą w lewe ramie. Cała pobladła, jej oddech był strasznie płytki ale w oczach widać było sprzeciw przeciwko takiemu końcowi. Nie zdążyła zadać kolejnego ciosu. Mnich wyprowadził szybki wypadł do przodu. Założył jej zakładkę na ramieniu, wyrywając ją do przodu i uderzeniem w potylicę pozbawił przytomności. Nie chciał jej zbytnio uszkodzić, mimo że zaatakowała go w plecy. Gdyby to był ktokolwiek inny, pewnie już by nie żył. Ta sytuacja otrzeźwiła Marcusa. Nadal znajdował się na polu walki. Nie było czasu na rozmyślania.
Wyszedł na brzeg i podniósł swoją broń. Najemnicy Flami dobrze wykorzystali możliwość zaskoczenia. Teraz to oni mieli przewagę. Zwycięstwo wydawało się być tylko kwestią czasu. Dosty znowu tłukł się z kolejnym przeciwnikiem. Ten walczył dwoma mieczami, więc ciężko było mu nadążyć. Mimo to krasnolud był wściekły. Nie trzeba było być mędrcem, żeby zrozumieć dlaczego. Nieopodal leżał Talving. Jego twarz była cała pokrwawiona. Znaczyło ją głębokie cięcia, tworzące idealne X. Mark puścił się pędem w ich stronę. Dosty nie da sobie rady. Widać było już po nim olbrzymie zmęczenie. Z trudem sparował atak. Broń wyleciała mu z rak, a on sam padł na ziemię. Przeciwnik stanął nad nim gotowy do zadania końcowego ciosu.
- Dosty! – krzyknął Mark, napinając uda i zmuszając się do jeszcze szybszego biegu. Czuł, że zabraknie mu sekundy, może dwóch. Sięgnął za pazuchę. Miecznik patrzył na biegnącego z szelmowskim uśmiechem. Ostrze opadło w stronę klatki leżącego. Krasnolud zamknął oczy. Nagle usłyszał szczęk metalu. Miecz wysunął się z ręki jego oprawcy i upadł tuż obok niego. Metalowa gwiazdka tkwiła w wierzchu dłoni, która przed chwilą trzymała ten oręż. Zaraz potem wpadł w niego mnich z siłą pędzącego powozu.
Uderzenie wypompowała najemnikowi powietrze z płuc. Upadli na ziemię, splątani uściskiem niczym zapaśnicy. Mark kolanem zablokował drugą rękę, która nadal była uzbrojona w broń i zaczął dusić przeciwnika kijem. Ten, po krótkiej szamotaninie, zrozumiał że samą siłą nic tutaj nie wskóra. Kopnął więc mnicha w plecy i wypchnął biodra do góry, przerzucając wojownika nad sobą. Znowu stali ze sobą twarzą w twarz, tylko tym razem nie było nikogo kto przeszkodził by im w walce. Najemnik sięgnął za pazuchę po puginał i powiedział:
- Franz. Franz von Lauffe.
- Mark. – odparł mnich i skinął głową. Przypadł nisko do ziemi z nogą wyprostowaną przed sobą i laską trzymaną do niej równolegle. Czekał na atak i tym razem miał zamiar pójść na całość. W końcu walczył ze szlachcicem. Nie zamierzał jednak zrobić pierwszego kroku, Franz natomiast nie miał zamiaru czekać. Ruszył pewnym krokiem. Jego nonszalancka postawa i pewność siebie miała za zadanie uśpić czujność. Kiedy był w odpowiedniej odległości wyprowadził krótką flintę. Chciał najpierw przetestować to nowe zagrożenie. Ale tego wojownika nie da się tak łatwo oszukać. Tym co zdradziło zamiary szlachcica były jego oczy. Nie widać było w nim chęci ataku, mimo że ruch był technicznie bezbłędny i ktoś mało doświadczony mógłby się nabrać. Mnich wybił się z przysiadu i zaatakował z zamachu. Tak jak się spodziewał, w stronę jego laski wystrzelił sztylet. Nie doszło jednak do spotkania. Mark zrobił krok do przodu. Koniec jego broni wykonał delikatne półkole i ominął puginał. Momentalnie wyprostował ramiona. Franz zbił uderzenie tuż przed twarzą. Jego włosy rozwiał podmuch, kiedy kij minął o kilka cali jego ucho. W oczach zagościło przerażenie. Kompletnie nie rozumiał co się stało. Marcus wykorzystał nabraną siłę i wykonał obrót. Tym razem również napotkał opór, ale najemnik musiał wytężyć wszystkie siły by zablokować. Wojownik cofnął się, jednocześnie unikając kąśliwej kontry sztyletem.
Wrócili do swoich poprzednich pozycji. Mnich stał teraz wyprostowany. Ustawił się bardziej bokiem do przeciwnika, trzymając kij za plecami i nie spuszczając przeciwnika z oczu. Franz krążył dookoła niego z respektem, starając wymyślić jakąś strategię. Nieopodal Dosty czołgał się z trudem w stronę swojego wiernego topora. Szlachcic postanowił w końcu zaatakować z lewej. Zmienił uchwyt na sztylecie na dolny. Celował w bark. Mark wykonał krok w stronę atakującego i chwycił za przedramię tuż pod ostrzem. Laską wyprowadził kolejny zamach w głowę. Szło mu wyjątkowo łatwo. Za łatwo. Nagły szarpnięcie w boku uświadomił go, że nie walczy z byle kim. Atak sztyletem był tylko zmyłką. Prawdziwe uderzenie poszło pod ramieniem, w momencie w którym mnich wykonał zastawę. Pomimo bólu zmienił kąt ataku i uderzył w kolano. Następnie wypuścił broń i uderzył w łokieć trzymanej ręki. Trochę za mocno. Złamana kość przebiła skórę, a staw rozleciał się z trzaskiem. Szlachcic zdążył tylko jęknąć, gdyż zaraz otrzymał uderzenie łokciem nos i padł na plecy, zalewając twarz własną krwią.
Szata w miejscu cięcia przybrała czerwony odcień. W czasie tego obrotu i wykończenia, Mark wyszarpnął sobie miecz z ciała, powodując jeszcze dotkliwszy ból i większą ranę. Trzymał się teraz za to miejsce, czując jak ciepła krew spływa mu pomiędzy palcami i przeklinał swoją nieuwagę. Dookoła jednak wszystko wyglądało w jak najlepszym porządku. Podkomendni Flami wyglądali dużo lepiej i mieli teraz wygraną w zasięgu dłoni. W sumie to tylko ona i jej przeciwnik walczyli nadal z pełnią mocy i szybkości.
„ Muszą używać jakiś wspomagaczy. Zaklęć, artefaktów czy bogowie wiedzą czego. Nie ma możliwości by poruszać się w takim tempie i to tak długo.” – rozmyślał, upewniwszy się wpierw, że już nikt go nie zaatakuje. Na polanie walało się sporo ciał i jeszcze więcej krwi. Wśród rannych towarzyszy z pewnością można było zaliczyć Talvinga i Dostiego, który oddychał ciężko, leżąc na ziemi i przyciskając połamany trzonek topora do klatki piersiowej. Oprócz nich zauważył jeszcze Vermiliona leżącego ze strzała wystającą z piersi oraz Edwina, który siedział pod drzewem. Miał on nieźle spopielony strój i większą część prawej ręki, a z brzucha sączyła mu się jucha, ale był zadowolony. Nieopodal niego Pagnas wycierał broń w szaty przeciwnika. Nawet się nie zasapał. Patrząc jednak na niego, Mark przypomniał sobie jego słowa w obozie. „Przewodzi im kobieta”. Patrząc teraz na rosłego barbarzyńcę, który z pewnością był najznakomitszym z wojowników, z jakimi dane im było walczyć, mnich poczuł spory niepokój. Żadna z kobiet nie pasowała do opisu Pagnasa.
Tymczasem słońce wzrosło już ponad korony drzew, dokładnie oświetlając miejsce krwawej bitwy i klęczącego pośród zwłok mnicha. Jeżeli jego przeczucie go nie zawodziło, to jeszcze nie był koniec walki.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 25-11-2010, 13:50   #37
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Yllaatris podniosła się z łóżka niechętnie. Robiła to już kolejny dzień z rzędu. Jeszcze trochę i wejdzie jej to w krew, psując tym samym reputację. Reputację, zdrowie,a potem szkatułę. Będzie musiała nad tym popracować, ale dzisiejszego dnia miała odprawić rytuały ku czci swojej patronki.

Kapłanka pewnie nie zwróciłabym uwagi na wychodzącą z kuchni Elisys, gdyby nie to, że kobieta trzymała przy twarzy zimny kompres z pod którego widać było siniaka. Yllaatris stanęła jak wryta i przez chwilę nie mogła z siebie wydusić pytania.
Rudowłosa tylko machnęła ręką od niechcenia, a złapana za ramię wychodząca za nią Darsys zdążyła się wyrwać kapłance nim ta odzyskała głos, zasłaniając się tym iż musi otworzyć drzwi. Rzeczywiście ktoś właśnie zakołatał.

- Pani. - Darsys stanęła przed Yllaatris równie szybko jak zniknęła. - Masz gościa.
- Kogo znowu tak z rana niesie?? - Yllaatris spojrzała w stronę wejścia do swojego domu. - Powiedz, że mnie nie ma.
- Ale, ten pan mówił, że musi się pilnie z panią zoabczyć. - Odparła Darsys.
- Dobrze. - Dodała zrezygnowana Yllaatris. - Sama go odprawię. Proś.

Po chwili za służącą pojawił się młody mężczyzna o długich i ciemnych włosach.
- Pani. - Ukłonił się. - Przysyła mnie Jaheira. - Rzekłszy to wręczył jej list.

Lady Yllaatris,

Przysyłam pani kogoś zaufanego. Nie jest on wprawdzie Harfiarzem, jednakże czasem współpracujemy i jest jednym z najlepszych ochroniarzy, jakich znałam.
Proszę abyś uważała na siebie. Twój przybytek jest pod obserwacją, więc mogą cię śledzić. A jesteś najłatwiejszym celem.
Ludzie Hawkwooda będą pilnowali domu, natomiast ów człowiek ciebie.
Nazywa się Morley Dotes

Jaheira.



Kapłanka przeczytała uważnie.
Jeszcze jeden. Pomyślała chowając kartkę papieru. Nie miała jednak w tej chwili czasu na rozwodzenie się na ten temat. Machnęła więc głową, aby Dotes ruszył za nią. Po chwili jednak zmieniła zdanie i odwróciła się gwałtownie chcąc coś jeszcze powiedzieć służce. Efekt był taki, że mężczyzna wpadł na nią. Przez następnych kilka sekund zachodzili sobie wzajemnie drogę, aż w końcu mężczyzna zszedł z drogi kapłanki.
- My to sobie porozmawiamy gdy wrócę. - Rzekła do wychodzącej dziewczyny. - Z wami obiema.

Powóz już czekał. Kapłanka wydała polecenie gdzie mają jechać. Yllaatris starała się skupić na obrzędzie, którego miała dokonać, nie mniej jednak co jakiś czas zerkała ukrytkiem na swojego towarzysza.
- Pomóc w czymś, panno Yllaatris?? - Morley przerwał w końcu ciszę.
- Yyyy...?? - Kapłanka zająknęła się. - W zasadzie... źle jest?? - Zapytała w końcu.
- Źle? - zdziwił się. - Panno Yllaatris pochlebiam sobie, żadnej z moich klientek nie bylo ze mną źle. Proszę mi wierzyć, że znam się na tym.
- Nie wątpię. - Uśmiechnęła się krzywo. - Ja chcę wiedzieć co się dzieje, że Jaheira przysłała kogoś.
- Nic. Przynajmniej ja nic nie wiem. Po prostu dowiedziałem się, ze ma dla mnie zlecenie w postaci ochrony kapłanki Sune. Ponieważ wie, że cenię sobie kobiecą urodę, wspomniała, ze praca na pewno mi się spodoba. W czym miała naprawdę rację.
Kapłanka już szykowała się do odpowiedzi, ale zrezygnowała wypuszczając ze świstem powietrze z płuc.
- Zabawne. - Odezwała się w końcu. - Czyżby zatem Jaheira chciała mnie szpiegować?? - To jej głosu był ironiczny. - Skoro nic mi nie grozi, to cóż może tłumaczyć taką jej troskę??
- Proste. Jaheira mimo szorstkości jest miłą osobą. Kiedyś, kiedy jeszcze żył jej małżonek, była jeszcze lepsza, bardziej skłonna do zabawy. Jednak obecnie także zwraca dużą uwagę na bezpieczeństwo swoich ludzi. Szczególnie, że słyszałem, iż wasza grupka trochę się skurczyła.
- Ja też to słyszałam. - Tym razem zaczęła dokładnie studiować jego twarz. - Porozmawiamy o tym jeszcze później.
Powóz zatrzymał się przed domem maga.

Drzwi otworzył sam Orlamm.
- O, już jesteście, dobrze, bo zaraz się chyba zacznie. - Mag był wyraźnie zdenerwowany. I nic dziwnego. Pojawienie się nowego życia było w końcu czymś niezwykłym.
- O, widzę, że Jaheira przysłała swojego jastrzębia. - Orlamm zwrócił się do długowłosego mężczyzna zupełnie jakby go znał, co bardzo zdziwiło Yllaatris. Kapłanka pytająco przyglądała się obu mężczyzn.
- Ale przynajmniej mam czym dziobać - odgryzł się ochroniarz, nie wiadomo, do czego piejąc. Jednak po jego odzywce Orlamm jakby połknął patyk.
Wprawdzie oba zdania były wypowiedziane zupełnie neutralnym tonem, ale Yllaatris wyczuła pewne napięcie między mężczyznami.
- Ty się zajmij czymś, bo to trochę potrwa. - Yllaatris wskazała palcem na ochroniarza, ale nie patrzyła zupełnie na niego. Tak zawsze robiła gdy towarzyszył jej Thokas.
- A ty. - Wskazała na Orlamma. - Prowadź.
Dotes kiwnął głową. Whitehorn poprowadził kapłankę do pokoju w którym leżała brzemienna.
Akuszerka wygoniła zbędne osoby z pokoju, jak to zwykle bywa. I jak to zwykle bywa była stara.



Stara co oznacza doświadczona w tym wypadku. Z pewnością musiała przyjąć setki porodów. Zapewne jedna z najlepszych w mieście. W końcu zarówno wuj rodzącej jak i jej mąż byli ludźmi dobrze sytuowanymi.

Yllaatris przywitała się z obiema kobietami. Kapłanka długo zastanawiała się jakie obrzędy przeprowadzić by pomóc rodzącej i pobłogosławić dziecię, rodzinę i domostwo. Wszak wychwalać Sune można było na różne sposoby. I myliłby się ten, kto sądziłby że trzeba do tego przepychu, rozmachu i wielkich funduszy.
Na ten moment lady Yllaatris wybrała skromne obrzędy. Skromne, ale to nie oznacza, że nie cieszące boginię. Po pierwsze dla tego, że w teraz rodzącej potrzebny był spokój. A po drugie i najważniejsze, przyszli rodzice złożyli bogini już najcenniejszą ofiarę.
Kapłanka zmówiła cichą modlitwę prosząc swoją patronkę o wsparcie dla rodzącej i
akuszerki. Z chwilą gdy wymówiła ostanie słowa zaczęło się. Przestraszona dziewczyna wyszeptała tylko
- Wody. -
A akuszerka już wiedziała.
- Stań proszę przy niej, pani. - Wskazała służce bogini miejsce przy głowie rodzącej. - Dodaj jej otuchy i wspomóż w ciężkich chwilach.
Nie było to specjalnie trudne, ale czasami bolesne dla kapłanki. Już jej sama obecność podniosła na duchu rodzącą. Niemniej jednak gdy po kilku godzinach od odejścia wód rozpoczęła się ta najtrudniejsza faza, obecność dodatkowej osoby okazała się pomocna.
Yllaatris co jakiś czas powtarzała w myślach modlitwy by ulżyć choć trochę wydającej w potwornych bólach na świat mowe życie. Zresztą nie tylko jej. Sama też potrzebowała kilka razy czegoś łagodzącego ból. Siostrzenica Whitehorna o mało nie połamała jej reki gdy nadchodził skurcz. A sama kapłanka zastanawiała się skąd u rodzącej tyle siły.
Akuszerka wydawała co jakiś polecenia i zalecenia, które miały pomóc jej samej i rodzącej.

I w końcu. Na świecie pojawiło się nowe życie. A stara kobieta z uznaniem pokiwała głową, dodając, że jak na pierwsze dziecko to poszło bardzo szybko.
Wszystko obyło się bez komplikacji. Co też akuszerka nie omieszkała przypisać obecności kapłanki i wsparciu bogini Sune.

Ceremonia błogosławieństwa była również skromna. Być może, ku niezadowoleniu domowników. Ale Yllaatris użyła nie dającego się niczym zbić argumentu, że matka i dziecko, potrzebują teraz spokoju i odpoczynku, czemu też przyklasnęła akuszerka. Kapłanka dodała jeszcze, że wszyscy na własne oczy przekonać się mogą iż bogini jest zadowolona z takiej ceremonii.

Kapłanka szybko opuściła pokój. Sama sobie wmawiała, że to po to by pozwolić nacieszyć się sobą i dzieckiem rodzicom.
Ale gdzieś tam w głębi czuła ukucie na widok szczęśliwej matki i dumnego ojca. I choć odpowiadało jej życie jakie wiodła, to jednak... jednak widząc te wszystkie czułości jakim obdarza się ta para... zazdrościła im.
Jednakże tylko przez chwilę, do póki nie pojawił się Whitehorn. To przypomniało jej, że mieli porozmawiać.

Mag zaprowadził kapłankę do swojego gabinetu. Tego samego w którym spotkali się dnia poprzedniego. I jak dnia wczorajszego zaproponował herbatę miętową. Tym razem Yllaatris chętnie się napiła. Usiadła wygodnie na przeciwko gospodarza i z niemym pytaniem na twarzy wpatrywała się w niego. W końcu, po dłuższej chwili milczenia to ona jednak podjęła rozmowę.
A była to długa i ciężka rozmowa. Whitehorn zachowywał się jak spłoszona dziewica i Yllaatris często i gęsto sama musiała się domyśleć co jest na rzeczy i o co chodzi.
Ale w końcu wyłuszczył swój problem, przy dużej pomocy samej słuchającej.
Z tej rozmowy wynikało jasno, że mag już nie może, ale chciałby. Nie mniej jednak diagnozę trzebaby potwierdzić organoleptycznie. Czyli Orlamm Whitehorn został zaproszony na prywatną wizytę do kamienicy Yllaatris.

I po tych kilku godzinach kapłanka opuściła wreszcie domostwo. Było dobrze po południu, zresztą nie musiała wcale na zegar spoglądać. Jej żołądek jej o tym dobitnie przypominał.
Postanowiła zjeść już u siebie, zwłaszcza, że czekała ją jeszcze jedna ważna sprawa do załatwienia dziś wieczorem. A na tę okoliczność musiała się specjalnie przygotować. Po za tym musiała swojemu nowemu ochroniarzowi pokazać co i jak.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 26-11-2010, 18:58   #38
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Kiedy po raz wtóry tego wieczoru - wściekły na samego siebie i kilka innych osób Igan - wychodził z posiadłosći Lady Yllaatris krótki sygnał obsieścił nadejscie drugiej nocnej straży. "Cholera" - przemknęło mu przez myśl.



Plany musiały ulec znacznemu zrewidowaniu. Zatrzymał się w podcieniu jednego z budynków i oparł o scianę. Musiał się przez chwilę zastanowić. Zamierzał wcześniej zawitać do karczmy Jana Dwa Topory, albo w jej pobliże i sprawdzić, czy znajduje się tam jeszcze ktoś ze sławetnej drużyny. Teraz nie miało to żadnego sensu, było za późno, aby kogokolwiek o cokolwiek pytać... Szlag by to trafił. Najlepiej byłoby zajrzeć do janowej karczmy rankiem. Drugą rzeczą, która gdzieś wisiała był ten bhalita spoczywający sobie spokojnie w domku nad rzeką. Znaczy - zapewne jeszcze spoczywający. Powiązany był za dobrze, aby mógł się samowolnie gdziekolwiek oddalić, a okolica też nie nastrajała do spacerów. Mężczyzna leżał tam już trochę i z samej przyzwoitości należałoby chociaż dać mu pić... Cóż, niech się pomęczy w imię swojego boga jeszcze trochę. Igan miał inny plan na najbliższe godziny. Należało się wyspać. Ostatnie dni sypiał mniej i póki co to jeszcze nie odbijało się negatywnie na jego kondycji czy samopoczuciu, ale... to nie znaczyło, że mógł sobie pozwolić na dalsze takie zabawy...

Postanowione. Szybko poszedł do swojej nowej karczmy i ułożył się do snu. Plan na rano wydawał się ustalony. Po wczesnym śniadaniu do karczmy Jana Dwa Topory dyskretnie rozejrzeć się za innymi członkami drużyny, ewentualnie wypytać o wszystkich. Jakiś dzieciak twierdzący, ze ma wiadomość, pewnie się do tego nada, aby podpytać barmankę czy kelnerkę... Później ewentualnie porozmawiać z resztą i wybadać ich zamiary. Obiad w poprzedniej karczmie i wybadanie spraw tam... W końcu wizyta w nowej posiadłości więźnia...

Po wszystkim pewnie będzie pod wieczór.
 
Aschaar jest offline  
Stary 15-12-2010, 12:59   #39
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Kenneth Ramsay

Pewnie Tymora lubiła go rzeczywiście. Nie zginął, jak zazwyczaj ginęli ci, co przeciwstawiali się Misty. Scena była niezwykle prosta: podziemie, tak jak opisał jego niedoszły wspólnik oraz dwa miejsca na ofiarę, dwie ławy. Na jednej leżał ktoś przykryty całkiem, skrepowany oraz totalnie zakneblowany. Drugi był pusty. Wszyscy jednak zebrali się wokoło tego zakrytego, także wspólnik Kennetha, który wcześniej mu szepnął:
- Róg ulicy Rybackiej, duża szopa za starym Tonym – na dłuższe konwersacje nie mieli jednak okazji.

Misty weszła, pewna siebie, tajemnicza, niezwykła, mająca tradycyjnie drwiący uśmieszek na twarzy. Przechodząc obok Ramsaya klepnęła go w policzek. Leciutko notabene, tak na zasadzie: ach, misiaczku fajniutki. Doszła do leżącego pod przykryciem osobnika. Musiał być naprawdę mocno związany. Zagrała muzyka, kilka osób podjęło jakiś rytm. Misty wyjęła sztylet oraz opuściła go gwałtownie … prosto dokładnie w osobę, która chciała ją ubić. Kenneth, chciał coś zrobić, ale czuł się słabo, bardzo słabo, kiedy widział ową scenę. Jakby od policzka, który dotknęła kapłanka rozpływało się paraliżujące tchnienie. Ledwo stał patrząc, kiedy jego wspólnik pada pod sztyletem, potem zaś kilku innych. Doskonale przygotowała kontrakcję. Potem odkryła zdobiony jakimiś koszmarkami kilim. Effie lezała związana jak śledź. Nie mogła nic zrobić, nawet najmniejszym palcem. Pewnie podali jej to samo, co Ramsayowi.
- Poszła za tobą, idiotka.

Kenneth zastanawiał się, dlaczego polazła? Ech, naprawdę idiotka.

Kiedy obudził się, bolała go głowa. Reszta także. Leżał na tym podeście, gdzie wcześniej umieszczono Effie, ale poza nimi nikogo nie było. Obydwoje związani, ale kiedy poruszył ręką stwierdził, ze są na tyle luźne, iż po jakimś czasie dałoby się wydostać. Effie także zresztą nie, za to był … Kenneth Ramsay. Obok Kennetha Ramsaya leżał Kenneth Ramsay. Przynajmniej wyglądał identycznie. Był związany identycznie, jak uwielbiający się spóźniać najemnik. Kennethowi kręciło się, myśli przebiegały umysł niespokojne, czuł się kiepsko.
- Brat bliźniak? - pomyślał. Ale jednak to nie był bliźniak. Kenneth powoli dochodząc do siebie spojrzał na swoje ciało. To naprawdę nie był on. Obudził się, jako córka swojego szefa Effie.

Igan Mardock

Młody synalek rymarza nadawał się rewelacyjnie do śledzenia innych. Szczególnie, jeśli mu za to zapłacono. Igan doskonale znał takie dzieciaki ulicy, niezwykle sprytne oraz niekiedy potrafiące błysnąć takim pomysłem, że staremu wyjadaczowi włos stanąłby na głowie. Chłopak uwinął się sprawnie i już po śniadaniu Igan znał, przynajmniej część odpowiedzi:
- Wie pan – opowiadał chłopak – dorośli to durnie, łatwo ich podpytać, szczególnie tych, którzy uważają siebie za najmądrzejszych.
- Informacje? - Mardock zaświecił mu monetą.
- Już proszę bardzo, mówię, już szanowny paniczu. No wie pan, była tam taka półelfka, towarzyszył jej olbrzym gadający do własnego chomika, jakby ten mógł mu jakkolwiek odpowiedzieć. Hihi, ponadto taka elfia panienka, ponoć bardzo piękna, zmysłowa, czy co tam. Przynajmniej takich słów użył gnom, który to opowiadał. Wprawdzie znacznie więcej mówił na temat piwa rzepowego, ale informacje, które podaję, to odcedzone od reszty gadulstwa. Aha, zjawił się jeszcze, nie wiadomo dlaczego, niejaki Alton Wisdbrom. To dowiedziałem się od kumpla ojca, którego spytałem, czy zjawił się ktoś, kto się tutaj zwykle nie zjawia. Oczywiście nie bezpośrednio. Wskazał radcę Wisdbroma, którego poznał niedawno, gdyż zajmował się jakimiś kwestiami podatkowymi. Jednak tylko siedział oraz wypił trochę piwa. nie wiadomo czego chciał. Może coś planuje oraz chciał się zapoznać z topografia terenu. Przynajmniej tak przypuszczasz, jednak to jedynie przepuszczenia. Ponadto dziwaczny elf, wyglądający na drowa – chłopak splunął – oraz mnich, wyszli wspólnie – chłopak podał okoliczności.

Marcus von Klatz

Bitwa była wygrana, właściwie niemal wygrana. Bowiem widać było, że zaskoczeni przeciwnicy ulegną. Właściwie tak by pewnie było, gdyby nie piękny czar Edwina, który przypadkiem zamiast w przeciwników trafił w swoich. Czar usypiający, zwalający z nóg. Pechowy niemal przypadek, ale to nie był przypadek, bowiem po tym powędrował następny, który trafił jednego z waszych, prawie mających już na widelcu kolejnego wroga. Magiczny pocisk mocno zwielokrotniony uderzył go zaskakując oraz rozbijając obronę. Resztą zajęli się przeciwnicy.

Dostrzegałeś właściwie to powoli zasypiając. Widziałeś Flamię, kiedy zatopiła miecz we krwi straszliwego barbarzyńcy, ale zaskoczona czarem upadła ciężko raniona. Widziałeś prawdziwego drowa, który oparł się magii, ale padł pod mieczem. Mizzrym, miałeś nadzieję, że jest tylko ranny. Widziałeś wreszcie, jak walka zamiera, zaś Edwin podchodzi porozmawiać do niedawnych przeciwników.

Obudziłeś się po jakimś czasie. Związany. Obok ciebie ranna Flamia, jej zastępca oraz kilku innych. Miałeś założona na nogę obręcz. Była silnie antymagiczna. Doskonale wiedziałeś, co to takiego. Mając to na sobie, nie mogłeś rzucać czarów. Podobna miała także była szefowa waszego oddziału Flamia.

Lady Yllaatris

Trudno większą radość ofiarować kapłance, niżeli narodziny nowego dziecka. To niewątpliwie było najważniejsze, ale inne ważne wydarzenia tego dnia jeszcze na nią czekały.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 15-12-2010 o 18:08.
Kelly jest offline  
Stary 26-12-2010, 10:42   #40
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Igan obudził się wczesnym rankiem, po czym pomamrotał coś pod nosem, ziewnął i zasnął znów. Naprawdę mu się nie chciało, nie o tej porze... W końcu jednak trzebabyło się ruszyć, głownie dlatego, że wrzawa z sali pod pokojem stawała się zbyt głośna, aby wyczulony słuch Igana był sobie w stanie z nią poradzić i ją ignorować. Zszedł na dół i zjadł nieśmiertelną jajecznicę o smaku pomyj z kawałkami czegoś co wczoraj zapewne było gulaszem, a przedwczoraj - pieczenią. Powiew świeżego powietrza na zewnątrz był bardzo miła odmianą po zatęchłym powietrzu w budynku. Mimo wszystko trzeba się było brać za robotę. Poszedł w okolice karczmy Jana Dwa Topory i zauważył, że nie dzieje się wokół niej nic szczególnego. Wnętrze chwilowo go nie interesowało - oczywiście nie osobiście - dość szybko udało się nawiązać wzmocnioną złotem znajomośc z synkiem rymarza, który miał się wszystkiego wywiedzieć. Umówili się na pobliskim placu targowym, który dawał Iganowi możliwość w miarę spokojnego czekania na informacje.


Występy grajków zawsze dawały możliwość stania i gapienia się, bez ryzyka podpadnięcia zbyt czujnym strażom miejskim czy zbyt przejętym mieszkańcom. Gapienia się i obserwacji. W zbiorowisku widzów Igan doś cszybko wypatrzył dziewczę urodziwe, zwinne i jak mawiano w fachu, z długimi palcami. Mało wprawne jeszcze, ale... z czasem. Igan uśmiechnął się i zaklaskał w dłonie wraz z innymi - bynajmmniej nie w wyniku akrobacji błazna. Kilka lat temu... Kilka lat temu on musiał tak wyglądać. Zastanawiał się przez chwilę, czy dziewczę jest członkiem trupy... Bardzo często wędrowne trupy współpracowały z jakimś kieszonkowcem, który wzmacniał zysk z przedstawienia. Cóż każdy orze jak może.

Powstał jakiś rozgardiasz i Mardock szybko ocenił, że palce dziewczęcia nie były dostatecznie długie. Dziewcze przemykało pomiędzy ludźmi ścigane przez szacowną matronę, jej syna i wrzaski "złodziejka, łapać złodzieja!". Igan przeszedł szybko kilka kroków mierząc idealnie pomiędzy dziewczę, a goniącego ją chłopaka. Chwilę później obaj leżeli na ziemi, a matrona sapała nad nimi jak piekarski piec przy wypieku. Straż zamajaczyła na horyzoncie, ale było już po wszystkim... Igan pozbierał się, otrzepał z przesadną dokładnością i powędrował do stoiska piekarza.


Było już koło południa, a małego nie było. Kiedy Igan zaczynał już myśleć, że mały był jednak z tych, którzy biorą kasę i dają dyla - chłopak pojawił się z całkiem pokaźnym i przydatnym zbiorem informacji. Najważniejszym pytaniem stawało się co radca Wisdbrom robił w okolicy? Coś planował? Czy po prostu również robił jakiś wywiad? Cholera go wie... Mnich z drowem gdzieś wywędrowali - miło, że zostawili informacje co robią i gdzie ich szukać w razie draki. Jednak przynajmniej żyli, to już było coś. Więc ich ekipa - co prawda w kilku różnych miejscach - ale funkcjonowała. To było coś. Coś z cyklu - banda cholernych indywidualistów... W każdym razie Mardock uśmiechnął się do małego:

- Masz dobry słuch i wzrok... Miej go dalej. Będę wieczorami, w okolicach karczy. Jak będziesz miał jakieś nowe informacje to mnie znajdź. - Chłopak chował monetę i zniknął w targowym tłumie.


*****


Igan powędrował na nabrzeże. Mimo wszystko coś trzeba było zrobić z bhaalitą. Dostał już trochę za swoje i wypadało przynajmniej go napoić... Okazało się jednak, że problem więźnia sam się rozwiązał... Dość drastycznie się rozwiązał. Ktoś go pobił, a na dokładkę zrobił z dupy dziurę wielkości kufla do piwa. Zakrwiawiony kawał kija leżał nieopodal. Igan odwrócił się z niesmakiem nie zajmując nawet badaniem od kiedy mężczyzna nie żyje. Pojęcie sprawiedliwości nie miało tu specjalnego zastosowania, ale oprócz sprawiedliwości było jeszcze kilka innych spraw. Zemsta była jedną z nich... W każdym razie rozdział pojmanych bhaalitów można było uznać za zamknięty - jeden spłynął z miasta, drugi nie żył; co znaczyło, że jeżeli ten podczas przyjemności z drągiem nie spiewał za głośno to sprawa była czysta. Ten zresztą nie wiedział za wiele, a i wielkość drąga nie nastrajała do koncentracji na jakimkolwiek temacie z wyjątkiem wszasków... Igan skrzywił się ponownie i wyszedł z rozwalającej się chaty. Na wszelki wypadek zrobił małe koło i wszedł z powrotem w "cywilizowane miasto". Było po południu, może koło trzeciej dziennej straży. Do wieczora było jeszcze sporo czasu, ale plan dnia Igana się wyczerpał. Postanowił jeszcze pojawić się u lady Yllaatris i ewentualnie uzupełnić informacje lub ustalić plan działań na dalsze godziny.
 
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172