Araksjel miał ochotę kogoś zabić gdy zobaczył w jakim stanie jest jego koń.
-Jasna cholera, czy w tym zakichanym mieście nie ma strażników?!- zaklął pod nosem odwiązując go
"No już Eos, spokojnie, następnym razem będę bardziej uważał" wywarczał przez zaciśnięte zęby
Lorelei, małe srebrne smoczątko wielkości kota wyczuło jego gniew i zaraz zalało go uczuciem niezadowolenia
-No co? Chcieli mi ubić Eosa? Mam to przyjąć spokojnie?!- znów warknął patrząc kątem oka na Lorelei uczepioną materiału na jego lewej łopatce i na barku. Długą szyję wyciągała tak, że miała głowę na wysokości jego skroni i choć wyglądała słodko czuł niemą naganę.
-No dobrze.
Nie lubił tego, za coś takiego należy się śmierć, ale to jego zdanie. Cóż... jeszcze wiele musi się nauczyć. Odprowadził wzrokiem ścieżkę aż patrzał pionowo w górę. Czuł się... dziwnie... Nie przyzwyczaił się jeszcze do tego. Cóż... Wsiadł na Eosa, podrapał Lorelei pod brodą i ruszył na miejsce spotkania. |