Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2010, 22:34   #285
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Wiał zimny wiatr...Ale nic tak nie mroziło, jak powitanie w twierdzy. Po części Smok się go spodziewał. W końcu to była niesławna Strażnica Wschodu, pełna zhańbionych Krabów.
A jakież tu Kraby mogły trafić?
Kim były wyrzutki klanu, który wyrzutków z całego Rokuganu przyjmował z radością.
Nie miało wszak znaczenia czymś się zhańbiłeś. Na murze wszystkie błędy, były zapominane. Na murze dla każdego była druga szansa, lub honorowa śmierć w walce z pomiotem Fu Lenga.
Więc jakie muszą być Kraby, które nie dostąpiły zaszczytu obrony na Murze?
Jak mogliby się zhańbić, by nie móc walczyć z Fu Lengiem?

Otóż te Kraby musiałyby być większym zagrożeniem dla współtowarzyszy, niż dla oddziałów Fu Lenga. Gorące głowy, bezmyślnie rzucający się do walki bushi, niezdyscyplinowani... osoby które swoim zachowaniem, doprowadziły do klęsk w bitwach. Osoby które najpierw zadają cios, a potem zastanawiają się, po co to zrobiły. Osoby, które nie potrafią przewidzieć konsekwencji swoich działań. I przez takich zostali prawie zaatakowani. Fukurou zszokowało jednak to, że przez wszystkich na raz... Te Kraby działały jak bandyci, atakując sforą. Atakując z powodu wymiany słów. Refleksje te doszły do Smoka, już po fakcie. Podczas zagrożenie samurai nie powinien skupiać się na tym, co się dzieje. Tylko reagować. Instynktownie, szybko...Szybciej niż przeciwnik, jeśli zamierza dożyć jutra.
Refleksje więc były po fakcie, a wnioski jakie wysnuł z tej sytuacji nie napawały Smoka entuzjazmem. Jeśli jakiś Krab go zaatakuje, albo obrazi... Fukurou będzie musiał dobyć katany. Nakaz ojca był jednoznaczny. ”...pokaż im, że jesteśmy straszni.”
Nic dziwnego że Fukurou traktował tą wyprawę, jak misję wojenną. Należało być czujnym, wyrobić sobie ten nawyk przed Shinomen. Dlatego zdołał zareagować, choć nie tak sprawnie jak powinien, zziębnięte i zmęczone ciało z trudem słuchało zdeterminowanego umysłu.

Mirumoto wsunął ręce w rękawy kimona, zmrużył oczy i westchnął. Panowała bowiem to zimna wczesna wiosna, taka jak w górach. Na rozgrzanie ciała dobry jest ruch. A znajomość osady dookoła strażnicy, przyda się zapewne bardziej, niż samej strażnicy. Fukurou przypuszczał, że w miasteczku przyjdzie mu spędzić więcej czasu, niż w twierdzy.
Im mniej okazji do rozlewu krwi, tym lepiej.
Ruszył więc, szybkim energicznym krokiem, by rozgrzać ciało.
I wtedy drogę Smoka przecięła biegnące dziecko, a za nim cała horda dzieciaków wyjących jak ...wilki.

Dziwne zachowanie, zwłaszcza jak na dzieci. Smok rozejrzał się po okolicy, by zauważyć reakcję okolicznych bushi. Była warta przy twierdzy, dwu Krabów szło do Strażnicy Wschodu. Żaden nie zwrócił uwagi. Może i nie było powodu.
Fukurou skręcił w dróżkę, w którą wbiegli i ścigający i ścigany. Z każdym krokiem przyspieszał. Bo choć tutejszych Krabów zapewne mało obchodził, to jednak Mirumoto Fukurou, synowi Mirumoto Yomei głupio było publicznie zachowywać się jak dzieciak przed gempukku.
Gdy tylko domki wieśniaków skryły go przed oczami Krabów, Fukurou przyspieszył w pogoni za dzieciarnią.

To co zastał nie było zwykłą zabawą... było samosądem, znęcaniem się kilku szesnastolatków na słabszym od siebie. Uciekającego nie było już widać. Kilkunastu goniących zakrywało go, kopiąc, skacząc krzycząc i wznosząc triumfalne okrzyki. Był to pokaz bezmyślnego okrucieństwa. Było to coś, wokół czego Fukurou nie mógł przejść obojętnie.
Ruch dłonią, szarpnięcie i pierwszy z napastników wylądował plecami na twardej zimnej ziemi.
Smok nie krzyczał, nie mówił nic. Po prostu metodycznie powalał dzieciaków wykorzystując najłatwiejsze i wymagające najmniej wysiłku techniki Kaze-do. Wystarczyło jednak trzech pierwszych leżących, na ziemi by pozostali w pośpiechu rzucili się do ucieczki.
Został tylko dotkliwie pobity dzieciak. Fukurou spojrzał z pewnym zdziwieniem na niego.
Czy wszyscy tu już zdziczeli? Najpierw bushi Kraba, atakujący jak bandyci, a teraz dzieciarnia próbująca zatłuc na śmierć najsłabszych ze swego grona. Zupełnie jakby to miejsce, obdzierało z człowieczeństwa, zarówno dorosłych jak i dzieci. Bushi jak i heiminów.
Przecież to Rokugan, a nie ziemie barbarzyńców!
-Co tu się właściwie stało?- spytał Smok, ale nie otrzymał odpowiedzi. Dzieciak rzucił się do ucieczki, zupełnie jakby Fukurou był jego kolejnym wrogiem. Nie szło mu to zbyt dobrze...wyraźnie kulał. Ale umiał wykorzystać przewagę, jaką stanowił jego niski wzrost.
Umknął w wąskie przejście między domami. Mirumoto pokiwał ze zrezygnowaniem głową.

Nie dość, że zachowywał się niestosownie do swego wieku jak i pozycji. To jeszcze sytuacja zmuszała go do gonienia za heimińskim dzieckiem. Ruszył sprintem dookoła domów wiedząc, że chłopaczek nie ma dość sił by mu uciec.
Fukurou miał rację. Smok bez problemu zabiegł mu drogę i rzekł.- To nieuprzejme nie podziękować temu, kto uratował ci skórę.
Splecie ramiona i spyta.- Czemu te dzieciaki ci dokuczają?
Dzieciak zarumienił się ze wstydu. Smok wyraźnie dostrzegł, że mały jest o krok od płaczu. Wypłosz miał może siedem lat? Był chudy, a teraz jeszcze mocno poobijany. Popękane od ciosu wargi były całe we krwi. Malec musiał ją przełykać, by w ogóle móc mówić. Jedno oko już puchło, ale malec i tak trzymał je zamknięte - rozbity łuk brwiowy wcześniej zalał je krwią, która teraz zaskorupiała z lekka na obrzeżach. Twarz chłopca (i resztki ubrania) uwalane były kurzem i śniegiem, dzieciak drżał z zimna i chyba bólu, albo zdenerwowania.

Kiedy chłopiec próbował coś rzec, zakrztusił się, przechylił i zwymiotował. Krwią, zębem w kawałkach... Fukurou dyskretnie odwrócił wzrok.
- Nic... mi nie jest panie - wycharczał chłopak po przykrej chwili, przerywanej charkotliwymi odgłosami torsji. Szczękał już zębami, był coraz bardziej rozdygotany - Dziękuję
Ani razu nie spojrzał Mirumoto w oczy.

A gdy Fukurou na niego spoglądał, przypominał mu się inny dzieciak. On sam. Ile wtedy Fukurou miał lat? Pewnie niewiele mniej.
I dopiero zaczynał naukę...

Nauka u dziadka nie była tym, o czym marzył mały Smok. Dziadek Musashi mieszkał poza rodową siedzibą, nie miał służby, ani żadnych wygód. Nie było tu siostry Fukurou, Ai-chan która zawsze się nim opiekowała. Dziadek miał uczyć Fukurou drogi miecza, ale mały Smok nie miał jeszcze ochoty się uczyć. A już na pewno nie podług metod dziadka.
Bo Ojiisan zrobił z małego Smoka, sługę. Fukurou sprzątał w domu, mył naczynia w zimnej wodzie potoku i wykonywał inne domowe prace. A że nigdy tego nie robił i był nadal dzieckiem, szło mu to wyjątkowo kiepsko.
Do tego jeszcze musiał przynosić wodę ze strumienia oddalonego od chatki Musashiego.
Wiadro było w połowie tak duże jak mały Smok i bardzo ciężkie, gdy było napełnione wodą.
Gęsty lasek wydawał się małemu Fukurou straszny, zwłaszcza że nie było z nim Ai-chan, która zawsze go broniła.
Była późna wiosna...woda w strumyku zimna. A mały Smok smutny. Nie podobało mu się u dziadka. Chciał wrócić do domu, do Hameko, do Ai-chan.
Szelest przyciągnął uwagę małego Smoka, odciągając jednocześnie od rozmyślań. Rozejrzał się wokoło.
Kolejny szelest...Serce Smoka zabiło szybciej. Drżał ze strachu. Był sam w górach. Dziadek medytował. A Ai-chan często mu opowiadała opowieści o górskich potworach.

I nagle taki potwór wyskoczył z krzaków tuż przed Fukurou. Olbrzymi samuraj w ciężkiej zbroi, o mempo wykonanym na kształt górskiego ogra.
Był to Mirumoto Isuke Katai, zwany często żartobliwie „Potężnym Smokiem” z racji wzrostu i postury. Bez barw klanowych Katai często był brany za Kraba. Rodzina Isuke, wiernie służyła gałęzi rodu Smoka, na której czele było obecnie Yomei. Tak więc prośbę Musashiego potraktował jako wielki zaszczyt i starał się spełnić jak najlepiej.
Nawet jeśli była dziwna. „-Będziesz czatował na mego wnuka. Będziesz go straszył.”- rzekł bowiem do niego Mirumoto Musachi.
Tak więc Katai wyskoczył na ściężkę, wydał z siebie ryk i dla dodatkowego efektu sięgnął po katanę. Jej ostrze błysnęło w blasku słońca.

A mały Smok, nie zdając sobie sprawy że padł ofiarą ukartowanego blefu, czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Widząc przed sobą wielkiego wściekłego samuraja, widział własną śmierć. Z oczu popłynęły mu łzy, nogi drżały...strach sparaliżował go. A straszliwy pan z wielkim mieczem podchodził coraz bliżej wrzeszcząc. Wreszcie gdzieś w jego głowie odezwał się cichy głosik. „Uciekaj”. Puścił wiadro i rycząc oraz krzycząc wniebogłosy.- Ojiisan! Zły pan z mieczem mnie ściga!
I był krok w krok za nim. Mały Smok biegł tak szybko jak potrafił, jednak nogi miał krótkie, kondycję słabą. Ale strach dodawał sił. Fukurou był coraz bliżej domu dziadka, zapłakany przestraszony, brudny...Bo podczas ucieczki przed strasznym panem upadł kilka razy.
Instynktownie kierował się do miejsca w którym taki malec jak on się mógł schować...wczołgał się pod dom.
I zamilkł ze strachu, dusząc w sobie płacz...widział jak samuraj z mieczem podchodzi pod dom, rozgląda się i odchodzi. Ale nie uwierzył... Mały Smok był pewien, że zły pan z mieczem, zaczaił się w pobliżu.

I nawet, gdy wrócił Musachi, Fukurou odmówił opuszczenia kryjówki. Nie pomogły zapewnienia dziadka że złego pana z kataną już nie ma. Nie pomogły przypomnienia, że Mirumoto nie są tchórzami i nie kryją się po norach jak króliki, zwłaszcza gdy nie ma zagrożenia. Nie pomogły nawet kpiny, że Fukurou na gempuku dostanie imię Usagi. Ojiisan żartował bowiem mówiąc.- I nie wstyd ci się będzie przedstawiać? Usagi Yojimbo*?
Nie pomógł nawet zapach pieczonej ryby. Fukurou wylazł spod domu dziadka dopiero rankiem następnego dnia.
A przez kilkanaście kolejnych miesięcy przemierzał czujnie las. I nie bez powodu. Straszny pan z mieczem, przecinał od czasu do czasu drogę Małego Smoka. Ale im starszy był Fukurou tym, rzadziej dawał się zaskoczyć. Czujność stawała się częścią jego natury.

Smok otrząsnął się ze wspomnień i rzekł do dzieciaka.- Prowadź do medyka lub zielarza.
Nie pytał już dzieciaka czemu go pobito. Nie chciał z niego wyduszać odpowiedzi na siłę.
Zielarz i medyk zarazem, był mizernej postury, przypominał powyginaną górską sosnę i był równie stary jak takie drzewko. Czarne oczka świdrowały na wylot sylwetkę Fukurou, ale słuchał uważnie co miał mu bushi Smoka do powiedzenia. Mirumoto zlecił mu zbadanie chłopca i zajęcie się jego ranami. Zostawił na ten cel medykowi zapłatę, którą żądał, ale dopiero wtedy jak był pewien, że zielarz nie próbuje go oszukać.
Potem ruszył do pierwotnego celu...herbaciarni. I tak zmarnował już dość czasu i funduszy, nie dowiadując się niczego nowego.

Herbaciarnia okazała lokalem dla heiminów. Nie było w niej stojaków na miecze. Była naprawdę nędzna. Budynek który na ziemiach Żurawia dawno by zburzono, by nie szpecił okolicy, tu stał sobie swobodnie. I nikt się nie przejmował, dziurami w ścianach. Jednak widok Fukurou wchodzącego do tego miejsca nie dziwił nikogo. A byli sami półludzie.
Którzy zerknęli raz czy dwa, gdy ściągnął płaszcz i zamówił herbatę. Jego barwy były rzadko widywane w tym miejscu.
Fukurou zachował miecze przy sobie, na co jednak nikt nie ośmielił się protestować.
W środku herbaciarni było zimnawo, co z racji dziur w ścianach nie dziwiło.
Herbata którą zamówił miała jedną zaletę. Była bardzo gorąca. I tyle. Nawet te herbaty które Manji z wielkim trudem przygotowywał w ciężkich polowych warunkach, były lepsze.
Jednak Fukurou udawał, że tego nie zauważa. Wypił herbatę powoli i spokojnie.
Następnie wstał podszedł do gospodarza i uprzejmie pochwalił jego herbatę. Nie silił się na wyszukane komplementy, ale i tak ... wszyscy wyglądali na zaskoczonych. Dosłownie ich zamurowało. I gospodarza i gości i posługaczkę. Fukurou zdziwiło takie zachowanie. W końcu nic wielkiego nie uczynił. Niemniej uprzejmie spytał o kogoś, kto mógłby naprawić uszkodzony namiot. Odpowiedzią była cisza. Więc ponownie powtórzył pytanie uprzejmym tonem. I został skierowany do Lutenga, mieszkającego na obrzeżu miasteczka.
Nie pozostało więc mu nic innego, jak się tam udać.


*Usagi- królik. Usagi Yojimbo też Mirumoto sądząc po stylu walki XD
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-10-2010 o 23:46.
abishai jest offline