Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2010, 20:47   #36
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Środa, 26 październik 2016. 11:41 czasu lokalnego.
Rezerwat Indian, Park Narodowy, stan Waszyngton.



WSZYSCY

I znowu, czas. Mogłoby się wydawać, że nie mają go w ogóle, gdy warkot krążącego tam gdzieś we mgle śmigłowca nie chciał umilknąć. Ale, przecież i tak tracili czas na rozmowy, na oglądanie map, w końcu - na unieszkodliwianie tego, który jawnie chciał stanąć przeciwko niesprawiedliwości. Można by nawet rzecz: polec z pieśnią na ustach. Swen i Goran posłali wściekłe, paskudne spojrzenie Radcliffowi, który gówno sobie z niego zrobił.
- Uważaj. Kurwa uważaj... co pierdolisz. Prędzej cię za kutasa do tego drzewa przybije jak strzelę kumplowi w łeb! Świrze...
Daniel oczywiście nie miał ochoty na konstruktywną dyskusję, bo swoje przecież powiedział. Byli dziwaczną zbieraniną, jasne, że byli. Kim innym niby? Indywidualności. Ale nie zwyczajne, nie prości ludzie. Tacy nie przeżywali, nawet nie mieli tyle farta, by zahaczyć o tych, co mieli jaja. Zanim się zdecydowali, Stratton już był przy samochodzie, swoim żywiole, mechanicznym cudzie, który nie miał przed nim zupełnie żadnych tajemnic.
Nazwijmy go geniuszem. Dla przykładu. By pokazać jak społeczną istotą jest człowiek. Bo Mark geniuszem był. Powiedz, że nie, a pierwszy rzucę kamieniem. Tyle, że byle kobieta wpędzała go w stan bliski zawałowi. Mógł poruszyć wszystko co miało koła i silnik, a w tak wielu sprawach był bezbronnym dzieckiem...

Jorgensten podjął decyzję, chyba jednak trochę sugerując się słowami ochroniarza, beznamiętnie patrzącego na całe otoczenie, nieco mętnym, ale czujnym wzrokiem. Cholera wiedziała jak on to robił, ale dostrzegał każde poruszenie. Chyba jako jedyny ponownie zobaczył helikopter, który przeciął niebo nieco na skos od nich. Warkot przez chwilę się przybliżał, by zacząć się oddalać i umilknąć nagle, w serii dziwnych, niewyjaśnionych dźwięków prawdopodobnie zbyt mocnego lądowania. Ale może tylko mu się zdawało? Harley, którym dość niezdarnie odjeżdżali ci dwaj od vana, robił zbyt dużo hałasu, zanim zniknął we mgle, wjeżdżając na drogę i pędząc ku Darrington. Krzyżyk im na drogę.

Jak już wspomniano, Jorgensten podjął decyzję. Razem z niezbyt rozmownym Goranem zaciągnęli starego do magazynu, zostawiając mu w nagrodę kartkę z kilkoma szybko skreślonymi słowami. Och, tak, bardzo cię lubimy, ale zupełnie ci odwaliło i wolimy się trzymać z daleka. Nara. Nieważne co tak na prawdę tam było, przecież jasne jak słońce, że odczyta to właśnie tak. Ale do miasta była daleko. Może ochłonie? Może pojedzie w odpowiednią stronę.
Zatankowali wozy do pełna i już nawet prawie przerzucali sprzęt, gdy bohater chwili odpalił vana. Ot, przekręcił kluczyk i voilla, można jechać. Jeszcze tylko kilka poprawek, jeszcze jakiś szczegół.
- Z setkę kilometrów przejedzie, potem na złom.
Obecnie nie trzeba było więcej. Myśleli krótkoterminowo. Odjechać stąd, przeć naprzód.
Tutejsi znali skróty, w końcu byli u siebie.
Konwój ruszył w dalszą drogę. Stratton tym razem mógł zasiąść za kółkiem sam, prowadząc naprawionego vana. Marie z czarną terenówką radziła sobie wystarczająco dobrze.


WSZYSCY

[MEDIA]https://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/Cena4.mp3[/MEDIA]

Mike uciekał. Ubranie już dawno przykleiło mu się do ciała, co do ostatniego skrawka pokrytego śmierdzącym potem. Puchowa kurtka pocięta była przez niezliczone ilości gałęzi mijanych po drodze. Nie obchodziły go zadrapania, nie obchodziły go kolejne potknięcia i upadki, których z każdą chwilą, każdym ciężkim oddechem zaliczał coraz więcej.
Wobec grozy, która była za nim, to wszystko było absolutnie niczym.
Nie miał pojęcia jak długo już to trwało. Dostrzegł ich zaraz za schroniskiem, gdy wyłazili spod ziemi. A przecież tak dobrze znał te tereny! Jasne, były tu jakieś stacje uzdatniania wody, ale do jasnej cholery skąd wzięli się w nich ludzie?! Teraz już niezbyt ludzcy, przekonał się na własne oczy. Z całej wycieczki żył już tylko on, a to dzięki treningom. Coroczny maraton, zawsze chciał go wygrać. Nigdy nie sądził, że dobrze ukształtowane mięśnie będą ratować mu życie.
Obejrzał się jeszcze raz. Byli powolni, tak nawet śmiesznie powolni. A mimo to, nie mógł ich zgubić. Blade, zakrwawione, wykrzywione w jakimś niesamowicie przerażającym grymasie twarze i cichy pomruk, podążający za nim już od wielu kilometrów. Byli niezmordowani, oszukując swoje powykręcane, zmaltretowane ciała.
Co znajdowało się w tej pieprzonej stacji?!
Niektórzy mieli znaczki parasolek na podartych ubraniach. Umbrella prześladowała ludzi w każdy sposób, ale to była już przesada. Czuł jak biło mu serce. Nie był już najmłodszy. Krew szumiała w uszach i bardziej zobaczył niż usłyszał przelatujący mu nad głową helikopter. Nisko, bardzo nisko. Popędził w jego stronę...


WSZYSCY

Goran helikopter dojrzał jako pierwszy. Uniósł dłoń.
-Staać!
Pewnym było, że maszyna nie stanowiła już żadnego zagrożenia. Nigdzie już też nie mogła polecieć, leżąc bokiem, połamanymi płatami śmigła w ich kierunku. Blokowała cały przejazd przez wąską drogę, dymiąc i iskrząc ze zniszczonej elektroniki. Faktycznie był to policyjny śmigłowiec, niebieski kolor i napis na boku nie pozostawiały wątpliwości, tak jak to, że pilot nie żył, rozsmarowany o przednią szybę i leżący w karkołomnej pozycji. Krew była wszędzie.
Tyle, że nie był sam. Jakaś zakrwawiona ręka pojawiła się w miejscu wyrwanych przez katastrofę drzwi, niemym gestem błagając o pomoc. Warkot motorów był przecież potężny, nie dało się go przeoczyć.
Ten sam warkot motorów okazał się też pułapką samą w sobie.

Z lasu najpierw wypadł zdyszany mężczyzna, dopadając do Swena zanim ten w ogóle zdążył się zorientować co się dzieje, zapatrzony na blokujący przejazd helikopter. Złapał go za ramię, odrzucony dopiero ułamek sekundy później.
- Pomocy! Błagam! Są tuż za mną!
Nie słyszeli jak nadchodzą.
- Błagam!
Nie słyszeli jak dopominają się o jedzenie.
- Pomóżcie!
Nie słyszeli jak nadchodzą ofiary wirusa.

Nie zdążyli sięgnąć po broń, gdy wybiegli. Groteska poruszania się, chód połączony z biegiem bez użycia choćby jednego mięśnia, z poruszeniem jak najmniejszą ilością stawów.
Bez użycia mózgu.
Byli szybcy, mimo wszystko. Wolniejsi od ludzi, ba, znacznie wolniejsi. Ale nie odczuwali zmęczenia, nie znali lęku. Thomson wyskoczył pierwszy, odbezpieczając ciężkie działko na Humvee. Ale to Goran i Swen pierwsi strzelili, wystarczyło przecież, że sięgnęli do kabur. Krótka broń rzygnęła ogniem, wypluwając z siebie ołowiane kulki. Potem basem zagrał ciężki karabin, gdy detektyw wcisnął spust i już nie puszczał.
I jeszcze, krzyk Marie, próbujący przebić wszystkie inne, przecież jakże potężne, odgłosy.
- Celujcie w głowy! Inaczej nie można ich zabić!
Myliła się, to oczywiste, że było można. Tyle, że nie było to łatwe.

Dwaj harleyowcy zorientowali się w tym szybko, chociaż nie bez przeżerającego na wylot strachu. Oni widzieli te chodzące maszkary po raz pierwszy, poznali siłę tego, przed czym uciekali. Strzelali, oczywiście, że strzelali. Dzierżąc w drżących dłoniach broń czuli tylko odrzut po każdej wyplutej łusce. Trafiony w mózg padał i już się nie podnosił.
Ale tamci byli już blisko.
A każdy pocisk w ich serca, szyje, brzuchy czy kończyny nie powodował żadnej prawie reakcji. Czasem ich spowalniali. Czasem.
Gdyby nie ciężki kaliber Thomsona to oni byliby pierwszymi ofiarami. Ciężkie kule pokazały jednak, że zabicie tego czegoś możliwe jest też w inny sposób. Poprzez całkowite unicestwienie. Gdy żaden mięsień i żadne ścięgno nie potrafiło już pracować, zarażony wróg padał, miotając się w bezsilnej żądzy.
Miał tylko jedną nogę?
Tylko jedną rękę?
Nie szkodzi. Wtedy zbliżał się po prostu wolniej.

Ci w samochodach uderzenie poczuli ledwie kilka chwil później. Trupioblade twarze uderzyły w szyby, zakrwawione ciała zaczęły okładać karoserię, próbując dostać się do ciepłego mięsa wewnątrz. Jak konserwy, a tylko dwie z nich były zbrojone. Humvee prawie nie poczuło, gdy nie znające bólu pięści uderzyły, nie czyniąc większej szkody. Nawet czarny Land Rover zniósł to dobrze, gdy pancerna stal tylko zadudniła, odbijając wszystkie ciosy.
Ale przecież w ich małym konwoju były tylko dwa takie samochody.
Stratton poczuł kołysanie vana, a potem szyba od strony pasażera rozprysła się na kawałki, wpuszczając do środka bladą rękę. Brudne paluchy próbowały chwytać jak najdalej, a przed maską już pojawiali się kolejni, niezdarnie wdrapując się na samochód.
White zdążył tylko wrzasnąć, gdy jednocześnie z dźwiękiem rozbijanej szyby poczuł na ramionach zimne łapy. Chwyciły go i pociągnęły, wyciągając z Hummera zupełnie bez trudu. Jakieś zęby zagłębiły się w jego szyi, ciepłej, toczącej krew, która trysnęła z rozerwanej tętnicy. Ciało jeszcze walczyło, do ogarniętego paniką umysłu jeszcze nie dotarło co się stało. To inni już wiedzieli. I nawet kolejna seria Thomsona, która strąciła tego, który chciwie spijał bordowy płyn, nie zmieniała już nic. On już nie walczył o życie.
W przeciwieństwie do reszty.
Nathan zasłonił się ramieniem, w prymitywnym ludzkim odruchu. Ale to nic nie dawało. W całkowitej panice wymacał spust i strzelba huknęła, ogłuszając i jego i Liberty, siedzącą tak blisko! Kawałki kości, ciała i krople krwi bryznęły na tapicerkę samochodu, gdy gruby śrut niemal pozbawił głowy jednego z tych, którzy wsadzili ją do środka.

Było ich kilkunastu, a pojawili się niemalże znikąd. I nadchodzili następni.


A wcale nie był to koniec złych wieści.
**Do wszystkich jednostek. Nawiązany kontakt dźwiękowy z uciekinierami. Kierować się w stronę rac. **
Tylko ci w Humvee mogli słyszeć ten komunikat. Wszyscy jednak zauważyli czerwone race, wystrzeliwane gdzieś za nimi, z kierunku, z którego przybyli.
 
Sekal jest offline