Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2010, 17:05   #3
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
~ Amnestia twoja mać, pierdolcu ~ pomyślał zniechęcony, gdy Jonasz wyjaśnił, na czym ma polegać łaska.
Gnił w lochu już ze dwa miechy, z wyrokiem za kradzieże, piractwo, wielokrotne morderstwo i defraudację. To ostatnie było oczywistym kłamstwem. Gavin był uczciwym rzezimieszkiem i podrzynaczem gardeł, a nie jakimś bankierem, czy jeszcze gorzej, poborcą podatków.
Tak czy siak, siedział w celi i czekał na egzekucję. Choć czekał to nienajlepsze słowo. Właściwie, to teraz już tylko czekał, ale wcześniej próbował przekupić bądź oszwabić strażników, a gdy to nieposkutkowało, donosił na współwięźniów. Ale i to zawiodło.
Pozostało mu więc tylko czekać. I wypatrywać okazji na ocalenie życia. Jednak, co sam przyznawał z niechęcią, szanse na to malały z każdą godziną zbliżającą go do spotkania z konopną narzeczoną.

Taka okazja w końcu się pojawiła, choć póki co zanosiło się raczej na odroczenie egzekucji, niż jej uchylenie.
Apokalipsa, jaka nastąpiła na placu, była wprost nie do opisania.
Szalejące stwory z piekła rodem, masakrowani ludzie, niszczone budynki. Kakofonia, na którą składało się wycie mordowanych i okaleczanych, krzyki przerażenia tych, którzy jeszcze żyli, huki i trzaski walących się budynków.
Rzeźnia. Ubojnia. Jatka.
Tak, kolejny udany dzień dla zawsze żądnych rozrywki mieszkańców Rel Astry. A im dalej byli od miejsca kaźni, tym bardziej był udany.

Gavin, do którego nie bardzo docierało, co się właściwie dzieje, kręcił się w kołko z otwartą gębą na podeście szubienicy póki ten się nie rozleciał, zasypując skazańców gradem desek i belek.
Gdy wreszcie się spod nich wydostał, kaszląc i plując, rozejrzał się wokoło. Potwory zniknęły, podobnie jak ci, którzy je przywołali.
Trupy leżały stosami, czy raczej ich najróżniejsze części, ni jeden z otaczających plac budynków nie ocalał, bruk pokrywała krew, flaki, ścieki, lawa i cholera wie, co jeszcze.

Już miał wygłosić jakiś wazeliniarski tekst do wszystkich bogów razem wziętych i każdego z osobna, gdy usłyszał i zobaczył coś, co skutecznie go od tego zamiaru odwiodło.
Erik, ich niedawny towarzysz niedoli i pierwszy trup dzisiejszego dnia, w najlepsze maszerował wprost na Gavina i tych, z którymi był skuty. Nie dość, że maszerował, to jeszcze gadał, trzymał broń i najwyraźniej miał ochotę użyć jej na nich.
~ No kurwa ~ pomyślał z goryczą. ~ Nie po to, kurwa, przeżyłem koniec świata, żeby teraz zajebał mnie jakiś w dupę chędożony trup. ~
Chciał żyć, pozostawało mu więc tylko jedno...
- Spierdalamy! - krzyknął do przykutej do niego parki.
Obracając głową i resztą ciała, by zmusić ich do ruchu i ucieczki, wypatrzył jakiegoś typa z urwanymi nogami, który właśnie wczołgał się w coś, co wyglądało jak śluz, pewnikiem zostawiony przez którąś z kreatur. Kaleka jak nie zaczął drzeć ryja! Miał powód, skóra dosłownie rozpuszczała się na nim. Gówno musi być nieźle żrące.
- Tam! - wrzasnął i pokazał na śluz i rozpuszczającego się w nim nieszczęśnika. Z metalem powinien poradzić sobie równie łatwo.
A potem można już zwiewać, gdzie oczy poniosą.
 
Cohen jest offline