Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2010, 12:09   #6
Feataur
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Kohen z niejakim zachwytem oglądał wchodzącą do gospody kobietę. Mimo, że Takami był dość odpychający, nadal pozostawał mężczyzną. Kobieta wywoływała… pożądanie. Ale i budziła respekt. Kohen miał nadzieję, że nie powywraca ona myśli innym łowcom. Choć i to mogłoby się przydać.
Przez kilka minut obserwował zachowanie ludzi wokół kupca. Cóż… zachowania Kirisu można było się domyśleć.
Większy niepokój Takamiego wzbudził natomiast olbrzym, mianujący się Genba Hario. Od niego czuć było krew. Tak samo jak od człowieka, który siedział przy stole. Choć tamten bardziej śmierdział… oni? Niemożliwe, pokręcił głową Kohen. Oni nie przybierają ludzkich postaci, nie siedzą w karczmach, by polować na swoich braci, zapewniał się youjutsusha. Mimo to, czuł, że coś jest nie tak. Postanowił więc mieć się na baczności.
Gdy złożyli podpisy, Kohen poznał imię tajemniczego wojownika. Sogetsu Kazama. Nie słyszał o nim. Zresztą nie słyszał o żadnym innym łowcy. Rozbawiła go nieporadność Kirisu Płomienia, gdy nie potrafił się podpisać. Kohen miał zamiar zaproponować postawienie krzyżyka, co tak naprawdę stanowiło popularny sposób podpisywania się przez niepiśmiennych chłopów, jednak zaskoczyło go to, że Leiko pomogła chłopakowi. Takami wzruszył ramionami, domyślając się kolejnej intrygi. Cóż, niezbyt wierzył w dobroć innych ludzi względem towarzyszy. Szczególnie bezinteresowną.
Kiedy Jinzo zaproponował, że Kohen odprowadzi go do domu, Takami poczuł, że to coś więcej, niż zwykłe dotrzymanie towarzystwa. W takim przypadku on sam wybrałby Leiko lub Genba, by wzbudzić szacunek na ulicach miasta. Lecz towarzystwo Kohena raczej wiązało się z niejakim poniżeniem, na które kupiec najwyraźniej był skłony się narazić. Skinął więc głową i ruszył do wyjścia.
Jinzo dopiero, gdy oddalił się od gospody rzekł do Kohena. Choć właściwie nie mówił do niego. Raczej po prostu rzucał słowa na wiatr.
- Dwa miesiące temu, mniej więcej. Gdy zima opuszczała już Nagoję, zjawił się okręt. Zwykły okręt kupiecki, nic niezwykłego. Chińczycy przywieźli ze sobą zwłoki. Kupiec zmarł im w drodze do nas. Chcieli, żebyśmy go pochowali. To już było dziwne. Droga do portów chińskich nie jest, aż tak długa. Zwykle więc Chińczycy nie chowają u nas zmarłych. Niemniej hojnie zapłacili, więc zgodziłem się. Zwłoki jednak znikły, zanim poddano je obrządkowi pogrzebowemu. A wkrótce po zniknięciu zwłok, ludzie zaczęli zapadać na tą chorobę. Teraz już wiemy, że... to sprawka oni. To był mój błąd Takami-san. I zatruwa moją karmę. Jednak mam prośbę, co by moja pomyłka nie została ujawniona.
Kohen przez chwilę milczał, kontemplując historię o chińskim martwym kupcu. Nie podejrzewał, że oni mogli przybyć wraz z nim, lecz teraz taka opcja nie była od razu skreślona.
- Co masz na myśli, mówiąc, że nie chcesz, aby twoja pomyłka została ujawniona? - bardziej z uprzejmości niż zainteresowania spytał Jinzo. Nie obchodził go status kupca, jak i jego problemy z tym związane. Karma, pomyślał.
- Przypuszczam, że to... właśnie owe zwłoki, zapoczątkowały problemy z... oni - odparł nieco zafrapowany Jinzo, potarł się po karku mówiąc cicho – Wolałbym, żeby nikt nie dowiedział jednak o tym, że... być może moje błędy doprowadziły do... tej sytuacji?
- Więc po co mi mówisz o tym, Jinzo-san? - odparł z uśmiechem Kohen, jednak od razu zapewnił – Nie martw się. Nic nie wspomnę o twoim udziale w tej sprawie. Jednak wątpię, czy to właśnie ciało Chińczyka mogło sprowadzić demony bezpośrednio.
Kohen milczał przez chwilę, zastanawiając się nad czymś.
- Powiem ci jedną prawdę, jakiej nauczyłem się podczas polowań na oni - powiedział wreszcie – Oni zjawiają się z reguły tam, gdzie w barbarzyński sposób chowani są zmarli. Ludzie o tym nie wiedzą, lecz jedynie dzięki prawdziwej wierze i obrządkowi Buddy oraz Nipponu, można powstrzymać oni. Czerpią siłę ze śmierci, a ta zostaje na zawsze wśród pól, gdzie odbyły się walki, wśród cmentarzy gaijinów oraz biedoty. Chowaj zwłoki wedle tradycji, Jinzo-san, a twoje problemy się nie powtórzą.
- Te zwłoki... były dziwne. Znikły tuż przed pochówkiem. A marynarze, którzy opłacali ich pogrzeb - zaczął tłumaczyć kupiec, przypominając sobie przeszłe wydarzenia – Wydawało mi się, że... bali się ich. Wtedy jednak myślałem, że to... że nadmiernie interpretuję sytuację.
Takami zatrzymał się, a jego czarne oczy zaczęły świdrować postać kupca.
- To wiele tłumaczy, Jinzo-san - odparł Kohen, otulając się szczelnie strzępami płaszcza. Miał złe przeczucia – Cała ta sprawa zaczyna mi brzydko pachnieć, niczym ryba pozostawiona na skwarze dnia. Posłuchaj mnie, Jinzo-san. Jeśli został ktoś z tego statku w Nagoja, chciałbym z nim porozmawiać. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale to wygląda na specjalne podrzucenie tego ciała. Zwłoki nie wstają ot tak. A robią to tylko, gdy ktoś je wezwie. Na przykład, youjutsusha parający się nekromancją.
- Nikt z tego statku nie został. Odpłynęli do Chin zaraz po zostawieniu zwłok i przekazaniu ładunku… na inny statek. Gdzie ów statek płynął? - kupiec zatrzymał się i zamyślił szukając w pamięci odpowiedzi – Gdzieś blisko, mały port nadal w prowincji w Owari.
- Chyba więc wiemy, gdzie pojawią się kolejne oni - odparł Kohen, a jego głos brzmiał niczym zapowiedź kolejnego najazdu Kubilaja na Japonię – Jinzo-san, nie możemy dopuścić, aby jacyś gaijini plugawili naszą Krainę Bogów swoimi demonami. Proszę cię, zawiadom radę w Owari i pobliskich portach, aby nie wpuszczali do portów żadnych statków, które chcą pochować zmarłych. Jeśli zaś ci będą nalegać, niech miasta uszykują stosy, zanim Chińczycy zostawią ciało na brzegu. To da pewne bezpieczeństwo. A ja, gdy tylko zajmiemy się oni panoszącymi się w twoim mieście, ruszę wzdłuż brzegu.
- Nie mam takich możliwości - rzekł w odpowiedzi Jinzo i wzruszając ramionami dodał – Jedynie lord Hizuke może coś takiego zarządzić, a zamknięcie portów na gaijińskie towary i statki... byłoby stratą wielu ryo. A lord Hizuke, ma spore potrzeby w związku z konfliktem z lordem Hacchi, który włada ziemiami na wschód od Nagoi. Zresztą ziemie prowincji Owari na zachód stąd, są we władaniu klanu Hachisuka i ponoć... już mają problemy z różnorakimi oni.
- Problemem nie są same oni, Jinzo-san, lecz ich ilość - powiedział Kohen, ruszając dalej – Ja pierwszego demona spotkałem mając trzynaście lat. A on, w porównaniu z tymi, które zabiłem do tej pory, był słabeuszem. I oczywiście nie proszę o zamknięcie portów dla wszystkich statków. Jedynie o niedopuszczenie do pozostawiania zwłok w kraju. Czy lord Hizuke wie o sytuacji z oni?
- Mogę posłać posłańców i poinformować kupców w innych miastach, ale... - Jinzo wzruszył ramionami – Co zrobią kupcy, to już ich sprawa. Lord Hizuke oczywiście, wie o oni. To dzięki jego wspaniałomyślności - nie trudno było zauważyć, że "wspaniałomyślność" zabrzmiała w ustach kupca ze szczyptą gorzkiej ironii w tonie głosu.- ...mam na nagrodę dla was. Niemniej nasz pan jest bardziej zajęty polityką niż... sprawami swych heiminów.
Kohen pokręcił głową z rezygnacją. Zawsze było to samo. Wśród chłopów, kupców czy nawet pośledniejszych samurajów. Ci najbiedniejsi zawsze cierpieli od planów lub obojętności tych możnych. Taka była ich karma.
- Może kiedyś sytuacja się poprawi - odparł lakonicznie Takami – A do tego czasu będziesz miał nas, łowców - skrzywił się, wymawiając to słowo – do zabijania oni. Niektórzy zrobią to dla pieniędzy, inni z samej chęci zabijania demonicznego pomiotu, a jeszcze inni... Mają swoje powody.
- Swoją drogą bushi Hachisuka ostatnio często kręcą się po Nagoi, albo eskortując towary zamówione przez swego daymio, albo szukając łowców oni, albo... - zamyślił się przez chwilę Jinzo, pocierając podbródek.- ...zawsze mają jakieś powody. Najważniejsze jednak, że płacą złotem. To musi być bogaty klan.
- Który ma podobne problemy - dokończył Kohen – Szukają łowców, bo oni sieją spustoszenie pewnie u nich również. Nie znam się na handlu i polityce, Jinzo-san. To domena kupców, nie moja.
Przez chwilę szedł w milczeniu, podziwiając dla przyjemności towarzyszącego mu kupca miasto.
- Piękny port. Widać, włożono w jego urodę mnóstwo pracy.
- Hai... Moja duma. Wiele wysiłku włożyliśmy w odbudowę Nagoi, po ostatniej wojnie - odparł Jinzo – Może tego nie widać teraz, ale połowę miasta stanowiły zgliszcza. Na szczęście obecny daimyo słucha argumentów, bez względu na to kto je wypowiada - uśmiechnął się kwaśno – Oczywiście lord Hizuke ma pod opieką nie tylko Nagoję, ale i inne ziemie klanu. No i priorytety jego rodu są najważniejsze. Szkoda tylko, że obejmują konflikt z lordem Hacchi...Przez co wschodnie trakty są zwykle zamknięte i kupcy muszą wybrać dłuższą drogę, przez prowincję Eizen. A to odbija się na cenach.
Kohen udawał, że słucha, jednak niewiele z tego, co mówił teraz kupiec interesowało Takamiego. Konflikty ludzi były dla niego niepotrzebne, bo nie dawały realnych szans na spotkanie oni. A walcząc z nimi nic nie zyskiwał. Przeżył to podczas wojny Onin, u boku Rennyo. Od tamtej pory starał się unikać konfliktów z ludźmi. Cóż, nic tak nie śmierdzi, jak palone ludzkie mięso. Szczególnie, gdy ofiara wciąż żyje.
Takami zmarszczył nos na samo wspomnienie smrodu. W ułamku sekundy jednak na jego twarz wrócił normalny grymas.
- Więc jednak Hachisuka stanową szczęście w swoim nieszczęściu, prawda? - zagadnął Jinzo, starając się przedłużyć rozmowę.
- Kto wie... szczęście dla Nagoi, bo na nich zarabiamy i są hojni. Szczęście dla żyjących na ich ziemiach chłopów? Może... - wzruszył ramionami dodając – ...niewiele wieści płynie z ich ziem. Natomiast bushi Hachisuka, sam wiesz Kohen-san. Na trzeźwo nie ma problemu. Ale pijany samuraj, to kłopot.
- Doskonale to rozumiem, Jinzo-san - potwierdził Kohen, jednak mając w pamięci tylko widok mordowanych pijanych bushi przez członków Joudo Shinshuu. To była nauczka, by nie pić. Każdy jeden trzeźwy mnich mógł stawić czoło dwójce czy nawet trójce bushi jednocześnie. Rennyo nigdy nie tykał sake. Kohen wziął sobie do serca jego słowa i robił to samo – Ale rozumiem, że strażnicy Nagoja nie pozwalają im na zbyt wiele?
- Tak... zresztą i Hachisuka i ich goście sami starają się nie rozrabiać- odparł Jinzo kiwając głową, by potem wzruszyć ramionami – Zazwyczaj w każdym razie.
- Czasami kami plączą nam języki i mącą w głowach - odparł Kohen, kiwając głową – Cieszę się, że mimo tych nieprzyjemności, życie w Nagoja upływa dość spokojnie. Nie martw się, Jinzo-san, i przyjmij doczesne problemy, jako karmę. Kami być może okażą się łaskawe i przywrócą równowagę dzięki naszym dłoniom.
Takami rozważnie nie pokazywał swoich dłoni. Wątpił, czy ich widok mógłby dodać otuchy kupcowi.
Dotarli do sporego domu zbudowanego tuż przy składzie drewna. Widać Jinzo wolał osobiście doglądać swoich interesów. Kupiec spojrzał na dom i rzekł
- Tu mieszkam. Niestety będę musiał cię opuścić Kohen-san, ale... zapraszam w gościnę. Moja żona przygotuje posiłek.
- Być może po tej nocy będę potrzebował odpoczynku i porządnej strawy, Jinzo-san, więc wtedy zawitam w twoje progi. Lecz teraz muszę skupić się na przygotowaniu planu na walkę z oni - odparł uprzejmie Kohen, składając ukłon – Zobaczymy się nad ranem, kiedy ostatnie z oni będą rozpływać się we wschodzącym obliczu bogini Amaterasu.
- Jeszcze zawitam wieczorem do waszej gospody Kohen-san - zaprzeczył Jinzo i dodał – By poinformować co udało mi się zrobić w sprawie, opróżnienia dzielnicy.
- Zatem do wieczora, Jinzo-san - zgodził się Takami – Przekaże twoje informacje reszcie. Oczywiście pomijając część o twoim udziale - dodał przezornie.
- Hai... będę wdzięczny Kohen-san - odparł kupiec na pożegnanie.
Kohen odprowadził wzrokiem Jinzo, po czym odwrócił się na pięcie i przesunął pod zadaszenia pobliskich budynków. Spacer z Jinzo, mimo uzyskanych informacji, był istną mordęgą. Takami nie był przyzwyczajony do poruszania się po mieście, gdzie musiał lawirować między przeróżnymi bushi i zamożnymi kupcami, dziesiątkami palankinów i konnych. Teraz, gdy był sam, mógł wracać w swoim tempie, bez zwracania uwagi na swoją osobę. Dość szybko przemierzył odcinek z domu kupca do jego gospody. Zastanawiał się, czy wkraczać teraz, czy poczekać do wieczora. Wybrał drugą opcję, dlatego też powędrował w stronę obrzeży miasta. Chowają się w cieniu drzewa, opatulił się płaszczem, spod którego wyciągnął kilkanaście zwojów. Rozwijał każdy z nich dokładnie czytając. Zamykał oczy, recytując bezgłośnie kolejne wersy, jak gdyby były to mantry Prawdziwej Czystej Ziemi. Następnie, już bez słów zaczął wykonywać gesty, które w połączeniu ze słowami miały wywoływać potężne ogniste zaklęcia. Nie używał natomiast oka. Szkoda mu było na nie energii, mimo, że dziś zamierzał uzupełnić jej zapasy. Przejechał językiem po wyschniętych wargach. Szykował się czas kolacji…
Kohen wrócił do karczmy, gdy słońce chyliło się ku horyzontowi. Wśliznął się do środka, obserwując resztę. Zastanawiał się, czy rozpocząć rozmowę teraz, czy zaczekać aż zjedzą kolację. Postanowił, że najpierw napełnią żołądki, a później omówi nowiny.
 

Ostatnio edytowane przez Feataur : 22-10-2010 o 12:22. Powód: poprawki kosmetyczne :D
Feataur jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem