Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2010, 15:11   #19
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vincent z rozdziawionymi ustami szedł przez miasto. Podziwiał wielkie budowle a jego uszy chłonęły wszystkie dźwięki niczym gąbka. Zalewał swego towarzysza tysiącem pytań niemal o wszystkie szczegóły tego miasta. Wszak była to pierwsza taka wycieczka młodego zaklinacza. Psikus znowu skrył się pod kapeluszem, a miecz nic nie mówił, jak gdyby drzemał. Gdy wyszli z ostatniej świątyni, Gaspaccio zaprowadził Vincenta pod lokal o wiele mówiącej nazwie. „Cyce Roni”. Właściwie to lokal miał na wywieszce nazwę „CyceRo ni”.
Ale Gaspaccio wyjaśnił pomyłkę, po czym rzekł.- Pamiętaj chłopcze, jeśli się ożenisz ,nigdy nie mów kobiecie, dokąd naprawdę idziesz. Bo może cię zacząć szukać w tym miejscu, a tego byś nie chciał.
Następnie pogłaskał chłopaka po kudłach na głowie mówiąc.- A teraz zostań tutaj i poczekaj na mnie. Mam tam coś do załatwienia. A na cyce wszelkiego rodzaju, to ty trochę za nieuświadomiony jesteś.

Vincent posłusznie został przed wejściem opierając się o ścianę, po chwili usłyszał metaliczne ziewnięcie.

- Gdzie jesteśmy? Już wyruszyliśmy? – zwrócił się do młodziana miecz.
- Nie, Gaspaccio wziął nas na wycieczkę do miasta ale teraz musiał coś tu załatwić! – głos smołowatego jak zawsze był wesoły i pełen energii.
- Tu to znaczy gdzie? – gdyby miecz mógł zapewne wygiął by się by spojrzeć na szyld przybytku.
- Nooo tu!! W Cycach Roni! – Rudy zaklinacz podniósł miecz tak by ten sam mógł się przekonać o nazwie przybytku.
- Chcesz mi powiedzieć, że on zabrał Cię w takie miejsce!? Co za brak taktu, co za brak kultury! Toż to nie do pomyślenia! Co by zrobił twój ojciec gdyby się dowiedział, albo twoja matka! Skandal, skandal mówię! –miecz wyraźnie się oburzył postępowaniem nowego pracodawcy Vincenta.
- A co to za miejsce? – Vincent wyraźnie się zainteresował.
Gdyby miecz mógł się zarumienić zapewne właśnie by to zrobił.
- Nie ważne…

Vincent dopytywał się jeszcze przez chwilę jednak ostrze nie udzieliło odpowiedzi. W tym czasie Psikus obudził się i wypełznął na ramię młodego zaklinacza, ten z plecaka wyjął kawałek mięsa i nakarmił swoje zwierzątko. Beztroskie oczekiwanie przerwały głośne hałasy z wnętrza przybytku. Vincent odwrócił się i szybko zwrócił do swojej broni.

- Czy tam powinno się tak dziać!?
- Nie, nie powinno, takie krzyki nie pasują do tego miejsca, tutaj krzyczy się inaczej? – poważnym głosem odpowiedziało ostrze/
- Jak tu się krzyczy? – zainteresował się rudzielec.
- Nie zadawaj głupich pytań – szybko skarcił młodzieńca speszony miecz. – Dobrze by było kogoś tu wezwać by sprawdzić co dzieje się w środku, widziałeś jakiś strażników dookoła.
- Przecież to ja jestem ochroniarzem Gapspaccia! Psikus idziemy! – zaklinacz wyrwał miecz z pochwy wiszącej przy pasie i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi.
- Nie, nie nie!!! Nie możesz tu wejść! Vincent!!!!! - miecz krzyczał głośno ale zaklinacz już ciągnął za klamkę przybytku.

Rudzielec wskoczył do środka z mieczem w dłoni niczym jeden ze słynnych czterech muszkieterów. Peleryna zafalowała mu delikatnie, a kapelusz zawadiacko opadł na oko. Psikus latała koło niego, a miecz mruczał coś zawstydzony pod nosem.

- Nie lękajcie się przybyłem by was ocalić! – krzyknął wesoło chłopak machając mieczem to w lewo to w prawo. Takie słowa wydały mu się odpowiednie do sytuacji. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył coś co w tym miejscu nie powinno mieć miejsca.

Widok jak młody zaklinacz zauważył, mroził krew w żyłach. Rozwalone meble, rozlana krew...a może tylko wino. Paru pobitych do nieprzytomności mężczyzn, paru jęczących mężczyzn. Krzyczące w panice nagie lub półnagie panny.
A pośrodku on...


Pijany i rozwścieczony półnagi mężczyzna o długich włosach i dzikim niemal zwierzęcym spojrzeniu. Zresztą cała jego postać wydawała się jakaś taka nieludzka. Wijące się po ciele tatuaże znamionowały byłego mnicha. A dłonie zakończone pazurami świadczyły o tym, że był zwierzotkniętym. Pijany wściekły na cały świat zwierzotknięty, były mnich...nieciekawa kombinacja. Przynajmniej Gaspaccia nie było w pobliżu i to była chyba jedyna dobra wiadomość. O ile to była dobra wiadomość.

Vincent przełknął ślinę i wycelował w mnicha końcem miecza. Ostrze nie mogło przepuścić takiej okazji do pouczenia swego właściciela.

- Trzymaj trochę wyżej i pewniej! Ile razy ćwiczyliśmy szermierkę, no ile!?

Drakkano jednak nie słuchał zrzędzenia miecza , czuł że musi coś zrobić. Patrząc swymi ślepiami na pijanego osobnika lekko niepewnym głosem rzucił w jego stronę.

- Czy to twoja sprawka szubrawcze?

Mężczyzna popatrzył na Vincenta, uśmiechnął się odsłaniając dość spore kły i rzekł zachrypniętym z przepicia głosem.
-Wracaj do mamusi szczeniaku.

Vincent zmarszczył brwi, nie lubił gdy nazywano go szczeniakiem. To że był najmłodszy w rodzie zawsze go irytowało. Jego ręka uzbrojona w smocze pazury wykonała w powietrzu kilka gestów, a on ze złowieszczym uśmiechem rzucił do pijaka.

- Teraz Ci pokaże jedno z moich ulubionych zaklęć. Mama zawsze się denerwowała że brat mnie go nauczył.

Zakończył wykonywanie gestów i rzucił kilka słów w języku starożytnych gadów, a pod spod nóg mnicha po dużej części pokoju rozlała się śliska maź. Zaklęcie tłuszczu napsuło krwi wielu gościom enklawy, a Vincent miał nadzieje, że i mnich skończy na ziemi. Smołowaty nabrał w płuca powietrza i krzyknął głośno

- Gasspacio, Gasspacio!! Gdzie jesteś!

Ręka zaś szykowała już kolejne proste zaklęcie. Vincent chciał podnieść telekinezą stojący niedaleko wazon i upuścić go na głowę zwierzotkniętego.

Miecz westchnął metalicznie i powiedział sam do siebie.
– Czemu on zawsze pakuje się w takie kłopoty…
 
Ajas jest offline