Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2010, 01:53   #81
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Gdy Tupik wyszedł z loszku odetchnął głęboko, dając tym samym niemal pewny znak nowym towarzyszom,ze wszystko nie musiało potoczyć się tak pięknie. Po drodze miał dość czasu by objaśnić "aresztantom" ich nowe funkcje ... i zasady pobytu na zamku.

- Wiem, że może się wam nie podobać, że tak was wyciągam i do nowej pracy zaprzęgam, no ale jeśli chce któryś wrócić do loszku , miast czasu swego aresztu spędzić na zamku w wygodach to proszę, pókiśmy blisko.


Nie widząc żadnego entuzjazmu do powrotu do celi odetchnął po raz drugi , po prawdzie nie wiedział jak więźniowie zareagują na całą ta akcję.

- Dla krasnoludzkiego zbrojmistrza na zamku znajdzie się dość roboty a ja sam za tą przysługę wyciągnięcia z pudła chciałbym mieć tylko pewność dobrze wzmocnionej zbroi, którą to mam ściągniętą z wywerny, pokonanej zresztą własnymi rekami, choć nie samotnie. Żadnemu ludziowi nie zaufałbym w tej sprawie. Pan zaś Panie Waldemarze za wiele roboty mieć nie będzie, szczurów u nas właściwie nie ma, koty robią co trzeba a i pułapki zakupione miesiąc temu nie w pełni się jeszcze zużyły... Jest za to insza całkiem sprawa. Trza chronić panicza a kto jak kto, ale szczurołap wałęsający się po zamku za szczurami większych podejrzliwości nie ściągnie. Będziesz więc moimi oczyma i uszami tam gdzie mnie nie będzie.
W zamian macie wikt i opierunek zapewniony, wikt zresztą nie byle jaki bo o kuchni halflińskiej musieliście wszakże coś słyszeć.
Narzędzia do pracy się ściągnie, kuźnie mamy własna a kowal pójdzie pod twoją komendę mości Grimie. Jak areszt się skończy mam nadzieję, że poprawi swe umiejętności pod twoim okiem, nim odejdziesz do własnej roboty.


Oczywiście wbrew aresztowi mógłbym przyzwolić na pewna prywatę, ale liczyłbym wówczas co najmniej na dwudziestoprocentowe zyski z zamówień które wykonasz ponad zamkiem. jakoś znajdę sposób na to by do zamku docierały zamówienia z zewnątrz... moja w tym głowa
- stwierdził halfling będąc pewnym, że albo uzyska 20% od krasnoluda... albo dołoży je do ceny usługi...

Reszta drogi przebiegła sprawnie , był czas na omówienie planów i możliwości a także na pochwalenie się co tez kuchni zaserwuje na obiad. Kuropatwy i króliki smażone w brytwannie z domowej roboty sosem pier-du-lę a na deser naleśniki zapiekane z owocami. Halfling potrafił opowiadać o potrawie przez pół dnia, laicy nie mieli pojęcia jak skomplikowaną czynnością było gotowanie... No chyba że ktoś dziwkę brał za kurtyzanę, wówczas cała wykwintność i nieprzeciętność każdego dania ulatywała przed głodem i żołądkowa brutalnością.

Po drodze co prawda musieli zrobić małą szopkę , chowając się w krzakach niczym jacy przestępcy... ale Tupik dobrze wiedział, że za spisek z mundurami może mu grozić nie mało... Własciwie sam nie wiedział w co się pakuje, ale skala procentów od niewysłowionych sum działała na wyobraźnię, a fantazja była kołem napędowym wszystkich halflingów... Co prawda musiał liczyć się z tym, że młokos okantuje go co do określonych procentów, ale było tylko kwestią czasu ustalenie co komu zrabowano... i w jakiej ilości. Tupik z racji swej pozycji mógł wywrzeć niemiłe konsekwencje na swych adwersarzach, ale tych właściwie nie miał. Jedynie du'ponty były pewną nieprzyjemnością, ale po prawdzie w czasach wojny szło zarobić więcej, szczególnie bez lorda nadzorcy...

Na zamku zaprowadził krasnoluda do miejscowej kuźni,
- Hans od dziś będziesz pomagać zacnemu Grimowi, zbrojmistrzowi pierwszej klasy , właściwie to rób to co zwykle, chyba że pan Grim wymyśli ci jakieś inne zajęcie. A i ucz się pilnie, myślałem co by tu z żołdu potrącić ci za nauki, ale w swej dobrotliwości uznałem, że mniej chętnie będziesz się uczyć musząc płacić za to z przymusu. Tak więc co miesiąc zdasz relację z postępów nauki i z nowych rozwiązań kowalsko zbrojmistrzowskich... jak nie będę widział postępów wtedy dopiero zacznę przycinać wynagrodzenie. Poza tym trzeba dostarczyć nasze zapasy broni i zbroi aby je szacowny mistrzunio ulepszył i wzmocnił.
Raz jeszcze zwrócił się do krasnoluda nim na dobre zostawił go z nowym "czeladnikiem" - - Możesz rozgościć się w kuźni ja wyślę kogoś po twoje rzeczy, z pewnością lepszej jakości niż te tutaj - wskazał na zamkową kuźnię. -Pierwszym i najważniejszym zleceniem byłaby jednak moja wspaniała zbroja z wywerny... bez niej... właściwie to cała reszta mnie mało co interesuje.
Oczywiście jeśli będę zadowolony z roboty potrafię okazać swą wdzięczność, przekraczającą to co dotychczas uczyniłem.

Tak... Tupik nie zwykł marnować czasu i energii na rzeczy z których nie miał choć cienia korzyści.

Szczurołapowi okazał zaś lochy, piwnice i podzamkowe korytarze.

- Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym abyś zrobił. Kręcenie się po zamku i nadstawianie uszu to jedno, drugie, to odszukanie tajemnych przejść. Masz Pan dużo czasu i sposobności, na poszukiwaniu szczurów się znasz to i ścianę opukać potrafisz wykrywając czy za nią pusta przestrzeń czy nie. Chciałbym aby lochy i piwnice były dokładnie sprawdzone pod tym kątem. Wiedza zaś , przekazana mi.

Podobnie jak krasnoludowi i szczurołap otrzymał obietnice wynagrodzenia mu trudów. Halfling zbyt dobrze wiedział jak niemrawie pracują niewolnicy, szczególnie jeśli swoistą wypłatę już dostali...

Gdy już zajął się aresztantami przyszła kolej na panicza. Zdziwił się niepomiernie gdy zobaczył go bez Otta, szybko jednak ustalił gdzie ów przebywa z pomocą służby. gdy zobaczył co robi... rączki po raz kolejny mu opadły.

- Czy wyście się z tymi mewami na rozumy pozamieniali? - Powiedział zarówno do służki jak i do Otta. Gdy zaś usłyszał cel ich pobytu prychnął zdenerwowany.

- No i co z tego że mu kazał wyzbierać strzały idiotko! Czy nie widzisz , że to niemożliwe? Panicz młody świeżo władzy liznął a wy już działacie jak gdyby lord nigdy nad wami nie stał. Jak wróci... - zawiesił te jakże ważne słowa w powietrzu, aby i służba nie poczuła się aż nadto frywolna, - to każe wam wybatożyć skórę za to że ty - wskazał na Otta, - spuściłeś wzrok z Panicza, a ty, żeś mu w tym dopomogła.
Wracać mi pędem na zamek strzały nowe wybrać, w krwi zwierzęcej końcówki zamoczyć, pierzem obsypać, połamać kilka i zanieść paniczowi... skoro chce. Ale zapamiętać raz a dobrze. Otto, ja i kilka innych osób wolą Lorda protektorami i namiestnikami zamku zostaliśmy. Co prawda pewne obowiązki nadal mamy jakie mieliśmy, ale doszły tez nadrzędne, w tym troska o życie i zdrowie Malcolma, nawet wbrew jemu samemu.
- Ledwo skończył strofować służbę, ledwo okrzątnął się w kuchni nakazując wypiek pączków z ulubionym dżemem dla panicza a już wieść doń dotarła, że goście się zbliżają.
- Jacy kurwa goście? - nie wytrzymał napięcia
- Ponoć sama Lady Yolande de La Rocque oraz namiestnik Nicolasa Richelieu wraz z zbrojnymi
Tupik pobladł. "Jeszcze tego mi tu brakowało, zamek w rozsypce, panicz głupieje do reszty a tym akurat teraz na odwiedziny się zebrało... Akurat teraz? Chmmm"

Na zamku Tupik był jedyna osobą która potrafiła zając się gośćmi, szczególnie od momentu zaginięcia Lorda czy zniknięcia Lady.

- Na mury odtrąbić przyjazd, wywlec czerwony dywanik, uszykować wartę powitalno-honorową przed wejściem na salę. na sali co najmniej dziesięciu strażników, w pełnym odświętnym rynsztunku.

- Jazda!


Tupik wrzeszczał i dyrygował starając się przynajmniej powitaniem zatrzeć złe wrażenie jakie niechybnie gości czekało po spotkaniu z Malcolmem. " Wiedzą czy nie wiedzą szubrawcy? " - zastanawiał się w duchu zastanawiając się nad wszelkimi możliwościami przyjęcia gości. Jedno było pewne, niezależnie od stanu ich wiedzy słabości zamku należało ukryć. Była wszak jedna słabość której ukryć się nie dało... Malcolm.

Przed samym wejściem znalazł chwilkę aby wysłać posłańca do Młodziana

-" Bele nie nadają się do użytku, proszę przysłać kogoś z uwiarygodnieniem po zwrot, lub wskazać miejsce dostarczenia uszkodzonego materiału."
Majordomus Tupik

Tupik wiedział, że Młokos w mig połapie się o co chodzi, tym bardziej, że żadnych beli materiałów nie dostarczał na zamek, a przynajmniej nie w ostatnim czasie. pozostawała więc jedynie kwestia umowy z której Tupik właśnie się wywiązywał. Kusiło go przez chwile by po prostu wysłać całość do sklepu... ale obawiał się, że ten może być pod obserwacją straży a sam nie miał już czasu ani możliwości zajęcia się tą sprawą osobiście. Innym w gardłowych sprawach nie ufał, gdyby straż dowiedziała się , że mundury odsyłane są do Młokosa, nie byliby już następnym razem tacy mili dla Tupika...

Gdy tylko wyprawił posłańca do Kedgara z nakazem doręczenia mu listu do rąk własnych ruszył pędem do komnat dziedzica, mając wrażenie, że przez ostatnie kilka godzin jest w ciągłym biegu.

Halfling zapukał lecz nie czekał na przyzwolenie Malcolma do wejścia. To był w końcu dzieciak i mimo , że syn Lorda, to najwyraźniej rozkapryszony jak nastoletnia królewna. Tupik nie zamierzał stać się ofiara na wzór Otta, wiedział, że pierwsze próby sił będą decydujące na dalsze ułożenie ich stosunków.

Tupik wciąż miał świeżo w pamięci obrazek despotycznego rozkazu wyławiania strzał, na biurku leżały zresztą te które kazał spreparować, Malcolm nic sobie jednak z nich nie robił bawiąc się żołnierzykami gdy nadszedł Tupik. Wizyta gości stawała się idealną okazją do zamanifestowania swej pozycji i zależności młodzieńca od postawy majordomusa. "Może sobie pomiatać całym zamkiem,droga wolna, ale ja stąd odchodzę na na choćby jeden krzywy gest."
- Paniczu, przybyli goście Lady Yolande de La Rocque oraz namiestnik Nicolasa Richelieu. - gdy zobaczył przerażoną minę chłopca był już pewny, że chłopak nie poradzi sobie bez niego. Oczywiście tylko on mógł go zwolnić z przysięgi jako następca Lorda, jeśli jednak potrzebuje Tupika tak jak ten wiedział, że go potrzebuje, musiał się szczeniak liczyć ze słowem.

- Wiesz pewnie, że jeden fałszywy gest, jedna niedyplomatyczna uwaga i Richelieu wystąpi zbrojnie przecie D'Arvillom, a razem z Du'pontami to trochę za dużo jak na to co mogą wytrzymać nasze ziemie. Zamek jest dość bezpieczny, jednak i z zamku nici, jeśli wsie i miasta zostaną złupione i spalone. Zwyczajnie nie będzie z czego pączków przyrządzić - odwołał się do kulinarnego przysmaku młodzieńca. Wątpił by jakikolwiek inny przykład mógłby zobrazować mu tragedię jaka czeka zamek i ziemie D'Arvillów.
- Poza tym jest jeszcze śliczna lady... - jedynie napomknął temat badając zainteresowanie chłopaka, w sprawach damsko męskich mógł się czuć podwójnie zakłopotany.

- Tak więc mam pewien plan, zawiążemy ci panie szyję szalem i udamy chorobę gardła, co byś jedynie szepcząc mógł zwracać się do gości. Oczywiście nie przystoi szeptać do wysoko urodzonych ani ich zmuszać od trudu wsłuchiwania się w to co rzeczesz, tak więc będziesz panie jedynie poruszał ustami udając , że przekazujesz mi coś na ucho. W sumie nawet możesz, byle na tyle cicho, aby reszta nie usłyszała. Jeśli będzie to godne powtórzenia, zrobię to, jeśli nie, wypowiem się za ciebie paniczu, dla twojego i zamku dobra. Twój ojciec nałożył na mnie pewne obowiązki i zamierzam wykonać je co do joty, jeśli jednak uważasz inaczej droga wolna... idź przyjmuj gości, martw się sam czy dobrze wypadniesz i co im do stołu podasz. Możemy innymi słowy Paniczy Malcolmie współpracować dla dobra zamku, lub rozstać się - co nie byłoby mi miłe, zważywszy , że musiałbym pozostawić kuchnie nierobom i pozbawić Cię panie codziennej przyjemności rozkoszowania się pączkami, knedelkami, naleśnikami, lodami, goframi, eklerkami i całą masą innych pyszności które przełykasz na co dzień nie racząc mi nawet podziękować za trud włożony w ich zrobienie. W mieście ani w okolicy nie ma drugiego takiego kucharza ani majordomusa a gdy odejdę pierwszy to gwarantuję , że nie sam. Jeśli zaś usłuchasz się mnie panie w najważniejszych dla zamku kwestiach, wiedz, że będę cię bronił do końca.

Tupik pozostawił decyzję malcowi. Pierwszą niezależną i ważną decyzję, wiedząc, że jeśli ma odejść lub choćby zaszarfować odejściem, to nie znajdzie już nigdy lepszego momentu. Oczywiście sam naprowadzał go od początku rozmowy na właściwą decyzję, ale pewne konkrety musiał usłyszeć wprost od niego, po to by mieć się za co chwycić w przyszłości. "Wóz albo przewóz" po raz kolejny przebiegło mu przez myśl, było jednak zbyt wiele do zyskania by nie zaryzykować. Jeśli zaś za tego typu wystąpienie miał stracić wszystko... było tylko kwestią czasu nim do tego by doszło, a Tupik wolał nie podsycać ognia despotyzmu malca.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 25-10-2010 o 02:09.
Eliasz jest offline  
Stary 25-10-2010, 22:15   #82
 
Trojan's Avatar
 
Reputacja: 1 Trojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skał
Jean Pierre

Kiedy się tak ostatni raz urżnął, nie pamiętał. Jednak był pewny zupełnie, że stało się to w tym samym, doborowym towarzystwie. Jakieś dziesięć kilo temu. Czyli w sumie dawno. Jean odbył jednak tę sentymentalną podróż w czasie wspominając chwile, gdy jako ledwie opierzony rycerzyk szukał sławy na szlaku. Sławy, przygód i rycerskiej doskonałości. Pulchny synalek ojca, którego matka nie chciała wypuścić w świat a ojciec pragnął zamknąć w klasztorze i uczynić zeń klechę. To było dawno temu. Od tego czasu zmężniał. Okrzepł na szlaku i nauczył się życia jak mało kto. Wieczna tułaczka sprzyjała szybkiej nauce. Jednak były zwyczaje, których wyplenić się zupełnie nie dało. Jednym z nich był gust w doborze towarzystwa. Frank Kress był tego najlepszym dowodem.


Świeża, morska bryza musiała go otrzeźwić. Nie otrzeźwiła. Gdyby nie Gastard Jean Pierre pogubił by swoich ludzi a i samemu mógłby kark skręcić na jakim wądole. Jednak z czasem świeże powietrze i koński grzbiet zrobiły swoje wytrząsając zeń resztki alkoholu. Tylko dzięki temu potrafił właściwie zareagować na kolaskę i otaczający ją oddział zbrojnych, który napotkał po około dwóch godzinach jazdy. Jazdy tak po prawdzie przed siebie, bo nie mógł do końca zdecydować się, czy ruszyć ku granicy ziem Du Ponte czy też raczej objechać ziemie D’Arvill szerokim łukiem mając baczenie na wszystko wkoło. Owe niezdecydowanie, rzecz u niego rzadka, sprawiło właśnie, że nie rozminął się z podążającym ku górującemu na wzgórzu zamkowi. W ten oto sposób po raz pierwszy oczy jego ujrzały Yolande. Najsłodszą z istot, jaką ziemia nosiła od czasów Przenajświętrzej Panienki!


Zrazu chciał jedynie rozpytać kto zacz i po co na zamek takim komunikiem ciągnie, lecz gdy zatrzymał kolaskę pomimo sprzeciwu zażywnego rycerza o niemłodym obliczu i wielce chytrym wejrzeniu i gdy na odgłos sprzeciwów jego gardłowych z kolaski wyjrzała piękna niczym jutrzenka Lady Yolande de La Rocque, Jean Pierre zrozumiał w jednej chwili, że oto znalazł cel swego marnego istnienia. Nie mogąc od niej oderwać oczu zeskoczył z siodła i niczym otumaniony ruszył ku kolasce by tam w Jej majestacie uklęknąć.

- Pani! Jeśliś aniołem to błagam, pozwól mi dalej cieszyć oczy swoim majestatem. Jesteś bowiem najpiękniejszą z istot stąpających po tej ziemi i klnę się na wszystko co mi święte, że nie spocznę, póki nie ogłoszę tego całemu światu! – wyrzucił z siebie jednym tchem spoglądając w jej nieziemsko piękne, młode oblicze, które rumieniło się pod dyktando jego słów. Nigdy nie był zbyt wymowny, ale tym razem bogowie się nad nim ulitowali.

- Wielki to byłby zaszczyt dla mnie panie rycerzu… - powiedziała skromnie nie spuszczając go jednak z oczu. On sam ośmielony, nie zważając na pomruki i pokpiwania własnych ludzi i części orszaku, nie wstając uderzył się w pierś rękawicą aż zadudniło.

- Jakem Jean Pierre Dubois de Crecy błagam Cię Pani, zezwól mi głosić swą urodę całemu światu i uczyń mi łaskę bycia Twym rycerzem!

- Nie znasz nawet mego imienia Panie!

- Nie godzi się Yolande kazać rycerzowi błagać na kolanach. Panie zechciej powstać. Jam Nicolas Richelieu, namiestnik La Rocque.
– rycerz o lisim wejrzeniu przechery zeskoczył z konia i podszedł do klęczącego Jean Pierra wyciągając doń prawicę. On jednak nie powstał, nie oderwał nawet wzroku od cudownego oblicza które uwielbił od pierwszego wejrzenia. A spoglądał na białogłowę tak natarczywie, że ta w końcu spłoniła się rumieńcem. W końcu spuściła oczy i wyszeptała cicho.

- Zaszczyt to dla mnie Panie. – więcej rzec nie zdołała, bowiem spłoniona rumieńcem zniknęła w głębi kolaski a w jej miejscu pojawiło się ponure oblicze dwórki, która pierwszą młodość miała już trzykrotnie za sobą. Jednak dla Jeana po stokroć ważniejsze było to, że u jego stóp wylądowała muślinowa chustka, którą Yolande rzuciła mu niknąc w kolasce. Ujął ją niczym najcenniejszy skarb i dopiero kiedy kolasa ruszyła powstał z kolan przykładając do ust ów drogocenny dar. Dar, będący dowodem złożonego przezeń ślubu…


.
 
Trojan jest offline  
Stary 25-10-2010, 23:35   #83
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Zygfryd był wkurzony, choć właściwie nie, on był wkurwiony. Młody panicz, gówniarz jeden, wybrał się postrzelać do mew lub innego opierzonego ciałagajstwa. To samo w sobie nie było niczym dziwnym, ale rycerza aż targało ze złości na samom myśl, że ta kiepska namiastka głowy rodu d'Arvill wzięła z sobą tylko dziwkę służebną i chłopca na posyłki. Jedynym pocieszeniem był fakt że ten chłopiec miał łeb na karku i należał do tajnego bractwa. W takim nastroju Zygfryd szukał zbrojnego Annama. Zastał go razem z dwoma innymi żołdakami w kuchni, zajadającego kluski i popijającego piwo. Rycerz na ten widok o mało co nie wpadł w szał. Zamaszystym ruchem wytrącił kufel jednemu ze strażników.

- Wy se tu kurwa biesiady urządzacie, a panicz bez żadnej obstawy włóczy się po okolicy!- Zygfryd prawie wypluł te słowa, waląc jednocześnie pięścią w stół - Ruszyć dupy gównozjady, przy paniczu ma być cały czas dwóch ludzi!
- Ależ, panie dziedzic odesłał zbrojnych by mu nie przeszkadzali w polowaniu - odważył się odpowiedzieć Annam.
- Gówno mnie to obchodzi, macie być przy nim. Możecie zejść mu z oczu gdy nie zechce oglądać waszych zakazanych mord, ale macie być w pobliżu gotowi zareagować na każdy atak, zrozumiano?!
-Tak panie -odpowiedzieli chórem, i kłaniając się w pas zmyli się do roboty.

Zygfryd zdenerwowany zajściem postanowił się uspokoić, a nic go tak nie uspokajało spacer po cmentarzu, no może poza jaką dziewką o obfitych kształtach. Ruszył więc w stronę rodowego cmentarza d'Arvill by zebrać myśli.

Właśnie zaczynały schodzić z niego nerwy, gdy pojawił się pachołek z wieścią że goście przybyli.
- Licho nadali! -pomyślał i prawie biegiem ruszył do komnat. Chciał zdążyć razem z młodym Malcolmem przybyszów powitać, by uchodzić za doradcę młodziana, a nie tylko za prostego rycerzyka.
 
Komtur jest offline  
Stary 26-10-2010, 19:06   #84
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Pewne rzeczy nie miały prawa się wydarzać, nawet jeżeli gawiedzi wydawały się normalne.

Młokos, kiedy wyczołgiwał się z zaułka na ulicę, nie zawracał sobie głowy błahostkami, takimi jak połamana noga czy odniesione rany. Napastnicy byli głupcami, a głupcy zbyt dużo mówią. Zawsze. Teraz Kedgard miał dwa dodatkowe klocki do całej układanki. Du Ponte miał szpiega lub szpiegów w mieście, a dokładniej w straży - to tłumaczyło w jaki sposób ktokolwiek w mieście, a zwłaszcza w straży wiedział o kradzieży mundurów... Cóż... najwidoczniej Du Ponte chciał mieć wroga...

Dość szybko znalazł się u miejskiego szarlatana zwanego cyrulikiem, który odkrył ponownie, że po nocy następuje dzień i stwierdził, że noga jest złamana. Kedgard kazał ją zestawić i opatrzyć tak, aby dawało się chodzić, a przede wszystkim - jeździć konno. Straży miejskiej nie ominął wątpliwy zaszczyt wysłuchania o napaści razem ze szczegółowym w miarę możliwości opisem napastników. Maski mogły zasłaniać twarz. Problemem były detale - stara blizna na skroni, krzaczaste zrośnięte nad nosem brwi, wyłamane palce ręki, które nie potrafiły złożyć się w pięść... Postura, wysokość, ubiór, a nawet zapach piwa... Dziesiątki rzeczy, które sprawiły, że panowie sympatyczni przestali być "zamaskowanym nikim z zaułka"

- Byłbym zapomniał sierżancie - pięćdziesiąt złotych ludwików za głowę. - powiedział na zakończenie - To bardzo niebezpieczni przestępcy na usługach Du Ponte'a.

Skoro nazwisko wzbudziło tak niezdrową sensację to zobaczymy co się stanie jak zacznie być odmieniane we wszystkich możliwych... Komuś w końcu puszczą nerwy. Polowanie z nagonką. Nawet jeżeli zwierzyna czmychnie... skończą się informacje.

Kilkanaście minut później dalej wkurwiony jak osa Młokos znalazł się na ulicy. Wyglądał już znacznie porządniej, zwłaszcza, że spod płaszcza nie było wszystkiego widać. Jakiś uczynny chłopak pomógł mu iść i Kedgard przedyktował ponownie wszystkie detale opisu.

- Pięćdziesiąt złotych ludwików za głowę. Jak będzie trzeba to przeryjcie to miasto do góry nogami. Nie ważne ile to będzie kosztować chce ich mieć w swoim lochu, lepiej żywych jak martwych... "i nie tylko ich" - dokończył w myślach.


*****


Rozmowa z Maciejem była krótka i dotyczyła jednego tematu. Ktoś kto wiedział o sprawie mundurów puścił farbę do straży, a jak to nie przyniosło spodziewanego efektu - najął zbirów. Tego nie załatwia się ot! tak sobie. Ktoś musi mieć kontakty w okolicznym światku, a jednocześnie być na usługach Du Ponte'a. Kto? Młokos potrzebował tylko nazwiska, albo... przesyłki, z którą da się o tym porozmawiać.

Zanim Kedgar opuścił miasto jedno było załatwione, każda jedna persona półświatka wiedziała kogo szukać i gdzie dostarczyć oraz, że na terenie jest donosiciel. Donosicieli nikt nie lubił, a donosicieli "zaprzyjaźnionych rodów" - tym bardziej.

Młokos zawsze dostawał czego chciał, zwykle szybciej niż później. Oczywiście istniało ryzyko, że ktoś w półświatku usiłuje się wybić, ale jeżeli tak to popełnił błąd - wkurwiony Młokos to niebezpieczny przeciwnik...


*****

A dla najemników miał ciekawe zadanie, inne niż początkowo zakładał, ale...

Gdy tylko pojawił się w zajeździe zaordynował, aby najemnikom cieszącym się z zapłaty od Du Ponte'a podać grzańca na koszt firmy. Dobrze zaprawionego grzańca... A potem pojedynczo przykuć w celach. Jutro będzie z kim porozmawiać...
 
Aschaar jest offline  
Stary 26-10-2010, 22:24   #85
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir i Perer d'Orr
- W zasadzie mamy trzy możliwości - odparł Peter. - Możemy wyruszyć łódką, ale wtedy posadziłbym na dziobie łódki naszego jeńca. Zna tamtych, oni znają jego. Może, w razie konieczności, spróbować ich przekonać, że my to ludzie duPonta. Możemy zbudować tratwę i spróbować chyłkiem dostać się na wyspę. Albo też, w ostateczności, spróbować odszukać wejście do tunelu i ruszyć tamtędy.
- Na tratwie to nijak nie przekonamy tych w wierzy, że z przyjaznymi zamiarami płyniemy. Po jaskiniach tez mi się nie uśmiecha łazić - zasępił się Yavandir - Wzięcie łódki to też ryzyko, jak znam to zasrane życie to przyjadą jak tylko, kurwa, będziemy w połowie drogi. Ale to chyba najlepsze wyjście będzie. Kosme z końmi poślemy na plaże jakąś mile stąd. A my popłyniemy. Jakby co, to z jednego czy dwóch dam rade ustrzelić z łódki. choć łatwo nie będzie.
- Hmm, a mgłę to potraficie zrobić panie d'Orr? - zapytał elf, choć przesadnych nadziei sobie nie robił.
- Nie myślałem o rejsie tratwą w tej chwili, tylko o wyruszeniu w środku nocy, gdy już będzie ciemno. Natomiast na mgłę nie ma co liczyć - odparł Peter. - Zobaczymy zatem, jak nam się uda z tą łódką. Jeśli wyruszymy, gdy będzie dość ciemno, to nie rozróżnią, kto płynie. I może nam się uda.
- No to idę wydać rozkazy. Zabierzcie panie d'Orr z juków co wam potrzeba. Potem ruszamy.
Wrócili w zasięg słuchu reszty.
- Kosma, zbieraj się. odprowadzisz konie i graty - Yavandir wyjaśnił wszytko Kosmie. Ten pokiwał głową w lot chwytając gdzie tez ma czekać. Jak widać faktycznie chadzał z łukiem po dupontowej ziemi.
- Ty... jak cię zwą?
- Heronim, panie.
- Heronim, przywiąż jeńcowi kamień do nóg. bierzemy go na wycieczkę.
- Topić go będziem?
- Heronim wyraźnie się ożywił.
- Na łódkę posadzim, a jak by się go krotochwile trzymały to w syrenkę się zabawi.

Peter, w tak zwanym międzyczasie, ze swych juków wyciągnął nieco zapasów i sprawdził, czy komponenty wszystkie, do czarów przydatne, ma pod ręką. Chociaż, stan magii w okolicy uwzględniając, sam do końca nie wiedział, jak tam z tymi czarami skończyć się może.
- No dobra... - powiedział w końcu. - Pan, panie Yavandir, człekiem jest wojennym i z walką bardziej niż inni obeznanym. Oczywiste jest, że pan polecenia wydaje i nad planem walki się zastanawia. Ja wspomóc mogę i orężem, i magią nieco, by uwagę wroga odwrócić. - Jeśli się uda, dodał w myślach.
- Jakby co się stało z nami, Kosma wróci do zamku i powie, co odkryliśmy - dodał Peter. - Tylko niech czasem na pomoc nam nie spieszy, bo wieści są ważniejsze.
Yavandir wyszczerzył zęby i rzekł:
- Pierwszy raz mnie ktoś człekiem nazwał, sam nie wiem czy mam się cieszyć czy nie.
- A słyszał pan, panie Yavandir, o bywałym elfie czy bywałym krasnoludzie? - uśmiechnął się Peter. - Tak się jakoś utarło mówić.
- Kosma na głupiego nie wygląda - mówił dalej elf - tedy wrócić powinien, ale dla spokojnej głowy rzeknie mu się o tym przed wyruszeniem.
Obejrzał się przez ramię i warknął:
- Heronim, a większego kamienia toś znaleźć nie mógł.
- Znalazłem, panie. Alem go udźwignąć nie dał rady.
- A wiesz byczy zwisie, że będziesz targał łódkę, jeńca i ten kamień? - mina Heronima nie wyglądała na najszczęśliwszą.

Yavandir machnął ręką i przywołał Kosmę.
- Kosma, jakby coś poszło nie tak i szlag nas trafił zaniesiesz wieści o tym do zamku. Pojąłeś?
 
Mike jest offline  
Stary 27-10-2010, 10:56   #86
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Mają sześć dziesiętni zbrojnych, można bronić położonego na wyspie, dobrze ufortyfikowanego i zaopatrzonego przez halflinga zamku nawet przez rok, tą samą ilością ludzi wzmocnionych nawet miejskim garnizonem straży obronić dodatkowo średniej wielkości miasto nie jest już tak łatwo, acz dobrze planując i znając zamiary przeciwnika jest to nadal możliwe. Przy pomocy zaś setki kmieci wyszkolonych do walki, noszących broń i mundury, nie da się jednak ochronić rozległych ziem, strzec biegnącej lasami granicy by sąsiad nie polował w twoich lasach, dbać o bezpieczeństwo każdej wioski, pilnować urzędników spisowych, czy choć dbać o bezpieczeństwo traktów, na których bandyci jak to bandycie nie dbając o to kto aktualnie stanowi w okolicy prawo są w swoistym obowiązku rabować i łupić.
Kress jako wojskowy był pragmatykiem, coś na co z pewnością nie zgodziłby się szlachetny sir Berengar, było dla wojaka tak oczywiste, że nawet przez chwilę nie zastanawiał się nad ściągnięciem każdego dostępnego człowieka z terenu i wzmocnienia do maksimum obu załóg. Wiedział, że naraża tym samym ziemie D`Arvill, lecz było to jedynym sposobem, by nie rozpraszać swoich sił na terenie, którego niemili szans upilnować w kilku osobowych oddziałach.

Pozostawiając w zamku ponad połowę ludzi i dając kolejne dwie dziesiątki Jean Pierowi pozostawił przy sobie zaledwie lekko ponad pół tuzina zbrojnych, do zadania jakie wziął na siebie, musiało to jednak starczyć.
- Komendat dziś nie przyjmuje - leniwie odparł strażnik oparty na krześle przed siedzibą Straży Miejskiej. - Przyjdźcie panie jutro, albo i po niedzieli.
Zachowanie takie nie dziwiło Kressa w najmniejszym stopniu, od dawna żyli z Safianem Merą w dość szorstkiej męskiej przyjaźni, a pogłoski o zaginięciu Lorda, o ile już dotarły do miasta musiały ten stan jeszcze pogorszyć. Kapitan zeskoczył z konia i podszedł spokojnie do wyraźnie znieważającego go swoją postawą strażnika.
- Przyjechałem jako przyjaciel kmiocie i bogowie mi świadkiem, że nawet jeśli za chwilę każę moim ludziom obić cię jak psa, którym jesteś to nadal moje intencje nie ulegną zmianie, nie bierz więc proszę tego do siebie.
- kończąc uśmiechnął się złowieszczo do lekko zmieszanego mężczyzny, po czym odwrócił przez ramię do swych podkomendnych - Chłopcy!
Strażnik na widok szóstki zbliżających się do niego zbrojnych niemal wtopił się w ścianę, która była za nim. Pech chciał, że wcześniejsze bujanie się na krześle wymagało trochę miejsca i ściana znajdowała się znacznie dalej niż zdawało mu się to z początku. Pusta przestrzeń nie stanowiła jednocześnie tak stabilnego oparcia na jakie liczył i Gregor runął całym swym potężnym cielskiem na bruk. Twarze zbliżających się do niego wojaków rozsunęły się pozwalając swojemu dowódcy na zbliżenie się do leżącego.
- To jak, zaczniemy wreszcie ten przyjacielski dialog, czy nadal mamy cię przekonywać?


***

Nim doszli do kwatery Mery, musiało dojść między nimi do jeszcze jakiegoś sporu, bo przez drzwi najpierw przeleciała sama osoba Gregora, za nim weszło dwóch z najroślejszych ludzi Kressa a dopiero na samym końcu sam kapitan.
- Co do Przenajświętszej Panienki!
- Racz wybaczyć -
Frank jednocześnie szybko uspokoił gestem swojego odpowiednika w mieście - nie mieliśmy czasu na czekanie do niedzieli, śmiertelnie poważne sprawy naglą.
Serafin otworzył usta by odpowiedzieć butnemu kapitanowi, lecz wciągnął jedynie powietrze, po czym wypuścił je wyraźnie tłumiąc w sobie złość.
- Zabierzcie mi go z podłogi i wynoście się - zwrócił się do dwóch stojących za plecami Kressa zbrojnych.
Oni jednak nie drgnęli nawet czekając na reakcję swojego dowódcy, frank obrócił lekko głowę i skinął im potwierdzając rozkaz. Gregor został dźwignięty w równie brutalny sposób w jaki na ową podłogę trafił, lecz koniec końców w nie więcej jak pół pacierza cała trójka była już za drzwiami.
- Niebezpieczne masz sposoby na składanie wizyt muszę ci przyznać Kress.
- Na niebezpieczne czas, potrzeba niebezpiecznych metod.
- O ile dobrze zdaje się sobie sprawę kto przyjaciel a kto wróg.

Przez cały czas rozmowy Frank nie spuszczał dłoni z rękojeści swojego rapiera, podejrzewał, że pochylony za stołem Serafin czyni podobnie ze swym żelastwem.
- Przychodzę jako przyjaciel i nie każ mi tego tłumaczyć ci tak samo jak temu bęcwałowi pilnującymi waszej furty.
- Wiem.

Słowa dowódcy straży tak bardzo nie pasowały do tego czego spodziewał się Frank, że ten zapomniał aż całej przygotowanej tyrady.
- Wiem Frank - Mera wyprostował się nad stołem - wieści o zaginięciu Lorda doszły i do nas, a nawet ja potrafię dodać dwa do dwóch. Jest źle, a może być na tyle źle, że musimy schować nasze małe spory i pomyśleć co można zrobić razem.
Frank nadal nie wierzył w to co słyszał doszukując się w słowach komendanta jakiś pułapek, czy podstępów.
- Jesteś jedynym, którego lojalności mogę być pewnym i chciał nie chciał jesteś moim głównym sojusznikiem w tym czasie. Sprawa nabiera tempa, nie minął dzień od otrzymania przez nad tej wiadomości, a w mieście wrze, w przenośni i dosłownie.

Frank stał nadal z otwartymi ustami nie mogąc uwierzyć w otwartość swojego rozmówcy. Dużo starszy od niego Mera nigdy szczególnie nie przepadał za osobą dowódcy Hufca D`Arvill i nie raz spierali się na odprawach u sir Berengara, osoba lorda zawsze jednak łagodziła ich spory i pozwalała całości współgrać. Dziś jadąc tu liczył się nawet z koniecznością siłowego rozwiązania sporu kompetencyjnego, lecz zachowanie Serafina tak dalece odbiegło od tego co założył, że młody kapitan nie wiedział do końca jak się zachować. Pozwolił więc rozmówcy na kontynuowanie.
- Od wczoraj miałem trzy dezercje rozumiesz! Trzech ludzi uciekło ze służby na samą wieść o sprawie! Nie mam pojęcia, czy licząc na zamieszanie uszli z miasta, czy też zmienili stronę. Ale to dopiero początek! Liczba rabunków wzrosła trzykrotnie, a przed godziną naleźliśmy piąte zwłoki. Wczoraj o północy słyszano na mieście skandowanie okrzyków o zdradzie nieludzi, a dziś do rana trąbią o bożej karze i o tym, że Panienka odwróciła się od grzesznego rodu.

Faktycznie, to co właśnie słyszał było całkiem niezłym powodem na zmianę ich wzajemnych relacji, nadal nie odbiegało jednak znacznie od tego co w takiej sytuacji wydarzyć by się mogło. Serafin Mera dowódca Straży Miejskiej nie zakończył jednak swojego wywodu, najlepsze smaczki zostawiając Kressowi na koniec.
- Mam ledwo dość ludzi na zajmowanie się sprawami bieżącymi, jeśli przyjdzie do jakiegokolwiek ataku na miasto obsadzając mury będziemy musieli zostawić za sobą tę rosnącą panikę.

- A kmiecie? Przecież mają obowiązek stanąć do obrony w razie zagrożenia.
Serafin rzucił na stół plik kartek.
- To wieści od cechów, sześć z nich kolejno zażądało rozmowy z przedstawicielem lorda celem uzgodnienia warunków ich ewentualnego udziału w obronie miasta. EWENTUALNEGO! Rozumiesz co to znaczy! Te kurwie syny wiedzą w jak trudnej sytuacji jesteśmy i już chcą na tym coś ugrać. To nadal nie jest jednak najgorsze - Serafin zrobił przerwę budując napięcie - Mam poważne podstawy sądzić, że zaufany człowiek naszego Lorda we współpracy z zapewne znanym Ci Kedgardem zwanym Młokosem knuje przeciw nam na rzecz Du`Pontów!

Dalsza rozmowa obu dowódców nie była już tak rewelacyjna jak to co na starcie przedstawił Mera, lecz nadal obfitowała w wiele ciekawych faktów i wzajemnych spostrzeżeń. Skończyli na krótko po południu udając z zamiarem udania się w ustalonych kierunkach...
- I jeszcze jedno - Serafin zwrócił się już do stojącego w drzwiach wojaka - Jeśli jeszcze raz wejdziesz do mnie w taki sposób, nie będę tak dalece tolerancyjny.
Kress nic nie odpowiedział.
 
Akwus jest offline  
Stary 27-10-2010, 18:53   #87
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Wyprawa

Kosma zbierał się już do odjazdu, a reszta do zwodowania łodzi, gdy Hieronim, który sadzał na dziobie jeńca, wyprostował się nagle i wpatrzył w morze.
- O-o! – krzyknął, wskazując na coś palcem.
Wszyscy obejrzeli się w stronę, którą pokazywał.
Zza cypla wyłoniła się spora łódź wiosłowa. Ewentualne dociekania kto zacz i dokąd płynie rozwiał kurs korabia, ewidentnie zmierzającego wprost do Point du Mer Diable.
Yavandir wypatrzył równocześnie jakiś ruch na wyspie. Załoga wieży najwyraźniej oczekiwała tego statku.
- Żywo, ludzie! – rozkaz przywołał wszystkich do tu i teraz. – Kosma, przywiąż gdzieś konie i ładuj się do łodzi! Wy dwaj, krypę do wody! Ruchy, ruchy!
Po chwili cała grupa wraz z jeńcem była już na pokładzie, a zbrojni chwycili wiosła.

Już od dawna żadna łódź nie płynęła celowo do Point du Mer Diable. A teraz płynęły aż dwie.
Na większej łodzi najwyraźniej nie zauważono jeszcze konkurencji, za to ludzie z D’Arvill wytężali wszystkie siły, by zniwelować przewagę odległości i ilości wioseł.
- Kosma.
- Panie?
- Łódź jest zbyt obciążona.

Rzut oka na twarz elfa wystarczył Kosmie, by zrozumieć, o jakie obciążenie mu chodzi. Jeniec nie zrozumiał, dlatego nie zdążył nawet krzyknąć ‘kurwa’, nim wpadł z chlupotem do wody, a kamień pociągnął go na dno.

Wyścig zakończył się poniekąd remisem, gdyż korab du’Ponte przybił do wysepki, gdy łajba grupy ratunkowej przepłynęła już dwie trzecie odległości, ale za to nadal miała przewagę zaskoczenia, bowiem ludzie na wyspie i statku byli zaaferowani wyprowadzką z wieży.
Tymczasem zimne, słone morskie powietrze niosło ludzkie głosy.
- … z tej przeklętej wyspy. Zimno, mokro i jeszcze ten skurwiel jęczy całymi dniami, zaraza na jego kark…
- … będziem w dom, to najsampierw urżnę się w trupa…
- … nie mitrężyć, stary du’Ponte chce go zobaczyć jeszcze tej nocy…


Zamek

Wyćwiczona i dyrygowana przez Tupika służba szybko i sprawnie przygotowała się na przybycie niespodziewanych gości.
Rozwinięto dywan, na murach ustawiono trębaczy, parunastu strażników wcisnęło się w paradne mundury i naprędce próbowano oczyścić dziedziniec z gówna.
To ostatnie udało się najmniej, co prawda zebrano i wywalono to, co na wierzchu, ale w szczelinach bruku pozostało sporo, a i zapach jakoś nie chciał się rozwiać.
Przygotowano również salę biesiadną, a zapobiegliwy majordomus osobiście zajął się specjalną komnatą reprezentacyjną, do poufnych rozmów z ludźmi uznanymi za tego wartych.
W sumie byłby całkiem zadowolony, gdyby nie dopiero co odbyta konwersacja z paniczem.

Zamek, komnata Malcolma, chwilę wcześniej

- Czy ty mi… grozisz? – zapytał zmienionym głosem Malcolm, świdrując Tupika oczami. Jego twarz wyglądała niemal tak samo, jak twarz jego ojca, gdy ten wpadał w gniew. Niemal, ponieważ twarz starego lorda świadczyła o słusznym gniewie, natomiast jego syn płonął gniewem okrutnym. Zwierzęcym. Bezlitosnym.
Dopiero teraz Tupik zauważył, że panicz nie bawił się żołnierzykami. Wrzucał ich do ognia w kominku.
Malcolm wstał. Mimo młodego wieku, górował już nad niziołkiem o półtorej głowy. Na szczęce kontrastował z bladą skórą pierwszy zarost, póki co nieśmiało, ale nie był to już dziewiczy wąsik. Prawdą widać okazało się powiedzenie, że dzieciaki szybko dorastają. Przynajmniej ludzkie. Cóż, konieczność.
– Myślisz, że jesteś nietykalny, bo lepszego garkotłuka nie ma w okolicy? Tym chcesz mnie złamać? Głową z dupą żeś się na miejsca pozamieniał? – parsknął. – Powiedziałbyś przynajmniej, że bez ciebie ta buda się rozleci. Ale wiesz, co bym ci na to odpowiedział? Nie ma ludzi niezastąpionych… Tupik. Pamiętaj o tym. Nie! Nie waż się mi przerywać. – syknął, gdy halfling otwierał usta do riposty. – Mój ojciec nie żyje. Teraz JA jestem panem. I tak masz mnie traktować, rozumiesz? Skoro to sobie wyjaśniliśmy, zajmij się powitaniem gości. Jak ich już usadzisz, poślij po mnie.

Zamek, komnata Malcolma, jeszcze wcześniej

- Nie mogę odmówić mu pewnej racji. W końcu, jakość krasnoludzkich wyrobów jest powszechnie znana, ale… - Malcolm urwał, widząc oburzoną minę kowala. Zastanowił się. – Ale oczywiście nie powinien robić tego w taki sposób. I umniejszać twoich umiejętności. I, co najważniejsze, podejmować takich decyzji bez co najmniej mojej wiedzy. Możesz być pewien, że zajmę się tą sprawą. Jak i osobą majordomusa. – ponownie przerwał, spoglądając na leżący na biurku list od komendanta straży. – O tak, możesz być tego pewien. Oddal się teraz, chcę zostać sam.
Kowal, skłonił się głęboko i wyszedł.

Zamek, sala biesiadna

Goście i ci z Bractwa, którzy byli w zamku, siedzieli już przy stole, oczekując na przybycie dziedzica. Z kuchni zaczynały dolatywać zapachy dające przedsmak wspaniałości, jakie zostaną podane.
Wtem pojawił się herold.
- Jego lordowska mość Malcolm D’Arvill, pan na D’Arvill! – krzyknął gromko i dał znak do wstania.
Ach, więc to tak, pomyśleli członkowie Bractwa. I Nicolas Richelieu.
Na salę wkroczył Malcolm. Ku rozpaczy Tupika dzieciak był w swoim zwykłym ubraniu. Czystym co prawda, ale zwykłym. Rzucił szybkie spojrzenie Richelieu, ale jego twarz nie wyrażała niczego.
Panicz zbliżył się do gości, wpatrując się z uwagą w lady Yolande.
- Pani. – zwrócił się do niej, kłaniając się dwornie. Dziewczyna dygnęła równie dwornie. – Darujmy sobie resztę. Podróż zapewne była dla milady męcząca, zechciej więc spocząć.
Yolande dygnęła ponownie i usiadła.
- Panie…? – Malcolm wyciągnął rękę do rycerza.
- Richelieu. Nicolas Richelieu, namiestnik Lecrou, wasza lordowska mość. – uścisnął rękę chłopaka i skłonił lekko głowę.
Malcolm uśmiechnął się z zadowoleniem, po czym usiadł u szczytu stołu, miejscu zajmowanym dotąd przez jego ojca, po czym wielkopańskim gestem pozwolił usiąść reszcie.
- Tak więc – zaczął, zwracając się do Richelieu. – z czym przybywacie do D’Arvill?
- Mój pan, lord Antoine de La Rocque oferuje waszej lordowskiej mości, w dowód przyjaźni i chęci zacieśnienia współpracy i więzów między waszymi rodami, swą córkę lady Yolande za żonę. Ale nim przejdziemy do tego, czy będziesz, panie, tak łaskawy i wyjaśnisz absencję sir Berengera? W drodze do zamku słyszeliśmy jakieś paskudne plotki, które wywołały w nas żywą abominację. Wybacz, wasza lordowska mość, że każę mu rozwiewać bajania pospólstwa, ale czy jest w nich choć ziarno prawdy?
- Jeśli chodzi ci o to, że mojego ojca zamordowały te nędzne psy du’Ponte, to prawda. Ale o tym później. Na razie najedzmy się i napijmy. Tupik, każ rozpocząć ucztę.


Miasto

Zaraz po opuszczeniu kordegardy, do Franka podszedł jeden z jego ludzi.
- Panie, ktoś do was. Karczmarz.
Frank zdumiony, skinął przyzwalająco. Karczmarze raczej nie przychodzili do niego, bo i po co? Burdy w mieście leżały w gestii straży, nie żołnierzy.
- Szanowny panie rycerz, jestem Rene z „Oberży Rene”. Chodzi o to, że w mojej gospodzie zbiry jakieś siedzą. Przyjechali ze dwa dni nazad i tak siedzą.
- Jeśli sprawiają jakieś problemy, musisz zwrócić się do straży miejskiej, nie do mnie.
- Jaka straż, panie, toć to oprychy takie, że jak straż przyszła, to jeno na nich spojrzeli, a ci zwiali, halabardami podłogę rysując. Siedzą se w najlepsze, bandziory jedne.
- I co poza tym, że siedzą?

Rene zmieszał się, poruszył niespokojnie wąsami, lekka łysina pokryła mu się potem.
- No… nic. – powiedział z ociąganiem. – Ale, po prawdzie, to bojam się ich. Niby nic nie robią, płacą za wszystko, ale nikt inny do mnie nie przychodzi. Nie dlatego, że wyrzucają. Strach jest, jak spojrzą na człowieka, jak więc usiedzieć w jednej sali?
- Obawiam się, że nic nie mogę zrobić…
- Panie, ulitujcie się! To okropne ludzie są, gęby takie, że za tylko za nie do ciupy możnaby wsadzić. Na dziewki patrzą taki wzrokiem, jakby chcieli od razu, choćby i przy wszystkich wychędożyć, co i sami mówili. Bronią obwieszeni cali, cudaczne jakieś kusze bez cięciw mają. Gadają dziwnie, widać że nie nasi. Jeden tak, co bywał w stolicy, rzekał, że to imperialne żołdactwo! Błagam, panie, spojrzycie chociaż!


Młokos

Maszyna puszczona w ruch zadziałała szybko i sprawnie. Oczywiście, trzeba było pamiętać, co to za maszyna.
- Kazał powiedzieć, że za pięćdziesiąt to sam se pan możesz ryć po mieście, tylko o łopacie pomnij. – dzieciak, może sześcioletni, przekazał wiadomość od szefa miejscowego półświatka, niejakiego Kulawca. Widać nie miał oporów przed zarabianiem ile się da na czyimś nieszczęściu.
- Ile?
- Siedemdziesiąt.

Młokos zaklął, porzucał się, ale cóż było robić?
- Niech będzie. Tylko migiem.
- Pan Kulawiec powiedział jeszcze, że może dostarczyć. Żywych lub martwych. Za sto lw…

Dzieciak zniknął, nim ciśnięty dzbanek doleciał i rozbił się w miejscu, gdzie dopiero co stał.

Zapieczętowany list, który dostarczył już inny dzieciak, głosił:

„Stara szopa przy zawalonym pirsie”

Widać bandziory nie były na tyle sprytne, żeby dać nogę z miasta. Albo po prostu ukryć się w lepszym miejscu.
 
Cohen jest offline  
Stary 28-10-2010, 00:43   #88
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik nie śmiał dłużej dyskutować z paniczem, widział, że to nie ma sensu a malec wyrasta na niereformowalnego draba. "Nic tu po mnie" - stwierdził smutno dostrzegając złowrogie ogniki w oczach panicza...
Poprawka Lorda panicza, gdyż Malcolm wyrastał na następce swego ojca. Z jednej strony był nad wyraz zdziwiony, że ten mały żółtodziób tak szybko wczuł się w rolę pana zamku... że tak szybko "wydoroślał" mimo mleka kapiącego mu wciąż spod nosa. Z drugiej zaś strony dopiero zaczynał rozumieć obawy jego ojca, które raz czy drugi przypadkiem usłyszał. Opiekowanie sie dworem nie było prosta sprawą, ale malec miał rację, Tupik nie był niezastąpiony, ani jako majordomus ani jako kucharz ani tez jako osoba od mokrej roboty. Zastanawiał się jak długo wytrzyma na zamku i czy jest sens dokładać się do budowy siły rodu D'Arvill, jeśli mieli mieć w efekcie sadystę... " Będzie ciężko"
Tupik zmienił ton i postawę diametralnie wiedział, że paniczowi mogą przyjść do głowy różnorakie pomysła a co by nie wymyślił straż i tak się go posłucha, szczególnie jeśli w pobliżu nie było Kressa, a i w takim przypadku wątpił aby dowódca znalazł większy posłuch niż nowy lord...

- Ależ tak Panie, proszę o wybaczenie - Tupik skłonił się w przepraszającym geście, - Chciałem tylko pomóc, ale widzę, że panicz doskonale sobie poradzi.

Wiedział już, że metoda " na malca" zawiodła diametralnie... malec nie był malcem, był niewyrośniętym okrutnikiem a lekcję z płonącymi w kominku żołnierzykami...zamierzał dobrze zapamiętać.

Wychodząc myślał już tylko gorączkowo nad kilkoma rzeczami, " Primo, co ja dokładnie kurwa przysięgałem... secundo jak długo wytrwam w pobliżu okrutnika zanim skaże mnie na śmierć, terceto trzeba koniecznie porozmawiać z Kressem i albo uzyskać jakies zabezpieczenie przed furiatem, albo ... ewakuować się z tego zamku póki jeszcze można..."

"Chmm no cóż wierność wymaga przynajmniej współpracy" o ile dbanie o ziemie czy o potomstwo dla panicza, tfu lorda... dało się jeszcze jakoś załatwić, o tyle wierność sadyście i niedoszłemu mordercy, było czymś co w mniemaniu halflinga zwalniało go z przysięgi. Tym bardziej gdy pomyślał o tym jak chwile wcześniej sługa Otto, dbający o malca jak o własne życie, omal go nie stracił w odmętach morskich w pogoni za zużytymi strzałami...
Była wszakże druga strona medalu, halfling miał już znacznie gorszych przełożonych nad sobą i wątpił by gówniarz, choćby nie wiem jak sadystyczny mógł dorównać takiemu Grabarzowi, czy Harapowi... choć po prawdzie wolał się o tym nie przekonywać na własnej skórze.

"No cóż, niech wychowaniem okrutnika zajmą się więc inni" - pomyślał biorąc się do własnej roboty, goście praktycznie byli już na miejscu a stan przygotowań był daleki od przyzwoitego.

Dość szybko znalazł tez Otta z którym zamienił słówko

- Poprawka Otto , jeśli nie chcesz skończyć w odmętach morskich, albo przetestować na własnej skórze ciepła kominka... trzymaj się mnie, mówię ci. Jestem po rozmowie z paniczem... panicz chyba dopiero się rozwija w swoim okrucieństwie i ani tobie ani mnie lepiej nie kręcić się w jego pobliżu. Możemy chronić swoje plecy, albo paść obaj, bo tylko kwestią czasu jest nim nowy lord zacznie się wyżywać na otaczających go ludziach... i nieludziach.


Tupik rozpaczał nie dlatego, że malec skompromitował się swym strojem przed szlachetnymi gośćmi, ale że zepsuł starannie uszykowaną celebrację. Na nic dywany, trębacze i odświętnie ubrana straz, skoro sam pan na włościach przyjmował szlachetnych gości mniej więcej tak jak służbę. Gdyby nie perfekcyjnie przyszykowany stół na którym nawet świeczki tworzyły małe artystyczne dzieła sztuki, przyjęcie gości nie różniłoby się niczym od przeciętnego śniadania.
Po prawdzie Tupik odpuścił sobie po rozmowie, wiedział że on ma malca już nie wpłynie, a już na pewno nie sam... zresztą na ponowną próbę wychowania lorda nie miał najmniejszej ochoty, a po innych - rozejrzał się uważnie po sali, nie było co oczekiwać, że odniosą sukces tam gdzie on sam zawiódł. Ostatnia nadzieja leżała w Lady, ale ta znikła jak kamfora, a z nowo przybyłej kandydatki na żonę, nie można było oczekiwać więcej niż to , że będzie usłużna paniczowi... Już po pierwszej wymianie zdań było widać kto gra tu pierwsze skrzypce, przez co Tupik ponownie zastanawiał się czy chce grać w tym samym zespole... " Jeśli nie chcesz bać się o życie , nie przebywaj pod dachem osoby która może ci je odebrać" - pomyślał nim przystąpił do rozpoczęcia ceremonii. Wiedział, że odejście wcale nie będzie takie proste, mógł uciec, ale dokąd? Ziemie Du'pontów były dlań spalone, wycisnęliby z majordomusa wszelkie informację zanim skonałby na torturach. Pewną nadzieję dawał lord Antoine de La Rocque, a na zamku konkretnie sam Nicolas Richelieu, namiestnik Lecrou. Od momentu gdy go zobaczył i usłyszał zrozumiał, że może on stanowić bezpieczną przystań, gdzie będzie można się schronić przed szaleństwem Malcolma.
"Tylko jak Tupik , myśl..." Do głowy przychodziła mu jedynie poważna rozmowa, uświadomienie Richelieu jakim okrutnikiem jest Malcolm i że tylko kwestią czasu jest nim zadręczy lub wręcz ubije swą żonę. Nie był jednak pewny czy zrobi to wrażenie na lordzie Antoine de La Rocque , po prawdzie nie widział jednak zbyt wielu wyjść dla swojej persony. Pozostanie na zamku było niczym wysiadywanie na beczce prochu, z beczki jednak trzeba było umiejętnie zejść, aby nie wybuchła przy zeskakiwaniu.

"Dam im pokój z sekretnym przejściem, jeśli sytuacja rozwinie się po mojej myśli... Richelieu wygląda na rozsądną personę, z pewnością nie postąpi zbyt pochopnie i mnie nie wyda... a jeśli..."
Tupik uważnie słuchał wymiany zdań, przyglądał się gestom, pozom, mimice, wszystkiemu co dało się wyczytać z mowy ciała gospodarza jak i gości.

" W drodze usłyszeli plotki, też mi coś i niby przypadkowo postanowili zadbać o ożenek.. właśnie w takim czasie?" - Tupik nie kupował tej bajeczki, była zbyt grubymi nićmi szyta, o ile jednak mógł zrozumieć ostrożność przybyszy o tyle otwartość Malcolma była wprost rozbrajająca. Jeśli ktoś miał wątpliwości, to panicz uciął je wszystkie. Zastanawiał się nawet czy gdyby ranny Lord przybył do zamku, czy panicz nie nakazałby go dobić. Wiedział, że potencjalnie było to możliwe, tym bardziej że mały okrutnik zakosztował już władzy.

Rozmyślania Tupika przerwał Malcolm wzywając go do rozpoczęcia przedstawienia.
- Tupik, każ rozpocząć ucztę.

Tupik skłonił się z gracją jak gdyby rozmowa w komnacie lorda nie miała miejsca, zatrzepotał o ziemie strojnym kapeluszem z piórami po czym zaklaskał dwukrotnie.

W komnacie natychmiast pociemniało gdy służba przysłoniła świece i ogień buchający z kominka, w efekcie pierwsza patera którą niosły dwie służki rozjaśniła półmrok koncentrując uwagę wszystkich zebranych na tym co zawierała. Zawierała zaś okazałego dorsza którego dekoracje tworzyły zeń prawdziwą wyspę na paterze, świeczki oraz zapalony chwilę wcześniej alkohol sprawiały wrażenie jak gdyby wyspa na paterze żyła swoim własnym życiem a delikatnie pokrojone kawałeczki ryby aż prosiły się o konsumpcję w tak egzotycznej i pięknej oprawie, sam zaś zapach wywoływał u wielu ślinotok.

Dopiero po tym widowiskowym przedstawieniu , przyszła kolej na tradycyjne dania już bez oprawy światła, ale za to z muzycznym akompaniamentem, Tuik zadbał by flecista oraz skrzypek - nadworni muzycy grali cicho, delikatnie, aby byli tłem przyjęcia a ne jego głównym punktem. Pieczony bażant, kuropatwy, przystawki w postaci kremów i owoców morza, knedelki i ciasteczka owocowe własnej halflińskiej roboty nadchodziły kusząc zapachami i wyglądem. każde danie miało unikalną i niepowtarzalną oprawę, na która szły tony cukru, kremów, owoców i innych dodatków. Służba - w przeciwieństwie do lorda, była ubrana nienagannie, odnosiło się nawet wrażenie, że jest bardziej odświętnie ubrana od samego lorda, było jednak już za późno by to zmienić. Tupik wszakże nie wiedział czy warto było cokolwiek zmieniać, u okrutnika powodem do zemsty mogła być zbyt dobrze ubrana służba, bo przycmiewająca wygląd pana, jak i zbyt słabo ubrana - bo gorsząca gości. Dlatego Tupik podskórnie czując, że może to być jego ostatnia wspaniała uczta jaka wyprawia jako majordomus postarał się aby weszła wszystkim głęboko w pamięć " Może i nie jestem niezastąpiony... ale niech mnie ktoś przebije!"

Był to zaledwie początek atrakcji, dla tak znamienitych gości kazał w pośpiechu sprowadzić z miasta lokalna divę - elfią śpiewaczkę o niepowtarzalnym głosie, a także dodatkowych grajków , bo lokalni mogli być na prywatne imprezy a nie na przyjmowanie gości. " Ach gdybym wiedział choć z jednodniowym wyprzedzeniem o przyjeździe gości, nie byłoby tej całej improwizacji..."

W międzyczasie kazał tez przygotować pokoje dla gości , upewniając się , że do Richelieu będzie w stanie dostać się tajemnym przejściem. Nie wiedział co prawda czy skorzysta z tej możliwości, ale wolał pozostawić sobie furtkę otwartą. ( A drzwi do własnego pokoju solidnie zamknięte i zastawione, co by mieć czas na ucieczkę tajemnymi przejściami, gdyby panicz obudził się w nocy żądny krwi swego majordomusa...)

Na stole pojawiło się najlepsze wino jakie mieli w spiżarni, po rozmowie z paniczem nagle przestało mu go być żal. O ile wcześniej przewidywał długie lata na zamku o tyle obecnie wiedział już, że jego dni z okrutnikiem przy boku są już policzone... nie wiedział dokładnie ile ich ma, ale spojrzenie malca świadczyło o tym, że zapewne niewiele...

"Jeśli Richelieu nie przyjmie mnie na dwór swego pana to dupa zimna, pozostanie tułaczka i to najlepiej z dala od okolicznych ziem" - Tupik wiedział, że ucieczka z zamku nie będzie prosta. Było kwestią godzin nim od zauważenia jego zniknięcia wszczęty będzie pościg. Pościgu był pewny, sam by takowy zarządził, gdyby mu znikł majordomus. Oczywiście mógł to zrobić w nieco bardziej zaplanowany sposób, ale i tak nie łudził się, że będzie miał maksymalnie dzień przewagi, co było niewielkim czasem, zważywszy na środki pościgowe jakimi dysponował niedoszły morderca - lord na włościach... Jakaś nadzieja pozostawała w osobie Richelieu... gdyby ten zgodził się zabrać go do swego lorda, otaczając opieką i ochroną... Nawet Malcolm nie ruszałby po niewiele znaczącego niziołka, niszcząc nowe dobrosąsiedzkie stosunki...

" Chmmm właściwie to jest jeszcze jedno wyjście " pomyślał Tupik wzdrygając się nieco przed własnym okrutnym planem, " Po co uciekać przed wilkiem, jeśli można się go pozbyć i powstrzymać jakikolwiek pościg? " - co gorsza Tupik wiedział, że ma wystarczające środki i możliwości do przeprowadzenia "ostatecznego rozwiązania kwestii panicza" , po latach spędzonych w przygranicznych księstwach miał też dość skrupułów ( lub też ich nie miał) aby tego dokonać. Zastanawiał się tylko nad jednym, czy starczy mu odwagi by pozbyć się Malcolma nim ten pozbędzie się jego. Nie wiedział nawet czy żyje jeszcze tylko dlatego, że był potrzebny do przyjęcia, do odpowiedniego ugoszczenia gości... ale coś mu mówiło - chyba sam strój Malcolma. że nie o umiejętności Tupika się tu rozchodziło. Paniczowi było chyba obojętnym, czy goście byliby przywitani wykwintnie, czy byle jak, jak jego strój, to oznaczało, że halfling żyje jeszcze z jakiegoś innego powodu, nie wiedział tylko jakiego.
 
Eliasz jest offline  
Stary 28-10-2010, 22:06   #89
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Zygfryd zdążył się szybko przebrać w co prawda niezbyt szykowny, ale czysty strój prostego rycerza. Jednym elementem nadającym mu rangi była stalowo- szara tunika z wyhaftowanym czarnym krukiem, symbolem zakonu templariuszy Morra. De Leve zdążył dotrzeć do sali biesiadnej tuż przed przybyciem panicza Malcolma co pozwoliło mu przedstawić się przybyłym gościom.
- Pani! Panie! - ukłonił się - Jestem Zygfryd de Leve skromny rycerz w służbie Pana Snu i przyjaciel rodu d'Arvill.
-To pani Yolande de La Rocque - rzekł mężczyzna wskazując ręką towarzyszkę, kobietę która złamała pewnie nie jedno męskie serce, a na widok której Zygfrydowi zrobiło się bardzo gorąco - A ja jestem, Nicolas Richelieu, namiestnik Lecrou.

W tym momencie herold przerwał miłą jak na początku wydawało się rycerzowi, konwersację i zapowiedział przybycie panicza. Nie miło zrobiło się gdy goście wyjawili cel wizyty na zamku d'Arvill.

"Niech to szlag!" - zaklął w duchu Zygfryd, widząc jak jego własne plany
marnieją i w starciu z taką urodą nadają się tylko na zwinięcie w kłębek i wsadzenie w miejsce, o którym nie przystojnie jest mówić przy damach. Jeżeli gówniarz przystanie na propozycję małżeństwa, przejęcie tych ziem na rzecz zakonu stanie się prawie nie możliwe, zresztą dotrzymanie obietnicy do której zobowiązał go i innych lord Berengar też. Młoda żona Yolanda z pewnością zadba o to by jej małżonek zachorował śmiertelnie tuż po ślubie. Młoda wdowa z takim majątkiem, będzie jedną z najlepszych partii do wzięcia w całej Bretonii.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 28-10-2010 o 22:14.
Komtur jest offline  
Stary 30-10-2010, 08:52   #90
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Yavandir i Peter d'Orr

Yavandir popatrzył po kompanach i zapytał:
- Spierdalamy?
- Spierdalamy - odparli zgodnym chórem i zabrali się za wiosła.

Peter w najmniejszym stopniu nie dziwił się tej decyzji i najmniejszym gestem nie zaprotestował. Ich łódeczka w porównaniu z tamtą...
W gruncie rzeczy nie było nawet co porównywać. Tamci mieli wielką łódź na sześć par wioseł, z czego pięć par się poruszało. Wysokie burty zasłaniały widok, ale i tak można się było domyślić, że parę osób, prócz wioślarzy, tam przebywa.
- Widziałem kiedyś tę łódź - powiedział Hironim cicho - jakem u duPontów w porcie raz był. Wioślarzów tam dwunastu, a wszystkie pod pokładem siedzą, co całą łódź pokrywa.
Gdyby mieli katapultę, albo balisty ze dwie, to by mogli spróbować powalczyć. A tak... Próba odbicia lorda byłaby tylko dość skomplikowanym sposobem popełnienie samobójstwa.

Yavandir, cicho acz z uczuciem, przeklinał pomysł z całą wyprawą słowami, które wywoływały podziw nawet u obeznanych z tematem wojaków. W końcu zamilkł.
Spojrzał z wyraźnym brakiem sympatii na barkę duPontów i sięgnął po łuk. Owinął strzałę jakąś szmatą. Przygotował jeszcze trzy takie, potem powiedział:
- Skrzesać mi ognia! Tylko szybko.
Kosma, który widać nie tylko kłusować i skradać się potrafił, sięgnął po krzesiwo. Czy kawałki materiału były czymś nasycone, czy też szczęście dopisało, w każdym razie ogień wnet wesoło zatańczył na szmatach.
- Trzymaj! - Elf wręczył Kosmie trzy strzały. - A reszta uważać! Nie kolebać łodzią.

Ognisty pocisk zatoczył wdzięczny łuk i wbił się w pokład łodzi duPontów. Najwyraźniej nie zgasł, bo dobiegły stamtąd okrzyki przerażenia, niosące się po wodzie na tyle daleko, by dotrzeć do uszu Petera.
W ślad za pierwszą strzałą podążyły kolejne. Jedna wbiła się w burtę i zgasła, ale kolejne zakończyły swój lot tam, gdzie powinny.
Yavandir uśmiechnął się z ponurą satysfakcją.
- Może zaczną nas gonić... - powiedział z wyraźną nadzieją w głosie.
To zdanie nie wywołało wielkiego entuzjazmu. Wizja starcia z barką pełną żołdaków duPonta nie spodobała się małej jakby nie było osadzie łódki.
- Zanim oni rozruszają swoją łódź, to będziemy na lądzie - uspokoił żołnierzy Yavandir. - Jak będą lądować, to sobie postrzelamy do nich jak do kaczek. A potem w konie i niech nas gonią...
Odpowiedziały mu pełne zrozumienia i radości spojrzenia.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172