Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2010, 22:24   #21
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Rdzawe trawy rozciągały się tak daleko jak sięgał wzrok Morgainne. Rozglądała się uważnie przez chwilę, by w razie czego dostrzec zbliżający się atak, ale byli na tym pustkowiu zupełnie sami. Odetchnęła cicho i przyklękła przy Mandorze, który ciągle się trząsł w gorączce. Nie mogła się z nim przeatutować w takim stanie. Jeśli potrafił przenieść ich z zamku, to może równie dobrze nieświadomie wpływać na Atuty. Zamknęła oczy i oczyściła umysł. Wyobraziła sobie swój kuferek z lekami wraz z zawartością. Każdą fiolkę, ampułkę, woreczek czy pęk ziół wyryła w swym umyśle i sięgnęła pomiędzy trawy. Po chwili w dłoniach trzymała kuferek.
Jeszcze raz użyła wortycza, by lord Sawall przestrzał się trząść, a gdy to nastąpiło podała mu wywar z kory wierzbowej, pączków brzozy i głogu. Napój powinien obniżyć gorączkę i poprawić krążenie krwi, co też wkrótce się stało. Dopiero wtedy wyciągnęła Atuty z sakiewki przy pasie i przeniosła ich do zamku.

Ich pojawienie się wywołało niemałe zamieszanie. Służba chciała ją odciążyć i zanieść rannego lorda do pokoju, ale nie pozwoliła. Spytała tylko czy odtrutka zadziałała na innych rannych i usłyszała potwierdzenie.
Gdy weszła do komnaty Mandora Mordad zmierzył ją podejrzliwie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Ułożyła lorda Sawalla na łóżku i pokrótce wyjaśniła całą sytuację Jesbiemu.
- Lordzie Jesby, chciałam zapytać, czy w czasie mojej nieobecności opuszczał pan pokój lorda Mandora? - spytała zajmując się jednocześnie przemywaniem ran Mandora naparem z nagietka.
- Ależ droga pani - oburzył się lord Mordad - Zgodnie z poleceniem księżnej Chanicut, byłem cały czas obecny przy lordzie Mandorze. Jednak w czasie twojego odpoczynku pojawiła się tu służąca z zupą. Mówiła, że przyszła tutaj z twojego polecenia.
Uniosła brwi wyraźnie zdziwiona. Ktoś znowu próbuje mnie obciążyć?
- Czy zostało coś z tej zupy, lordzie?
- Nie, służąca pomogła lordowi ją zjeść i wyszła zabierając naczynia.
- Tylko, że ja nie posyłałam nikogo z zupą... Może mi pan opisać tą służącą?
Jesby opisał ją pokrótce, ale był to opis bardzo mało szczegółowy, nie mówiący zgoła nic.
Morgainne westchnęła cicho. Nie podobało się jej, to wszystko. Ktoś wyraźnie próbował utrudnić leczenie, bo swojego antidotum była pewna. Tylko kto? I komu mogę zaufać?
- Trzeba powiadomić Bendykta...
Nagle przed sobą ujrzała twarz Connleya. A ten tu czego?
- Wybacz, można? - zapytał kuzyn.
Nie miała powodów, by odmówić, zwróciła się więc do Mordada:
- Proszę wybaczyć lordzie, będziemy mieć gościa. - i podała rękę Connleyowi.
- Jestem troszkę zajęta, ale rozmawiać mogę. - powiedziała spokojnie kuzynowi i wróciła do nakładania maści z ogórecznika, białej kapusty i nagietka na rany lorda Sawalla.
- Uf, miło. Co z Mandorem? - zapytał Connley lekko zezując na drugiego przedstawiciela delegacji chaosu. - Pan pozwoli, diuk Kolviru. Miło poznać - przedstawił się.
- Lord Jesby - Chaosyta odpowiedział dosyć precyzyjnie, czym zdradził mocne napięcie. Potwierdzały to także ściągnięte mięśnie, jakby przygotowane do walki oraz ściśnięte usta.
Spojrzała na mężczyzn i westchnęła cicho.
- Proszę wybaczyć lordzie, to nagłe najście. - uśmiechnęła się spokojnie.
- Antidotum znalazłam, ale obawiam się, że na lorda Mandora nie działa do końca jak powinno - kontynuowała. - Możliwe, że to wina tego iż organizm lorda jest inny od naszych... - w głosie dziewczyny nie było jednak pewności. Spojrzała poważnie na Connleya. - Obawiam się, że dopóki lord Mandor nie wyzdrowieje, nie dołączę do wyprawy.
- Jeżeli dobrze się orientuję, to istnieje mozliwość kontaktu z Dworcami Chaosu. Nawet, jeżeli nie mogliby przybyć, może jest możliwa konsultacja w tym zakresie z tamtymi lekarzami. Oni pewnie znają lepiej organizm lorda, niż ktokolwiek? Zawsze możesz po naszym spotkaniu opisać im objawy oraz zasięgnąć porady przy tak nietypowej kwestii. U nas także średnio. Musieliśmy się rozdzielić - szybko streścił kapłance sytuację nie przejmując się lordem chaosu. Skoro brała w ich wyprawie udział Lilavati, miał prawo wiedzieć, co się dzieje.
- Możliwość kontaktu z Dworcami jest, ale ktoś zakłócił powrót naszych posłów. Wylądowali oni w Cieniu w pobliżu samych Dworców. Nie wiem czemu to miało służyć, ale jest to wielce niepokojące. - odezwał się Mordad. Morgainne skinęła lekko głową dziękując za informację.
- Pozwoliliście Corwinowi pójść samemu? - zaklęła cicho. - A jak coś mu się stanie... - Co będzie gdy nie wróci jak Gerard?
- Próbowałem naprawdę do tego nie dopuścić. Przepraszam Morgainne. Wiesz kuzynko, nie chcę cię martwić - widać było, że Connley czuł się nieswojo tak tłumacząc, gdyż przecież to Corwin był dowódcą oraz podjął samodzielną decyzję. Jednocześnie przykro było mu, patrząc na niespokojną dziewczynę. - Przytaczałem szereg argumentów, ale przecież nie moglem mu nic kazać, ani złapać go za ubranie. Wreszcie chyba się wkurzył na mnie trochę, bo byłem przeciwny jego pomysłowi. Teraz jednakże już Rubikon przekroczony, decyzja powzięta. Corwin naprawdę jest niezwykle doświadczonym podróżnikiem. Poradzi sobie, miejmy nadzieję, że spokojnie powróci.
Westchnęła ciężko.
- Tak... miejmy nadzieję... - powiedziała cicho i spojrzała na Mandora. Nie podoba mi się, to wszystko... - Niestety, jak już mówiłam na razie nie mogę Wam pomóc... - zawahała się na chwilę. Ile mogę mu powiedzieć?
- Obawiam się, że jak zostawię lorda nawet w stanie rokującym poprawę, to po moim odejściu się pogorszy... - spojrzała na Mordada. - Mam dziwne wrażenie, że ktoś nas próbuje skłócić z Dworcami...
- Chyba żartujesz. - kuzyn był wyraźnie zdziwiony. - Po całym tym zamieszaniu, chyba jedynie wróg Amberu mógłby wyłącznie skorzystać na dalszej eskalacji napięcia. Słuchaj, czy Benedykt oraz reszta wiedzą o tym? Ponadto po czym to wnioskujesz?
- Miałam zamiar zaraz poinformować o tym Benedykta.
- Wiesz co, zrób to najlepiej teraz. Pewnie jest zbyt zajęty, żeby przyjść, więc może pójdź do niego teraz. Ja zaś chwilę zostanę przy chorym wraz z lordem Jesby. Przekaż mu też prosze, co ci powiedziałem na temat naszej wyprawy. Możnaby wprawdzie przez atut, ale lepiej osobiście.
Spojrzała lekko niepewnie na Connleya i zapytała lorda Jesby:
- Nie ma pan nic przeciwko? Stan lorda jest już stabilny, nie powinno się nic wydarzyć.
- Wygląda na to, że faktycznie stan lorda Mandora się poprawił. Obawiam się jednak, że muszę poinformować księżną Chanicut o tym co tu zaszło. Ona zdecyduje co dalej. - odparł Mordad.
Skinęła głową.
- Oczywiście, to zrozumiałe w tej sytuacji.

Nie miała ochoty rozmawiać z regentem, a już napewno nie teraz gdy Connley siedział sam z rannym Sawallem i Jesbym. Benedykta jednak należało powiadomić o wszystkim i to jak najszybciej, mogła więc mieć tylko nadzieję, że kuzynek nie wymyśli niczego co mogłoby rozwścieczyć lorda Mordada.
Opowiedziała nowemu regentowi wszystko, pomijając oczywiście wzmiankę o tym, że ktoś już wcześniej majstrował przy jej kuferku. Benedykt wysłuchał jej z uwagą, chyba pierwszy raz od czasu jej przybycia do Amberu.
- Dziękuję ci za informację, kuzynko. Widzę, że czarne chmury nad Amberem gęstnieją z każdą chwilą. Powiadom lorda Jesby, że za godzinę zbiorę całą służbę. Chciałbym, aby przyszedł do auli i rozpoznał służącą, która przyniosła zupę.
- Dobrze wuju, ale obawiam się, że tej osoby za godzinę już tu nie będzie... Choć miejmy nadzieję, że się mylę.
- Możesz mieć rację - przyznał Benedykt - Zaraz rozkażę szambelanowi zebrać służbę. Dziękuję Morgainnne.
- I ja dziękuję wuju. - dygnęła lekko. - Wracam zatem do lorda Mandora.

W pokoju na szczęście nic się nie zmieniło od jej wyjścia. Podeszła do łóżka Sawalla i usiadła przy nim. Ciągle się bała, że gorączka może znowu podskoczyć i Mandor zniknie w Cieniu.
- Powiedziałam o wszystkim, Benedykt zdecyduje kogo o wszystkim poinformuje. - zwróciła się do Mordada. - Lordzie Jesby, za godzinę cała służba będzie zebrana w auli. Będzie Pan mógł wskazać właściwą służącą.
Obaj panowie pokiwali głowami.
- Cóż, przynajmniej wie. - odezwał się Connley. - Zresztą poinformuję także mamę. Masz ochotę na herbatę? Wyglądasz na bardzo zmęczoną. - zatroszczył się.
Morgainne uśmiechnęła się lekko. Aż tak widać?
- Chętnie, dziękuję. - odparła. - Jak duże są szanse, że to Bleys? - spytała chcąc poznać zdanie kuzyna.
- Nie wiem - przyznał. - Może to Bleys, może któryś cień, może kto inny. Corwin kazał ruszać w drogę, choć proponowałem, że jeśli da mi chwilę, to mogę spróbować określić, kto to był. Wszakże powiedział, że trzeba się spieszyć, on zaś osobiście to sprawdzi. Widać uznał, że ściganie królewicza jest ważniejsze, nawet pomniejszona grupą. Szczerze chciałbym mieć nadzieję, ze to tylko ta troska nim kierowała. Trudna sprawa - opowiadał robiąc herbatę, zaparzając oraz nalewając do porcelanowych filiżanek. Zrobił także lordowi. - Wspominałaś, ze masz wrażenie, że ktoś tu bruździ. Czy oprócz napadu na zamek oraz porwania cokolwiek jeszcze przemawia za ta wersją? Wiesz coś więcej?
Kapłanka spojrzała uważnie na Connleya.
- Jestem pewna, że Corwin nie ma z tym wszystkim nic wspólnego... A co do Twojego pytania. Gdy podałam lordowi antidotum wszystko wydawało się w porządku i jestem pewna, że zadziałało. Poszłam odpocząć chwilę, nie wiem ile spałam... - spojrzała na lorda Jesby pytająco. - W tym czasie pojawiła się służąca twierdząc, że ja ją wysłałam z zupą dla chorego. - spojrzała w oczy kuzynowi. Ciekawe czy mi uwierzy... - Nie posyłałam żadnej służącej. A potem stan lorda jeszcze bardziej się pogorszył... Przypadek?
- Ścigają już tą służącą? Opis poszedł do lorda szambelana? Jeśli nie, prosiłbym lorda Jesby, żeby jak najszybciej przekazał to szambelanowi. Rozumiem, że nie chce pan opuszczać chorego lorda Sawalla. Po prostu niechaj szambelan tu przyjdzie, pan zaś przekaże mu informacje. Wyślę służącego. Rozumiem, ze pewnie wspomniałaś o tym, Morgainne, księciu regentowi, ale twarz lepiej jednak opisze lord Jesby, który widział ją osobiście.
- Oczywiście, że wspominałam. To zbyt ważne, by ukrywać. - pokręciła głową. - To z tego powodu Benedykt kazał zebrać służbę. Tylko obawiam się, że tej osoby w zamku już może nie być. Przecież musiała się domyślać, że prawda wyjdzie na jaw...
- Owszem, ale sądzę, że nie doceniasz naszych służb, a raczej służb Amberu. Przecież musiała gdzieś iść, może była widziana, może widziano jakichś rozmówców owej służącej, może ... naprawdę jest dużo może. Liczę na to, że nawet jak jej nie złapiemy, to będziemy mieli jakieś nowe informacje. Smakuje herbata? Właśnie taka, jasnozielona sansha, jest chyba najsmaczniejsza ze wszystkich, a z lekkim dodatkiem cynamonu oraz płatku róży, to już rewelacja.
- Za dużo moim zdaniem tych może... - upiła łyk herbaty uważnie smakując. - Ciekawy aromat... Mnie by najbardziej interesowało co było w tej zupce... - machnęła lekko ręką. - Musimy być teraz cierpliwi. - spojrzała na kuzyna. - A Ty pilnuj proszę, by księżnej Chanicut nic się nie stało.
- Wiem, wiem - skinął. - Gdyby stało się jej coś, to byłoby kiepsko odebrane na dworze jego wysokości Merlina.
- Nie martwisz się zostawiając tam ich samych na tak długo?
- Moja piękna kuzynko - uśmiechnął się z taką dumą, jak to potrafią faceci spodziewający się zaimponować dziewczętom - dla nich minęła chwila. Zanim przedostałem się do ciebie, spowolniłem tam czas na tyle, że nie opóźnię wcale pościgu. - Morgainne zakrztusiła się herbatą słysząc o “spowolnieniu czasu”. Jest aż tak potężny czy sobie stroi żarty?
- Toteż nie obawiam się. Ponadto trudno byłoby znaleźć lepszego mistrza niżeli Aleksander. Jeżeli on pilnuje Lilavati, jestem przekonany, że ją obroni. Jeśli księżniczka potrzebuje takiej obrony. Pamiętaj, że jest szlachcianką Dworców. Oni tam skrywają całkiem silne moce, porównywalne czasem do potęgi Amberu. Dlatego sądzę, że gdyby ktokolwiek nastawał na księżniczkę Chanicut, dostałby solidną odprawę.
Pokiwała lekko głową.
- Tego jestem pewna, ale mimo wszystko tutaj mamy do czynienia z dość niezwykłym wrogiem, stąd moje obawy - oparła się o siedzenie i westchnęła ciężko. - Mam nadzieję, że na razie więcej niespodzianek nas nie czeka...
- No cóż, naprawdę tak sądzisz? - uśmiechnął się niczym sztubak, który właśnie robi niezwykle sprytny kawał, po czym lekko pochylił się i unosząc dłoń dziewczyny pieszczotliwie ucałował. - Wiesz, nie chciałem ryzykować bójki przy chorym, bo tak naprawdę chciałem dać ci prawdziwego buziaka w usta - wyjaśnił poważnie, ale kryjąc w kąciku oka chochlika. - Przyznaj szczerze, że takiej niespodzianki się nie spodziewałaś.
Spojrzała z uśmiechem na Connleya i pokręciła lekko głową.
- Nieładnie, nieładnie. - pogroziła palcem, ale nie wyglądała na rozgniewaną. - Takie żarty nie przystoją nad chorym i w takiej chwili.
Podszedł do niej blisko, tak blisko, ze mógł jej szepnąć do ucha:
- Wobec tego poczekam aż chory wyzdrowieje, lub przekażesz go innemu lekarzowi, Morgainne. Bo mam nadzieję, że tak mogę zrozumieć twoje słowa ... psyt, nie odpowiadaj. Po prostu strzel oczkiem oraz słodką minką, piękna kuzynko, ja zaś uznam to, za tak.
Spojrzenie dziewczyny stwardniało, żarty żartami, ale na takie zachowanie wobec siebie pozwolić nie mogła.
- Nie mam w zwyczaju strzelać oczkami i robić słodkich minek, kuzynie. - szepnęła w odpowiedzi. - Sądzę, że powinieneś już wracać, królewicz nie może dłużej czekać. - powiedziała już normalnym tonem, ale dało się w im wyczuć lekkie oziębienie.
- Cóż, musiałem spróbować - powiedział bez cienia skruchy. - Och, proszę, nie bądź taka zła, a co do strzelania oraz minek, słowo, że powinnaś spróbować. Do pięknej buzi przecież naprawdę pasują. Wiem, że nie masz teraz zbytnio powodów do uciechy - przyznał nagle spokojnym, kompletnie innym tonem, niżeli ten przez chwilą. - naprawdę zdaję sobie sprawę, ale kiedy się trochę sytuacja unormuje, to spróbuj, choćby, kiedy będziesz sama. Co do królewicza, musi jeszcze poczekać. Potrzebuję porozmawiać z mamą oraz wujem Benedyktem. Jak wspomniałem, spowolniłem wszystko. Proszę, obiecaj, ze nie będziesz zła, a ja się nie będę narzucał ze strzelaniem minek. no, przynajmniej przez chwilę. Co ty na to?
- Benedykt jest teraz trochę zajęty, ale skoro mnie przyjął to i pewnie Ciebie również. - kapłanka uśmiechnęła się lekko. - A czy nie będę zła, to zależy jak bardzo będziesz grzeczny.
- Będę wręcz świecił przykładem - niemal wykrzyknął, po czym szybko przyłożył sobie dłoń do ust obawiając się, ze może przeszkodzić lordowi Sawallowi. Mandor jednak był ciągle nieprzytomny. - Oznacza to, że będę grzeczny, noooooooo ... oczywiście, jak na mnie - dodał uczciwie. - Eee, długo tak będę musiał? - zapytał po chwili trochę zmieszany.
- Przepraszam Connleyu, ale naprawdę będzie już lepiej jak pójdziesz. - wstała i z uśmiechem zaczęła go lekko wyganiać z pokoju. Jeszcze trochę, a lord Jesby i ją wyrzuci za pozwalanie kuzynowi na okrzyki przy chorym. - Lordowi Mandorowi należy się spokój, a Ty lepiej poszukaj cioci.
- Wobec tego zostawiam cię już i mam nadzieję, że kiedy następnym razem zajdę do ciebie, nie powitasz mnie chlustem lodowatej wody. Mam nadzieje, ze tym drobiazgiem choć troszeczkę odkupię swoje winy - sięgnął za pasek, na którym była przyczepiona minisaszetkaka. - Proszę, to dla ciebie.



- Dziękuję Connleyu. - powiedziała zaskoczona i przyjrzała się karcie ze swoim wizerunkiem.
- Mam nadzieje, że ci się podoba. Mam jeszcze jedną. Jeśli stałoby się cokolwiek niepokojącego - powiedział nagle bardzo mocnym, choć cichym głosem, jakby tamten łobuziak sprzed chwili stanowił jedynie tylko jakąś część osobowości - daj znać mi, proszę. Jeśli tylko będę mógł, przebędę. Obiecuję ci, kuzynko, że twój głos będzie jednym z tych, na które zwracam szczególną uwagę. Idę, Morgainne - pochylił się jeszcze raz całując ją w delikatną dłoń - powodzenia. Oraz bardzo uważaj na siebie. Cześć milordzie - dodał już kompletnie swobodnym tonem do zaskoczonego Jesby'ego.
Amberytka uśmiechnęła się cieplej.
- Jest piękna, dziękuję jeszcze raz kuzynie. Ty również uważaj na siebie.
Gdy Connley wyszedł westchnęła cicho i usiadła z powrotem przy Mandorze.
- Proszę wybaczyć, lordzie Jesby, całą tą sytuację. - uśmiechnęła się zmęczona. - Czy księżna Chanicut wyraziła zgodę, bym dalej zajmowała się lordem Mandorem?
Chaosyta w odpowiedzi tylko kiwnął lekko głową.

Niechęć Mordada do rozmowy pozwoliła kapłance spokojnie rozmyślać nad tym co usłyszała od Connleya. Zastanawiała się czemu brał pod uwagę tylko Bleysa, skoro opis zachowania pana na zamku pasował zdecydowanie bardziej do Branda. Czy mógł przeżyć tamten upadek? A jeśli przeżył, to czy Deirdre żyła również? Niemożliwe... musiałaby być więziona, by nie skontaktowała się ze mną... A jeśli do podobnego wniosku doszedł Corwin i dlatego poszedł to sprawdzić...
Rozmyślania przerwało jej przyjście strażnika, który poinformował ich, że szambelan zebrał już całą służbę. Mina lorda Jesby, gdy zostawiał ją samą z Mandorem sprawiła, że chciała go zapewnić, iż zrobi wszystko by ranny chaosyta wyzdrowiał, ale powstrzymała się. Jej słowa nic dla niego nieznaczyły, w końcu była amberytką.

Skontrolowała temperaturę lorda Sawalla, jego stan wydawał się w dalszym ciągu stabilny, ale był daleki od poprawnego. Miała nadzieję, że znajdą tą służącą i dowiedzą się co było w zupie. Siedziała przez chwilę wpatrując się w chorego, aż w końcu zdecydowała. Wzięła Atuty i wyciągnęła kartę swojej matki. Jeśli nie spróbuję, będzie mnie to męczyć... Odetchnęła głębiej i wbiła wzrok w Atut koncentrując wszystkie swe siły na możliwym kontakcie.
- Mamo... - powtarzała przez dłuższy czas, ale wszystko na nic. Nie wyczuła żadnej obecności, karta pozostała martwa.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 22-10-2010 o 22:40. Powód: literówki
Blaithinn jest offline  
Stary 23-10-2010, 18:41   #22
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Podróż konno?? Księżniczka Chanicut uważnie przyjrzała się wierzchowcom z Cienia - Ziemi. Osobiście przyzwyczajona była do innego typu stworzeń. Miała tylko nadzieję, że “sterowanie” nimi niewiele różni się od tego co znała. Książę zapewniała wszystkich uczestników wyprawy, że to najlepszy i najszybszy środek transportu. Cała czwórka wyruszyła. Droga, którą obrali wiodła przez las. Majestatyczny, wiekowy, dziki. Czyli jednym słowem nieprzyjemny, przynajmniej z punktu widzenia księżnej. Koń na szczęście nie przejął się zdenerwowaniem jeźdźca. A może nie było ona aż tak widoczne, czego bardzo pragnęłaby Lilavati. Ale im głębiej zapuszczali się w ardeński las, tym panna Chanicut czuła się bardziej nieswojo.

Podróż przez cienie, pod przewodnictwem księcia Corwina przebiegła bez większych zakłóceń.
W międzyczasie lord Durial Pandrer zdołał skontaktować się z księżną. Wiadomości nie były zbyt dobre. Ktoś zakłócił działanie Atutu i całą delegacja zamiast w Dworcach wylądowała w jakimś pobliskim cieniu. Jednakże udało byli bezpieczni i zdołali poinformować króla Merlina o zaistniałej sytuacji. Teraz pozostało czekać na jego reakcję.

Grupa pościgowa dotarła do cienia, z którego strzygi wyruszyły, przynajmniej ojciec władcy Dworców Chaosu tak twierdził. Widok jaki się przed nimi rozciągał był bliższy Lady Chaosu niż sam Amber i jego otoczenie. I gdyby nie to, że nie znosiła odludzi mogłaby uznać, iż jest piękny.

Ktoś używał w tym miejscu mocy Logrusa, tego była pewna. Na ich szczęście ktoś z grupy zajmował się obserwowaniem otoczenia. Gdyby owa istota, która wyrosła przed nimi z podziemi miała wrogie zamiary i gdyby nie czujność Aleksandra, z pewnością mieliby kłopoty. Na szczęście mieszkaniec tego świata nie miał wrogich zamiarów.
Rozmową z tubylcem zajęli się amberyci. Lilavati mogła przyjrzeć się ciekawym relacją panującym między członkami rodziny królewskiej.

Trochę zaskoczył ją fakt iż diuk Kolviru również wyczuł moc Logrusa. Potwierdziła jego słowa jednak do samej rozmowy się nie wtrącała.
Nie powiedział również ani słowa gdy książę Amberu zakomunikował iż powinni się rozdzielić. Była to cokolwiek dziwna decyzja, ale ona nie miała zamiaru go od niej odwodzić.

Tym razem przewodził Colnney. Pytanie czy wiedział dokąd mają się udać??

W czasie przerwy, którą zarządził diuk, lord Jesby skontaktował się z nią. Nie miał on najlepszych wieści. W zasadzie to miał bardzo złe wieści. Stan Mandora nie poprawił się, a do tego miewa on halucynacje podczas których wędruje przez Cienie. Wędruje przez nie mimo woli.
Lilavati nie wyraziła sprzeciwu aby Morgainne nadal zajmował się rannym delegatem Dworców. Jednakże przy najbliższe okazji będzie musiała skontaktować się z dworem Dworców Chaosu i poprosić o przysłanie lekarza. Nie mniej jednak nie wspominała o tym lordowie z domu Jesby, poinformuje go następnym razem.

Szczera aż do bólu wypowiedź diuka Kolviru zaskoczyła dyplomatkę. Ale po chwili doszła do wniosku iż i tak w obecnej sytuacji nie ma co bawić się w etykietę i udawanie. Zwłaszcza, że są tylko we trójkę w tej głuszy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 24-10-2010, 18:08   #23
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
ZAMKU AMBER AULA GŁÓWNA
Szambelan zgodnie z rozkazem Benedykta zebrał służbę i ustawił wszystkich w szeregu. Minęła zaledwie doba, gdy w podobny sposób nowy regent dokonywał przeglądu służby. Teraz wzdłuż szeregu zebranych przechadzał się lord Yesby. Miny służby były dużo poważniejsze niż wczorajszego dnia. Wszyscy już wiedzieli co się stało i choć nikt nie miał sobie nic do zarzucenia, to strach przed bezpodstawnym oskarżeniem i tak był. Chaosyta wolno przechadzał się wzdłuż szeregu i uważnie przyglądał się każdej twarzy. Benedykt stał z boku, ręce miał splecione na plecach i przyglądał się sytuacji.
Przemarsz Mordada trwał kilka minut. W końcu chaosyta podszedł do regenta i powiedział:
- Nie ma tu jej. Czy to aby na pewno cała zamkowa służba?
- Tak - odparł Benedykt spokojnie, choć w jego głosie można było wyczuć zniecierpliwienie - Są tu wszyscy kuchenni, pokojówki, stajenni. Wszyscy bez wyjątku.
- Musicie rozpocząć poszukiwania - nalegał chaosyta - Zamach na lorda Mandora zapewne bardzo rozzłości króla Merilna. I dla dobra wszystkich jak najszybciej trzeba odnaleźć zamachowca.
- Wiem, wiem - odburknął Benedykt i podszedł do szeregu służby.
Kilkakrotnie przeszedł się w lewo i prawo, po czym stanął na środku i głośno powiedział:
- Słuchajcie mnie uważnie. Wszyscy wiedzą co dzieje się w Amberze. Ktoś organizuje atak i zamach na najważniejsze osobistości. Próba otrucia lorda Mandora jest bardzo poważnym występkiem. Wiem, że żadne z was się do niego nie przyczyniło, ale może ktoś coś widział lub wie. Proszę nie bójcie się i powiedzcie o tym. Nic wam za to nie grozi, a wręcz przeciwnie jeżeli wasze informacje okażą się pomocne to możecie liczyć na nagrodę.
Benedykt zamilkł i powiódł wzorkiem po służbie.
Nikt jednak się nie odezwał.


ZAMEK AMBER, POKÓJ BENEDYKTA
- Proszę - krzyknął regent słysząc pukanie do drzwi.
W progu stanęła Collete, dworka Vialle.
- Panie, zgodnie z twoim życzeniem przygotowałam Vialle do ostatniej podróży. Umyłam ciało i naperfumowałam, ubrałam ją w jej ulubioną błękitną suknię. Zwłoki zniesiono do podziemi i umieszczono na zimnym kamieniu. Katafalk obłożyłam kwiatami. A przy wejściu cały czas stoi dwóch strażników.
- Dziękuję ci Collete. Bardzo dziękuję za twoją pomoc i służbę. Możesz odejść.
Służąca pokłoniła się, ale pozostała na swoim miejscu. Widać było, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale waha się.
- Czy coś jeszcze, Collete?
- Panie źle się z tym czuje, ale muszę... muszę o tym powiedzieć...
- Słucham - odparł spokojnie Benedykt.
- Panie czuję się jak tani donosiciel... - zaczęła ponownie służąca, a regent od razu podniósł się i podszedł do niej.
- Nie obawiaj się. Jeżeli wiesz coś o zamachu na lorda Mandora mów śmiało. Zapewniam cię, że nic ci nie grozi.
- To nie oto chodzi panie. Ja po prostu nie mam prawa stawiać kogoś w złym świetle...
- Kimkolwiek jest ta osoba, jeżeli miała udział w zamachu to sama postawiła się w takim świetle. Mów Collete, co wiesz! - rozkazał Benedykt - Te informacje są ważne dla bezpieczeństwa całego Amberu.
Dziewczyna pochyliła głowę i zaczęła cicho mówić:
- Panie ja sama nie mogę w to uwierzyć, ale widziałam jak opisywana przez lorda Jesby służąca wychodziła z pokoju twojej kuzynki Morgainne. Pierwszy raz widziałem tą kobietę, ale pomyślałam że to jakaś osobista służąca Morgainne. Dopiero teraz gdy to się stało skojarzyłam fakty. Nie chciałam mówić o tym przy wszystkich, by nie oczerniać twojej kuzynki w oczach lorda Jesby.
Benedykt przytaknął ze zrozumieniem.
- Nie mówiłam o tym wcześniej, ale wobec tego co się teraz dzieje myślę, że może to także może mieć znaczenie. Twoje kuzynka Morgainne kilkakrotnie prosiła mnie i Vialle czy będzie mogła pomagać przy porodzie. Nie znałam jej wtedy i powiedziałem, że rąk do pomocy jest dość. Ona jednak upierała się, że może pomóc gdyż jest kapłanką i doskonale zna się na medycynie. Wtedy odesłałam się do królowej, ale ona podjęła taką samą decyzję.
Benedykt stanął przed służącą i spojrzał jej w oczy. Ta aż struchlała pod tym spojrzeniem.
- Posłuchaj mnie Collete. Informacje które mi przyniosłaś są bardzo ważne i mam nadzieję, że prawdziwe.
- Ależ oczywiście panie. Po co miałabym kłamać?
- Dobrze, zatem dziękuję ci. Możesz odejść.
Collete dygnęła i wyszła z pokoju.


Niecałe półgodzinny po wizycie Collete pokój nowego regenta Amberu odwiedził Julian. Zgodnie ze zwyczajem skłonił głowę przed władcą, a następnie nie czekając na pozwolenie usiadł na krześle.
Benedykt spojrzał na brat i spytał:
- Co cię sprowadza?
- Czy to prawda, że pozwoliłeś Hektorowi i Samsonowi sprowadzić własne wojska do Amberu?
- Tak - odparł spokojnie regent.
Julian wstał z krzesła i kilka chwil krążył po pokoju, głęboko się nad czymś zastanawiając. Stanął przy oknie i spojrzał na dolinę Garnath, gdzie niczym grzyby po deszczu wyrosły wojskowe namioty braci bliźniaków. Setki konnych i pieszych w pośpiechu rozbijało obóz.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz? - spytał retorycznie Julian - Chyba nie zapomniałeś, że to synowie Bleysa?
- Oczywiście, że pamiętam - oburzył się Benedykt - Za kogo ty mnie masz? Długo z nimi rozmawiałem na ten temat. Doszedłem do wniosku, że w obecnej chwili przydadzą się nam, dodatkowe siły. Zwłaszcza, że Gerard zabrał prawie połowę naszej armii.
- Owszem przydadzą się, tylko czy ten pomysł wyszedł od nich czy od ciebie?
- Od nich - powiedział już o wiele spokojniej - Bardzo chcieli pomóc, a ja im to umożliwiłem. Gdybym się nie zgodził, pewnie uznaliby że nadal uważam ich za wrogów Amberu.
- A już nie są? - zdziwił się Julian - Szybko im ta niechęć do nas przeszła. Nie uważasz, że to dziwne?
- Nie, widać w obliczu potężnego wroga wszyscy potrafią się zjednoczyć.
- Wszyscy? Czy aby na pewno? Twój sojusznik Corwin już zaczął działać na własną rękę mimo, że go prosiłeś by miał na oku młodych.
Benedykt wyraźnie posmutniał.
- Tak Corwin mnie zawiódł. Próbowałem się z nim skontaktować, ale blokuje Atut. Mam nadzieję, że to nie jest jakaś nagła zmiana stron. Mój syn mówił, że nie wydawał się zdziwiony wieścią o powrocie Bleysa. Nie wydaje mi się jednak, by Corwin mógł się do niego przyłączyć.
- Jedno jest pewne, Corwin po raz kolejny udowodnił że nie można mu ufać. Nawet jeżeli nadal działa na rzecz Amberu, to robi to na własną rękę i próbuje przy tym ugrać jak najwięcej dla siebie.
Benedykt tylko pokręcił głową. Czuł się oszukany i zdradzony i choć nie wydarzyło się jeszcze nic co mogłoby świadczyć o złych zamiarach Corwin, to on i tak stracił do niego zaufanie. Bolało to tym bardziej, że przez ostatnie miesiące Corwin bardzo się starał, by poprawić swoje stosunki z Benedyktem. Czy to wszystko było ukartowane i robione w określonym celu? Benedykt bronił się przed myślą, że został tak bezczelnie oszukany.l
- Dobrze, wróćmy do Hektora i Samsona - przerwał mu rozmyślania Julian - Ufasz im?
- W ograniczony sposób, ale tak. Ich słowa wydały mi się szczere. Mówili o jedności wobec wspólnego wroga, o tym że obawiają się że reszta rodziny ich właśnie oskarży o atak. Bardzo chcieli udowodnić, że jest inaczej.
Julian tylko pokiwał niepewnie głową.
Kilka sekund trwała wymowna cisza.
- A jak sprawa Randoma? - spytał w końcu Benedykt.
- Załatwiona. Choć nadal mam wątpliwości, że postępujemy słusznie.
- Dlaczego?
- Mówiłem ci, że wielu może ten ruch uznać za uwięzienie prawowitego władcy Amberu. Nie tylko nasza rodzina, ale także nasi sojusznicy. Jaki by nie był nasz biedny Random, to jedno mu trzeba przyznać umiał sobie zjednywać ludzi. Wszyscy władcy Złotego Kręgu bardzo go lubili i szanowali.
- I właśnie dlatego zdecydowałem się go odizolować. Nie chcę by nasi sojusznicy pomyśleli, że Amberem znowu rządzi szaleniec. Sam widziałeś jak się zachowywał. Oskarżał całą rodzinę o zamordowanie Vialle.
- Dziwisz mu się? Chyba każdy na jego miejscu pomyślałby to samo.
- Pomyślał może i tak, ale sam słyszałeś co mówił. Chciałem uniknąć sytuacji podobnej do jakiej doprowadziło szaleństwo Oberona.
- Dobrze, już dobrze. Rozumiem cię, ale pamiętaj że musisz się liczyć z takimi oskarżeniami.
- Jakoś sobie z tym poradzę. Powiedz mi tylko, czy on stamtąd nie ucieknie?
- Gdyby zachowywał się normalnie pewnie nie miałby z tym kłopotu, ale w jego obecnym stanie to wątpię. Poza tym cały czas pilnuje go mój zaufany sługa.
- A jak zacznie wędrować poprzez Cienie?
- Nie zacznie, bo najpierw musiałby znaleźć wyjście z miejsca w którym obecnie przebywa. A wierz mi, że nie jest to łatwe - Julian uśmiechnął się tylko pod nosem.


ZAMEK AMBER, POKÓJ LORDA MANDORA
MORGAINNE
Młoda amberytka została sam na sam z chorym. Zioła i leki jakie mu podała podziałały, ale widać było że do całkowitego uleczenia było daleko. Trucizna która została podana Mandorowi miała dziwne działanie. Ktoś kto mu ją podał chciał najwyraźniej, by chaosyta zaczął wędrować przez Cienie. Spędzenie gorączki pomogło zahamować halucynacje, ale nadal konieczna była całodobowa kontrola nad chorym. W każdej chwili mógł on zacząć przenosić się do innych Cieni, a to stanowiłoby dla niego śmiertelne niebezpieczeństwo. Może w taki właśnie sposób, ktoś chciał zabić loda Mandora. Aby mu pomóc potrzebne były skomplikowane badania i sprzęt którego w Amberze nie było. Morgainne zastanawiała się czy naprawdę nie będzie potrzebowała pomocy kogoś z Dworców.
Lord Jesby długo nie wracał, była więc szansa że odnaleziono służącą która podała zatrutą zupę. Morgainne tak naprawdę wątpiła w to i bała się że to ona zostanie oskarżona o usiłowanie zabicia Mandora. Amberyci może by i uwierzyli w jej niewinność, ale chaosyci już niekoniecznie. Dla nich wszyscy członkowie rodziny byli jednakowo podejrzani.
Mordad w końcu wrócił, ale po jego minie Morgainne poznała od razu, że nie udało się rozpoznać służącej.
- On chyba już uciekła - powiedział tylko smutno.
Kilka długich minut przesiedzieli w milczeniu. Amberytka doglądał tylko stanu Mandora i czuwał cały czas.
Dopiero pukanie do drzwi ożywiło ich oboje.
W progu stanął Benedykt.
- Kuzynko mogę cię prosić na słówko? - zapytał grzecznie.
Morgainne wyszła z regentem do sąsiedniego pokoju.
- Usiądź - powiedział Benedykt wskazując bogato zdobiony w hafty fotel - i posłuchaj mnie.
Młoda amberytka usiadła i jakby instynktownie czuła jakie słowa zaraz padną.
- Otrzymałem informację, że ktoś widział jak służąca która podała zatrutą zupę lordowi Mandorowi, wychodziła z twojego pokoju - regent widząc sprzeciw Morgainne, uniósł tylko rękę i nakazał milczenie - Nie skończyłem jeszcze - powiedział ostro - Ciężko mi uwierzyć w to, żebyś była w jakikolwiek sposób zainteresowana skrzywdzeniem, nie mówiąc już o zabiciu Mandora. Po pierwsze raczej nie jesteś osobą, która byłaby do tego zdolna. A po drugi moim zdaniem, nie masz ku temu żadnych powodów. Nie zmienia to jednak faktu, że nie wszyscy będą myśleć tak jak ja, a zwłaszcza przedstawiciele Dworców. Oni nie znają cię w ogóle, oceniają cię więc przez pryzmat naszej rodziny. Aby więc uciąć wszelkie spekulacje na twój temat jestem zmuszony zakazać ci odwiedzania i zajmowania się Mandorem. Jak najszybciej skontaktuje się z Merlinem, aby przysłał tutaj odpowiednich specjalistów.
Benedykt spojrzał już bardziej współczująco na Morgainne i rzekł o wiele łagodniej:
- Wybacz mi, ale robię to tylko dla twojego dobra. Komuś zależy aby wplątać cię w intrygę o której nie masz pojęcia. A w takiej sytuacji jesteś bardzo łatwym celem do manipulacji. Nie mogę nakazać ci opuszczenia Amberu, gdyż przebywanie tutaj jest twoim niezbywalnym prawem. Uważam jednak, że dla twojego bezpieczeństwa i spokoju, dobrze byłby gdybyś powróciła do swojego rodzimego Cienia lub gdziekolwiek indziej.
Po minie regenta widać było, że słowa te przyszły mu z bardzo wielkim trudem.
- Mam nadzieję, że mnie rozumiesz i nie masz mi za złe tego co powiedziałem?


PODZIEMIA ZAMKU AMBER
Flora i Monique wpatrywały się we Wzorzec stojąc przy ścianie. Jego lśniący w mroku blask przyciągał wzrok. Migoczące linie i kolorowe płaszczyzny układały się we wzór stanowiący o porządku Wszechświata. Obie kobiety wypełniał lęk połączony z podziwem.
- Mamo - szepnęła Monique - Zawsze się zastanawiałam skąd będę wiedzieć jak mam iść?
- Zaufaj sercu, skarbie. Ono cię poprowadzi. Jesteś moją córką, nie ma więc możliwości by ci się nie udało. No idź już! -ponaglała córkę - Im szybciej ruszysz, tym szybciej będziesz ze mną z powrotem.
Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo do matki i przytuliła ją.
- Idę.
- Powodzenia.
Monique od kilku lat marzyła o przejściu Wzorca. Jednak na początku matka twierdziła, że jest jeszcze za młoda i zabraniała jej tego. Gdy już obie doszły do porozumienia, że nadszedł właściwy czas, okazało się że Random z jakiś powodów bronił się przed wydaniem pozwolenia. I choć tak naprawdę ani nie miał on takiego prawa, ani jego zezwolenia nie było konieczne by Monique przeszła inicjację, to jej matka za punkt honoru postawiła sobie, że jej córka przejdzie ten jeden prawdziwy Wzorzec, którego odbicie znajduje się w nieskończonej liczbie Cieni.
Teraz gdy króla Randoma zastąpił Benedykt obie kobiety tylko poinformowały go o swoich zamierzeniach, które właśnie teraz postanowiły wcielić w życie.
Dziewczyna niepewnie postawiła stopę na Wzorcu a po chwili drugą. Wiedziała, że teraz nie ma już odwrotu. I albo uda jej się dość do środka, albo zginie tutaj.
Flora zaciskając kciuki, obserwowała postępy córki. Ta szła bardzo powoli i ostrożnie. Długo zastanawiała się nad każdy kolejnym kroki. Jej serce biło jak szalone, ale na szczęście cały czas prowadziło dobrze Monique.
Nie minął kwadrans a była ona już w połowie drogi. Pot na jej czole i krótki, szybki oddech świadczyły o tym jak bardzo trudne było pokonanie tej drogi. Wzorzec, symbol łau i porządku we Wszechświecie, nakreślony przez Dworkin z Dworców Chaosu, właśnie wypalał piętno na jej duszy. Integrował się z nią i kształtował tak, by mogła od teraz być pełnoprawną członkinią królewskiej rodziny Amberu.
Matka Monique czuł rosnącą dumę, a w głowie snuła już wizję wspólnych wypraw poprzez Cienie. Tym razem jednak to jej córka będzie prowadziła. W jednej chwili zapomniała o niebezpieczeństwie wiszącym nad Amberem. I o tym jak bardzo niepewnie czuła się w zaistniałej sytuacji. Przy Randomie zdążyła już sobie wyrobić miejsce i nauczyła się jak umiejętnie wpływać na władcę. Teraz gdy regentem został Benedykt, wszystko co do tej pory miała przepadło. Na domiar złego wiedziała, że przy Benedykcie będzie tylko nic nieznaczącym gościem.
Jej rozmyślania przerwało pojawienie się Fiony.
- Widzę, że nie próżnujecie. Ledwo Benedykt zastąpił Randoma a wy już stąpacie po Wzorcu.
- Widaj Fiono - odparła z przekąsem Flora - To nie ładnie tak się skradać za plecami.
- Równie nie ładnie co łamać królewskie nakazy - odgryzła się - Zawsze byłam ciekaw dlaczego Random tak bronił się przed tym by dopuścić twoją córkę do Wzorca.
- Nigdy mnie to specjalnie nie interesowało. Dobrze wiesz, że nie miał prawa nam tego zabronić.
Fiona tylko wzruszyła ramionami.
- Musiał jednak mieć jakieś powody, że tak uparcie odmawiał ci swojej zgody. A co jeśli jej się nie uda? - spytała prowokacyjnie.
- Wypluj te słowa. Ale już! - oburzyła się matka nowicjuszki - To moja krew, nie może się jej nie udać.
- Może Random wiedział coś czego nawet ty nie wiesz? - drążyła temat Fiona.
- Co masz na myśli?
- Nic, ja tylko pytam.
- To przestań, bo nie prowadzi to do niczego i mnie tylko denerwuje.
- Przepraszam - odparła ironicznie Fiona.
Jej rozmówczyni jednak najwyraźniej nie zauważyła przekory w jej głosie i tylko pokiwała głową na znak, że przyjmuje przeprosiny. W tym samym momencie Monique zachwiała się. Jej lewa stopa obsunęła się i dziewczyna o mało nie upadła. Na szczęście jakoś wybroniła się przed upadkiem. Flora zmierzyła matkę Connley'a morderczym spojrzeniem i syknęła:
- Zamilcz! Dekoncentrujesz ją!
Fiona cofnęła się o krok, ale dalej obserwowała poczynania nowicjuszki. Długo jednak nie wytrzymała w milczeniu.
- A rozmawiałaś już z nią dokąd się przeniesie, gdy dojdzie do końca?
Flora znowu obdarzyła ją zabójczym spojrzeniem.
- Nigdzie, zostanie tutaj.
- Czy, aby na pewno?
W tym momencie nogi Monique stanęły na środku Wzorca. Dziewczyna zapiszczała z radości i choć pot spływał jej ciurkiem po całym ciele, uśmiechnęła się promiennie.
A w następnej sekundzie po prostu znikła. Fiona uśmiechnęła się równie tajemniczo, co przed chwilą Monique i zaczęła wspinać się na kamienne stopnie prowadzące na górę.


Aleksander, Connley. Lilavati
Po krótkiej przerwie pościg za porywaczami królewicza został podjęty. Pod przewodnictwem Connley'a, syna Fiony grupa ruszyła dalej poprzez Cienie.
Konie ofiarowane przez Corwina wręcz rwały się do dalszej jazdy. Wędrówka poprzez kolejne światy i zmieniające się krajobrazy najwyraźniej bardzo im odpowiadała. Connley musiał przyznać rację wujowi, że ci którzy porwali syna Randoma i Vialle wcale nie kryli się i nie starali zatrzeć śladów. Connley wiedział, że robią to celowo by ktoś mógł za nimi ruszyć. Niemożliwością było wszak, żeby nie potrafili zmylić pościgu. Jeżeli ktoś potrafi zablokować Wzorzec to równie łatwo powinno przyjść mu zgubienie pościgu.
Kolejne Cienie pozostawały za nimi. Każdy następny świat był coraz bardziej ponury i wyludniony. Pojawiało się coraz mniej zwierząt i roślin. Po kilku kolejnych godzinach jazdy, wędrowali już tylko poprzez najróżniejsze pustynie. Piasek pod ich nogami zmieniał tylko kolor i fakturę. Podobnie jak niebo nad nimi, raz było błękitne a po chwili stalowoszare. Słońce jednak w każdym Cieniu paliło z równie wielką mocą. Ich wierzchowce mimo trudności i grzęźnięcia w gruncie nadal wytrwale niosły amberytów na swych grzbietach.
Connley zauważył w pewnym momencie jedną niepokojącą tendencję. Ślad Logrusa z każdym kolejnym Cieniem stawał się słabszy i coraz mniej wyraźny. Nadal co prawda pokrywał się ze śladem Wzorca, ale Connley wyczuwał go coraz słabiej. Nastąpiło to czego obawiał się od początku. Ich przeciwnik zaczął maskować swoje ruchy. Dziwne i niepokojące było jednak to, że ślad Wzorca, ślad królewskiego syna, cały czas był tak samo dobrze widoczny.
Wraz z przekroczeniem granicy kolejnego Cienia, wjechali w odrażający dla zwykłych ludzi krajobraz. Ziemia pokryta była wulkanicznym pyłem, a miejscami wrzącą jeszcze lawą. Jedynie księżna Lilavati poczuła się znacznie lepiej. Świat w którym się znaleźli był o wiele bliższy temu co było jej znajome. Ostrożnie ruszyli na przód, uważając by konie nie spłoszył się. Wyraźnie oddalili się od Amberu, przybliżając jednocześnie do Dworców.
Connley skupił się by dalej podążać za tropem. Ślad Wzorca nadal był mocny i wyraźny, jednak Logrus był już ledwo dostrzegalny.
Skierowali się za tropem i po jakimś czasie dojechali do charakterystycznego miejsca, gdzie obok siebie stały dwie wysoki skały. Wystrzeliwały w niebo niczym iglice gotyckich kościołów na Cieniu Ziemi. Przejście pomiędzy nimi było bardzo wąskie, tak że swobodnie mógł tam przejechać tylko jeden jeździec.
Trop porywaczy prowadził dokładnie pomiędzy kamiennymi iglicami. Connley czuł, że za tym wejściem do Cienia kryje się pułapka.
Nie było jednak miejsca na wątpliwości. Musieli dalej brnąć w paszczę lwa, choć wszyscy czuli że zbliża się niebezpieczeństwo.
Ruszyli dalej. Gdy przejechali pomiędzy słupami wydało się, że świat niewiele się zmienił. Ot pojawiło się więcej kraterów, a niebo stało się bardziej szare. Niepokoiło tylko jedno, brama którą tu weszli zniknęła.
Wszyscy uczestnicy pościgu spojrzeli po sobie, ale w milczeniu ruszyli dalej. Ślad był zbyt wyraźny by go ignorować.
Jechali więc dalej mimo, że obawa w ich sercach rosła z każdą chwilą.
Gdy pojawiła się druga brama z kamiennych iglic zawahali się ponownie.
Czy jednak mieli drogę odwrotu?
Jechali więc dalej a obawy i strach co czeka ich dalej była coraz większa.
W ten sposób przekroczyli w sumie sześć bram. Gdy przeszli ostatnią ich oczom ukazało się potężne miasto. Ogrodzone fosą z wrzącej lawy oraz wysokim kamiennym murem. Na blankach muru stali wojownicy w lśniących czarnych zbrojach. Do miasta prowadziła jedna brama i jeden most. To właśnie w tamtą stronę prowadził ich ślad królewicza.
Przejechali przez most i bramę i znaleźli się w olbrzymim mieście pełnym gwaru i ludzi. Amberycie przyglądali się im z zaciekawieniem. Byli bardzo podobni do ludzi. Różniła ich jedynie szara skóra pokryta małymi łuskami oraz żółte, okrągłe oczy. Większości z nich wyrastały z głowy zakrzywione rogi. Mieszkańcy miasta patrzyli na przybyszy z wyraźną niechęcią i odrazą. Connely jadący na przedzie nadal widział wyraźny ślad Wzorca, który znikał pomiędzy uliczkami miasta. Ruszył za nim przedzierając się przez gęstniejący tłum. Na szczęście mimo groźnych spojrzeń i gestów nikt nie przeszkodził im w dalszej podróży.
Ślad prowadził ich prosto do ogromnej świątyni na wzgórzu.
Świątynia była potężna i wnosiła się wysoko ponad miastem. Wydawało się, że jej szczyt sięga nieba. Zbudowana z kamienia przypominającego czarny bazalt, poprzetykany złotymi nićmi, w formie schodkowej piramidy o trzech kondygnacjach. Poszczególne stopnie łączyły długie rzędy kamiennych schodów. Na każdej kondygnacji w różnych jej miejscach, stało kilkudziesięciu strażników. Na szczycie stał niewielki budynek, który lśnił złotym blaskiem w promieniach słońca. To najwyraźniej było centrum całego kompleksu.
Amberyci podjechali do schodów, ale drogę zagrodzili im strażnicy, stawiając na krzyż swoje długie halabardy.
- Czego chcecie dzieci Oberona? - zapytał chrapliwym głosem, wydobywającym się spod hełmy jeden z nich.
Wtedy to obok Aleksandra pojawiła się piękna kobieta ubrana w zwiewną suknię. Dygnęła lekko widząc skonsternowane miny amberytów.
- Udało się Aleksandrze przeszłam Wzorzec i postanowiłam cię odwiedzić - rzekła uśmiechnięta od ucha do ucha Monique.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 27-10-2010, 17:45   #24
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Prowadził przez cienie bez większych problemów. Dla osoby mającej takie wyczucie Wzorca oraz umiejętność manipulowania nim, ślad porwanego królewicza przypominał odciski słonia na piasku. Był bardzo widoczny. Podobnie ślad Logrusa, aczkolwiek przy Logrusie natężenie zdawało się maleć. Ktoś starał się maskować tropy robiąc to całkiem umiejętnie, aczkolwiek niewystarczająco, żeby zwieść Connleya.

Mocno zmartwiła go sprawa Morgainne. Oczywiście, właściwie merytorycznie nie miały one podstaw oraz znaczenia, ale oznaczały, że ktoś ja próbuje wrabiać. Tymczasem jemu dziewczyna się wyraźnie podobała. Rozmawiał z nią z wyraźną przyjemnością i podobała mu się stanowczość oraz charakter, choć doświadczył obydwu podczas pobytu w zamku Amber przy podtrutym
Mandorze. Ale on także nie interesował się paniami herbu Ciepłe kluchy, tylko takimi, które czy to na polu koleżeństwa, przyjaźni, czy czegoś nawet więcej mógłby być prawdziwymi partnerkami. Taka była wiele lat temu księżna Minobee, przynajmniej dopóki nie próbowała go podtruć.
- O niech to – nagle zastanowił się - czy to możliwe, że to ta sama ręka, lub przynajmniej ta sama rodzina? To byłoby niebezpieczne. Pamiętał, że księżna Minobee odgrażała się nie tylko jemu, ale także księżniczce Chanicut. Co prawda ani jego ani księżniczkę nie wiązało nic, poza przelotnymi spotkaniami na oficjalnych uroczystościach, ale chyba ciężko znaleźć większą furię oraz bardziej nawiedzoną od kobiecej, kiedy jest przekonana, ze się ja zdradza. Przy czym nieistotne było, że sama odeszła od Connleya do któregoś ze swoich kochanków. Zresztą, to było kiedyś, ale któż wie, co myślała Minobee.

Szczęśliwie Morgainne przebywała wraz z nimi, więc przynajmniej tyle miał nadzieję, ze uda się ją otrzymać z dala od intryg. Bowiem to, że była to wredna intryga skierowana przeciwko niej, był przekonany. Kuzynka miała pecha. Jej matka prawdopodobnie upadła do Otchłani nie mając możliwości wyjścia. Gdyby nie to, gdyby tak, jak jego matka, znajdowali się na dworze, mając swoją siłę oraz swoje wpływy, to mogłoby jej bardzo pomóc. Tymczasem była sama, najłatwiejszy obiekt do wrobienia.


Wyciągnął atut Deirde. Morgainne miała takie same czarne, śliczne włosy oraz kobiecy urok. Schował atut po jakiejś chwili.
- No – poprawił – nie będzie sama. Przecież ma jeszcze kuzynostwo – powiedział ogólnie, choć myślał o tak naprawdę sobie. - Ale przecież Aleksander także chętnie wsparłby ją – uznał. Ta opinia jednak uległa gwałtownemu przewartościowaniu wraz ze zjawieniem się Monique, wpatrzonej w Aleksandra, niczym sroka w jakiś gnat. Wątpił szczerze, czy syn Benedykta da odpór godnej córeczce swojej mamusi, która brała szturmem jego głębokie uczucia.
- Jakim cudem … - analizował. - Wzorzec postąpił dość niezwykle. Jednak sztormy cienia tworzą dziwaczne wybryki.

Miasto wydawało się całkiem ładne, choć średnio przyjazne. Strażnicy zaś bezczelnie zepsuli wszystko pozostawiając ich za przysłowiowymi drzwiami. Niespecjalnie spokojnie. Z jednej strony Aleksander naciskał, doprowadzając do sytuacji chyboczącej się na ostrzu sztyletu. Przemiana Lilavati jeszcze bardziej rozogniła sytuację. Uf. Skupił się. Przy pomocy Morgainne powoli naginał wolę strażników. Myśli przepływały niosąc ze sobą energię psyche. Gdyby nie ten tłum, który powoli gromadził się opodal schodów, byłoby nienajgorzej. Teraz jednak musieli się spieszyć i zostawić koniki. Szkoda. Naprawdę szkoda, jednakże konieczne było włączenie piątego biegu, zaś nawet najlepsze koniki nie zadawały się do chodzenia po stromych schodach.
 
Kelly jest offline  
Stary 27-10-2010, 19:35   #25
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Podróż przez cienie, podróż która w ostatecznym rozrachunku doprowadziła ich do miasta poza bramami i tej tajemniczej świątyni. Odnaleźli jednak królewicza. Nareszcie. Być może, jeżeli przyprowadzą go z powrotem do Amberu pomoże to Randomowi. Aleksander cały czas miał nadzieję, że szaleństwo Jego Wysokości, jest tylko tymczasowe. Był dobrym władcą i zrobił wiele dobrego dla Amberu, szkoda byłoby go tracić. To co się stało było wielką tragedią dla niego. Utracił swoją ukochaną, porwano mu syna. Być może dobra informacja miała by pozytywny wpływ na jego zdrowie psychiczne.

Jego rozmyślania zostały szybko przerwane przez pojawienie się Monique pięknej córki Flory. Zaskoczyło go to. Musiał na niej zrobić dobre wrażenie, nie wiedział z jakiego powodu, ale nie miało to dużego znaczenia. Dziewczyna była tutaj, co było dość niefortunnym zbiegiem okoliczności, ale w tym momencie nie mogli tego zmienić. Poza tym musiał przyznać, że gdzieś tam w głębi jego duszy pochlebiało mu to.

--Monique ... - odezwał się do niej spokojnie. Nie było sensu okazywać w tym momencie żadnych emocji - Nie powiem, to bardzo miłe, ale akurat nie jest to najlepszy cień, porywcza królewicza jest gdzieś tutaj ... musimy być ostrożni - być może kolejne słowa nie były tak pozbawione emocji jakby sobie życzył. Nie był na nią zły ... ciężko byłoby to osiągnąć, zwłaszcza widząc jej uśmiech. Poza tym była Amberytką i mogła odpowiadać za siebie, w ich grupie było więcej kobiet. Uświadomił sobie jednak, że jego życie się trochę w tym momencie skomplikowało. Nie miał teraz jednak czasu zajmować się tym. Od swojego pasa odpiął wakizashi. Miała swoje zalety, łatwo było się nią posługiwać. I przydawała się, gdy ktoś przychodził nieuzbrojony, w miejsce które wymagało kawałka dobrej stali

-Masz to, uważaj i w razie potrzeby trzymaj się blisko mnie.-

Kobieta uśmiechnęła się zalotnie i popatrzyła w górę na swego obrońcę - Dziękuję bardzo - odparła biorąc miecz - Przy tobie wszędzie czuję się bezpieczna.- Aleksander otwierał już usta, aby sformułować jakąś odpowiedź, jednak żadna nie przychodziła mu do głowy. Wyglądała na to, że dziewczyna była nim co najmniej zauroczona. Przypominało to mu sytuację z pewnego cienia, gdzie na zabój zakochała się w nim córka jednego z generałów. Amberyta zeskoczył ze swojego wierzchowca. Pozwoliło mu to ukryć się przynajmniej na krótką chwilę przed wszystkimi.

Po chwili jednak podał dziewczynie rękę i pomógł jej wejść na konia. Na nogach było wygodniej, poza tym w razie czego z pewnością lepiej, żeby to dziewczyna zajmowała to zwierzę. Całość trwała dosłownie parę chwil. Nikt jeszcze nie odpowiedział na pytanie strażnika, dlatego młody żołnierz postanowił przejąć inicjatywę.

- Witajcie -
powiedział grzecznie i spokojnie Aleksander - Chcielibyśmy wejść do świątyni-.

- Diabelski pomiot nie ma wejścia do świętego przybytku. - słysząc te słowa Amberyta zrozumiał, że zadanie to będzie trudniejsze, niż początkowo się wydawało. Nie zamierzał jednak odpuszczać.

-Ahh akurat dla diabelskiego pomiotu jest to bardzo ważne, bo ma prawo przypuszczać, że ktoś porwał i ukrył tutaj pewne dziecko, które przyjechał odzyskać. -
Teraz jego ton głosu był bardziej wesoły. Nie często nazywano go diabelskim pomiotem. Strażnik natomiast nie raczył na to odpowiedzieć, choćby słowem. Dalej stali sztywno ze skrzyżowanymi halabardami, blokując przejście.

- Co muszę zrobić żeby wejść do świątyni? - spytał po chwili Aleksander.

- Nie macie prawa wejść do światyni - rzucił krótko strażnik. Aleksander na krótką chwilę podniósł wzrok w górę. Rozmowa była głupsza niż próba dogadania się z urzędem podatkowym i równie przyjemna.

- Przepraszam najmocniej co wiecie o potomokach Oberona, słyszeliście kiedyś ich imiona? Wiecie do czego są zdolni? - było to pytanie mające wybadać wiedzę strażników, a także lekko zawoalowana groźba. Nie podziałała jednak na strażników deprymująco.

- Odejdźcie stąd - rzucił ostro strażnik i głośno gwizdnął. Na ten znak inni wojownicy pilnujący świątyni poruszyli się i również przyjęli bojowe pozycje.
- Uważaj. - Lilavati szepnęła Aleksandrowie do ucha. - Profanacja ich świątyni nie jest najlepszym wyjściem. -

-Cóż w takim razie proponuję znaleźć jakieś inne podejście. Jeżeli królewicz jest w świątyni musimy go odzyskać - odpowiedział cicho Aleksander -Lepiej byłoby to załatwić spokojnie, ale chyba możemy mieć problem, żeby się z nimi dogadać - po tych słowach odsunął się pozwalając innym przejąc pałeczkę. Z humorem stwierdził, że było to świetne wykorzystanie zdolności strategicznych. Odpowiednia alokacja zasobów była ważna w każdym przedsięwzięciu. Miał nadzieję, że innym pójdzie lepiej, wyglądało jednak na to, że się mylił. Sytuacja dążyła do konfrontacji. Był jednak na nią gotów.

Gdy zapadła decyzja pomógł córce Flory zejść z konia i dozbroił ją jeszcze w łuk. On go nie potrzebował tak bardzo, wątpił jednak żeby Monique była świetną wojowniczką. Walka na dystans mogła okazać się dlatego dobrym pomysłem. Zabrał również swoje pakunki z konia. Nie było one duże, ale nie chciał ich stracić. Nie wiadomo czy mogą się przydać.

Jego szabla znalazła się w jego rękach gdy ruszył w stronę schodów. Przeciwników było sporo, nie wiedział jak są dobrzy. W tym momencie jeżeli dojdzie do konfrontacji zależało im jednak na szybkości. A oznaczało to, że nie będzie mógł za bardzo kombinować. Strażników będzie trzeba z walki eliminować szybko. Ktoś wpoił im nienawiść do ich rodu i teraz będzie to dla nich oznaczało śmierć lub ranę. Niestety świat był tak skonstruowany. On był jednak żołnierzem, w takim momencie nie mógł żałować swoich przeciwników. Miał iść i walczyć ... dla dobra królestwa i to właśnie zamierzał zrobić ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 27-10-2010, 22:07   #26
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Słowa Benedykta były niczym policzek dla Morgainne. Zachowała jednak spokój podczas przemowy regenta i jedynie pobielałe kłykcie jej dłoni świadczyły o wzburzeniu. Czekała na ciąg dalszy, była prawie pewna, że poza oskarżeniem o otrucie Mandora zaraz pojawią się podejrzenia co do śmierci królowej. Nic takiego nie nastąpiło, zamiast tego Benedykt zmienił ton na współczujący i starał się jej wytłumaczyć sytuację niczym małemu dziecku. To było jeszcze gorsze. Na twarzy amberytki pojawił się delikatny rumieniec. Wiedziała, że nie ma szans, by przekonać wuja co do swoich racji, jedyne co mogłaby osiągnąć dyskutując z nim na ten temat, to utwierdzenie go w zdaniu, że niczego nie rozumie.
Sugestię o opuszczeniu zamku przywitała ledwie dostrzegalnym uśmiechem. Po ostatnich słowach regenta odetchnęła głębiej dając sobie czas na opanowanie głosu.
- Doskonale rozumiem. - odpowiedziała zupełnie spokojnie po chwili. - Proszę jedynie, byś miał na względzie, to iż przy lordzie Sawallu cały czas ktoś musi być. W każdej chwili może znowu zacząć podróżować po Cieniach.
- Oczywiście. - Benedykt skinął głową przyglądając się jej uważnie.
- O swych planach poinformuję Cię wuju, gdy tylko zdecyduję co dalej robić. - ciągnęła dalej. - Dziękuję, że chociaż Ty nie wierzysz w te oszczerstwa... - dodała ciszej i wstała. - Mogę tylko zabrać swój kuferek z pokoju lorda Mandora?
Regent pokiwał głową i pozwolił jej odejść. Skłoniła się lekko i wyszła.
Zabranie swoich rzeczy w obecności lorda Jesby było trudniejsze niż sądziła. Panowała jednakże już nad sobą w pełni. Poinformowała go, iż Benedykt uznał, że lordem Mandorem powinni zająć się specjaliści z Dworców i pożegnała się. Mordad nie odezwał się słowem, ale czuła jego wzrok na swych plecach, gdy opuszczała komnatę.

Pierwszy raz w życiu miała ochotę trzasnąć drzwiami, tak była wściekła. Oczywiście nie zrobiła tego, ale chęć pozostała. Siadła na dywanie w swoim pokoju i zaczęła serię ćwiczeń oddechowych, by się uspokoić. W innym wypadku musiałaby coś rozwalić, a tego wolała uniknąć. Pogłoski o córce Deirdre rozbijającej meble rozeszłyby się po całym zamku lotem błyskawicy. Co mogła teraz zrobić? Miała dwa wyjścia: zostać na zamku i być w dalszym ciągu solą w oku prawdziwego winowajcy lub dołączyć do wyprawy poszukującej królewicza. W przypadku pozostania w Amberze narażała siebie i innych na kolejny atak zupełnie nieznanej jej osoby, a gdyby wyruszyła z resztą mogłaby przynajmniej na coś się przydać. Ucieczka nie wchodziła w ogóle w sferę jej rozmyślań, tak więc decyzja została podjęta.
Gdy już uspokoiła się trochę, wyciągnęła kartę Corwina i zaczęła w nią intensywnie wpatrywać.
- Corwinie?
Dłuższa chwila ciszy zaniepokoiła Morgainne. Brat matki długo milczał, ale w końcu się odezwał:
- Tak?
Odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Wszystko w porządku?
- Tak. A u ciebie? - spytał z troską w głosie.
- Miałeś rację. Ktoś próbuje na mnie zrzucić odpowiedzialność, tym razem za otrucie Mandora. Podobno fakt, że tą próbę udaremniłam, niczego nie zmienia. - powiedziała z przekąsem. - Może czyni mnie jeszcze bardziej podejrzaną... - westchnęła cicho. - Przepraszam...
Chciałam Ci powiedzieć, że planuję dołączyć do wyprawy.
- Rozumiem - odpowiedział Corwin - Rozdzieliliśmy się. Ja próbuje dostać się na zamek w którym prawdopodobnie rezyduje Bleys, a reszta ruszyła za królewiczem. Jeżeli chcesz możesz do nich dołączyć, ale nie wiem czy to będzie dla ciebie bezpieczne miejsce. Wokół Amberu robi się naprawdę gęsta atmosfera. Szczerze mówiąc wolałbym, byś ukryła się gdzieś w Cieniu niż podejmowała ryzykowną wyprawę.
- Słyszałam od Connleya, że się rozdzieliliście. Nie uważasz, że opis zachowania pasuje raczej do kogoś innego z naszej rodzinki? - uśmiechnęła się ciepło. - Wyprawa jest dla mnie z pewnością bezpieczniejsza niż pozostawanie na zamku, a ukrywać się nie mam zamiaru. Ale dziękuję za troskę. - powiedziała ciepło.
- W tej chwili to tak naprawdę trudno coś powiedzieć. Zbyt wiele znaków zapytania. Dopóki nie sprawdzę to nie będę widział nic na pewno. Uważaj na siebie Morgainne zbyt wiele osób interesuje się tobą, a większość z nich zapewne ma niecne zamiary. Pamiętaj, że w razie niebezpieczeństwa masz gdzie się ukryć.
Pokiwała lekko głową. - Wiem, dziękuję. Ty również na siebie uważaj, nie chcę byś zniknął jak Gerard. - popatrzyła na niego poważnie.
- Dobrze będę uważał - uśmiechnął się Corwin - W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia...
Dopiero gdy połączenie zostało przerwane kapłanka zdała sobie sprawę, że wuj wspomniał o osobach się nią interesujących, nie osobie. Czyżby wiedział coś więcej? Będę musiała się go o to spytać następnym razem.

Kolejną osobą, z którą chciała się skontaktować był Connley.
Dźwięki uruchamianego Atutu są bezgłośne, lecz dla Amberyty stanowią coś porównywalnego ze starym kurantem. Głośne straszliwie, chociaż początkowo przypomina leciutkie, narastające brzęczenie. Przynajmniej tak Connley odbierał próby połączenia. Tą także, chociaż pachniała także subtelnym połączeniem różu oraz orchidei. Morgainne. Naprawdę ucieszył się oraz odruchowo wyjął parasol zasłaniając się od chluśnięcia wodą. Cóż, kuzynka wypraszając go wcześniej udowodniła, że ma charakter oraz jednocześnie charakterek. Mimo niedługiej znajomości polubił ją, ale jednocześnie wcale by się nie zdziwił, gdyby zrobiła mu jaki kawał, chociażby zimny prysznic.



- Proszę, wejdź - zasłaniając się parasolem niczym tarczą wyciągnął rękę do dziewczyny pojawiającej się wewnątrz portalu.
Uniosła brwi w niemym geście zdziwienia na widok parasola ale podała wyciągniętą rękę i przekroczyła portal. A on cóż znowu wymyślił?
- Mogę wiedzieć cóż to za nowy pomysł Connleyu? - spytała rozglądając się lekko. Przywitała księżną i Aleksandra delikatnym uśmiechem, który jeszcze bardziej uwidocznił jej zmęczenie i ponownie spojrzała na Connleya.
- Mówisz o parasolu? - opanował się szybko, widząc, że dziewczyna nie dzierży w dłoni niebezpiecznego dzbanka z zimną wodą. Zrobiło mu się głupio, więc czym prędzej złożył parasol oraz postanowił zamydlić oczy.. - Ach, no wiesz, kupiłem kiedyś na wyprzedaży, taki kształt jest bardzo praktyczny, bo ... bo, tak słyszałem chyba. No wiesz, spodziewałem się, że będzie padać, dlatego rozłożyłem go. No wiesz, wtedy ty tak nagle się pojawiłaś. Nie zdążyłem go złożyć, bo ucieszyłem się na połączenie. Mówiłem ci już, że pięknie pachniesz - szybko spróbował komplementu mając nadzieję, że dziewczyna nie będzie drążyć tematu parasola. Komplementu właściwie tym łatwiejszego, ze prawdziwego. Morgainne wyglądała ślicznie, ale kwiatowy zapach rzeczywiście stanowił dla niej niezwykle pasującą kompozycję.
Przysłuchiwała się wyjaśnieniom kuzyna z lekkim niedowierzaniem Co on wygaduje?, na końcu westchnęła lekko.
- Chciałam się spytać czy mogłabym do Was dołączyć. - zupełnie zignorowała komplement. - Lord Sawall już nie jest pod moją opieką. - jej głos był zupełnie opanowany, ale dało się wyczuć nutkę smutku, zawiedzenia? Tu zwróciła się do księżnej Chanicut. - Benedykt posłał po lekarzy z Dworców, więc nie musi się Pani o lorda Mandora obawiać. - po czym znów mówiła ogólnie. - Tak więc chwilowo nie mam co robić, a chciałabym się do czegoś przydać.
Lilavati tylko lekko powieka drgnęła gdy usłyszała wyjaśnienie amberytki. Kapłanka nie zamierzała jednak ciągnąć tematu.
To było przykre, co Morgainne powiedziała, szczególnie ze względu na ton. Nie rozumiał decyzji Benedykta, chyba, że zaszło coś, o czym nie wiedział.
- Morgainne - zapytał. - czy stało się coś szczególnego? Bowiem co do ekspedycji, to tworzą ją ochotnicy, nie wyznaczone osoby, tak, że nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy, przynajmniej osobiście nie czuję, że mogę, komukolwiek zabronić. Przecież wiesz, jak prosiłem cię, żebyś się przyłączyła wcześniej. Jesteś świetnym lekarzem - powiedział, jakby był to wyłączny powód chęci, by się przyłączyła.
Takim świetnym, że w większości przypadków rodzinka odsuwa mnie od osób potrzebujących pomocy...
- Zatem proszę, poczekajcie na mnie. Przygotuję się tylko do drogi i mogę ruszać. - wyciągnęła kartę i jeszcze spojrzała na Connleya. - Będziesz mógł otworzyć portal do stajni?
- Oczywiście, znaczy, daj mi tylko znać Atutem, że już jesteś gotowa i natychmiast cię przywołuję. Śpiesz się. - uśmiechnął się zadowolony.
Skinęła głową.
- Dziękuję, zatem do zobaczenia. - powiedziała i zniknęła.

Na zamku szybko spakowała swoje rzeczy. Zabrała wszystko z czym przybyła do Amberu, nie miała zamiaru pozwolić na to, by ktoś wykorzystał jej własność do swoich planów, po czym udała się do regenta. Benedykt wysłuchał jej i wyraził zgodę na udział w ekspedycji, choć poprosił by przemyślała dobrze swoją decyzję. Morgainne jednakże była pewna, że nic lepszego na chwilę obecną nie może zrobić. Regent wydał więc szambelanowi polecenie, by dano jej wszystko co potrzebowała do wyprawy.

Sakwy przytroczone do konia załadowała własnoręcznie, zresztą wierzchowca również oporządziła samodzielnie. Wolała zmniejszyć możliwość wystąpienia niespodzianek do absolutnego minimum. Chciałaby jeszcze zobaczyć jak czują się pozostali ranni, ale uznała, że dla ich bezpieczeństwa będzie lepiej, gdy tego nie zrobi. Sprawdziła jeszcze raz czy niczego nie zapomniała i przywołała Connleya przez Atut.
- Gotowa.
- Wobec tego, madame, otwieramy portal - usłyszała kuzyna i błyszczące powietrze nagle wypełniło przestrzeń po prawej stronie. Najpierw kłębiło się niczym stado szalonych chmur, ale potem wygładziło do poziomu wypolerowanej stali, przemieniając wreszcie w solidną bramę. - Kuzynko, zapraszamy ciebie i twoją kobyłę, oczywiście, jeśli to kobyła, skłonił się mrugnąwszy do niej. Widać, że cieszył się, bo nawet tworząc przestrzenne wrota mruczał pod nosem jakąś piosenkę. Connley jak zwykle w doskonałym nastroju...
Morgainne przebrana w spodnie z czarnej, miękkiej skóry, błękitną koszulę z długim rękawem i wysokie do kolan czarne buty wskoczyła zgrabnie na konia po czym umiejętnie skierowała zwierzę w stronę portalu. Na jej plecach można była dostrzec pochwę z mieczem.
- Witam ponownie. - powiedziała po pojawieniu się po drugiej stronie. - Gdzie ruszamy?
- Przed siebie - powiedział nieco bezsensownie, jak czasem mu się zdarzało. - Znaczy za tropem, który jest, powiedzmy sobie, dziwny. Teraz zaś tam - wskazał na kamienne iglice przypominające bramy. - Tam prowadzi ślad. Tam kryje się niebezpieczeństwo. Uważaj proszę. Miej rękę na mieczu - rzekł patrząc troskliwie. - Cieszę się, że jesteś - uśmiechnął się - ale tu musimy uważać. Wiesz co - dodał cicho po chwili, kiedy akurat ich konie stanęły tuż obok. - nie odpowiedziałaś na wcześniejsze pytanie. Czy coś się wydarzyło w zamku takiego, no wiesz, że Benedykt odsunął cię od opieki nad lordem Sawallem? Nie wierzę, żeby to stało się z powodów lekarskich lub czegokolwiek podobnego. Polityka więc? Chyba, że wolisz porozmawiać kiedy indziej.
- Będę uważać. - pokiwała głową spokojnie. Spojrzała na Connleya uważnie jakby zastanawiając czy odpowiedzieć na pytanie. Czy mogę Ci zaufać? - Tamta służąca podobno wychodziła z mojego pokoju. - odparła w końcu równie cicho. - Oczywiste jest więc, że nie mogę zajmować się lordem Mandorem.
- Służąca? Czyli dobrała się do twoich specyfików trując Mandora, albo, co prawdopodobniejsze, po prostu pojawiła się tam ot po prostu, żeby istniał powód do podejrzewania ciebie. Szczęśliwie chyba wszyscy wiedzą, kiedy przybyłaś oraz jak. Czy miałaś jakichkolwiek służących oraz czy wśród nich była właśnie ta? Bo jeżeli nie, to doskonale zdają sobie sprawę, że to szyte grubymi nićmi. Nie mówiąc na temat prostego faktu: gdybyś to zrobiła ty, zresztą każdy Amberyta, to na pewno nie pozwoliłby, żeby dostrzeżono jego służącego. Paradoksalnie więc, nawet, jeśli ktoś mówi co innego, to prawdopodobnie postawiłaś się poza wszelkimi podejrzeniami. Benedykt postąpił politycznie. Musiał tak postąpić. Nie przejmowałbym się, kiedy zaś dorwiemy tego ochlaptusa, który próbował cię w to wkręcić, zrobimy mu ładne kuku. No proszę - kontynuował szept. - nie smuć się tak. Jakiś krewniak próbuje rozwalić to, co Random sklejał przez tak długi czas oraz wykorzystuje do tego inne osoby należące do rodziny. Ech, wraca dawne - zafrasował się. - No nic, musimy się trzymać razem.
- Przybyłam sama, nie potrzebuję służących... I wiem, że Benedykt musiał tak postąpić, jednak niepokoi mnie to wszystko... Nie czuję się dobrze zostawiwszy Mandora w takim stanie... - westchnęła ciężko po czym milczała przez chwilę. Słowa Sawalla, gdy prosił ją o pomoc utkwiły w jej pamięci i teraz, gdy nie mogła nad nim czuwać dręczyły ją po cichu. - Tak, musimy się trzymać razem... - pokiwała lekko głową. - I paradoksalnie jestem tu chyba bezpieczniejsza niż na zamku. - uśmiechnęła się leciutko, choć uśmiech ten nie dochodził do oczu.
- Wiadomo - pomyślał dumnie od razu na temat swojego potencjalnego bohaterstwa, które docenia taka dziewczyna jak właśnie Morgainne. Uśmiech spłynął mu na poważna jeszcze przed chwilą twarz.
- Oczywiście prawda. Masz rację. Tutaj nie mamy wprawdzie potęgi wojsk Amberu, ale jesteśmy swobodni. Jakby był jakiś problem, zawsze możemy uciekać przez cienie, jakby zaś przyszło co do czego, potrafimy się również obronić.
- Czy chcesz mi zabrać moją pracę drogi kuzynie? - słowa Aleksandra dotarły do nich z tyłu. Wypowiedziane były tonem, który miał jednoznacznie świadczyć, że jest to żart. - Jednak dobrze zauważyłeś, że powinniśmy zachowywać się ostrożnie. To dotyczy się nas wszystkich.
- Będziemy ostrożni. - odpowiedziała synowi Benedykta odwracając się na chwilę w siodle w stronę kuzyna. - Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji. - dodała wracając do spoglądania przed siebie. Nie wydawała się chętna dalszej rozmowie.
- Kuzynie, mogę zastąpić cię przy gotowaniu klusek śląskich, bo kucharzuję niekiedy - dodał Connley. - ale co do walki, jestem za tobą, nie przed. Możesz mi wierzyć, naprawdę nie palę się do wyręczania cie przy takiej robocie.
Aleksander kiwnął głową słysząc tą odpowiedź
- Cóż, szczerze powiedziawszy wolę Irish stew, może kiedyś będzie okazja popróbować jakiś specjałów ... na razie musimy ruszać.
Morgainne nie miała pojęcia o jakich potrawach mówią, ale szczerze powiedziawszy nie bardzo ją to na tą chwilę interesowało. Zgadzała się z jednym - powinni ruszać.

Krajobraz idealnie wpasował się do jej nastroju. Z każdą chwilą mocniej zdawała sobie sprawę, że wybrała pomiędzy jednym gorszym wyjściem, a drugim. Trudno, z pewnością lepsze to niż siedzenie z założonymi rękoma.
Widok ogromnego, regularnie wybudowanego miasta ze świątynią w centralnym punkcie zaskoczył ją. Nie sądziła, że królewicz zostanie zabrany w takie miejsce. Na dodatek mieszkańcy nie zdawali się być do nich przychylnie nastawieni.
Ślad prowadził prosto do świątyni. Kapłanka chciała spytać strażnika dla jakiego bóstwa została wybudowana, gdyż mogło mieć to spore znaczenie w ich dalszych planach, ale nim zdołała się odezwać, wydarzyło się parę rzeczy.
Znikąd pojawiła się radośnie uśmiechnięta Monique i niemal przykleiła do Aleksandra, który zaczął zachowywać się jak kogucik. Amberytka rozumiała doskonale, że piękna kobieta może wpłynąć na zachowanie mężczyzny, ale nie spodziewała się po synu Benedykta, aż takiej chęci zaimponowania. Chyba, że jego niezwykle ostra rozmowa ze strażnikiem świątynnym, która niemal doprowadziła do rozpoczęcia walki była spowodowana czymś innym. Tylko czym? Czyżby tak się przejął tym diabelskim pomiotem? Morgainne próbowała podjąć rozmowę ze strażnikiem, ale niestety był już wyjątkowo na nich cięty i nie można go było o to winić.
Sytuacji nie poprawiła księżna Chanicut zmieniając swą postać na ognistą istotę. Zdawała się nie rozumieć, że tubylcy mogą to potraktować jako zaproszenie do walki. Wszyscy szaleju się najedli czy co? Kapłanka chciała spytać Connleya co sądzi, by robić dalej, ale kuzyn podjął już decyzję. Strażnicy ugięli się pod jego wolą i zrobili im przejście. Na dodatek syn Fiony poprosił ją o pomoc w dalszym pacyfikowaniu. Nie podobało się jej to, wpływanie na wolę innych nie było etyczne, ale z drugiej strony lepsze niż walka z nimi. Zgodziła się i razem uspokoili kilku kolejnych.
Za nimi gęstniał wrogi tłum, przed nimi znajdowała się świątynia do której prowadził ślad królewicza. Wszyscy tak rwali się do przodu, że amberytka nie miała za bardzo wyjścia, ustawiła się obok Connleya, by w razie czego osłaniać go przed wrogiem.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 28-10-2010, 23:53   #27
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Poczekajcie. - powiedziała spokojnie i zwróciła się do strażnika unosząc ręce tak by widział, iż nie ma broni. - Jestem kapłanką Wielkiej Matki. - jej głos był cichy ale doskonale słyszalny. - Nie zamierzam bezcześcić Waszej świątyni, ale obawiam się, że ktoś już to zrobił przynosząc do niej dziecię naszej krwi. Możecie to chociaż sprawdzić? My tu zaczekamy.
- Ostatni raz mówię wynoście się plugawe pomioty. Nie macie prawa nawet patrzeć na naszą świątynię. Odejdźcie stąd!
Panna Chanicut zsiadła z konia i odsunęła się od amberytów. Lepiej zachować bezpieczną odległość. Moc Logrusa była z nią tu i teraz i czuła ją. Wystarczyło tylko sięgnąć ręką i ją dotknąć. Pozwolić popłynąć przez siebie. Zapanować nad nią.
Najpierw niewyczuwalny wiatr rozwiał włosy księżnej. Lilavati potrząsnęła głową by kilka niesfornych kosmyków spadło z twarzy. A reszta, poruszana ową niewidzialną siłą tańczyła wokół twarzy niczym ogniki. Czerwone, gorące ogniki. To już nie były włosy, to były płomienie. Lizały gładką skórę policzków dziewczyny.
Jaskrawo-czerwone języki ogarnęły wkrótce całe ciało. Ale nie trawiły go, nie niszczyły jak u istoty ludzkiej. Skóra pod ich wpływem nie pokrywała się bąblami. Nie czerniała. One doskonale komponowały się z odcieniem jej skóry. Z kolorem jej sukni. One były jej skórą. Jej suknią.



Przemiana w demona zdziwiła strażników, jednak trwało to dosłownie chwilę. Ich halabardy skierowały się w stronę przybyszów, ale nic po za tym. Nadal wyczekiwali wpatrzeni w niewiernych. Do dwóch stojących przy schodach dołączyło jeszcze czterech z wyższych kondygnacji. Reszta nadal oberwała diabelski pomiot. Ten, który rozmawiał z potomkami Oberona warkną tylko
- Won stąd!

Konie stanęły dęba i zaczęły głośno rżeć, ale nie uciekły.
O ile kompletnie nierozsądną wypowiedz Aleksandra była w stanie zrzucić na karb obecności pięknej Monique, siedzącej na jego koniu, to zachowanie księżnej Chanicut
było już dla Morgainne zupełnie niezrozumiałe. Gdy tylko zdołała opanować swojego wierzchowca odezwała się zdecydowanie ostrzejszym tonem.
- Księżno, będę wdzięczna jeśli zaprzestanie Pani tej deklaracji siły i wróci do poprzedniej formy. Nie chcemy chyba, by pół miasta się na nas rzuciło. A Ciebie Aleksandrze proszę byś następnym razem uważał na groźby... - zwróciła się do kuzyna. - Już odchodzimy. - powiedziała do strażnika spokojniejszym tonem. - Nie wiem jak Wy, ale ja uważam, że najlepiej byłoby przedyskutować całą sytuację poza granicami miasta. - zwróciła się do swych towarzyszy i skierowała konia w stronę drogi powrotnej.

- Demonstracja siły?? - Powtórzyła nadając temu zwrotowi ironiczny ton. I wtedy ją tknęło. Wszak dla nich, a przynajmniej dla tej kobiety tylko ludzka skóra była właściwą. - Ty, Pani, czujesz się dobrze w tej powłoce. - Zaczęła spokojnie. Chociaż dla niej samej te tłumaczenia były zbędę, ale widać ktoś inny ich potrzebował. - A ja w tej. - Otulona płonieniami dłoń przesunęła się wzdłuż ciała w geście prezentacji. - Słabowita, ludzka powłoka nie daje mi wystarczającej ochrony. - Oczywiście ugryzła się w język i nie dodała, że jest tak dlatego iż na dworze Amberu zaatakowano i ją, a gospodarze nie potrafili temu przeciwdziałać. - Zostanę więc w tej formie. W swojej naturalnej formie. - Ale po wierzchowca nie sięgnęła ręką. Biedne zwierze skończyłoby jako pieczyste.

Connley tym czasem skupił się z pochyloną głową. A gdy Lilavati zakończyła swoją mowę diuk Kolviru podniósł głowę a strażnicy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, podnieśli halabardy i stanęli na baczność, otwierając tym samym drogę.
Connley i Morgainne wspólnymi siłami wpłynęli na resztę świątynnych strażników. Niezła sztuczka, dodała w myślach przedstawicielka Dworców Chaosu. Jej zachwyt długo nie trwał. Wokół świątyni zaczął gęstnieć tłum mieszkańców, nieprzychylnych im mieszkańców miasta. Droga na szczyt daleka, a strażnicy nie będą trwać w stanie "zahipnotyzowania" wiecznie.
- Im szybciej tym lepiej. do przodu, zanim zdążą ochłonąć, a ten tłum znajdzie kogoś, kto go zorganizuje. Tłuszcza jako taka nie jest groźna, ale jeśli będą mieli kogoś, kto zdoła im narzucić wypełnianie rozkazów, będzie cienko. Zostawmy konie. Zostawmy konie. trudno. Aleksander do przodu. Jesteś najlepszy. Księżniczko Chanicut, jeśli można na tyłach. Ta pani ognista postać, budzi respekt. Kuzynko Monique, proszę przy Aleksandrze. Jeśli nie masz broni, proszę bardzo - ze swojego plecaka wyjął pięknie przyozdobione ostrze. Monique była Amberytką. Musiała umieć się tym posługiwać, choćby instynktownie. Zresztą piękna, choć nie tak, jak Morgainne, córka Flory i tak trzymałaby się syna Benedykta. Niechże więc robi cokolwiek konstruktywnego. - Spróbuję powstrzymywać ten tłum ile się da, natomiast jakby ktokolwiek się stawiał, proszę wszystkich, żeby mi dali najpierw chwilę, chyba, że uderzą. Morgainne - spojrzał na dziewczynę mrugnąwszy - pomagasz mi, ale zerkaj proszę na wszystkie strony, gdyby komukolwiek potrzebne było wsparcie, to właśnie żeby miał je od ciebie.
Morgainne skinęła lekko głową, widać było, iż nie jest zachwycona pomysłem, ale zsiadła z konia i zarzuciła swoją sakwę na ramię.
- Proponuję biec, tak jak mówi Connley im szybciej tam dotrzemy - wskazała na świątynię. - tym lepiej.
Aleksander pomógł zejść Monique i szybko zdjął mały tobołek. Podał córce Flory łuk -Na wszelki wypadek - po czym stanął na czele grupy, wyciągnął swoją szablę i rzucił krótkie -Naprzód - był gotowy bronić całej grupy przed atakiem strażników. Podejrzewał, że skończy się to walką, miał tylko nadzieję, że żaden z Amberytów nie ucierpi przy tym.
Teraz to nie było odwrotu. Panna Chanicut zaklęła cicho pod nosem. Podkasała długą suknię, chociaż trudno było powiedzieć czy to suknia czy jej powłoka, gdyż zarówno to co uznać możnaby było za ubranie, jak i "ciało" zlewało się ze sobą, częstokroć ginąc pod wesoło tańczącymi płomieniami.
Z drugiej jednka strony, w obecnej formie, chociaż dużo bardziej komfortowej, i tak nie mogła dosiadać wierzchowców Corwina. Toteż było jej bez różnicy czy stracą je teraz czy później. Nie mniej jednak wizja walki nie uśmiechała się jej zupełnie. A widać było iż amberyci do tego chyba dążą. A jej w tym całym przedsięwzięciu wyznaczono rolę, nie owijajmy w bawełnę, kogoś kto oberwie po dupie jako pierwszy.
Przyjęła jednak tę rolę i osłaniała tyły swoim ognistym ciałem.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 29-10-2010, 00:06   #28
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
DZIENNIKI PRYWATNE CONNLEYA

Drogi pamiętniku. Mam właściwie tylko chwilę, więc nie będę kombinował. Trochę się wstydzę, że piszę ciebie, bo niby jak to. Chłop dorosły, bawi się zaś na podobieństwo nastolatki. Ale cóż robić? Mama nieraz wspominała, że mężczyźni nigdy nie dorastają do pełnoletności, tylko zatrzymują się, przynajmniej psychicznie, na wieku młodzieniaszka. Może ma rację, bo pewnie inaczej ni siedziałbym nad pamiętnikiem, tylko … no nie wiem, robił coś męskiego: wędkował dla przykładu. To proste, przynajmniej tak kiedyś twierdził kumpel z wojska, ale nie miałem jeszcze okazji wypróbować. Właściwie to nawet nie planuję, bo jakoś czułbym się głupio robiąc takie myki. Ale jednak on szedł psychologicznie. Udawał zdenerwowanego i przed kochanką i przed żoną. W rezultacie obie kobiety śledziły się wzajemnie, żona przekonana, że jest u kochanki, kochanka zaś, że jest u żony. On zaś spędzał spokojnie rozkoszne chwile z wędką w ręku wyciągając karasie.

Właściwie smaczna rybka to bardzo dobry obiadek. Na przykład taki halibut po francusku.

Składniki:
filet z halibuta: 750 g., bułka tarta, mleko: pół szklanki, ser żółty ostry 20 g., sól, tłuszcz , trochę masła

Filety opłukać, osączyć, podzielić na porcje, posolić. Porcje moczyć w mleku i obtaczać w bułce tartej, smażyć na jasnozłoty kolor. Usmażone filety ułożyć w płaskim rondlu, dodać masło, posypać tartym serem, nakryć pokrywką i wstawić do nagrzanego piekarnika na około 10 minut.

Właściwie powiedziałbym, to prosta ryba w panierce plus roztopiony ser. Ale nazwa „po francusku” nadaje jej nową jakość. Szczególnie wśród snobów. Jednak naprawdę to po prostu dobre żarełko, zaś zamiast halibuta świetnie nada się mintaj. Hm, ciekawe czy Morgainne lubi ryby. Bowiem nawet lubię, oczywiście odłowione oraz ofiletowane. Nie cierpię bowiem ości, brrr … a wracając do naszych spraw: kicha. Corwin dał nogę, pytanie czy na stałe, czy wróci oraz co właściwie planuje. Na kartach atutowych wygląda na skrzyżowanie twardziela ze spryciarzem. Tak zresztą pewnie jest. Czerń, srebro oraz róża, którą uważa za swój herb.


Próbowano także wrobić Morgainne, szczęśliwie bezproduktywnie. Inna sprawa, że przyniosło to dobry efekt pod postacią przyłączenia się do nas. Cieszy mnie to, mimo, że mój fajniutki, serduszkowaty parasol wydał się jej chyba troszeczkę dziwnym. Ale fajnie, że jest. Tu przynajmniej nikt ja nie posądzi o otrucie zupą Mandora. Osobiście zatroszczę się, żeby była bezpieczna. Wszystkie smoki, bazyliszki, tudzież mantikory, na bok. Choć, gdyby się taka zjawiła, mógłbym się fajnie popisać. Na przykład: polowanko na mantikorę, zaś po walce dumny wręczam jej skórę na mufkę. Super, chyba, że Morgainne jest za ochroną zwierząt. Wtedy pewnie by mnie pogoniła. Ech, muszę dowiedzieć się więcej.

Dodajmy do tego, że całkiem miła dziewczyna, jaką była kiedyś Lilavati, nagle połknęła dyplomatyczny kij skupiając się na odpowiadaniu monosylabami, albo dworskim bełkocie, którego pewnie sama nie rozumie. Albo rozumie, ale ja nie rozumiem. Ech, dyplomatka Chaosu. Wyższa szkoła jazdy. Ale powiedzmy sobie szczerze, współczuje jej przyszłemu facetowi. Kiedy sobie wyobrażam scenę łóżkową, jak Lilavati krzyczy z rozkoszy i wtedy właśnie … przemienia się w tą ognistą postać ... uf, to facet musiałby mieć chyba męskość z utwardzanego azbestu. Szczególnie podczas krytycznego momentu. Wtedy pewnie Lilavati bucha jeszcze płomieniami. Pewnie dałoby się odkryć nowe znaczenie pojęcia jajek gotowanych na twardo. Brr, ciepło mi się robi, jak pomyślę na temat takiego wydarzenia. Brr. … Dodajmy jeszcze do tego kwestię Aleksandra i Monique. Nowo poznana córka Flory zjawiła się ni stąd ni z ową oraz prawdopodobnie stwierdziła, że przy synu Benedykta ma największe szanse na wyjście z tego cało. Toteż uczepiła się go, jak rzep psiego ogona, chłop zaś, solidny, jak przystało na fajtera, ale na kobitę nie poradzi. Seksapil, ot co. Prawdziwego krajowego wyrobu. Dobrze, że sobie wybrała Aleksandra.

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/FSKvi5sB1Po?fs=1&hl=pl_PL[/MEDIA]

Wreszcie miejscowi także się nie spisali. Jakaś banda pajaców uparła się, żeby nam przeszkodzić przy wejściu do świątyni. Prędzej gościu mający rozwolnienie zdoła powstrzymać się przed pogonieniem do ubikacji, niżeli oni Amberytów przed wejściem. Ale nie ma co się cieszyć. Nie potrzeba siekaniny, choć zdaje się, że Aleksander miałby ochotę wywinąć młynka przed nadobną córką Flory.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 29-10-2010 o 00:11.
Kelly jest offline  
Stary 30-10-2010, 04:06   #29
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Zdawało się, że kamienne schody nie mają końca. Amberyci biegli pokonując kolejne stopnie i bacznie obserwowali świątynnych strażników. Connley i Morgainne wlali w ich umysły sugestię, że mają prawo wejść na szczyt kompleksu. W każdej jednak chwili mogli oni uwolnić się z więzów krępujących ich psychikę.
Aleksander wysunięty na czoło grupy biegł z obnażonym mieczem gotowym w każdej chwili do użycia. Tuż obok niego biegła Monique, także trzymająca w ręku krótki miecz. Uśmiech na jej twarzy sugerował, że ta eskapada bardzo ją cieszy i podnieca. Za nimi, ramię w ramię biegli Connley i Morgainne, a pochód zamykała księżna Chanicut w swej demonicznej postaci.
Strażnicy stali niczym żywe posągi, nawet nie patrząc na forsującą schody grupę. Tłum zgromadzony u podnóża świątyni także stał oniemiały i spoglądał w górę.
Zapanowała dziwna, nienaturalna wręcz cisza. Gwar który do tej pory wypełniał miasto, nagle zupełnie ucichł. Amberyci poczuli, że oczy wszystkich mieszkańców skupione są właśnie na nich. Poczuli się nieswojo i bardzo niepewnie.
Aleksander przeskakiwał po dwa stopnie i bacznie obserwował strażników. Żaden z nich nawet nie patrzył w stronę biegnący po schodach.
Pokonali już ponad połowę drogi i nadal nikt im nie przeszkadzał. Jedynie cisza stała się jeszcze bardziej dojmująca i wszechobecna. Jedynie tupot ich nóg burzył jej absolutność.
Biegli więc dalej mimo tego, że w ich sercach coraz mocniej odzywało się przeczucie, że biegną prosto w potrzask. Wszystko szło zbyt łatwo, zbyt szybko.
Czy aby sami, dobrowolnie nie weszli w zastawioną na nich pułapkę?
Było jednak za późno na wycofanie się.
Chłód strachu owiał ich spocone od biegu i gorąca karki.
Aleksander pierwszy zauważył postać , która wyszła im naprzeciw.
Samotny człowiek stał u szczytu schodów. Ubrany w wielowarstwową, barwną tunikę i wysoki turban, spoglądał na nich. Emanował z niego spokój i wielka pewność siebie.
Mógł w każdej chwili krzyknąć i zmusić strażników do ataku na amberytów. Jednak tego nie zrobił. Czekał. Spokojnie czekał i patrzył.
Aleksander nie zwolnił. Zostało zaledwie kilkadziesiąt stopni i znajdą się na szczycie.
Człowiek obserwujący ich, odwrócił się i zaczął iść w stronę głównego budynku świątyni.
Connley zauważył, że wraz z pojawieniem się mężczyzny okowy jakimi skuł umysły strażników zniknęły. Mimo to nie rzucili się oni na amberytów, lecz nadal stali na swoich pozycjach.
Gdy cała grupa stanęła na szczycie ujrzała potężny budynek. Zbudowany był on ze złocistego kamienia, który bardzo mocno lśnił odbitym słonecznym blaskiem. Do wnętrza prowadziły wysokie, zdobione w geometryczny wzór, drzwi. Na progu stał wysoki mężczyzna z długą siwą brodą. Na jego szyi wisiał duży, kwadratowy medalion z dziewięcioma barwnymi, szlachetnymi kamieniami.
Spoglądał on z kamienną twarzą na zmęczonych biegiem amberytów. Po czym odwrócił się i spokojnym krokiem wszedł do świątyni.
Amberyci weszli za nim do środka.
Wnętrze było zadziwiająco chłodne i przewiewne. Była to miła odmiana po skwarze panującym na zewnątrz. Podłogę wyłożono czarnym kamieniem z jakiego zbudowano cały kompleks. Ściany zdobiły reliefy i płaskorzeźby przedstawiające najprawdopodobniej historię stworzenia świata i tutejszego bóstwa. Uwagę amberytów przykuła postać mężczyzny, który pojawiał się wielokrotnie w ukazanej na płaskorzeźbie historii. Mimo uproszczonego rysunku, wszyscy mieli wrażenie, że znają tą postać. Rudowłosy, ubrany w zieloną tunikę mężczyzna, a nad jego głową wyrysowano spadającą gwiazdę.
Wchodząc za kapłanem w głąb światyni, amberyci zauważyli, że na jej środku stoi olbrzymi posąg przedstawiający krzyczące niemowlę z rogi i ostrymi pazurami. Wokół posągu ustawiono cztery ołtarze przy których stali czterej kapłani. Najwyraźniej wznosili oni właśnie swoje modły, gdyż salę wypełniało echo ich cichych głosów.
Kapłan, który ich tutaj doprowadził, pokłonił się przed posągiem. Po czym odwrócił się w stronę nieproszonych gości.
Amberyci usłyszeli jak ktoś zamknął z zewnątrz drzwi. Huk domykających się skrzydeł odbił się echem od wysokiego sklepienia.
Kapłan przeszywał ich wzrokiem przez dłuższą chwilę. Jego czterej towarzysze zaprzestali modłów i stanęli w rzędzie za jego plecami.
- Dlaczego naruszacie spokój naszej świątyni?- spytał w końcu siwobrody mężczyzna.
Mówił w języku thari, ale po akcencie i wymowie niektórych słów słychać było że nie posługuje się nim na codzień.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 03-11-2010, 23:36   #30
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Biegli po schodach, na górę. W głowie, praktycznie nie zdając sobie z tego sprawy młody Amberyta odliczał kolejne stopnie. Każda sekunda przybliżała ich do celu. Syn Benedykta uważnie obserwował strażników. Jego ręka zaciskała się na rękojeści szabli. Był gotowy, gdyby któryś z nich zrobił jakiś agresywny ruch, gdyby którykolwiek z nich okazał się zagrożeniem ... był gotowy działać. Był żołnierzem i w tym momencie nie myślał, że może być zmuszony zabić te istoty. Miał zadanie i musiał je wykonać. Niestety, ale dobrze zostało to określone w Księciu "cel uświęca środki". Mieli uratować królewicza i jeżeli w czasie tego zadania ktoś zginie ... cóż takie już było życie.

Wbiegając po kolejnych schodach młody żołnierz miał coraz większą nadzieję, że uda się uniknąć rozlewu krwi. Jak do tej pory wszyscy ich przeciwnicy stali nieruchomo. Wejście do świątyni zbliżało się w coraz większym tempie. "Jeszcze chwila, jeszcze chwila i będzie po wszystkim" cały czas powtarzał sobie w głowie.

Nagle na szczycie schodów pojawiła się jakaś postać. Aleksander nie zastanawiał się długo, przyspieszył. Znajdowali się na odsłoniętej pozycji. Otoczeni przez niezbyt przyjaźnie do nich nastawionych strażników i chociaż nie wątpił, że poradziłby sobie z nimi, to nie wiedział, czy w czasie walki z innymi strażnikami, ktoś z ich drużyny nie zostanie ranny. Nie wszyscy tutaj byli żołnierzami. A tamci mieli przewagę liczebną, zakładając nawet, że mógłby walczyć z sześcioma na raz, nadal zostaje kilku, którzy mogliby zaatakować pozostałych. Dotarcie do szczytu, znacznie by jednak ułatwiło sprawę. Teraz pozostawało jednak czekać, czy nastąpi jakiś atak. W pewnym momencie biegu zauważył jednak, że atmosfera trochę się rozluźniła. Nie słyszał już tego "głosiku" w głowie, który natrętnie powtarzał "niebezpieczeństwo". Jego instynkt, mówił mu, że przynajmniej w tym momencie nic im nie grozi. Mimo wszystko nie zwolnił, wolał zejść z tych schodów, nie podobał mu się tłum zgromadzony przed świątynią, amatorzy byli nieprzewidywalni.

Gdy dotarli do wejścia do świątyni, wyraźnie się rozluźnił. Przekraczając jego próg szybko omiótł pomieszczenie wzrokiem. Nie zauważył jednak żadnego zagrożenia. Schował swoją broń do pochwy, nadal był jednak ostrożny. Zastanawiał się czy nie odpowiedzieć coś kapłanowi, jednakże Morgainne odezwała się pierwsza. Do rozmowy szybko dołączyli pozostali członkowie wyprawy. Aleksander zdecydował, że nie ma sensu włączać się w tym momencie do rozmowy. Obserwował tylko wszystkich zebranych, przysłuchiwał się rozmowie i rozmyślał nad pewnym aspektem tej sprawy.

Przez cały czas jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Nie wyglądało jednak na to, że będzie mógł w tym momencie zaspokoić swoją ciekawość. Trudno, znajdzie się jeszcze okazja. Będzie ją tylko trzeba uważnie wypatrywać. Niepokoiło go jeszcze imię Branda ... szaleniec, który niemalże nie zniszczył wszechświata. Wydawało się, że po śmierci nadal mógł namieszać. "Cóż za ironia losu, zemsta za grobu".

Syn Benedykta przerwał rozmyślania, gdyż w końcu rozmawiający doszli do pewnego konsensusu. Księżna Lilavati miała zejść w dół świątyni, a reszta grupy miała ją opuścić. Aleksander wrócił do obserwacji, czekając co zrobią inni jego towarzysze ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172