| ~ Amnestia twoja mać, pierdolcu ~ pomyślał zniechęcony, gdy Jonasz wyjaśnił, na czym ma polegać łaska.
Gnił w lochu już ze dwa miechy, z wyrokiem za kradzieże, piractwo, wielokrotne morderstwo i defraudację. To ostatnie było oczywistym kłamstwem. Gavin był uczciwym rzezimieszkiem i podrzynaczem gardeł, a nie jakimś bankierem, czy jeszcze gorzej, poborcą podatków.
Tak czy siak, siedział w celi i czekał na egzekucję. Choć czekał to nienajlepsze słowo. Właściwie, to teraz już tylko czekał, ale wcześniej próbował przekupić bądź oszwabić strażników, a gdy to nieposkutkowało, donosił na współwięźniów. Ale i to zawiodło.
Pozostało mu więc tylko czekać. I wypatrywać okazji na ocalenie życia. Jednak, co sam przyznawał z niechęcią, szanse na to malały z każdą godziną zbliżającą go do spotkania z konopną narzeczoną.
Taka okazja w końcu się pojawiła, choć póki co zanosiło się raczej na odroczenie egzekucji, niż jej uchylenie.
Apokalipsa, jaka nastąpiła na placu, była wprost nie do opisania.
Szalejące stwory z piekła rodem, masakrowani ludzie, niszczone budynki. Kakofonia, na którą składało się wycie mordowanych i okaleczanych, krzyki przerażenia tych, którzy jeszcze żyli, huki i trzaski walących się budynków.
Rzeźnia. Ubojnia. Jatka.
Tak, kolejny udany dzień dla zawsze żądnych rozrywki mieszkańców Rel Astry. A im dalej byli od miejsca kaźni, tym bardziej był udany.
Gavin, do którego nie bardzo docierało, co się właściwie dzieje, kręcił się w kołko z otwartą gębą na podeście szubienicy póki ten się nie rozleciał, zasypując skazańców gradem desek i belek.
Gdy wreszcie się spod nich wydostał, kaszląc i plując, rozejrzał się wokoło. Potwory zniknęły, podobnie jak ci, którzy je przywołali.
Trupy leżały stosami, czy raczej ich najróżniejsze części, ni jeden z otaczających plac budynków nie ocalał, bruk pokrywała krew, flaki, ścieki, lawa i cholera wie, co jeszcze.
Już miał wygłosić jakiś wazeliniarski tekst do wszystkich bogów razem wziętych i każdego z osobna, gdy usłyszał i zobaczył coś, co skutecznie go od tego zamiaru odwiodło.
Erik, ich niedawny towarzysz niedoli i pierwszy trup dzisiejszego dnia, w najlepsze maszerował wprost na Gavina i tych, z którymi był skuty. Nie dość, że maszerował, to jeszcze gadał, trzymał broń i najwyraźniej miał ochotę użyć jej na nich. ~ No kurwa ~ pomyślał z goryczą. ~ Nie po to, kurwa, przeżyłem koniec świata, żeby teraz zajebał mnie jakiś w dupę chędożony trup. ~
Chciał żyć, pozostawało mu więc tylko jedno... - Spierdalamy! - krzyknął do przykutej do niego parki.
Obracając głową i resztą ciała, by zmusić ich do ruchu i ucieczki, wypatrzył jakiegoś typa z urwanymi nogami, który właśnie wczołgał się w coś, co wyglądało jak śluz, pewnikiem zostawiony przez którąś z kreatur. Kaleka jak nie zaczął drzeć ryja! Miał powód, skóra dosłownie rozpuszczała się na nim. Gówno musi być nieźle żrące. - Tam! - wrzasnął i pokazał na śluz i rozpuszczającego się w nim nieszczęśnika. Z metalem powinien poradzić sobie równie łatwo.
A potem można już zwiewać, gdzie oczy poniosą. |