Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2010, 15:37   #8
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Z kobietą Orena poszło jej niezupełnie tak, jak mogła tego oczekiwać po tak niepozornej i mdłej istocie. Wprawdzie narobiła wrzasku, ale nie omdlała, jak to podobno zwykłe były czynić niewiasty z Imperium. Dość łatwo jednak dała się zapędzić tam, gdzie chciała Lilith. Oddzielając ją od mężczyzny, bez zbytniego pośpiechu, bowiem w tym stanie nie mogłaby przecież zbyt szybko umykać, zawiodła ją do małego, zacisznego, ukrytego wśród zarośli jaru, gdzie jeszcze wyraźnie można było dostrzec ślady niedawnego pobytu szczególnego rodzaju drapieżców oraz ich ostatnich poczynań. Oczywiście kobieta nawet ich nie zauważyła. Przylgnęła tylko plecami do skalnej ściany. Teraz już mogła krzyczeć sobie do woli... Lilith ryknęła wyzywająco. Była pewna, że i Oren wkrótce się tu zjawi...

~ * ~

To, co po pewnym czasie opuściło chyłkiem, ukryty jar, średnio przypominało piękną tygrysicę, która weszła tam za ciężarną kobietą. Stwór co prawda również posiadał gęste, pręgowane czarno futro, potężne kły w wydłużonym pysku i ogon, który niczym bicz smagał teraz powietrze, lecz jego sylwetce obecnie daleko było do takiej, jaką choć w przybliżeniu można by było określić, jako typową dla tygrysa.

Po pierwsze, poruszał się na dwóch tylnych łapach o wydłużonych, jak u każdego kota stawach skokowych. Przednie zaś łapy, silne lecz smukłe, kończyły się chwytnymi dłońmi o ciemnych, ostrych jak brzytwy i długich na dobre dwa cale pazurach.
Stwór zarzucił grzywą czarnych jak noc, opadających kaskadą na barki i plecy, długich włosów, spoglądając za siebie błyszczącymi inteligencją, niemal pomarańczowymi oczyma, w których igrały iskierki satysfakcji i tłumionego rozbawienia, graniczącego ze złośliwością.





Droga powrotna do groty nie zajęła Lilith zbyt wiele czasu. Spakowanie paru nieodzownych czy chociażby w miarę istotnych w jej mniemaniu rzeczy, jakimi dysponowała, pochłonęło go jeszcze mniej. Broń, zwijane posłanie, trochę odzieży na wszelki wypadek oraz kilka zmyślnych akcesoriów opatentowanych niegdyś przez Many’ego. To on nauczył Lilith i Lynnoy’a, jak je zdobywać – choć była to sztuka niezbyt bezpieczna – i wykorzystywać ku własnemu pożytkowi. Ostatnimi laty nie raz ratowały w opałach Gh’Aa, lub ją samą. Potrafiły dać niezłego łupnia każdemu chojrakowi, który poczułby nagle nieodpartą chętkę na dywanik ze skóry tygrysa lub innego przedstawiciela kotowatych.

Trop kocura był wciąż dość świeży. W końcu wyprzedzał ją zaledwie o parę godzin. Część tego czasu dało się łatwo nadrobić zmierzając wprost do miejsca, w którym Gh’Aa jeszcze poprzedniego dnia odkrył ostatnie ślady łowców i ich małej ofiary.



Aż do Smoczej Iglicy zwanej potocznie przez mieszkańców Pustkowi - Grzędą, Lilith mogła spokojnie pobiec sobie na przełaj nie martwiąc się o to, że zgubi tropy. Polegając na wskazówkach kota, powinna gdzieś tam odnaleźć ostatnie miejsce obozowania łapaczy na ziemiach Pogranicza. Co chcieli osiągnąć uprowadzając chłopca i zapuszczając się w głąb terytoriów, które na ogół większość ludzi przybywających z zachodu uważała za przeklęte? Tego Lilith nie potrafiła na razie zrozumieć.

Nie wyglądało na to, by chodziło im o zwabienie Orena w góry. W takim wypadku zdaniem Kocicy, pozostawiliby wyraźniejsze, łatwiejsze do odnalezienia znaki. Poza tym wyraźnie zależało im na jak najszybszym oddaleniu się. Do czego w takim razie był im potrzebny szczeniak, jeśli nie mieli zamiaru wykorzystać go, jako przynęty na kogoś z jego bliskich? A jeśli chodziło im tylko o Kyriana, to czemu nie załatwili sprawy na miejscu zamiast wlec go, narażając własne karki na niebezpieczeństwa i pułapki Przeklętych Pustkowi? A może sam chłopiec przedstawiał sobą jakąś wartość? Jaką? I dlaczego na litość bogów nie skierowali się do któregoś z najbliższych Wolnych Miast, lub wprost pod skrzydełka Imperium?

Te i inne pytania zaprzątały głowę istoty tropiącej grupę włóczących się po Pustkowiu intruzów. A że nad jaźnią Lilith niepodzielne panowanie roztaczała obecnie Bestia, która posiadając własne priorytety, niechętnie oddawała pole swojej nosicielce, myślenie nie szło jej specjalnie sprawnie. A potem spadł deszcz. Masa deszczu. Krótko po tym, jak minęła Grzędę. Kolejny dzień spędziła zatem z nosem przy ziemi, próbując odczytać resztki pozostawionych przez szemrane towarzystwo, a nie zmytych przez strumienie wody spadającej bez ustanku z rozwartych upustów niebieskich, śladów. Nie pozostało ich wiele. Lazła w tym całym błocie, mając nieodparte wrażenie, że kręci się w kółko za własnym ogonem, wyrzekając przy tym, co to w czas taki, co i psa na dwór trudno wygnać, ona durna musi ganiać za niewdzięcznym sukinkotem, co to się w ludzkim szczeniaku rozmiłował i łeb swój pusty bezmyślnie na szwank naraża. W końcu obrała kierunek na czuja, nie rozpraszając się na kontemplowanie resztek ulotnych zapachów. Pozwoliła prowadzić się ślepemu instynktowi swojej ciemnej, demonicznej natury. Miała nadzieję, że wyjdzie na tym lepiej, niż na mozolnych poszukiwaniach.

Takoż okazało się wkrótce, iż powierzyła los swego druha w dobre... ręce? Po dwóch dniach natrafiła cudem na wyraźniejszy ślad. Miejsce popasu, opuszczone niedawno przez kilkoro podróżnych. Nawet padać, ku jej ogromnemu ukontentowaniu, przestało. Jako, że siły Bestii niespożytymi będąc sprawiały, iż energii, jak i entuzjazmu jej nie brakowało, pogoniła ze zdwojoną szybkością, wyraźnym teraz tropem. I niemal zaryła nosem w błoto, gdy gdzieś z boku dołączył do nich nowy, całkiem świeżutki ślad.

‘Psi nadali! Co jest?!’
Zdaniem Kocicy robiło się tu ciut nazbyt tłoczno. Dzikie ostępy pogórza zaczynały jej przypominać słynną nadbrzeżną promenadę spacerową w Mystwall. Pojawienie się na jej drodze kolejnej, na oko dziesiątki ludzi, było Tygrysicy kompletnie nie na rękę. Tym bardziej, iż nowi przybysze zdecydowanie zmienili kierunek marszruty, udając się dokładnie tą samą drogą, którą zmierzali ich poprzednicy. To nieco zbiło ją z tropu. W końcu kilkunastu przeciwników, to nie to samo ryzyko, co kilku.

Musiała przyznać, że kiedy wypadła... tak... wypadła spośród chaszczy - było to idealne określenie, które w pełni oddawało sposób, w jaki opuściła puszczę - widok, jaki otworzył się przed jej oczyma, nawet Bestii zaparł dech w piersi. Można było w nim utonąć. I rzeczywiście Lilith czuła, że tonie w bezmiarze traw całą duszą, choć większość znawców upierałaby się prawdopodobnie, iż ona oraz istoty jej podobne duszy nigdy nie posiadały, nie posiadają i posiadać nie będą. Pomijając jednakże wszelkie kwestie filozoficzno - egzystencjonalne, dla Lilith był to jeden z owych rzadkich momentów w jej życiu, w których to ona czuła się połknięta.

Trawiasta dolina tętniła życiem. Morze traw przecinały setki zwierzęcych szlaków. Kocica zdawała sobie sprawę, jak wiele najróżniejszych istot zamieszkiwało tę gęstwinę zieleni. Dzień chylił się ku końcowi, a żerujące na równinie istoty rozpoczynały właśnie swą wędrówkę, lub wręcz przeciwnie, udawały się na spoczynek. Atmosferę zdawał się wypełniać pozorny spokój i cisza, którą od czasu, do czasu zakłócały jedynie ryki, popiskiwania, pomruki zwierząt i ostatnie przed nadchodzącą nocą trele ptactwa. Nieboskłon, błękitny dotąd i świetlisty, zasnuwały odcienie szarości, a różowa łuna ostatnich promieni zachodzącego słońca nabierała intensywności, aż niemal tuż przed zapadnięciem zmroku, zapłonęła czerwienią ognia i żywej krwi.

Zanim całkowicie pociemniało, Lilith już pędziła wzdłuż zachodniego zbocza schodzącgo łagodnie w dolinę, pilnie obserwując wydeptaną wśród traw ścieżkę, którą prawdopodobnie podążali ludzie. Niemal mogła ich już dosięgnąć. Zobaczyć, wyczuć ich zapach. Skórę kocicy przebiegł nerwowy dreszcz. Potem kolejny, jakby wzdłuż kręgosłupa przegalopowało jej na bosaka całe stado larw Remorhaza. Wzdrygnęła się, a kłaczki futra zaiskrzyły błękitnymi ognikami. Coś dziwnego się tu działo. Powietrze naładowane elektrycznością drażniło wąsy czuciowe na pysku Kocicy, jakby ktoś uparł się kłuć ją po wargach i policzkach zimnymi szpilkami. Potrząsnęła łbem, aż jej uszy zaklaskały. Rzuciła kosym spojrzeniem ponad górskie granie i zamarła. Zza gór nadciągała ciemność. Gęsta, niemal namacalna. Kłębiąca się i groźna. Nadchodziła pomrukując wściekle i błyskając kłami wyładowań.



Życie w dolinie początkowo zamarło na chwilę, zaskoczone i przejęte zgrozą. Instynkt nie pozwolił jednak na poddanie się bez walki. Przestraszone zwierzęta bez względu na miejsce, jakie zajmowały w łańcuchu pokarmowy zerwały się do ucieczki. Bark w bark umykali obok siebie przedstawiciele trawożerców i drapieżniki. Zacięci zwykle wrogowie tolerowali wzajemną bliskość, która w innych okolicznościach musiałaby zakończyć się walką i śmiercią którejś ze stron. Teraz jednak ignorowali się wzajem w panicznej gonitwie o życie. Tygrysicy także coś podniosło włosy na karku i kazało jej gnać w górę zbocza. Od czoła doliny nadciągała zagłada. Wzmógł się gwałtowny wiatr, a powietrze wypełniło się narastającym hukiem. Wał skłębionej wodnej kipieli przetaczał się całą szerokością doliny, porywając z sobą wszystko, co było zbyt słabe, by oprzeć się sile żywiołu.

Rozpaczliwym skokiem wymknęła się z zasięgu fali, na ogonie czując krople pryskającej na wszystkie strony wody. Dla wielu jednak stworzeń, dla których rozległa dolina była dotąd domem, stała się teraz śmiertelną pułapką. Wiele z nich porwała woda. Wiele utonęło, wiele straciło życie wskutek uderzeń o konary i całe pnie drzew powyrywanych z korzeniami i niesionych spienionym, skotłowanym nurtem. Widziała kłębowiska gałęzi zniesionych na zbocza i osiadłych na brzegach opadającej już wody.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że cały czas wzywa i nawołuje Gh’Aa. Przebiegła jeszcze kilkaset jardów, zanim dostrzegła dwie, dwunożne istoty, gramolące się z wody i błota pozostałego po przejściu wody. Właściwie jedną gramolącą się i starającą się wciągnąć na suchy grunt drugą, która bezwładnie zwisała jej w ramionach.

Podkradła się bliżej usiłując jak najwięcej zobaczyć, sama pozostając niezauważoną. Nie było z tym większych kłopotów, bo ratownik, a właściwie, jak zauważyła po chwili, ratowniczka, pochłonięta była niemal całkowicie, nieprzytomnym młodym mężczyzną. Dyszała ciężko, zmęczona niedawną ucieczką przed żywiołem, a potem dźwiganiem bezwładnego ciała swojego towarzysza. Mimo własnego wyczerpania nie dawała za wygraną w staraniach o przywrócenie przytomności przyjacielowi, przemawiając wciąż do niego zduszonym, przejętym i tchnącym obawą głosem. Jedno słowo powtarzało się najczęściej. Kallid...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 12-11-2010 o 10:19.
Lilith jest offline