Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2010, 10:57   #9
Kolgrim
 
Kolgrim's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolgrim nie jest za bardzo znanyKolgrim nie jest za bardzo znany
Matt podczas pokazu nie mógł się skupić na tym co było wyświetlane. To z powodu złych myśli, które go dręczyły. Myślał o niej. O dziewczynie, która odeszła w momencie, gdy miał ją poprosić o rękę. Ciągle miał przy sobie jej list. Przeczytał go raz jeszcze:

Mój drogi Matthew,
Niestety to co jest między nami muszę zakończyć w sposób dla ciebie niespodziewany i bolesny. Niestety muszę jechać do ojczyzny, z powodów których wolałabym przemilczeć. Wiedz jednak, że zawsze będziesz dla mnie ważny w życiu. Przykro mi, że rozstajemy się w ten sposób.
PS. Mam nadzieję, że szybko się podniesiesz i znajdziesz sobie kogo innego.
PPS. Nie rób nic głupiego.

Odeszła. Pozostawiła po sobie list i ogromną dziurę w sercu Brytyjczyka.
W następnej części pokazu Matta zaczęły dręczyć kolejne myśli. Tym razem bardziej ponure, bo związane z jego rodzicami. Gdy ich samolot stanął w płomieniach, on nic nie mógł zrobić, żeby im pomóc. Oczywiście dostawał rady typu czekać i modlić się. Nie żeby był jakoś tam specjalnie wierzący. Czekać też nie mógł. W pilotach nauczyli go, że zawsze trzeba działać. I wtedy usłyszał o tej wyprawie. Wysłał swoje zgłoszenie. Nie liczył na jakieś specjalne efekty. Już się przyzwyczaił, że szczęście opuszcza go w najbardziej potrzebnych chwilach. A przecież jest tylko byłym pilotem pracującym jako kontroler wieży lotów.
Jednak gdzieś tam w środku się tliła nadzieja na to, że będzie mógł zostawić starą Ziemię. Zostawić to wszystko, powiedzieć „Let me bid you farewell” i ruszyć z biletem w jedną stronę. Jednak po tym wszystkim nurtowało go pytanie: Dlaczego to jego wybrali? Nie wiedział i nie sądził, że się kiedyś dowie.
Z zamyślenia wyrwało go zdanie o tym, że będą podróżować aż dwieście lat.
Dwieście lat! Czy ich powaliło? –Myślał gorączkowo. –Przecież oni w najlepszym razie dadzą radę sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt, ale dwieście?
Nagle puknął się w głowę. –Matt idioto przecież oni dawno rozwiązali ten problem. Uśpią nas jak na tych filmach czy coś tam innego zrobią. Zaraz… Loty… Ogromne prędkości… Dwieście lat… No tak. Hibernacja czy coś tam podobnego. – Mattowi przypomniało się zdanie powiedziane wcześniej przez Henrego Dranka.
- Hibernacja? Nie wiadomo. W każdym razie nie można się już wycofać. Alea iacta est. – Pomyślał o ulubionym powiedzonku swojego przyjaciela, Pierre’a, który zginął podczas lotów pokazowych dawno temu. Matt zaczął myśleć o przyjacielu, ale zaraz się zreflektował: -Nie no myślę o zmarłych. To chyba paranoja. Albo załamanie. Depresja? Tylko dlaczego, do cholery jasnej, tak mi się chce żyć? I dlaczego oni mnie wybrali?
Pytanie wróciło jak dobrze wyrzucony bumerang i walnęło rzucającego prosto w łeb. Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Później się pewniej wyjaśni.
Pokaz się skończył. Dowiadując się, że mają cały ośrodek dla siebie, Matt poszedł na stołówkę, gdzie dostał mały ale pożywny obiad. Widać dbają o swoich pasażerów.
Gdy wracał przyjrzał się reszcie „wybrańców”, ale nie miał jakiejś specjalnej ochoty nawiązywania nowych znajomości.
Wkrótce znalazł swój pokój. Sprawdził najpierw czy wszystkie bagaże są na miejscu i czy czegoś nie brakuje. Wszystko było w porządku. Poszedł do toalety i gdy wrócił uciął sobie drzemkę. Jak człowiek z takim spieprzonym życiem mógł spokojnie spać w środku dnia? Przecież wszyscy najbliżsi ludzie, których znał, odeszli. Widać naprawdę zostawił już wszystko za sobą, chociaż często ogarniało go powątpiewanie i frustracja.
Obudził się wieczorem i wiedział co chce zrobić. Zaczął szukać jakiegoś komputera z dostępem do sieci. Znalazł go z małym trudem, ale przecież ośrodek był cały do ich dyspozycji.
Wszedł na stronę jednej z najpopularniejszych gazet na świecie i pisał wiadomość do redaktora naczelnego tej gazety. Napisał, że jest jednym z tych wybranych astronautów i chce opisać swoje wspomnienia. Opisał pokrótce swoją historię, a na końcu zamieścił kilka najważniejszych dla niego zdań. Były listem do dziewczyny, która go zostawiła:

Droga Paulino
Twoje pożegnanie… odejście było jak uderzenie rozpędzonego czołgu. Potem odeszli rodzice i znalazłem się w ślepej uliczce. Nie wiedziałem co robić, dokąd się udać. W końcu znalazłem drogę wyjścia. Lukę. I chociaż Ty się ze mną wtedy pożegnałaś jednym listem, to ja nie chcę się z Tobą żegnać i tego robić nie będę. Bo zawsze będę Cię kochać.
Nigdy nie żegnający się,
twój Matt.

Na końcu Matt poprosił redaktora, żeby w liście nic nie zmieniał, gdy napisze o tym artykuł. Dopiero wtedy poczuł, że wszystkie sprawy przyziemne zostały rozwiązane. Że nic go tu już nie trzyma. Położył się do łóżka, nie szedł na kolację. Zasnął przyśpiewując sobie:
“Now the sun's gone to hell
And the moon's riding high
Let me bid you farewell…”


Rano wziął szybko prysznic i ruszył na śniadanie. Słuchał rozmów innych, ale nie wtrącał się. Nikt akurat jego nie pytał o zdanie. Zjadł i poszedł na testy fizyczne, których nieco się bał. O nigdy nie czuł specjalnej potrzeby trenowania, więc sprawność fizyczną miał gorzej niż mierną. Bieganie tak go zmęczyło, że z radością przyjął wiadomość o teście przeciążeniowym. Przecież co to było dla byłego pilota, który lubił sobie polatać. Test ten udał mu się najlepiej. Nie miał żadnych zawrotów głowy. Przecież latał w podobnych warunkach, nawet na lotach pokazowych. Później jeszcze testy psychologiczne. Porozmawiał sobie z psychologiem spokojnie, bez większych emocji. Po wczorajszym liście do dziewczyny i całego świata, jego psychika trwała niewzruszenie w swoich okopach. Następnego dnia to samo. Długi bieg i testy psychologiczne. Na koniec poprosił o jeszcze jeden test przeciążeniowy, „Żeby się odprężyć”, jak to im powiedział.
Potem były jeszcze jakieś szkolenia, aż wreszcie poszedł do swojego pokoju i zaczął poznawać brudny i zły świat Chandlera.
 
Kolgrim jest offline