Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2010, 22:24   #21
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Rdzawe trawy rozciągały się tak daleko jak sięgał wzrok Morgainne. Rozglądała się uważnie przez chwilę, by w razie czego dostrzec zbliżający się atak, ale byli na tym pustkowiu zupełnie sami. Odetchnęła cicho i przyklękła przy Mandorze, który ciągle się trząsł w gorączce. Nie mogła się z nim przeatutować w takim stanie. Jeśli potrafił przenieść ich z zamku, to może równie dobrze nieświadomie wpływać na Atuty. Zamknęła oczy i oczyściła umysł. Wyobraziła sobie swój kuferek z lekami wraz z zawartością. Każdą fiolkę, ampułkę, woreczek czy pęk ziół wyryła w swym umyśle i sięgnęła pomiędzy trawy. Po chwili w dłoniach trzymała kuferek.
Jeszcze raz użyła wortycza, by lord Sawall przestrzał się trząść, a gdy to nastąpiło podała mu wywar z kory wierzbowej, pączków brzozy i głogu. Napój powinien obniżyć gorączkę i poprawić krążenie krwi, co też wkrótce się stało. Dopiero wtedy wyciągnęła Atuty z sakiewki przy pasie i przeniosła ich do zamku.

Ich pojawienie się wywołało niemałe zamieszanie. Służba chciała ją odciążyć i zanieść rannego lorda do pokoju, ale nie pozwoliła. Spytała tylko czy odtrutka zadziałała na innych rannych i usłyszała potwierdzenie.
Gdy weszła do komnaty Mandora Mordad zmierzył ją podejrzliwie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Ułożyła lorda Sawalla na łóżku i pokrótce wyjaśniła całą sytuację Jesbiemu.
- Lordzie Jesby, chciałam zapytać, czy w czasie mojej nieobecności opuszczał pan pokój lorda Mandora? - spytała zajmując się jednocześnie przemywaniem ran Mandora naparem z nagietka.
- Ależ droga pani - oburzył się lord Mordad - Zgodnie z poleceniem księżnej Chanicut, byłem cały czas obecny przy lordzie Mandorze. Jednak w czasie twojego odpoczynku pojawiła się tu służąca z zupą. Mówiła, że przyszła tutaj z twojego polecenia.
Uniosła brwi wyraźnie zdziwiona. Ktoś znowu próbuje mnie obciążyć?
- Czy zostało coś z tej zupy, lordzie?
- Nie, służąca pomogła lordowi ją zjeść i wyszła zabierając naczynia.
- Tylko, że ja nie posyłałam nikogo z zupą... Może mi pan opisać tą służącą?
Jesby opisał ją pokrótce, ale był to opis bardzo mało szczegółowy, nie mówiący zgoła nic.
Morgainne westchnęła cicho. Nie podobało się jej, to wszystko. Ktoś wyraźnie próbował utrudnić leczenie, bo swojego antidotum była pewna. Tylko kto? I komu mogę zaufać?
- Trzeba powiadomić Bendykta...
Nagle przed sobą ujrzała twarz Connleya. A ten tu czego?
- Wybacz, można? - zapytał kuzyn.
Nie miała powodów, by odmówić, zwróciła się więc do Mordada:
- Proszę wybaczyć lordzie, będziemy mieć gościa. - i podała rękę Connleyowi.
- Jestem troszkę zajęta, ale rozmawiać mogę. - powiedziała spokojnie kuzynowi i wróciła do nakładania maści z ogórecznika, białej kapusty i nagietka na rany lorda Sawalla.
- Uf, miło. Co z Mandorem? - zapytał Connley lekko zezując na drugiego przedstawiciela delegacji chaosu. - Pan pozwoli, diuk Kolviru. Miło poznać - przedstawił się.
- Lord Jesby - Chaosyta odpowiedział dosyć precyzyjnie, czym zdradził mocne napięcie. Potwierdzały to także ściągnięte mięśnie, jakby przygotowane do walki oraz ściśnięte usta.
Spojrzała na mężczyzn i westchnęła cicho.
- Proszę wybaczyć lordzie, to nagłe najście. - uśmiechnęła się spokojnie.
- Antidotum znalazłam, ale obawiam się, że na lorda Mandora nie działa do końca jak powinno - kontynuowała. - Możliwe, że to wina tego iż organizm lorda jest inny od naszych... - w głosie dziewczyny nie było jednak pewności. Spojrzała poważnie na Connleya. - Obawiam się, że dopóki lord Mandor nie wyzdrowieje, nie dołączę do wyprawy.
- Jeżeli dobrze się orientuję, to istnieje mozliwość kontaktu z Dworcami Chaosu. Nawet, jeżeli nie mogliby przybyć, może jest możliwa konsultacja w tym zakresie z tamtymi lekarzami. Oni pewnie znają lepiej organizm lorda, niż ktokolwiek? Zawsze możesz po naszym spotkaniu opisać im objawy oraz zasięgnąć porady przy tak nietypowej kwestii. U nas także średnio. Musieliśmy się rozdzielić - szybko streścił kapłance sytuację nie przejmując się lordem chaosu. Skoro brała w ich wyprawie udział Lilavati, miał prawo wiedzieć, co się dzieje.
- Możliwość kontaktu z Dworcami jest, ale ktoś zakłócił powrót naszych posłów. Wylądowali oni w Cieniu w pobliżu samych Dworców. Nie wiem czemu to miało służyć, ale jest to wielce niepokojące. - odezwał się Mordad. Morgainne skinęła lekko głową dziękując za informację.
- Pozwoliliście Corwinowi pójść samemu? - zaklęła cicho. - A jak coś mu się stanie... - Co będzie gdy nie wróci jak Gerard?
- Próbowałem naprawdę do tego nie dopuścić. Przepraszam Morgainne. Wiesz kuzynko, nie chcę cię martwić - widać było, że Connley czuł się nieswojo tak tłumacząc, gdyż przecież to Corwin był dowódcą oraz podjął samodzielną decyzję. Jednocześnie przykro było mu, patrząc na niespokojną dziewczynę. - Przytaczałem szereg argumentów, ale przecież nie moglem mu nic kazać, ani złapać go za ubranie. Wreszcie chyba się wkurzył na mnie trochę, bo byłem przeciwny jego pomysłowi. Teraz jednakże już Rubikon przekroczony, decyzja powzięta. Corwin naprawdę jest niezwykle doświadczonym podróżnikiem. Poradzi sobie, miejmy nadzieję, że spokojnie powróci.
Westchnęła ciężko.
- Tak... miejmy nadzieję... - powiedziała cicho i spojrzała na Mandora. Nie podoba mi się, to wszystko... - Niestety, jak już mówiłam na razie nie mogę Wam pomóc... - zawahała się na chwilę. Ile mogę mu powiedzieć?
- Obawiam się, że jak zostawię lorda nawet w stanie rokującym poprawę, to po moim odejściu się pogorszy... - spojrzała na Mordada. - Mam dziwne wrażenie, że ktoś nas próbuje skłócić z Dworcami...
- Chyba żartujesz. - kuzyn był wyraźnie zdziwiony. - Po całym tym zamieszaniu, chyba jedynie wróg Amberu mógłby wyłącznie skorzystać na dalszej eskalacji napięcia. Słuchaj, czy Benedykt oraz reszta wiedzą o tym? Ponadto po czym to wnioskujesz?
- Miałam zamiar zaraz poinformować o tym Benedykta.
- Wiesz co, zrób to najlepiej teraz. Pewnie jest zbyt zajęty, żeby przyjść, więc może pójdź do niego teraz. Ja zaś chwilę zostanę przy chorym wraz z lordem Jesby. Przekaż mu też prosze, co ci powiedziałem na temat naszej wyprawy. Możnaby wprawdzie przez atut, ale lepiej osobiście.
Spojrzała lekko niepewnie na Connleya i zapytała lorda Jesby:
- Nie ma pan nic przeciwko? Stan lorda jest już stabilny, nie powinno się nic wydarzyć.
- Wygląda na to, że faktycznie stan lorda Mandora się poprawił. Obawiam się jednak, że muszę poinformować księżną Chanicut o tym co tu zaszło. Ona zdecyduje co dalej. - odparł Mordad.
Skinęła głową.
- Oczywiście, to zrozumiałe w tej sytuacji.

Nie miała ochoty rozmawiać z regentem, a już napewno nie teraz gdy Connley siedział sam z rannym Sawallem i Jesbym. Benedykta jednak należało powiadomić o wszystkim i to jak najszybciej, mogła więc mieć tylko nadzieję, że kuzynek nie wymyśli niczego co mogłoby rozwścieczyć lorda Mordada.
Opowiedziała nowemu regentowi wszystko, pomijając oczywiście wzmiankę o tym, że ktoś już wcześniej majstrował przy jej kuferku. Benedykt wysłuchał jej z uwagą, chyba pierwszy raz od czasu jej przybycia do Amberu.
- Dziękuję ci za informację, kuzynko. Widzę, że czarne chmury nad Amberem gęstnieją z każdą chwilą. Powiadom lorda Jesby, że za godzinę zbiorę całą służbę. Chciałbym, aby przyszedł do auli i rozpoznał służącą, która przyniosła zupę.
- Dobrze wuju, ale obawiam się, że tej osoby za godzinę już tu nie będzie... Choć miejmy nadzieję, że się mylę.
- Możesz mieć rację - przyznał Benedykt - Zaraz rozkażę szambelanowi zebrać służbę. Dziękuję Morgainnne.
- I ja dziękuję wuju. - dygnęła lekko. - Wracam zatem do lorda Mandora.

W pokoju na szczęście nic się nie zmieniło od jej wyjścia. Podeszła do łóżka Sawalla i usiadła przy nim. Ciągle się bała, że gorączka może znowu podskoczyć i Mandor zniknie w Cieniu.
- Powiedziałam o wszystkim, Benedykt zdecyduje kogo o wszystkim poinformuje. - zwróciła się do Mordada. - Lordzie Jesby, za godzinę cała służba będzie zebrana w auli. Będzie Pan mógł wskazać właściwą służącą.
Obaj panowie pokiwali głowami.
- Cóż, przynajmniej wie. - odezwał się Connley. - Zresztą poinformuję także mamę. Masz ochotę na herbatę? Wyglądasz na bardzo zmęczoną. - zatroszczył się.
Morgainne uśmiechnęła się lekko. Aż tak widać?
- Chętnie, dziękuję. - odparła. - Jak duże są szanse, że to Bleys? - spytała chcąc poznać zdanie kuzyna.
- Nie wiem - przyznał. - Może to Bleys, może któryś cień, może kto inny. Corwin kazał ruszać w drogę, choć proponowałem, że jeśli da mi chwilę, to mogę spróbować określić, kto to był. Wszakże powiedział, że trzeba się spieszyć, on zaś osobiście to sprawdzi. Widać uznał, że ściganie królewicza jest ważniejsze, nawet pomniejszona grupą. Szczerze chciałbym mieć nadzieję, ze to tylko ta troska nim kierowała. Trudna sprawa - opowiadał robiąc herbatę, zaparzając oraz nalewając do porcelanowych filiżanek. Zrobił także lordowi. - Wspominałaś, ze masz wrażenie, że ktoś tu bruździ. Czy oprócz napadu na zamek oraz porwania cokolwiek jeszcze przemawia za ta wersją? Wiesz coś więcej?
Kapłanka spojrzała uważnie na Connleya.
- Jestem pewna, że Corwin nie ma z tym wszystkim nic wspólnego... A co do Twojego pytania. Gdy podałam lordowi antidotum wszystko wydawało się w porządku i jestem pewna, że zadziałało. Poszłam odpocząć chwilę, nie wiem ile spałam... - spojrzała na lorda Jesby pytająco. - W tym czasie pojawiła się służąca twierdząc, że ja ją wysłałam z zupą dla chorego. - spojrzała w oczy kuzynowi. Ciekawe czy mi uwierzy... - Nie posyłałam żadnej służącej. A potem stan lorda jeszcze bardziej się pogorszył... Przypadek?
- Ścigają już tą służącą? Opis poszedł do lorda szambelana? Jeśli nie, prosiłbym lorda Jesby, żeby jak najszybciej przekazał to szambelanowi. Rozumiem, że nie chce pan opuszczać chorego lorda Sawalla. Po prostu niechaj szambelan tu przyjdzie, pan zaś przekaże mu informacje. Wyślę służącego. Rozumiem, ze pewnie wspomniałaś o tym, Morgainne, księciu regentowi, ale twarz lepiej jednak opisze lord Jesby, który widział ją osobiście.
- Oczywiście, że wspominałam. To zbyt ważne, by ukrywać. - pokręciła głową. - To z tego powodu Benedykt kazał zebrać służbę. Tylko obawiam się, że tej osoby w zamku już może nie być. Przecież musiała się domyślać, że prawda wyjdzie na jaw...
- Owszem, ale sądzę, że nie doceniasz naszych służb, a raczej służb Amberu. Przecież musiała gdzieś iść, może była widziana, może widziano jakichś rozmówców owej służącej, może ... naprawdę jest dużo może. Liczę na to, że nawet jak jej nie złapiemy, to będziemy mieli jakieś nowe informacje. Smakuje herbata? Właśnie taka, jasnozielona sansha, jest chyba najsmaczniejsza ze wszystkich, a z lekkim dodatkiem cynamonu oraz płatku róży, to już rewelacja.
- Za dużo moim zdaniem tych może... - upiła łyk herbaty uważnie smakując. - Ciekawy aromat... Mnie by najbardziej interesowało co było w tej zupce... - machnęła lekko ręką. - Musimy być teraz cierpliwi. - spojrzała na kuzyna. - A Ty pilnuj proszę, by księżnej Chanicut nic się nie stało.
- Wiem, wiem - skinął. - Gdyby stało się jej coś, to byłoby kiepsko odebrane na dworze jego wysokości Merlina.
- Nie martwisz się zostawiając tam ich samych na tak długo?
- Moja piękna kuzynko - uśmiechnął się z taką dumą, jak to potrafią faceci spodziewający się zaimponować dziewczętom - dla nich minęła chwila. Zanim przedostałem się do ciebie, spowolniłem tam czas na tyle, że nie opóźnię wcale pościgu. - Morgainne zakrztusiła się herbatą słysząc o “spowolnieniu czasu”. Jest aż tak potężny czy sobie stroi żarty?
- Toteż nie obawiam się. Ponadto trudno byłoby znaleźć lepszego mistrza niżeli Aleksander. Jeżeli on pilnuje Lilavati, jestem przekonany, że ją obroni. Jeśli księżniczka potrzebuje takiej obrony. Pamiętaj, że jest szlachcianką Dworców. Oni tam skrywają całkiem silne moce, porównywalne czasem do potęgi Amberu. Dlatego sądzę, że gdyby ktokolwiek nastawał na księżniczkę Chanicut, dostałby solidną odprawę.
Pokiwała lekko głową.
- Tego jestem pewna, ale mimo wszystko tutaj mamy do czynienia z dość niezwykłym wrogiem, stąd moje obawy - oparła się o siedzenie i westchnęła ciężko. - Mam nadzieję, że na razie więcej niespodzianek nas nie czeka...
- No cóż, naprawdę tak sądzisz? - uśmiechnął się niczym sztubak, który właśnie robi niezwykle sprytny kawał, po czym lekko pochylił się i unosząc dłoń dziewczyny pieszczotliwie ucałował. - Wiesz, nie chciałem ryzykować bójki przy chorym, bo tak naprawdę chciałem dać ci prawdziwego buziaka w usta - wyjaśnił poważnie, ale kryjąc w kąciku oka chochlika. - Przyznaj szczerze, że takiej niespodzianki się nie spodziewałaś.
Spojrzała z uśmiechem na Connleya i pokręciła lekko głową.
- Nieładnie, nieładnie. - pogroziła palcem, ale nie wyglądała na rozgniewaną. - Takie żarty nie przystoją nad chorym i w takiej chwili.
Podszedł do niej blisko, tak blisko, ze mógł jej szepnąć do ucha:
- Wobec tego poczekam aż chory wyzdrowieje, lub przekażesz go innemu lekarzowi, Morgainne. Bo mam nadzieję, że tak mogę zrozumieć twoje słowa ... psyt, nie odpowiadaj. Po prostu strzel oczkiem oraz słodką minką, piękna kuzynko, ja zaś uznam to, za tak.
Spojrzenie dziewczyny stwardniało, żarty żartami, ale na takie zachowanie wobec siebie pozwolić nie mogła.
- Nie mam w zwyczaju strzelać oczkami i robić słodkich minek, kuzynie. - szepnęła w odpowiedzi. - Sądzę, że powinieneś już wracać, królewicz nie może dłużej czekać. - powiedziała już normalnym tonem, ale dało się w im wyczuć lekkie oziębienie.
- Cóż, musiałem spróbować - powiedział bez cienia skruchy. - Och, proszę, nie bądź taka zła, a co do strzelania oraz minek, słowo, że powinnaś spróbować. Do pięknej buzi przecież naprawdę pasują. Wiem, że nie masz teraz zbytnio powodów do uciechy - przyznał nagle spokojnym, kompletnie innym tonem, niżeli ten przez chwilą. - naprawdę zdaję sobie sprawę, ale kiedy się trochę sytuacja unormuje, to spróbuj, choćby, kiedy będziesz sama. Co do królewicza, musi jeszcze poczekać. Potrzebuję porozmawiać z mamą oraz wujem Benedyktem. Jak wspomniałem, spowolniłem wszystko. Proszę, obiecaj, ze nie będziesz zła, a ja się nie będę narzucał ze strzelaniem minek. no, przynajmniej przez chwilę. Co ty na to?
- Benedykt jest teraz trochę zajęty, ale skoro mnie przyjął to i pewnie Ciebie również. - kapłanka uśmiechnęła się lekko. - A czy nie będę zła, to zależy jak bardzo będziesz grzeczny.
- Będę wręcz świecił przykładem - niemal wykrzyknął, po czym szybko przyłożył sobie dłoń do ust obawiając się, ze może przeszkodzić lordowi Sawallowi. Mandor jednak był ciągle nieprzytomny. - Oznacza to, że będę grzeczny, noooooooo ... oczywiście, jak na mnie - dodał uczciwie. - Eee, długo tak będę musiał? - zapytał po chwili trochę zmieszany.
- Przepraszam Connleyu, ale naprawdę będzie już lepiej jak pójdziesz. - wstała i z uśmiechem zaczęła go lekko wyganiać z pokoju. Jeszcze trochę, a lord Jesby i ją wyrzuci za pozwalanie kuzynowi na okrzyki przy chorym. - Lordowi Mandorowi należy się spokój, a Ty lepiej poszukaj cioci.
- Wobec tego zostawiam cię już i mam nadzieję, że kiedy następnym razem zajdę do ciebie, nie powitasz mnie chlustem lodowatej wody. Mam nadzieje, ze tym drobiazgiem choć troszeczkę odkupię swoje winy - sięgnął za pasek, na którym była przyczepiona minisaszetkaka. - Proszę, to dla ciebie.



- Dziękuję Connleyu. - powiedziała zaskoczona i przyjrzała się karcie ze swoim wizerunkiem.
- Mam nadzieje, że ci się podoba. Mam jeszcze jedną. Jeśli stałoby się cokolwiek niepokojącego - powiedział nagle bardzo mocnym, choć cichym głosem, jakby tamten łobuziak sprzed chwili stanowił jedynie tylko jakąś część osobowości - daj znać mi, proszę. Jeśli tylko będę mógł, przebędę. Obiecuję ci, kuzynko, że twój głos będzie jednym z tych, na które zwracam szczególną uwagę. Idę, Morgainne - pochylił się jeszcze raz całując ją w delikatną dłoń - powodzenia. Oraz bardzo uważaj na siebie. Cześć milordzie - dodał już kompletnie swobodnym tonem do zaskoczonego Jesby'ego.
Amberytka uśmiechnęła się cieplej.
- Jest piękna, dziękuję jeszcze raz kuzynie. Ty również uważaj na siebie.
Gdy Connley wyszedł westchnęła cicho i usiadła z powrotem przy Mandorze.
- Proszę wybaczyć, lordzie Jesby, całą tą sytuację. - uśmiechnęła się zmęczona. - Czy księżna Chanicut wyraziła zgodę, bym dalej zajmowała się lordem Mandorem?
Chaosyta w odpowiedzi tylko kiwnął lekko głową.

Niechęć Mordada do rozmowy pozwoliła kapłance spokojnie rozmyślać nad tym co usłyszała od Connleya. Zastanawiała się czemu brał pod uwagę tylko Bleysa, skoro opis zachowania pana na zamku pasował zdecydowanie bardziej do Branda. Czy mógł przeżyć tamten upadek? A jeśli przeżył, to czy Deirdre żyła również? Niemożliwe... musiałaby być więziona, by nie skontaktowała się ze mną... A jeśli do podobnego wniosku doszedł Corwin i dlatego poszedł to sprawdzić...
Rozmyślania przerwało jej przyjście strażnika, który poinformował ich, że szambelan zebrał już całą służbę. Mina lorda Jesby, gdy zostawiał ją samą z Mandorem sprawiła, że chciała go zapewnić, iż zrobi wszystko by ranny chaosyta wyzdrowiał, ale powstrzymała się. Jej słowa nic dla niego nieznaczyły, w końcu była amberytką.

Skontrolowała temperaturę lorda Sawalla, jego stan wydawał się w dalszym ciągu stabilny, ale był daleki od poprawnego. Miała nadzieję, że znajdą tą służącą i dowiedzą się co było w zupie. Siedziała przez chwilę wpatrując się w chorego, aż w końcu zdecydowała. Wzięła Atuty i wyciągnęła kartę swojej matki. Jeśli nie spróbuję, będzie mnie to męczyć... Odetchnęła głębiej i wbiła wzrok w Atut koncentrując wszystkie swe siły na możliwym kontakcie.
- Mamo... - powtarzała przez dłuższy czas, ale wszystko na nic. Nie wyczuła żadnej obecności, karta pozostała martwa.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 22-10-2010 o 22:40. Powód: literówki
Blaithinn jest offline