Zygfryd był wkurzony, choć właściwie nie, on był wkurwiony. Młody panicz, gówniarz jeden, wybrał się postrzelać do mew lub innego opierzonego ciałagajstwa. To samo w sobie nie było niczym dziwnym, ale rycerza aż targało ze złości na samom myśl, że ta kiepska namiastka głowy rodu d'Arvill wzięła z sobą tylko dziwkę służebną i chłopca na posyłki. Jedynym pocieszeniem był fakt że ten chłopiec miał łeb na karku i należał do tajnego bractwa. W takim nastroju Zygfryd szukał zbrojnego Annama. Zastał go razem z dwoma innymi żołdakami w kuchni, zajadającego kluski i popijającego piwo. Rycerz na ten widok o mało co nie wpadł w szał. Zamaszystym ruchem wytrącił kufel jednemu ze strażników. - Wy se tu kurwa biesiady urządzacie, a panicz bez żadnej obstawy włóczy się po okolicy!- Zygfryd prawie wypluł te słowa, waląc jednocześnie pięścią w stół - Ruszyć dupy gównozjady, przy paniczu ma być cały czas dwóch ludzi! - Ależ, panie dziedzic odesłał zbrojnych by mu nie przeszkadzali w polowaniu - odważył się odpowiedzieć Annam. - Gówno mnie to obchodzi, macie być przy nim. Możecie zejść mu z oczu gdy nie zechce oglądać waszych zakazanych mord, ale macie być w pobliżu gotowi zareagować na każdy atak, zrozumiano?! -Tak panie -odpowiedzieli chórem, i kłaniając się w pas zmyli się do roboty.
Zygfryd zdenerwowany zajściem postanowił się uspokoić, a nic go tak nie uspokajało spacer po cmentarzu, no może poza jaką dziewką o obfitych kształtach. Ruszył więc w stronę rodowego cmentarza d'Arvill by zebrać myśli.
Właśnie zaczynały schodzić z niego nerwy, gdy pojawił się pachołek z wieścią że goście przybyli. - Licho nadali! -pomyślał i prawie biegiem ruszył do komnat. Chciał zdążyć razem z młodym Malcolmem przybyszów powitać, by uchodzić za doradcę młodziana, a nie tylko za prostego rycerzyka. |