Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2010, 10:56   #86
Akwus
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Mają sześć dziesiętni zbrojnych, można bronić położonego na wyspie, dobrze ufortyfikowanego i zaopatrzonego przez halflinga zamku nawet przez rok, tą samą ilością ludzi wzmocnionych nawet miejskim garnizonem straży obronić dodatkowo średniej wielkości miasto nie jest już tak łatwo, acz dobrze planując i znając zamiary przeciwnika jest to nadal możliwe. Przy pomocy zaś setki kmieci wyszkolonych do walki, noszących broń i mundury, nie da się jednak ochronić rozległych ziem, strzec biegnącej lasami granicy by sąsiad nie polował w twoich lasach, dbać o bezpieczeństwo każdej wioski, pilnować urzędników spisowych, czy choć dbać o bezpieczeństwo traktów, na których bandyci jak to bandycie nie dbając o to kto aktualnie stanowi w okolicy prawo są w swoistym obowiązku rabować i łupić.
Kress jako wojskowy był pragmatykiem, coś na co z pewnością nie zgodziłby się szlachetny sir Berengar, było dla wojaka tak oczywiste, że nawet przez chwilę nie zastanawiał się nad ściągnięciem każdego dostępnego człowieka z terenu i wzmocnienia do maksimum obu załóg. Wiedział, że naraża tym samym ziemie D`Arvill, lecz było to jedynym sposobem, by nie rozpraszać swoich sił na terenie, którego niemili szans upilnować w kilku osobowych oddziałach.

Pozostawiając w zamku ponad połowę ludzi i dając kolejne dwie dziesiątki Jean Pierowi pozostawił przy sobie zaledwie lekko ponad pół tuzina zbrojnych, do zadania jakie wziął na siebie, musiało to jednak starczyć.
- Komendat dziś nie przyjmuje - leniwie odparł strażnik oparty na krześle przed siedzibą Straży Miejskiej. - Przyjdźcie panie jutro, albo i po niedzieli.
Zachowanie takie nie dziwiło Kressa w najmniejszym stopniu, od dawna żyli z Safianem Merą w dość szorstkiej męskiej przyjaźni, a pogłoski o zaginięciu Lorda, o ile już dotarły do miasta musiały ten stan jeszcze pogorszyć. Kapitan zeskoczył z konia i podszedł spokojnie do wyraźnie znieważającego go swoją postawą strażnika.
- Przyjechałem jako przyjaciel kmiocie i bogowie mi świadkiem, że nawet jeśli za chwilę każę moim ludziom obić cię jak psa, którym jesteś to nadal moje intencje nie ulegną zmianie, nie bierz więc proszę tego do siebie.
- kończąc uśmiechnął się złowieszczo do lekko zmieszanego mężczyzny, po czym odwrócił przez ramię do swych podkomendnych - Chłopcy!
Strażnik na widok szóstki zbliżających się do niego zbrojnych niemal wtopił się w ścianę, która była za nim. Pech chciał, że wcześniejsze bujanie się na krześle wymagało trochę miejsca i ściana znajdowała się znacznie dalej niż zdawało mu się to z początku. Pusta przestrzeń nie stanowiła jednocześnie tak stabilnego oparcia na jakie liczył i Gregor runął całym swym potężnym cielskiem na bruk. Twarze zbliżających się do niego wojaków rozsunęły się pozwalając swojemu dowódcy na zbliżenie się do leżącego.
- To jak, zaczniemy wreszcie ten przyjacielski dialog, czy nadal mamy cię przekonywać?


***

Nim doszli do kwatery Mery, musiało dojść między nimi do jeszcze jakiegoś sporu, bo przez drzwi najpierw przeleciała sama osoba Gregora, za nim weszło dwóch z najroślejszych ludzi Kressa a dopiero na samym końcu sam kapitan.
- Co do Przenajświętszej Panienki!
- Racz wybaczyć -
Frank jednocześnie szybko uspokoił gestem swojego odpowiednika w mieście - nie mieliśmy czasu na czekanie do niedzieli, śmiertelnie poważne sprawy naglą.
Serafin otworzył usta by odpowiedzieć butnemu kapitanowi, lecz wciągnął jedynie powietrze, po czym wypuścił je wyraźnie tłumiąc w sobie złość.
- Zabierzcie mi go z podłogi i wynoście się - zwrócił się do dwóch stojących za plecami Kressa zbrojnych.
Oni jednak nie drgnęli nawet czekając na reakcję swojego dowódcy, frank obrócił lekko głowę i skinął im potwierdzając rozkaz. Gregor został dźwignięty w równie brutalny sposób w jaki na ową podłogę trafił, lecz koniec końców w nie więcej jak pół pacierza cała trójka była już za drzwiami.
- Niebezpieczne masz sposoby na składanie wizyt muszę ci przyznać Kress.
- Na niebezpieczne czas, potrzeba niebezpiecznych metod.
- O ile dobrze zdaje się sobie sprawę kto przyjaciel a kto wróg.

Przez cały czas rozmowy Frank nie spuszczał dłoni z rękojeści swojego rapiera, podejrzewał, że pochylony za stołem Serafin czyni podobnie ze swym żelastwem.
- Przychodzę jako przyjaciel i nie każ mi tego tłumaczyć ci tak samo jak temu bęcwałowi pilnującymi waszej furty.
- Wiem.

Słowa dowódcy straży tak bardzo nie pasowały do tego czego spodziewał się Frank, że ten zapomniał aż całej przygotowanej tyrady.
- Wiem Frank - Mera wyprostował się nad stołem - wieści o zaginięciu Lorda doszły i do nas, a nawet ja potrafię dodać dwa do dwóch. Jest źle, a może być na tyle źle, że musimy schować nasze małe spory i pomyśleć co można zrobić razem.
Frank nadal nie wierzył w to co słyszał doszukując się w słowach komendanta jakiś pułapek, czy podstępów.
- Jesteś jedynym, którego lojalności mogę być pewnym i chciał nie chciał jesteś moim głównym sojusznikiem w tym czasie. Sprawa nabiera tempa, nie minął dzień od otrzymania przez nad tej wiadomości, a w mieście wrze, w przenośni i dosłownie.

Frank stał nadal z otwartymi ustami nie mogąc uwierzyć w otwartość swojego rozmówcy. Dużo starszy od niego Mera nigdy szczególnie nie przepadał za osobą dowódcy Hufca D`Arvill i nie raz spierali się na odprawach u sir Berengara, osoba lorda zawsze jednak łagodziła ich spory i pozwalała całości współgrać. Dziś jadąc tu liczył się nawet z koniecznością siłowego rozwiązania sporu kompetencyjnego, lecz zachowanie Serafina tak dalece odbiegło od tego co założył, że młody kapitan nie wiedział do końca jak się zachować. Pozwolił więc rozmówcy na kontynuowanie.
- Od wczoraj miałem trzy dezercje rozumiesz! Trzech ludzi uciekło ze służby na samą wieść o sprawie! Nie mam pojęcia, czy licząc na zamieszanie uszli z miasta, czy też zmienili stronę. Ale to dopiero początek! Liczba rabunków wzrosła trzykrotnie, a przed godziną naleźliśmy piąte zwłoki. Wczoraj o północy słyszano na mieście skandowanie okrzyków o zdradzie nieludzi, a dziś do rana trąbią o bożej karze i o tym, że Panienka odwróciła się od grzesznego rodu.

Faktycznie, to co właśnie słyszał było całkiem niezłym powodem na zmianę ich wzajemnych relacji, nadal nie odbiegało jednak znacznie od tego co w takiej sytuacji wydarzyć by się mogło. Serafin Mera dowódca Straży Miejskiej nie zakończył jednak swojego wywodu, najlepsze smaczki zostawiając Kressowi na koniec.
- Mam ledwo dość ludzi na zajmowanie się sprawami bieżącymi, jeśli przyjdzie do jakiegokolwiek ataku na miasto obsadzając mury będziemy musieli zostawić za sobą tę rosnącą panikę.

- A kmiecie? Przecież mają obowiązek stanąć do obrony w razie zagrożenia.
Serafin rzucił na stół plik kartek.
- To wieści od cechów, sześć z nich kolejno zażądało rozmowy z przedstawicielem lorda celem uzgodnienia warunków ich ewentualnego udziału w obronie miasta. EWENTUALNEGO! Rozumiesz co to znaczy! Te kurwie syny wiedzą w jak trudnej sytuacji jesteśmy i już chcą na tym coś ugrać. To nadal nie jest jednak najgorsze - Serafin zrobił przerwę budując napięcie - Mam poważne podstawy sądzić, że zaufany człowiek naszego Lorda we współpracy z zapewne znanym Ci Kedgardem zwanym Młokosem knuje przeciw nam na rzecz Du`Pontów!

Dalsza rozmowa obu dowódców nie była już tak rewelacyjna jak to co na starcie przedstawił Mera, lecz nadal obfitowała w wiele ciekawych faktów i wzajemnych spostrzeżeń. Skończyli na krótko po południu udając z zamiarem udania się w ustalonych kierunkach...
- I jeszcze jedno - Serafin zwrócił się już do stojącego w drzwiach wojaka - Jeśli jeszcze raz wejdziesz do mnie w taki sposób, nie będę tak dalece tolerancyjny.
Kress nic nie odpowiedział.
 
Akwus jest offline