Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2010, 22:22   #25
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ludzkość od wieków zadaje sobie pytanie: kto wygrywa bitwy? Jedni twierdzą, że oczywiście żołnierze. Przecież to oni stawiają swoje życie na szali. To oni stają w pierwszej linii, żeby zmierzyć się z wrogiem. To ich umiejętności decydują o tym jak długo przeżyją i ilu przeciwników zabiją. Natomiast inni całe zasługi przypisują generałom, którzy armię ustawiają, motywują i wysyłają do walki, którzy podejmują wszystkie decyzje o znaczeniu strategicznym. I jak to zwykle w takich sytuacjach obie strony mają rację, bo na wygraną bitwę składa się wiele elementów, zależnych tak od dowódców jak i od żołnierzy.

"Wygraliśmy!" pomyślał Peter. Miał pełne prawo tak myśleć, skoro to on wysłał Vala do boju. Miał świadomość, że to Val tutaj dowodzi i w tym wypadku odwalił całą brudną robotę. Ale Boyles go umiejętnie sprowokował (na szczęście kierując jego wściekłość na tzw. osobę trzecią). W czasie walki tylko patrzył oniemiały na cięgi, jakie dostawał Rusek i aż sam krzywił się z bólu, mimo że przecież jemu się akurat żadna krzywda nie działa. Zapisał sobie w pamięci, żeby się nie narażać swojemu tatusiowi.

- Co się tak gapisz! Do samochodu! Będziesz prowadził - usłyszał Pete. Posłusznie dopadł do samochodu trzema długimi susami, wskoczył za kierownicę, zatrzasnął drzwi i wrzucił wsteczny. Kilka kamyczków wystrzeliło spod kół pickupa, gdy cofali z podjazdu do willi mafioza. Potem na pełnym gazie ruszył naprzód.

Gdy on starał się możliwie oddalić od miejsca strzelaniny, do której pewnie już jechała policja, Val wyciągnął komórkę i gdzieś zadzwonił. Peter przyglądał mu się uważnie. Widać było wyraźny strach. Poniekąd uzasadniony z resztą, bo Wasyl nie był zachwycony nowościami jakie dla niego mieli. Tak jakby to ich wina była, że za późno ich wysłali po Ignatowicza. Ale zdążył się już przyzwyczaić, że życie nie jest sprawiedliwe, więc dlaczegóż oczekiwać, że po śmierci będzie lepiej? Często było tak, że karę przyjmował kto inny niż ponosił winę. A mający władzę chętnie przerzucali swoje winy na podwładnych. Jedno, czego Peter nie mógł zrozumieć to dlaczego gość, który przed chwilą przyjął na klatę serię z automatu i poważnie sponiewierał dość silnego mężczyznę aż tak boi się jakiegoś zdziwaczałego starucha, na jakiego wyglądał Wasyl. Cóż, kolejny punkt na liście osób, na które trzeba uważać i nie drażnić.

Peter manewrował pojazdem dość sprawnie. Był przyzwyczajony do kierowania pickupem, a teraz ciemność nie stanowiła dla niego problemu. Dodawał więc śmiało gazu i mknęli przed siebie. Dopiero po dłuższej jeździe zauważył, że cały czas przekracza dozwoloną prędkość. Co ciekawe wcale nie miał uczucia, że jedzie szybko.
- Zwolnię na wszelki wypadek. Nie chcemy chyba dodatkowych problemów z drogówką - powiedział.
Val niechętnie, ale kiwnął zezwalająco głową. Po chwili poruszali się z prędkością, która Boylesowi wydawała się żółwim tempem, ale przepisy nie zezwalały na nic więcej. Co ciekawe do tej pory prawie zawsze jeździł przepisowo i jakoś go to nie drażniło. Co chwilę rzucał spojrzenie w lusterko wsteczne. Raz na leżącego z tyłu mężczyznę, raz na drogę za nimi, w poszukiwaniu błyskających świateł radiowozu. Na szczęście ani ich pasażer, ani policja nie sprawiali na razie kłopotów.

W końcu dotarli na miejsce. Val zaklął, a Peter się całkowicie z nim zgadzał. Cały dom płonął. Oznaczało to, że muszą znowu zadzwonić do Wasyla po rozkazy i zwijać się z tego miejsca zanim dotrze tu policja i straż pożarna. Niestety jak się okazało, najpierw mieli coś jeszcze do załatwienia.
- Ruszaj dupę, trzeba ich ratować - brzmiał rozkaz. Peter przez chwilę patrzył za biegnącym do willi Valem. Zdecydowanie nie miał ochoty podążać za nim. Niestety nie bardzo miał wyjście. Nawet gdyby się nie bał jego gniewu, raczej nie zostawiłby kumpla samego w takiej sytuacji. Odwrócił się do tyłu i uderzył w głowę Ruska. Nieco wyładował w ten sposób złość i przy okazji upewnił się, że ptaszek nie odfrunie pod ich nieobecność. Wysiadł z samochodu, przełknął ślinę i pobiegł do willi. Zamierzał zacząć przeszukiwanie od najniższego piętra, robić to możliwie szybko i pod żadnym pozorem nie wychodzić drzwiami, tylko przez najbliższe okno. Oczywiście Val zapomniał powiedzieć ilu osób szukają. Cóż było czynić? Skoro użył liczby mnogiej, to conajmniej dwóch. Jak tyle znajdą, będzie się martwił dalej. Wbiegł do budynku, a swąd spalenizny uderzył w jego nozdrza. Ciekawe, czy mimo to uda mu się wywąchać poszukiwanych, tak jak jego pierwszą ofiarę.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline