Yavandir i Perer d'Orr
- W zasadzie mamy trzy możliwości - odparł Peter. - Możemy wyruszyć łódką, ale wtedy posadziłbym na dziobie łódki naszego jeńca. Zna tamtych, oni znają jego. Może, w razie konieczności, spróbować ich przekonać, że my to ludzie duPonta. Możemy zbudować tratwę i spróbować chyłkiem dostać się na wyspę. Albo też, w ostateczności, spróbować odszukać wejście do tunelu i ruszyć tamtędy.
- Na tratwie to nijak nie przekonamy tych w wierzy, że z przyjaznymi zamiarami płyniemy. Po jaskiniach tez mi się nie uśmiecha łazić - zasępił się Yavandir - Wzięcie łódki to też ryzyko, jak znam to zasrane życie to przyjadą jak tylko, kurwa, będziemy w połowie drogi. Ale to chyba najlepsze wyjście będzie. Kosme z końmi poślemy na plaże jakąś mile stąd. A my popłyniemy. Jakby co, to z jednego czy dwóch dam rade ustrzelić z łódki. choć łatwo nie będzie. - Hmm, a mgłę to potraficie zrobić panie d'Orr? - zapytał elf, choć przesadnych nadziei sobie nie robił.
- Nie myślałem o rejsie tratwą w tej chwili, tylko o wyruszeniu w środku nocy, gdy już będzie ciemno. Natomiast na mgłę nie ma co liczyć - odparł Peter. - Zobaczymy zatem, jak nam się uda z tą łódką. Jeśli wyruszymy, gdy będzie dość ciemno, to nie rozróżnią, kto płynie. I może nam się uda. - No to idę wydać rozkazy. Zabierzcie panie d'Orr z juków co wam potrzeba. Potem ruszamy.
Wrócili w zasięg słuchu reszty. - Kosma, zbieraj się. odprowadzisz konie i graty - Yavandir wyjaśnił wszytko Kosmie. Ten pokiwał głową w lot chwytając gdzie tez ma czekać. Jak widać faktycznie chadzał z łukiem po dupontowej ziemi. - Ty... jak cię zwą?
- Heronim, panie.
- Heronim, przywiąż jeńcowi kamień do nóg. bierzemy go na wycieczkę.
- Topić go będziem? - Heronim wyraźnie się ożywił. - Na łódkę posadzim, a jak by się go krotochwile trzymały to w syrenkę się zabawi.
Peter, w tak zwanym międzyczasie, ze swych juków wyciągnął nieco zapasów i sprawdził, czy komponenty wszystkie, do czarów przydatne, ma pod ręką. Chociaż, stan magii w okolicy uwzględniając, sam do końca nie wiedział, jak tam z tymi czarami skończyć się może. - No dobra... - powiedział w końcu. - Pan, panie Yavandir, człekiem jest wojennym i z walką bardziej niż inni obeznanym. Oczywiste jest, że pan polecenia wydaje i nad planem walki się zastanawia. Ja wspomóc mogę i orężem, i magią nieco, by uwagę wroga odwrócić. - Jeśli się uda, dodał w myślach. - Jakby co się stało z nami, Kosma wróci do zamku i powie, co odkryliśmy - dodał Peter. - Tylko niech czasem na pomoc nam nie spieszy, bo wieści są ważniejsze.
Yavandir wyszczerzył zęby i rzekł: - Pierwszy raz mnie ktoś człekiem nazwał, sam nie wiem czy mam się cieszyć czy nie.
- A słyszał pan, panie Yavandir, o bywałym elfie czy bywałym krasnoludzie? - uśmiechnął się Peter. - Tak się jakoś utarło mówić. - Kosma na głupiego nie wygląda - mówił dalej elf - tedy wrócić powinien, ale dla spokojnej głowy rzeknie mu się o tym przed wyruszeniem.
Obejrzał się przez ramię i warknął: - Heronim, a większego kamienia toś znaleźć nie mógł.
- Znalazłem, panie. Alem go udźwignąć nie dał rady.
- A wiesz byczy zwisie, że będziesz targał łódkę, jeńca i ten kamień? - mina Heronima nie wyglądała na najszczęśliwszą.
Yavandir machnął ręką i przywołał Kosmę. - Kosma, jakby coś poszło nie tak i szlag nas trafił zaniesiesz wieści o tym do zamku. Pojąłeś? |