Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2010, 23:58   #110
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
hesus&liliel

CG wpatrywała się tępo w eteryczną zjawę. Leki buzowały w jej żyłach, otumaniały równie skutecznie co maczuga, którą ktoś wali rytmicznie po głowie. Tylko nie to - pomyślała zrezygnowana. - Nie mam kurwa siły. Nie można odłożyć tego na później?

Zerknęła bezpośrednio na kłąb ektoplazmy i szepnęła niemal błagalnie.
- Odejdź siło nieczysta - w przypływie wisielczego humoru Lawrence skrzyżowała dwa palce tworząc święty gówniany znaczek. Symbol, który nic dla niej nie znaczył. Bez wiary nie da rady - pomyślała. - W filmach się czasem sprawdzało, ale kurwa naszej widmowej bohaterki zupełnie nie ruszyło...
Nie miała ochoty babrać się w śmierci. Była wykończona i zapał z niej uleciał. Ale życie zazwyczaj zmusza nas do rzeczy, na które nie mamy ochoty.


Przyglądała się dziewczynce.
Ofiara zabójstwa, bez dwóch zdań. Ślady krwi na ubraniu, skołtunione włosy przysłaniające zmasakrowaną buzię, mocno zaciśnięte pięści. Gniew. Wściekłość otaczała ją gęstym woalem niczym łuna szalejąca wokół ogniska.

- Marnie wyglądasz Blada - usłyszała gdzieś z boku znajomy głos. W progu stał Brasi i jego potężne gabaryty przysłoniły całkowicie widok korytarza. Oparł się o framugę w pozie beztroskiego rewolwerowca i leniwie przeżuwał snickersa.
- Słyszałem co się stało - ciągnął. - Dolores i Gorzała cali?
- Cali - CG podniosła się na łokciu. - Ale nie czas na pierdoły. Podaj mi harmonijkę, dobrze? Jest w szafie, w marynarce.
Posłuchał choć, może na złość, się strasznie opierdalał. Spacerowym krokiem doszedł do szafy, włożył snikersa do ust i przeszukiwał kolejne kieszenie.
- Łap - rzucił instrument w jej kierunku. - Naszła cię ochota na granie Blada?
- Jasne. Możesz postepować do rytmu. - Przytknęła harmonijkę do ust i zagapiła się w niewidoczny punkt przed sobą. Po czym dodała gwoli wyjaśnienia. - Zjawa. Złodziej ciał.

Brasi nerwowym ruchem schował batonik do kieszeni. Jakby co najmniej baton to była spluwa a kieszeń robiła za kaburę. Rozejrzał się czujnie dookoła w nadziei, że dostrzeże intruza ale oko nie zarejestrowało niczego niepokojącego.
Włos zjeżył mu się na karku przy pierwszych dźwiękach melodii. Warknął odruchowo i cofnął się w kierunku drzwi.
- Pomóc Ci jakoś? Gdzie ta cholera?

Grymas niezadowolenia przebiegł po twarzy wilkołaka, kiedy CG zignorowała go ostentacyjnie i kontynuowała rzępolenie. Pozostało czekać. Przypadł do ściany i odmierzał czas do końca irytującego koncertu. Znajoma urocza kakofonia...

Lawrence grała dłuższą chwilę a na jej czole począł perlić się pot dając znać jak dużo wysiłku musiało ją to kosztować. Ale wreszcie ostatnia piskliwa nuta zwisła w powietrzu i rozeszła się bezpowrotnie pozostawiając za sobą błogą ciszę. Egzorcystka zapatrzyła się przed siebie i rozpoczęła dialog. Jednostronny dialog, trzeba dodać. Z czymś czego Mike nie miał szansy dostrzec.
- Kto ci to zrobił?... Kiedy?... Dlaczego?...

Z jej ust wypadały kolejne krótkie pytania a kiedy wyczerpała listę pomysłów westchnęła ciężko obracając w palcach chłodny instrument.
- Nie możesz tu zostać - powiedziała w końcu. - Twój gniew czyni cię nieobliczalną. I niebezpieczną. Przykro mi.

To było takie proste. Powziąć decyzję, stanowić o życiu i śmierci.
I znów zaczęła grać. Melodia trwała kilka minut ale z każdą kolejną nutą kobieta bladła coraz bardziej. Na koniec, jakby podkreślając jej kiepski stan, z nosa poczęły kapać pojedyncze kropelki krwi.

- Skończyłam - wychrypiała w końcu. - Możesz mi odpiąć te cholerne kajdanki?

- Kajdanki? - Mike cedził słowa przez zaciśnięte zęby. Już w pierwszych chwilach, kiedy dobiegły go dźwięki, miał ochotę wyjść. Cholera wie czemu tego nie zrobił, może po prostu nie chciał jej zostawić samej. Coś mogło pójść nie tak i jak by się wówczas wytłumaczył? “Wyszedłem, bo nie podobało mi się jak grała”? Co z tego, że czuł się jakby ktoś szorował mu pumeksem po języku albo borował mózg bez znieczulenia, musiał zostać i tyle. CG, o ile to możliwe, pobladła jeszcze bardziej. Koncert dobiegł końca a ona wyglądała na skrajnie wyczerpaną. I jeszcze ta krew. Cholerna czerwona strużka, od której nie mógł oderwać oczu. Z odrętwienia wyrwała go dziwna prośba Bladej.
- Kto Cię do cholery przykuł do tego łóżka? - wprawnym ruchem rozerwał ogniwa łańcucha. Już miał cofnąć dłoń, ale ta go nie posłuchała jakby nie podzielała woli właściciela. Palec musnął jej wargę ścierając smugę krwi i samoistnie powędrował do ust. Smakowało, oj smakowało. Przymknął oczy delektując się smakiem, prawie mruczeć zaczął.
- Coś mówiłaś? - otrząsnął się niechętnie i spojrzał jej w oczy.
- Smacznego - skwitowała Lawrence i roztarła obolały nadgarstek. - Może ci nalać na spodeczek?

Zwlokła się z łózka i bez słowa podreptała do szafy. Wyłowiła z niej sfatygowane ubranie.
- Mógłbyś się odwrócić? - powiedziała dla formalności ale nie czekała czy spełni prośbę. Zrzuciła z siebie szpitalne wdzianko i zaczęła zakładać białą koszulę. W pierwszej kolejności, zupełnie wbrew logice, założyła kapelusz. W nim zawsze lepiej jej się myślało.

Gdy kazała mu się odwrócić spojrzał za siebie instynktownie. Jakby spodziewał się, że ktoś właśnie wszedł, ale po chwili załapał, że to się jego tyczyło. Bez ceremoniałów zrzuciła to co miała na sobie i podreptała boso do szafy. Zawiesił, nie do końca wbrew sobie, wzrok na jej krągłościach. Gdyby się nad tym zastanowić, to spodziewał się, że będzie koścista i wychudzona. W końcu trawiła ją chorobą, wyczuwał to od niej na milę. Tymczasem jego oczom ukazała się zgrabna, jędrna... Dość. Odwrócił się dochodząc do wniosku, że lepiej nie kusić losu. Już był przy drzwiach ale pozwolił sobie na ostatni rzut oka.
- Ładny kapelusz - powiedział na odchodne. - Będę na korytarzu.

Dołączyła do niego po paru minutach. Rozluźniła krawat jakby ciężko jej było oddychać.
- Popolowali sobie sukinyny. Ale widzę, że ty się jakoś wywinąłeś. Czy nie? To ten sam psiak czy już kolejny?
Zmrużył oczy spoglądając na nią podejrzliwie.
- Ptaszki ćwierkają, co? Czy masz nosa do zmieniających skórę garou? Tak, kurwa, zmieniłem pieska i wcale mi się to nie podoba. - Nastrój wyraźnie mu się pogorszył na wspomnienie ataku. - Tak jak i to miejsce, za dużo tu... - urwał. - Chodźmy stąd, głodny jestem - nie czekając na aprobatę ruszył korytarzem psiocząc coś pod nosem.

Głodny loup garou nie jest przesadnie wybredny. Opuścili szpital głównym wejściem, przeszli na drugą stronę ulicy i weszli do pierwszego baru szybkiej obsługi, jaki wpadł Mikowi w oko. Kelnerka w żółtym fartuszku, z wyszytym na piersi imieniem “Mandy” spisywała ich zamówienia z takim zapałem jakby co najmniej odsiadywała dożywocie w Saint Quentin. Brasi zamówił ogromną porcję jakiegoś tłustego paskudztwa od którego CG skrzywiła się ostentacyjnie. Sama wzięła tylko czarną jak smoła kawę. Ostatnio apetyt miała jedynie na swoje painkillery. Zagryzła jeden, bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby bo morfina nadal otumaniała i przytępiała wszelkie odczucia ciała.

- Wkurwia mnie to Brasi - powiedziała z nosem zawieszonym nad parującą filiżanką. - Wkurwia mnie ta cała sprawa. Czuję, że błąkamy się na oślep i brakuje nam informacji. Mam nadzieję, że wycisnęli z Udo jakieś rewelacje bo nie mam pomysłu na najbliższy krok.
Wybełkotał coś z pełnymi ustami. Uśmiechnął się przeżuwając kawałki mięsa.
- Nie obraź się Blada, ale nie wyjeżdżaj mi tu teraz ze śledztwem. Wyglądasz jak siedem nieszczęść, no może poza momentem w szpitalu kiedy zrzuciłaś łaszki, ciało masz ekstra - puścisz jej oczko. - Nic nie jesz, łykasz jakieś piguły mimo, że lekarze nafaszerowali cię totalnym gównem bo źrenice masz wielkie jak pięćdziesięciopęsówki. Prawdopodobnie zaśniesz w drodze do MRu, dlatego proponuje chodźmy do lepszej knajpy, zeżresz coś wypijesz porządną kawę i dowiemy się co wyciągnęli z Udo. Co? Ja zapraszam - posłał jej rozbrajający uśmiech.

- Niech będzie Brasi - skinęła potulnie głową. - Dzwoń do Triskeeta a ja skoczę do łazienki przypudrować nosek.

Podczas gdy jej towarzysz korzystał z barowego aparatu Lawrence sterczała nad umywalką i gapiła się w swoją zmęczoną twarz. Chwilę pogadała z dziewczyną w lustrze, grunt to być szczerym ze sobą samym. Przepłukała się zimną wodą i wróciła do stolika ze znacznie lepszym nastawieniem. Chciała doprowadzić to śledztwo do końca. Znaleźć winnych zanim wsiądzie do pociągu zaopatrzonego w pieprzone logo kostuchy. Czas uciekał. Czuła, gdzieś w środku, że pociąg ów wjeżdżał powoli na wyznaczoną stację. Słyszała jego gwizd sączący się z oddali niczym zła wróżba.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 22-10-2010 o 00:08.
liliel jest offline